Nauka na rozdrożu. Ale w Polsce

Powoli kończy się rok 2021,  jeden z najbardziej przewrotnych w dziejach nauki w Polsce. W czasie, gdy już nie tylko dobrostan, ale wręcz przetrwanie ludzkości zależy w głównej mierze od nauki (bo nie podzielam szlachetnej skądinąd wiary w przywrócenie równowagi biologicznej przez oszczędzanie, a społecznej przez wygraną tej lub innej opcji ideologicznej), nasz kraj odważnie stawia tezę alternatywną. Nie wiem – jaką? I nie wiem, czy stawiający ją też to wiedzą. Ale skoro kierujący krajem i spora część naszych współobywateli, w tym pracowników sektora szkolnictwa wyższego upokarza stosunkowo młodą ideę racjonalnego i wspólnego poznawania świata na rzecz udziału w grze o zyski społeczno-polityczne, to przecież muszą mieć jakąś alternatywę. Bo jak inaczej utrzymać spójność między jakże obfitym i codziennym korzystaniem z dorobku światowej nauki i kompletną pogardą dla wysiłku intelektualnego współpracujących badaczy? Jaka by ta idea nie była i jak się nie nazywała, nie składam gratulacji za jej stworzenie i popieranie. Bo jest ona śmiertelnym zagrożeniem dla mojej rodziny, dla moich dzieci i ich dzieci. Wreszcie, bo skazuje ona na marginalizację kraj i kulturę, których jestem częścią i które są częścią mnie.

I nie będę pisał o kolejnych listach i punktach. W zamian chciałbym znów szukać dróg budowania, sięgających w przyszłość i odpornych na czasy destrukcji. Myślę, że wielu z nas widziało, a część pewnie niedługo zobaczy, film 'Don’t look up’, celnie chwytający w sieć groteski relacje między władzą polityczną, biznesem, nauką i światem w jego nieobliczalnym pięknie. Pomijają zasadniczą intrygę – bo ten blog nie jest przecież spoilerem – zwróciłbym uwagę na jeden, istotny element tego świata wyobrażonego. Otóż ludzie nauki są w nim nie tylko skorumpowani przez media i polityków, stęsknieni za byciem częścią ich universum. Naukowcy są bezsilni, ponieważ są skrajnie podzieleni. Dla reżysera było oczywiste, że nauka amerykańska (najlepsza), działa sama, podobnie jak sektory badań w pozostałych krajach (banalnie słabe i niezdolne nawet zjednoczone do stworzenia choćby porównywalnych działań z tymi prowadzonymi w USA). Owszem, pojawiają się w narracji wzmianki o procedurze naukowej krytyki jako wskazanie mechanizmu zabezpieczającego przed błędnymi decyzjami i działaniem. Natomiast o współpracy naukowej – nie znajdziemy bodaj 2 minut w tym ciekawym skądinąd filmie.

Dlaczego jest to dla mnie tak ważne? Bo NAUKA NIE UZNAJE GRANIC. Finansowanie i korzyści finansowe z nauki – jak najbardziej. Ale idee rodzą się i kształtują ponad granicami państw i kultur. Im więcej krytycznych umysłów z różnych stron świata, z różnych warsztatów badawczych, tym więcej inspiracji i nowych idei, a tym mniej błędów. Nauka podzielona jest słaba. Niezależnie, czy w jednym kraju czy w skali świata – jest słaba, bo mówi podzielonym, dalekim od harmonii głosem. To nie punkty i procedury ewaluacyjne są zakałą świata nauki. Wola polityczna, lobbing i potrzeba społeczna potrafią posłużyć się zarówno zmianą prawa jak i nagięciem zasad. Z tym muszą się biedzić zarządzający instytucjami. Ale nauka – której nie powinno się mylić z nauczką dawaną przez różne siły mniej lub bardziej polityczne – musi rozwijać się poprzez uczestnictwo w światowym dyskursie. Tylko wtedy może szybko i bezbłędnie dzielić się ideami i wiedzą mającymi szansę uratować nas przed samozagładą.

Mamy dziś w naszym kraju unikalną szansę – widzimy bardzo klarownie, że nauka nie może opierać swojej siły na woli jednego polityka lub jednego ruchu politycznego. Musi mieć korzenie głębsze w systemie powszechnej edukacji, a jej siła musi być mierzona wpływem na otaczający świat w skali globalnej. O nic mniej nie warto walczyć, bo wszystko, co mniej, jest lub stanie się przedmiotem brutalnej, krótkowzrocznej, egoistycznej manipulacji. A to nie jest świat nauki, która jest ucieleśnieniem siły, nie zaś słabości człowieka. Empatia daje nam szansę działać razem, nauka – wskazuje drogi porozumienia i wspólnego działania. Nie dajmy się więc podzielić. A skoro już nas podzielono i skoro sami się dzielimy, przynajmniej nie atakujmy tych, którzy mimo wszystko chcą iść dalej i wyżej. Dla naszego dobra. Dla dobra naszych dzieci.

Rozchodzące się drogi? Tokarczuk i Pollack, nauczanie historii i podstawa programowa

Co mają ze sobą wspólnego dyskusja Olgi Tokarczuk i Martina Pollacka z okazji przenosin Fundacji Olgi Tokarczuk do nowej siedziby w Willi Karpowiczów we Wrocławiu z propozycją nowej podstawy programowej do nauczania historii oraz nowego przedmiotu 'historia i 'współczesność’? Można by powiedzieć, że trudno o większe przeciwieństwa. Ale w moich oczach jest coś, co je łączy – niebezpieczeństwo utraty kontaktu między młodzieżą a powszechnie akceptowalnymi strukturami kultury i przekazu wiedzy o niej.

Jednym z wątków bardzo ciekawej wymiany poglądów między dwójką wielkich pisarzy była kwestia braku buntu wśród młodego pokolenia, zgody jego członków na otaczający świat. Nie wydaje mi się to zupełnie trafną obserwacją. Zarówno w czasie mojej młodości, jak i znanego mi tylko z przekazów historycznych okresu zmian kulturowych lat 60. i 70. XX w. zdecydowana większość młodzieży przez większość swojego czasu była zdystansowana do działań aktywistów. Włączano się w szersze i barwniejsze działania w szczególnych momentach, albo pod wpływem własnego zagrożenia, albo w kontekście korzyści czerpanych z udziału w nich – nie tyle materialnych, co poprzez realizację określonych potrzeb. Ale to nie oznaczało przecież, że nie zachodziła rewolucja – najpierw ruchu hippies, potem post-kontrkulturowej konsumpcji, opozycyjnego wobec niej społeczności punk, równolegle i później całego, bardzo zróżnicowanego nurtu nowej kontrkultury. Jeśli rozglądam się dziś, to wśród młodzieży i licealnej i studenckiej widać podobny melanż – większość 'chce tylko żyć i pracować spokojnie’, ale gotowi są wystąpić, jeśli coś temu marzeniu zagraża. A jednocześnie jest spora grupa promująca krańcowo przeciwne ideały – oględnie opisać je można jako 'lewicowo-marksistowskie’ i 'prawicowo-nacjonalistyczne’. Z żalem mogę tylko stwierdzić, że nurt anarchistyczno-syndykalistyczny jakby wygasł.

Czytaj dalejRozchodzące się drogi? Tokarczuk i Pollack, nauczanie historii i podstawa programowa

Sieć czy silos – czy to jest pytanie?

’Times higher education’ opublikował krótkie refleksje pióra Emily Shuckburgh i Alyssy Gilbert dotyczące roli, jaką uniwersytety (angielskie) mogą/powinny odegrać w realizacji działań na rzecz bezpieczeństwa klimatycznego. Rzecz przygotowana na marginesie szczytu w Glasgow, ale dla mnie interesująca nie tyle ze względu na szczegółowy temat. Większe zainteresowanie wzbudziła we mnie interesująca wizja pożytkowania potencjału naukowego dla rozwiązania konkretnego problemu. No bo przecież można sobie wyobrazić, że autorki, zatrudnione na Uniwersytecie w Cambridge i w Imperial College w Londynie, po prostu powiedzą, że czołowe ośrodki prowadzą badania, które są w stanie wesprzeć działania na rzecz realizacji celów klimatycznych. Tymczasem wręcz przeciwnie, zwracają bardzo wyraźnie uwagę na współpracę wszystkich zespołów badawczych, wykładowców i studentów, gotowych działań w tym zakresie, bez względu na afiliację. Ba!, wręcz mówią, że konkurowanie w celu podkreślenia wpływu danej uczelni na otoczenie prowadzi do marnowania energii. Zatem pozioma współpraca skoncentrowana na konkretnych problemach w skali makro. Po drugie – finansowanie. Tak, nawet w zamożnych z naszego punktu widzenia uczelniach Wyspy zdają sobie sprawę, że za badania należy płacić i to w sposób gwarantujący ich długotrwały, stabilny rozwój. Że 'heroiczny okres’ prac na zasadzie wolontariatu nad zagadnieniami kluczowymi dla naszej cywilizacji, w oparciu o krótkookresowe granty nie przyniesie długotrwałych skutków.

No więc taką refleksję chyba można by rozszerzyć na wszystkie kluczowe dziś problemy badawcze. Sieci uczelni powstają, taki charakter ma przecież inicjatywa uniwersytetów europejskich, ale nie ma co ukrywać, że współpraca rodzi się w bólach. Co ciekawe, takich sieci w zasadzie nie ma na poziomie krajowym. Nie tylko w Polsce. Wobec ograniczonych zasobów specjalizujemy się w walce o drobne kawałki finansowania badań. Ma to swoje zalety, bo pozwala wyłonić najciekawsze projekty, wesprzeć najmocniejsze zespoły bez rozpraszania środków. Ale ma też zasadniczą wadę – rozproszenie sił, brak synergii, nieciągłość i dublowanie działań badawczych. W tej perspektywie horyzontalne, duże programy mogłyby tez pomóc lepiej rozpoznać i wykorzystać aparaturę, która jakże często jest wykorzystywana w umiarkowany sposób w jednym ośrodku. To samo przecież dotyczy kontaktów międzynarodowych, które w strukturze silosów są traktowane jako dobro samo w sobie, które należy strzec i ograniczać dostęp – bo stanowią element przewagi konkurencyjnej nad innymi graczami.

I nie chodzi mi tu o manifestowanie naiwnych wizji powszechnego szczęścia wynikającego z likwidacji rozdrobnienia na rzecz usieciowienia badań. Przeciwnie, zastanawiam się, na ile pandemia, wzrost znaczenia zdalnej komunikacji i wymogów zwrotu z nakładów na naukę nie popchną nas coraz bardziej właśnie w kierunku takiej szeroko usieciowionej nauki jako struktury bardziej wydajnej dla społeczeństwa niż tradycyjne, uczelniane jednostki. Próby budowania 'wirtualnych instytutów’ mieliśmy w naszym kraju i umówmy się, że udały się średnio. Bo zmiana, jeśli ma zajść, powinna być całościowa, dotyczyć całego ekosystemu. Inaczej będziemy się gubić konkurując ze sobą w imię naszych cząstkowych interesów.

Jestem przekonany, że warto myśleć o nowych formach prowadzenia badań i edukacji już dziś. Nawet, jeśli Polska ma dużo do nadrobienia w najprostszych działaniach na rzecz wsparcia badań, to czas ucieka, świat się zmienia bardzo dynamicznie i oczekiwania wobec nauki są już dziś zupełnie inne także w Europie, niż miało to miejsce jeszcze na przełomie wieków. Warto się na to przygotować, bo w obliczu kryzysu społecznego w naszym kraju mamy tendencję do skupiania się na krótkim horyzoncie, naszym tu i teraz. Ale kto jak nie my powinien widzieć przyszłość? Może więc czas jeszcze silniej wspierać usieciowienie na skalę europejską, a przynajmniej krajową, zamiast zamykać się w ewaluacjach dyscyplin na uczelniach?

Ludzie listy piszą…

Opublikowanie nowej listy czasopism punktowanych MEiN wzbudziło sporo komentarzy, ale niewiele głosów oburzenia czy chęci protestu przeciwko dalszemu arbitralnemu kształtowaniu kryteriów oceny poziomu badań naukowych w Polsce. Z jednej strony niemal każdy ośrodek dostał 'coś’: podniesienie wartości artykułów w lokalnych czasopismach prowadzonych przez naszych koleżanki i kolegów. Z drugiej strony skoro dostały te punkty czasopisma z jednego ośrodka, to nie walcząc o 'swoje’ czasopisma stawiamy się w  niekorzystnej sytuacji przed ewaluacją. Wreszcie, jeśli jedno czasopismo polskie otrzymało znaczne podniesienie punktacji, to jak mają zachować się redaktorzy innych, bardzo zbliżonych procedurami wydawniczymi i poziomem artykułów? Tylko – co to ma wspólnego z jakością badań naukowych? I nie chodzi mi tu o mityczną 'punktozę’, lub negowanie w ogóle zasad oceny, ale jakąś myśl przewodnią tej procedury, która łączyłaby ją z funkcjonowaniem naszego środowiska zarówno w społeczeństwie polskim, jak i w naturalnym obszarze nauki – przestrzeni światowej akademii.

Czytaj dalejLudzie listy piszą…

Akademicy – powołanie, wizja, ograniczenia

Warto na siebie spojrzeć z dystansu. Z wielu różnych powodów warto złapać oddech i spojrzeć na sytuację za miedzą. Dzięki Krzysztofowi Ruchniewiczowi miałem okazję zapoznać się z wynikami bardzo ciekawej ankiety, jaką przeprowadzono niedawno w Niemczech. Ankietowanymi byli profesorowie uniwersytetów oraz pracownicy naukowi, spośród nieco ponad 6000 odpowiedziało trochę ponad 1000. Grupa dość duża, a odpowiedzi ciekawe. Uderza przede wszystkim podtrzymywanie bliskiego i mi przekonania, że zasadniczym celem pracy naukowca jest odkrywanie prawdy, tworzenie nowych elementów wiedzy (80-90%). Dużo niżej wśród odpowiedzi znalazły się kwestie społeczne, wsparcie eksperckie dla polityków (nieco ponad 50%). Co uderzające, nie widać wielkiego zróżnicowania w tych odpowiedziach pod kątem generacji, natomiast wyraźnie różni się podejście do roli nauki medyków – i całej reszty badaczy. W tym ujęciu medycy są najbardziej zorientowani na rozwiązywanie problemów, najmniej na kwestie społeczne. W dużo większym stopniu zróżnicowanie ze względu na wiek odpowiadających ujawnia się przy pytaniu o wartość różnorodności – w sensie kulturowej, płciowej itp – jako wartości na uczelniach. W każdej z grup ponad 50% uważa ją za istotny element uczelni, ale w grupie najstarszych pracowników – 50 lat i starszych – jest to 62%, a poniżej 40 lat – 78%. Uderzająca jest też różnica w odpowiedziach zgrupowanych pod kątem płci – kobiety dużo częściej podnoszą wartość zróżnicowania niż mężczyźni – 83% do 62%. Może to wynikać zarówno z większego ich udziału generalnie w grupie młodszych pracowników, ale zdaje się też oddawać realną wagę dla kobiet dywersyfikacji w mocno zmaskulinizowanej grupie profesorów.

Bardzo ciekawe kryteria wskazywano w pytaniu o pożądane kryteria zatrudnienia – to głównie umiejętności właściwe dla danego stanowiska, kreatywność i niezależność myślenia, dotychczasowe doświadczenie zawodowe i spójność etyczna, moralna. Wyznaczniki formalne, jak liczba publikacji, zajmowały niskie miejsce, podobnie jak renoma i rozpoznawalność oraz zgodność z kryteriami dywersyfikacji. Ewidentnie kwestie merytoryczne, ale z silnym związkiem z kreatywnością i oryginalnością uważano za kluczowe dla pracownika nauki, cała reszta miała drugorzędne znaczenie. Ale znów – o ile dla mężczyzn kwestia dywersyfikacji zespołu miała marginalne znaczenie (21%), dla kobiet – bardzo duże (63%). O zróżnicowanie najbardziej upominali się humaniści (44%), najmniej medycy (26%), co dobrze koreluje ze wskazanymi wyżej odpowiedziami na pytanie o znaczenie kwestii społecznych w pracy zawodowej.

Przygnębiająca pod względem zadawanych pytań, ale jednak budząca nadzieję przez wzgląd na odpowiedzi była sekcja dotycząca wolności badań. Czy mieszkaniec zachodnich Niemiec mógłby badać dzieje NRD? A ateista zagadnienia związane z Kościołem? Czy można wkraczać na inne niż własne pola badawcze? Tu przytłaczająca większość odpowiadała: tak. Ale już niepokojące jest rozróżnienie związane z zagadnieniami społecznopolitycznymi. Czy do dyskusji akademickiej można zapraszać populistę reprezentujące poglądy lewicowe – 82% na tak, populistę prawicowego – 74% na tak. Różnica niewielka, historycznie uzasadniona, jednak niepokojąca. Chciałoby się zobaczyć tu równowartość – albo każdego populistę, albo żadnego nie warto na uniwersytet zapraszać. Spośród różnych pytań padających w tej sekcji najbardziej cieszy zgodne odrzucenie podważania praw zasadniczych, konstytucji – tylko 6% akademików widzi miejsce dla takich działań na uczelni. To znaczy, że silne jest przekonanie o wartości wspólnoty obywatelskiej osadzonej na prawie państwowym, niezależnie od wyznawanych poglądów religijnych lub politycznych. Jednocześnie rośnie poczucie zagrożenia zjawiskiem 'political corectness’. Przy czym w swoich badaniach bardziej zagrożeni tym zjawiskiem czują się mężczyźni (45%) niż kobiety (35%), ale co ciekawe, w obu grupach ten wskaźnik wyraźnie wzrósł rok do roku.

Chciałoby się zobaczyć wyniki takiej ankiety przeprowadzonej wśród naszego środowiska w całej Europie. Czekając na taką inicjatywę uważam, że warto z jednej strony zauważyć, że w środowisku niemieckim silne wydaje się być przywiązanie do klasycznej roli uczonego, badacza, skupionego na poszukiwaniu prawdy niezależnie od kwestii politycznych i społecznych. Te jednak w sposób nieunikniony, bocznymi drzwiami, ale stanowczo dostają się w obręb uczelni. Widać to wyraźnie w odpowiedziach dotyczących dywersyfikacji, ale też w zróżnicowaniu w odpowiedziach kobiet i mężczyzn oraz kohort wiekowych. Najbardziej martwi kwestia odczuwalnego wyraźnie ciśnienia politycznego blokującego swobodę badań. To zjawisko zdaje się narastać niezależnie od kraju i dominującej opcji politycznej. Czy wynika to ze wzrostu wrażliwości wynikającej z nadmiaru informacji, specyficznych, mocno binarnych, czerpanych z sieci w czasie pandemii? Niewątpliwie poczucie zagrożenia, separacji i 'silosowania’ społeczeństw na grupy wspólnych emocji i poglądów wpływają także na akademików. Dla nas powinien to być moment na refleksję – jak mocno jesteśmy przywiązani do naszych wartości? Czy potrafimy spojrzeć na siebie z boku i podjąć dyskusję, bez tworzenia wspólnot wykluczania? Na ile jesteśmy odporni na naciski polityczne i ideologiczne? Odpowiedzi płynące z silnego, cieszącego się wysokim prestiżem wśród współobywateli, wpływowego środowiska niemieckiego powinny być dla nas powodem do namysłu.

Sprawozdanie:

  • w poniedziałek wieczór na spotkaniu z okazji wręczenia nagród laureatom i nominowanym Młodym Talentom. Wspaniałe uczucie widzieć tak wielu młodych, utalentowanych, zdeterminowanych w realizacji swoich talentów młodych ludzi. Zazdroszczę im tej siły, pewności siebie, odwagi w wyborze dróg. Obyśmy mieli odwagę Was wspierać!
  • we wtorek spotkanie w sprawie współpracy z diasporą koreańską we Wrocławiu. Jestem dobrej myśli, Uniwersytet ma tutaj dużo do zrobienia;
  • w środę otwarcie konferencji poświęconej pamięci prof. Stanisława Ciesielskiego w Instytucie Historycznym. Bardzo szerokie spektrum badań nad Europą Środkowo-Wschodnią w XX w., ale przede wszystkim wspaniałe połączenie pamięci i przyszłości naszej wspólnoty – sala i zdalne uczestnictwo młodych, w tym studentów, to zawsze wspaniałe uczucie;
  • tego samego dnia posiedzenie Senatu UWr z burzliwą dyskusją nad projektem kryteriów oceny pracowniczej przygotowanym w ramach prac zespołu IDUB. Projekt klarownie wskazuje projakościowy charakter działań w zakresie badań i dydaktyki, ale – co jest oczywiste – stawiając wyzwania budzi też lęki. Warto więc nadal nad nim pracować;
  • w czwartek posiedzenie komisji nauki KRASP z udziałem wiceministra Bernackiego. Ciekawa dyskusja nad przygotowaniami do nowej edycji ewaluacji. Cieszy, że już się one toczą, nieco martwi, że nadal ustawiamy jedynie wskaźniki, szukamy nowych kategorii, ale nie przystosowujemy oceny do klarownej wizji: po co Polsce nauka? Powtórzę kolejny raz, że to kreatywność, nauka i innowacja są dziś siłą Europy i Polska albo weźmie udział w tym ruchu, albo zostanie na peryferiach kontynentu. Warto to uwzględnić także myśląc o ewaluacji uczelni;
  • w piątek spotkanie z Jej Ekscelencją Ambasadorką Indii, panią Nagma Mohammed Mallick i dłuuga dyskusja o rozwoju naszych studiów indyjskich na Uniwersytecie. Tak jak i w przypadku diaspory koreańskiej, tak i dla diaspory indyjskiej Uniwersytet może być punktem oparcia, a dla naszych studentów możliwość rozszerzanie horyzontów to wartość dodana studiów na #uniwroc;
  • tego samego dnia spotkanie na żywo ze studentami, większość pytań dotyczyła sposobu kształcenia. Raz jeszcze podkreślam, że nie ma jasnych przesłanek skłaniających do okresowego przejścia na kształcenie zdalne. Silne przesłanki przemawiają za szczepieniem, najlepiej – obowiązkowym studentów i pracowników oraz za utrzymywaniem maseczek w zamkniętych pomieszczeniach, mniejszej liczby studentów w salach, wietrzenia pomieszczeń. Rozsądek, racjonalność ponad emocje powinny nami kierować w stanie długotrwałego zagrożenia, którego zniknięcie nie rysuje się na horyzoncie.

Warto się szczepić i trzymać prostych, ale skutecznych zasad ochrony w czasach epidemii. Warto rozumnie podchodzić do sytuacji, której przebieg jest mocno niejasny.

 

 

 

O odwadze i nauce

Odwaga to z definicji cecha rzadka, objawiająca się w szczególnych momentach. Gdyby było inaczej, nie tylko nie traktowalibyśmy jej jako cnoty, ale wręcz byłaby niezauważalna wchodząc do zestawu cech standardowego zachowania ludzkiego. Skoro jest cechą rzadką, dlaczego upieram się, że powinna być stale obecna nie tylko w działalności uczonych, ale też w zachowaniu całych instytucji naszego sektora, to jest poszczególnych uczelni? Doprecyzujmy, że nie chodzi mi o odwagę rozumianą jako skłonność do agresywnego narzucania innym swojego punktu widzenia – co istotne, bo nie chodzi o wiedzę oparta o logiczne argumenty, lecz odczucia i poglądy – na każdy istotny dla osoby temat. Za odwagę uznaję podejmowanie działań, których rezultat może być niekorzystny, wręcz szkodliwy dla działającego, lecz które wynikają z przyjętych przez niego wartości. W przypadku nauki i szkolnictwa wyższego wartością centralna pozostaje – wciąż mam taką nadzieję – dążenie do prawdy i jej nauczanie w zakresie dostępnym racjonalnemu oglądowi człowieka.

Czytaj dalejO odwadze i nauce

Już tylko krzyk

Jak w klasycznej piosence, chyli się dzień do kresu. Przyznaję, że ja też coraz bardziej się pochylam nad zagadnieniem kresu, czy może raczej pewnej ściany, do której docieram myśląc o zarządzaniu instytucją szkolnictwa wyższego w Polsce w czasach pandemii. Wszędzie rośnie liczba zakażonych studentów i pracowników. Nie mam wątpliwości, że szczepienia wyhamowały znacznie tempo zakażeń i pozwoliły nam dotąd prowadzić w miarę normalne zajęcia. Ale jednocześnie obserwuję szybko rosnącą liczbę przypadków zakażeń wśród pracowników i studentów i… jestem bezradny. Nie mogę przesunąć niezaszczepionych do prac bez kontaktu ze studentami, nie mogę studentów niezaszczepionych odseparować od zaszczepionych i od pracowników, żeby spowolnić lub wyeliminować transmisję wirusa. Nie mogę działać aktywnie, przewidywać i zarządzać kryzysem, a mogę jedynie reagować na jego skutki. Ja nie domagam się, żeby polityce mieli odwagę podjąć niepopularne decyzje podnoszące bezpieczeństwo Polaków i dające szanse na w miarę normalne funkcjonowanie. Politycy mają swoje cele i agendy, nie będę wnikał i komentował. Dla mnie istotne jest funkcjonowanie i bezpieczeństwo mojej uczelni. Ja potrzebuję móc podjąć niepopularne decyzje, jeśli mam racjonalnie i odpowiedzialnie zarządzać tym organizmem. Jeśli szczebel centralny nie może zarządzać epidemią, proszę, przekażcie nam tę możliwość. Uwierzcie, że można racjonalnie zarządzać na poziomie lokalnym. Chyba, że mamy wszyscy przechorować tę plagę. Że traktujemy ją jak kolejną grypę, która zabije słabszych, zachowa silniejszych, kiedyś zostawi tylko odpornych przy życiu.

To już nie apel, ale krzyk: dajcie nam zarządzać kryzysem, który widzimy wokół siebie.

I sprawozdanie:

w poniedziałek spotkanie dotyczące korekt w systemie zarządzania nieruchomościami, remontami i inwestycjami. Szczegóły wkrótce;

w środę uroczyste podpisanie listu intencyjnego przez rektorów AWF, UMed i UWr w sprawie zainicjowania analiz i prac nad połączeniem potencjałów trzech uczelni. Nie zamykamy się na współpracę z innymi, przeciwnie, warto zawsze rozmawiać. Ale świat nam ucieka, musimy podjąć próbę, żeby go gonić;

tego samego dnia spotkanie z dziekanem Wydziału Nauk Społecznych w sprawie działań naprawczych na wydziale;

w piątek sprawy bieżące, głównie jednak przegląd możliwości w zakresie bezpieczeństwa kształcenia w okresie pandemii. Trzecia dawka już niedługo, cieszę się, że niektórzy pracownicy już ja przyjmują.

 

Naprawdę, bez radykalnej zmiany filozofii zarządzania kryzysem pandemicznym za chwilę dotrzemy do ściany. A może już przy niej jesteśmy?

Dziennikarskie patologie na uczelniach

Czekałem, czekałem, no i się doczekałem. Dziennik Gazeta Prawna opublikował wywiad z wiceministrem MEiN odpowiedzialnym za wdrażanie reformy wprowadzonej przez tzw. konstytucję dla nauki, prof. Włodzimierzem Bernackim. Tytuł odwołuje się do najlepszych tradycji prasy dolno bulwarowej, takiej znad samego brzegu kanału oddającego treść przelewającą się rynsztokiem do rzeki: 'Ustawa Gowina pogłębiła patologie na uczelniach’. Ergo, na uczelniach nie dość, że były i są patologie, to jeszcze się pogłębiły, zaostrzyły i objęły byt 'uczelnia’ w całej jego krasie. To chyba pierwszy przypadek, kiedy wysoki urzędnik MEiN tak źle wyraziłby się o uczelniach takich jak KUL czy UKSW, gdzie zgodnie z tym tytułem owe patologie szaleją. Lead do artykułu pogłębia nastrój sensacji. Z jednej strony 'podwyżki wynagrodzeń w szkołach wyższych to nie jest kwestia pierwszoplanowa’, zatem jest jakaś kwestia pierwszoplanowa, inna w debacie nad stanem naszego sektora i tu już płonę z niecierpliwości, by posiąść te wiedzę. Aliści dalej czytam w tym samym leadzie – 'należy wprowadzić zmiany w zasadach zatrudnienia. Obecne układy blokują młodym naukowcom awans’. A więc – UKŁAD! Jest, został odkryty i napiętnowany! Musimy go tylko odnaleźć w tekście – z czym jednak jest nieco gorzej.

Czytaj dalejDziennikarskie patologie na uczelniach

Jesień… autorytetów?

Przełom października i listopada, jesień jest już w pełni, pierwsze oznaki zimy odczuwamy wraz z coraz krótszym dniem. Wspominamy zmarłych, bliskich i odleglejszych, których w 2020/2021 było wyjątkowo wielu. Naszym koleżankom i kolegom, których pożegnaliśmy, poświęciliśmy główną stronę www uniwersytetu. Nie jest to moment, w którym trzeba byłoby dużo mówić. Więc tylko kilka słów – o autorytetach. Bo jednym z naszych Profesorów, których przyszło nam niespodziewanie pożegnać, był profesor Bogusław Bednarek. Wędrowiec, z nieodłącznym papierosem, ale przede wszystkim otoczony niewidoczną, ale zawsze obecną peleryną słów, wątków, mitów i opowieści których początek gubił się gdzieś w ciemnościach pradawnych lasów, a koniec można było sobie tylko wyobrazić w niewyobrażalnie odległej przyszłości. Człowiek – legenda to określenie udatnie pasujące do Profesora, bowiem cały był zbudowany ze słów bez przerwy opowiadających naszą kulturę, współtworząc ją, interpretując, wiążąc wątki pozornie odległe, a przecież ściśle od siebie zależne. Należał do pokolenia celebrującego kulturę, doceniając jej ozdrawiającą dla społeczeństwa siłę, ale też skomplikowany wzór relacji międzykulturowych pozwalających widzieć jedność gatunku ludzkiego ponad trywialnością polityki i gier czasów dzisiejszych. Odszedł od nas niespodziewanie, zostawił po sobie ogromną pustkę, wyrwę w naszym środowisku. Brakuje go nam boleśnie.

Czytaj dalejJesień… autorytetów?

Dyskretny urok… stagnacji czy degradacji?

Piątek i sobotę wypełniło mi spotkanie plenarne Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich w Gdyni. Bardzo sprawnie przygotowane obrady (wielkie podziękowania dla Uniwersytetu Morskiego i jego rektora, prof. Adama Weintrita) otworzyły wybory nowych członków Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Przebiegły sprawnie, zgodnie z oczekiwaniami. Najciekawsze, choć też – co znamienne – przyciągające znacznie mniejszą liczbę rektorów i delegatów były obrady kolejnego dnia, kiedy przedstawiciele KEN oraz MEiN omawiali sytuację przed ewaluacją, nowym rokiem budżetowym oraz funkcjonowanie szkół wyższych w realiach epidemii. W każdym z tych zagadnień ciężko się zdecydować, które z tytułowych określeń jest lepsze? Wciąż jest szansa, że uda się utrzymać jakieś aspekty szacunku dla jakości w nauce i dydaktyce szkolnictwa wyższego, ale mam wątpliwości, czy są to priorytety nadchodzącego roku.

Jeśli chodzi o finanse, to dzięki zapisom ustawy PoSzWiN możemy liczyć na zwiększenie budżetu ogółem o 4,6%. Przy czym ma zostać zachowana metoda rozdziału subwencji taka, jaka miała miejsce dla ubiegłego i poprzedniego roku. Czyli podstawą ma być subwencja w wysokości z 2019 r., do której dodane będą zwiększenia przypisane na rok 2021 (czyli w skrócie 1,5% dla IDUB i 3,5% dla innych uczelni akademickich) oraz zwiększenia według wielkości określonej przez MEiN na 2022 r. Według zapowiedzi – w podobnej wielkości jak w 2021 r., czyli budżety subwencyjne uczelni IDUB w latach 2021-2022 wzrosną łącznie o 3%, innych uczelni akademickich – o 7%. Tu nic jednak nie jest pewne, możliwa jest też korekta tych założeń. Pozostałe środki – czyli około 2% nadwyżki przyznanej na 2022 r. – Minister rozdysponuje w inny sposób. Podsumowując – inflacja w 2020 r. wyniosła 3,4%, w 2021 r. zapewne około 6-7%, w 2022 r. ma zdaniem ekonomistów wszelkie szanse przekroczyć 10%.  Tej ostatniej wartości nie można być pewnym, choć uczciwie mówiąc, nic nie zapowiada agresywnego tłumienia inflacji przez rząd. Jeśli uda się utrzymać inflację na poziomie z 2021 r., to średnio wartość pieniądza w stosunku do 2019 r. spadnie o 15%, jeśli inflacja poszybuje wyżej – wartość subwencji może spaść o ponad 20%. Przypomnę – wysokość subwencji wzrośnie o 3% dla IDUB, 7% dla innych uczelni akademickich. Jednocześnie MEiN wyraźnie podkreślił, że nie planuje żadnych podwyżek wynagrodzeń na 2022 r., choć wzrosną na przykład płace minimalne. Kluczowa dla władzy dewiza divide et impera przy wyścigu o szczupłe zasoby jeszcze bardziej podzieli nasze środowisko, ale jasno trzeba powiedzieć – nawet gdyby MEiN dzielił środki subwencyjne proporcjonalnie do posiadanej nadwyżki i wielkości subwencji wszystkich uczelni w 2019 r., nie będzie w stanie wyrównać uczelniom kosztów inflacji, jeśli nie przesunie środków z innych działań. Na to się jednak nie zanosi. Aha, żeby było jasne – IDUB nie zabiera środków z tej puli – dostajemy obligacje Skarbu Państwa, które nie są wykupywane z środków MEiN. Przynajmniej na razie. Podsumowując, czeka nas okres ubożenia uczelni i nerwowego wyścigu o dodatkowe środki z MEiN. To zaś zapowiada ostre upolitycznienie działań rektorów – w sensie przedkładania krótkookresowego zapewnienia finansowania operacyjnego nad jakiekolwiek wartości, które stają się luksusem. Widać też wyraźnie, że MEiN przywiązując – oględnie mówiąc – nie najwyższą wagę do nauki, traktuje finansowanie sektora szkolnictwa wyższego jako narzędzie polityki społecznej, wzmacniające grupy i jednostki ważne dla bieżącej agendy Partii. Dla której dziś kluczowym słowem wydaje się 'stabilizacja’, czyli spokój panujący w kraju. Im dłużej na to patrzę, tym mniejszą mam nadzieję, że w tych warunkach uda nam się uniknąć degradacji potencjału naukowego i dydaktycznego. Trzymam kciuki, bo na zachód od Odry budowane są podstawy pod wielki, finansowy skok nauki, która ma być podstawowym zasobem gwarantującym rozwój europejskich gospodarek. Pisałem wielokrotnie o konsekwencjach dla naszej przyszłości bieżącej polityki wobec nauki w Polsce, nie chcę już tego powtarzać. Zwrócę już tylko uwagę na jedno – tak, nauka w naszym kraju była niedoinwestowana od 1918 r. Środki, nawet te niewielkie, rozpraszano. Tak, wszystkie rządy po 1989 r. nie chciały nawet w czasach największej prosperity zbudowania ponadpartyjnej zgody co do inwestowania w rozwój nauki jako przyszłości naszego kraju. Ale dziś sytuacja jest szczególna, bo kraje o zdecydowanie lepszej infrastrukturze i finansowaniu nauki jeszcze mocniej w nią inwestują, świadome ryzyk z tym związanych mimo wszystko integrują naukę z gospodarką, kulturą i rozwojem społecznym. Bo nauka jest uniwersalnym językiem podzielonego świata i jedynym, unikalnym i pożądanym przez resztę świata zasobem Europy. Na wschód od Odry walczymy o przetrwanie.

Profesor Błażej Skoczeń, przewodniczący Komisji Ewaluacji Naukowej, przedstawił bieżące uwarunkowania nadchodzącej ewaluacji. Formalnie niewiele się zmieniło. Nadal czekamy na nowelizację ustawy i rozporządzenia. Za postęp należy uznać, że Minister obiecał pewne ustępstwo w zakresie ręcznego sterowania wartościami referencyjnymi, czyli granicami między kategoriami dyscyplin ustalanymi w trakcie oceny. Uznał, że będzie je wybierał spośród propozycji KEN. To niewątpliwe pół mkroku wstecz w porównaniu z zapowiadanym zupełnie nieskrępowanym działaniem Ministra w tym zakresie. O ile zostanie owa obietnica zrealizowana. Niestety, potwierdzają się informacje o skali zmian w liście czasopism. Na zatwierdzenie czeka ponad 1500 próśb redakcji polskich czasopism. To prawda, że – jak wskazywał prof. Skoczeń – to tylko niewielka część ponad 30.000 czasopism na liście ministerialnej. Jednak podtrzymuję zdanie, że to pozornie uspokajająca opinia. W tych ponad 30.000 czasopism spoza naszego kraju w zakresie humanistyki i nauk społecznych publikuje niewielka grupa osób biorących udział w ewaluacji. To ich zaangażowanie w międzynarodowy dialog naukowy miał zaważyć na ocenie dyscyplin. Wprowadzenie głębokich zmian w wartości artykułów w tych 1500 czasopismach sprawi, że w obu dziedzinach nie tylko zmieni się głęboko (o ile nie skrajnie) wartość publikacji lokalnych. Demoralizująco wpłynie to na świadomość uczestników polskiego życia naukowego. Bo pamiętajmy, że zmiany na liście obejmują cały okres nowej punktacji czasopism. Stabilność całej konstrukcji oceny dyscyplin w tych dziedzinach upadnie. Wszystko przecież da się zmienić, entropia wygrywa bezapelacyjnie z porządkiem jakości. Tak, jak w przypadku finansowania, oznacza to tylko, że nie merytoryka, a siła lobbingu i bieżąca agenda polityczna będą decydować o kierunku rozwoju aktywności naukowej społeczności pracowników naszego sektora. Naszym zadaniem jest myśleć o przyszłości, zwłaszcza, jak wpłynie to na naszych najmłodszych koleżanki i kolegów? Ilu z nich będzie chciało angażować się w międzynarodowe życie naukowe, by rozwijać odpowiedniej jakości badania w kraju? Starsi z nas pewnie będą robić to, do czego są przekonani, choć jak długo? Ale czym mamy zachęcać młodszych, do pozostania w kraju i podnoszenia jakości badań, jeśli tej jakości nie będzie się cenić? Skoro nie ma pieniędzy, można próbować odwołać się do prestiżu. Jeśli w kraju nie ma prestiżu i pieniędzy, to jaką decyzję podejmą najzdolniejsi spośród młodych badaczy w obu wspomnianych dziedzinach? No więc powiedziałbym tak – mamy przed sobą czas stagnacji w budowaniu prestiżu nauki, bardzo bym chciał, żeby nie zmieniło się to w nic gorszego.

Wreszcie, przedstawiono nam plany MEiN wobec funkcjonowania uczelni w czasie pandemii. Ważną i dającą nadzieję informacją była obietnica przekazana pod koniec roku uczelniom danych o poziomie wyszczepienia studentów. Chciałoby się powiedzieć – czemu nie szybciej? Ale dobre i to. Nadal nie mamy podstawy prawnej do ograniczenia dostępu do kształcenia stacjonarnego tylko dla osób zaszczepionych. Uważam, że nie ma przeszkód, by osoby niezaszczepione mogły – na przykład – brać urlopy dziekańskie na czas pandemii. Ograniczyłoby to ryzyko zakażeń i pozwoliło spokojnie realizować proces kształcenia. W chwili obecnej skala rozwoju zakażeń wśród niezaszczepionych, w tym ciężkich przypadków, jest wyraźna już chyba dla wszystkich. Naprawdę, tu nie zdarzy się cud, jeśli nie zwiększymy poziomu wyszczepienia studentów lub nie ograniczymy wstępu na uczelnie osób niezaszczepionych, czeka nas naprawdę ciężka jesień. Bez jakiegokolwiek usprawiedliwienia, bo o wszystkich uwarunkowaniach wiedzieliśmy dużo wcześniej. Już i tak jest za późno, by nadrobić szkody wyrządzone niefrasobliwością (bo RODO nie jest tu żadną przeszkodą, w obrębie tej samej unijnej dyrektywy poruszają się Francja, Włochy, Niemcy, Austria sprawdzając certyfikaty szczepień i dla dobra całego społeczeństwa ograniczając możliwości tym, którzy ich nie mają), ale nadal jest szansa na przynajmniej ograniczenie skali problemu. Paradoksalnie, szczególnie istotne jest to na wschodzie kraju, ale problem pozostaje ważny dla całego naszego środowiska.

Opuszczałem Gdynię z poczuciem głębokiej frustracji, pomimo wielu bardzo miłych rozmów z koleżankami i kolegami. Zapowiada się długi i ostrzejszy niż sądziliśmy kryzys życia akademickiego w Polsce. Tak, wiele zależy od naszych własnych decyzji i nie mam wątpliwości, że wielu z nas będzie kontynuować drogę, jaką obraliśmy – racjonalności, humanitaryzmu, myślenia w skali ponadnarodowej jako naszych najważniejszych, akademickich wartości. Ale jeśli nauka w Polsce pod ciężarem nacisków polityczno-społecznych już dziś ma dryfować ku bezpiecznej przystani narodowej swojskości, to czy uda się utrzymać przynajmniej ten sam poziom związków ze światową akademią, jaki mamy dziś? Czy zostaną z nami nasi młodsi, najzdolniejsi koleżanki i koledzy? Mam wątpliwości. Być może w chwili kryzysu warto myśleć o stabilnych rozwiązaniach na przyszłość, w tym o likwidacji ministerstwa nauki i utworzenia finansującej i porządkującej nasz sektor agencji pozarządowej, kontrolowanej przez NIK, realizującej wieloletnią, ponadpartyjną, niezmienną jako konstytucja politykę naukową wspierającą rozwój sektora w Polsce? Może warto już dziś zacząć dyskusję o sposobie radykalnego podnoszenia finansowania ośrodków o najwyższej jakości badań i dydaktyki w sposób klarowny wpływających na gospodarkę, rozwój społeczny i kulturę / tożsamość społeczeństwa? Jeśli obaj dziś nie mamy nic, to może warto myśleć, jak zbudować tę fabrykę?

 

Sprawozdanie:

  • w poniedziałek z władzami Uniwersytetu Medycznego dyskutowaliśmy o sposobach intensyfikacji współpracy naukowej, dydaktycznej i infrastrukturalnej. Idziemy do przodu, wiele bardzo ciekawych pomysłów spływa od pracowników, mamy też sporo swoich. Dla dobra naszych uczelni, ale w równej mierze Wrocławia i regionu;
  • we wtorek na Wydziale Biotechnologii dyskutowaliśmy nad projektem Uniwersyteckiego Centrum Badań Biomedycznych. Bardzo ciekawy, rozwojowy projekt core facility, który dałby nam możliwość lepszego wykorzystania przez badaczy z nauk eksperymentalnych naszej infrastruktury. Wciągamy go do naszych planów strategicznych inwestycji. Co się uda, czas pokaże;
  • spotkanie z zespołem ds optymalizacji finansów UWr. Nie ma zaskoczeń – koszty dydaktyki, nadgodziny, infrastruktura i jej optymalne wykorzystanie, mechanizmy wspierające innowacyjne i optymalne wykorzystanie posiadanych finansów. Kolejne decyzje i działania przystosowawcze w odniesieniu do relacjonowanych wyżej zapowiedzi MEiN przed nami. Nie może nam zabraknąć odwagi;
  • w środę długie, prawie 4-godzinne posiedzenie Senatu. Bardzo owocne, ważne uchwały dotyczące nie tylko apelu w sprawie sytuacji humanitarnej na wschodniej granicy RP, ale też rozpoczęcia prac nad konsolidację uczelni wrocławskich, Uniwersytetu Wrocławskiego, Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu i Akademii Wychowania Fizycznego. To początek długiej drogi, ale potrzebujemy zgody senatów, żeby ją rozpocząć od analiz i szukania racjonalnych, najkorzystniejszych dla wszystkich rozwiązań. Nasz Senat dał wyraźny sygnał zgody na rozpoczęcie działań – 3/4 głosów wsparło uchwałę. Nie możemy przy tym popełnić błędów poprzednich inicjatyw – będziemy informować, pokazywać dane, analizować je i wspólnie wybierać najlepsze dla naszej przyszłości rozwiązania. Ja nie mam wątpliwości – w świetle sytuacji nauki w Polsce musimy trzymać się razem. Wobec wszelkich działań oczerniających tak Uniwersytet, jak i naszych przyjaciół mam tylko niesmak;
  • czwartek – kolejne spotkanie z BZP, omówienie strategii informowania i implementacji po wprowadzeniu (oby jak najszybciej), Regulaminu Zamówień Publicznych. Prace trwają…
  • piątek i sobota – posiedzenie KRASP w Gdyni, o którym wyżej.

Mimo wszystko, warto iść swoją ścieżką, jeśli ma się przekonanie co do wybranych wartości. Ja mam, idę prosto. I tradycyjnie zachęcam – w nadchodzącym tygodniu rozpoczynamy idą szczepienia przeciwko grypie dla wszystkich pracowników, którzy zgłosili chęć. Szykujemy się do szczepień trzecią dawką przeciw COVID. Ale też stanowczo zachęcam wszystkich, którzy jeszcze tego nie zrobili – SZCZEPCIE SIĘ!!!!! Wszystkich, którzy uczestniczą w zajęciach uczulam – dezynfekcja, wietrzenie i maseczki!!! Pamiętajcie, na Uniwersytecie maseczki są nadal obowiązkowe, pracownik prowadzący zajęcia ma prawo wyprosić osobę, która nie założyła maseczki wbrew jego prośbom. Dbajmy o siebie nawzajem!