Ewaluacja 2022 – inne lustro

Ewaluacyjna zawierucha dopiero się rozkręci. Wyniki są – jak należało się spodziewać – mocno spłaszczone. Po zachętach Ministra w zasadzie nie ma barier przed odwołaniami od decyzji. Skoro niemal wszystkie dyscypliny we wszystkich ośrodkach uprawiają badania na poziomie dobrym (co najmniej B+), to czemu nie powalczyć o bardzo dobrą ocenę (A)? A jeśli o A, to czemu nie o A+? Tak, jak pisałem już wcześniej, nietransparentny sposób ogłaszania wyników uniemożliwia dziś odczytanie rezultatów. Bo po wszystkich zmianach reguł gry, jak czytać te wyniki? Wystarczyłoby nawet upublicznić treści decyzji, jakie otrzymały uczelnie. Nie zawierają one wszystkich istotnych elementów, przykładowo udziału publikacji o najwyższej punktacji w kryterium I, ale to da się mniej więcej wyczytać z liczby punktów w przeliczeniu na pracownika. Natomiast decyzje zawierają ciekawe informacje dotyczące oceny uczelnianych propozycji osiągnięć w ramach kryterium III, wpływu dyscypliny na otoczenie społeczne. Po lekturze kilku decyzji mogę powiedzieć, że te recenzje, które poznałem, były krytyczne, ale rzetelne, próbujące przedrzeć się przez bicie akademickiej piany do sedna – czy dane osiągnięcie rzeczywiście oddziaływało jakoś na otoczenie? Naukowe przynajmniej? A może szersze? Czy faktycznie miało charakter międzynarodowy? Recenzenci mieli odwagę wskazać, że konferencje naukowe w Polsce z udziałem nieokreślonej liczby gości z zagranicy, bez wskazania, co było konsekwencją ich udziału w takiej konferencji, to słabe świadectwo oddziaływania na otoczenie. Naprawdę, te fragmenty decyzji wydają mi się najciekawsze, bo pozwalają spojrzeć wnikliwie na to, za kogo uważa się nasze środowisko? Czy zastanawiamy się, po co w ogóle funkcjonuje nasz sektor w społeczeństwie?

Jeden z moich bliskich kolegów w trakcie dyskusji delikatnie zwrócił mi uwagę na niewłaściwy kształt aplikacji grantowej, wskazując, że badania podstawowe powinny być dyktowane jedynie naszą ciekawością (driven by sheer curiosity research). A ja mam co do tego wątpliwości. Owszem, jeśli kogoś stać na ten luksus, że może je sam sobie finansować – jak najbardziej ma prawo do takiej definicji. Jeśli społeczeństwo uważa, że jego dotychczasowe osiągnięcia wskazują, iż ta ciekawość jest cenna dla społeczności – również. Ale skoro chcemy, żeby inni płacili nam za nasze funkcjonowanie, to czy 'podążanie za naszą ciekawością’ jest właściwym argumentem za prośba o finanse? Nie jestem zwolennikiem prostego pragmatyzmu, przeciwnie, skutków ogłupiającego społeczność kultu masy i maszyny, wiary i populistycznego autorytetu doświadczamy na własnej skórze. Społeczeństwa potrzebują jak tlenu kultury opartej o racjonalność, empatię, umiejętność komunikowania i dyskutowania. Budowanie takich społeczności to – poza szukaniem nowych rozwiązań technologicznych – nasze, akademików zadanie. I lektura recenzji przykładów działań w ramach III kryterium nie napawa optymizmem, czy jako środowisko – w tym ci, którzy nie potrafili uściślić, czego oczekują od opisów tego kryterium? – rozumiemy, po co społeczeństwa mają finansować cały nasz sektor w XXI w.? Bo może wystarczy tworzyć oddziały R+D przy przedsiębiorstwach lub ad hoc kreować zawodowe szkoły dla lekarzy, nauczycieli, prawników, technologów, inżynierów? Uważałem i uważam, że uczelnie wyższe mogą i powinny być źródłem zmian, kreowania nowoczesnego, kreatywnego, racjonalnego i wyprzedzającego czas społeczeństwa. Kultura i technologia powinny bazować na tym, co uczelnie proponują studentom, co wykładowcy proponują otoczeniu.

To nie tylko nasz problem. Gdy przeglądałem Times Higher Education Impact Rankings, w którym uczelnie wyższe wskazują, jak partycypują w odpowiedzi na globalne problemy w ramach kategorii celów ONZ, uderzyło mnie zdanie, że mniej niż połowa uczelni tak chętnie ścigających się w rankingu naukowym THE bierze udział w rankingu wpływu. Tymczasem to ten ranking mierzy, w jaki sposób uczelnie partycypują w rozwiązywaniu – na tysiące sposobów! – globalnych problemów ludzkości. Od głodu i biedy po łamanie praw człowieka, sprawiedliwość i przemiany klimatyczne. Co może być ważniejszego? Znamienne, że wśród najbardziej zaangażowanych są uczelnie australijskie. Australię i Oceanię zmiany klimatyczne dotykają już od lat, a kultura odpowiedzialności społecznej jest na tamtejszych uczelniach wysoka. Nasze nieliczne uczelnie biorące udział w rankingu wypadają dramatycznie słabo – przedział 601-800 miejsc na 1400 biorących udział ogółem uczelni. Tymczasem wiodące w rankingu uczelnie czeskie znalazły się w przedziale 201-300, rumuńskie lokują się w przedziale 301-400 miejsca, ukraińskie i węgierskie – 401-600. Świadczy to tylko o tym, że jako środowisko wyspecjalizowaliśmy się osiąganiu zadanych odgórnie celów bibliometrycznych – co nie jest złe, bo wyszliśmy poza narodowe opłotki, podejmując dialog ze światem – ale nie bardzo mamy koncepcję, po co właściwie wszystko to robimy?

Ewaluacja naszych dyscyplin jaka jest, każdy widzi. Patrzę z dużym smutkiem na zmarnowaną energię wielu setek ludzi i nadzieje na projakościowy impuls związany z tą oceną. Ale takie jest życie. Warto szukać dobrych stron – i w tej ewaluacji może nią być właśnie refleksja nad tym, jak widzimy swoje miejsce nawet w naszym najbliższym otoczeniu? Czy naprawdę wspieramy je tak, jak powinny ośrodki naukowe rozwijać naszą europejską i polską wspólnoty? To, że nasze rządy od lat nie wiedzą, po co im nauka i szkolnictwo wyższe, skoro już nie ma problemu bezrobocia, to także nasza wina. Dziś kryzys globalny goni kryzys regionalny i jeśli teraz nie staniemy sami przed sobą i nie znajdziemy sposobów na wsparcie racjonalnego, otwartego społeczeństwa – to kiedy? Jeśli wszystko ułoży się – jak mam wrażenie ma nadzieję większość naszego sektora – samo, bez naszego nadmiernego zaangażowania, to jak chcemy uzasadnić nasze żądania poświęcania nam większych środków publicznych?

Tak z czystej ciekawości – no jak?