Trolling nasz powszedni

Tradycyjnie od 30 lat dzień finału Wielkiej Orkiestry to okazja, by poczuć powiew społeczeństwa obywatelskiego. Współpracy, skupieniu się na wspólnym czynieniu rzeczy dobrych. Po raz drugi we Wrocławiu niemal wszystkie uczelnie wyższe koordynowane przez miejskie biuro ds kontaktów z uczelniami, Wrocławskie Centrum Akademickie, organizowały zestaw aukcji pod hasłem Akademicki Wrocław. Oprócz nich, oczywiście, każda uczelnia organizowała swoje własne aukcje. Mieliśmy wspólne wejście w ramach studia wrocławskiego WOŚP – jednym słowem, dobre działania dla dobrej sprawy. Wydawało mi się, że wszystkie te złe emocje towarzyszące Jurkowi Owsiakowi i jego działaniom na rzecz dzieci minęły. Tym większe było moje zdziwienie, gdy koordynująca media społecznościowe tej akcji poinformowała mnie, że większość czasu zajmuje jej kasowanie nienawistnych komentarzy, sugestii dotyczących zadań, którymi powinni zająć się rektorzy, wskazań dobitnie negatywnie oceniających społeczne zaangażowanie uczelni. Jednym słowem – klasyczny trolling.

Wieczorem, nagrywając wspólnie z prof. Krzysztofem Ruchniewiczem kolejny odcinek naszego podcastu dowiedziałem się, że post nad fanpage’u Echa z Festung Breslau zawierający cytat ze wspomnień niemieckiej mieszkanki Wrocławia opuszczającej miasto w ostatnim momencie ewakuacji przed zamknięciem okrążenia miasta przez Armię Czerwoną, stał się ofiarą gwałtownej i niewybrednej akcji podkreślającej specyficzny, polski punkt widzenia tego fragmentu historii. Gorzej, bo oprócz odniesień do września 1939, powstania warszawskiego, reparacji, padały też słowa wulgarne i obraźliwe. Administratorzy strony ostatecznie zdecydowali się post usunąć i wstawić komentarz:

Wielokrotnie już podkreślaliśmy, że BYŁ, JEST i BĘDZIE to fanpage dotyczący historii Wrocławia w 1945 roku. Na łamach fanpage przytaczamy wspomnienia ludzi wielu narodowości. Jeśli autor mija się z prawdą, to w komentarzu pod tekstem wyjaśniamy gdzie i w jaki sposób. Nie ingerujemy w treść wspomnień i staramy się wybrać jak najbardziej obiektywne i bezstronne. Jeśli ktoś myśli, że za każdym razem będziemy się odnosić do reparacji wojennych, Powstania Warszawskiego, obozów koncentracyjnych, Września 1939 roku, to jest w błędzie…. Podkreślamy – ten projekt dotyczy historii wojennego Breslau, Festung Breslau i pierwszych lat powojennego Wrocławia, wraz z jego mieszkańcami, niszczycielami, zdobywcami i wszystkimi innymi, którzy się zetknęli z tym miastem w/w okresie. Inna kwestia jeśli ktoś posługuje się rynsztokowym językiem, obraża innych czytelników oraz próbuje w koślawy sposób mieszać do wspomnień politykę oraz wypaczony nacjonalizm, to zaznaczamy, że owa osoba będzie banowana i pomachamy jej na do widzenia. Staramy się trzymać wysoki poziom przedstawianych Wam treści i nie pozwolimy na ściek językowy na tym kanale.

Pandemia jakoś przyzwyczaiła nas, że nauka stała się przedmiotem niewybrednego hejtu. Że racjonalne myślenie nie znajduje uznania i każdy, kto je promuje, musi liczyć się z tym, że prędzej czy później stanie się obiektem ataku, krzyków, pomówień. Ale czy tak aby jest na pewno? Czy nie absolutyzujemy siły mediów społecznościowych i liczebności oraz znaczenia uczestników takich nagonek? W końcu – czy przekaz nauki powinniśmy dostosowywać do poziomu mediów cyfrowych?

Jestem wielkim zwolennikiem popularyzowania nauki. Dla mnie to obowiązek wynikający z etosu badacza – dane nam jest szukać prawdy, winni jesteśmy opowiadać o tym naszemu otoczeniu, bo nie możemy zostawiać go bez wiedzy o tym, czym jest świat, czym jest człowiek. Kiedyś mogło się wydawać, że media elektroniczne, zwłaszcza społecznościowe, będą wymarzonym sposobem na interaktywny kontakt z poszukującymi tej wiedzy, na współtworzenie jej z nimi. I nadal jestem pełen optymizmu – to jest możliwe. Crowdworking nadal działa. Otwarta nauka przekazuje wiedzę zdobywaną przez badaczy z całego świata. Ale jednocześnie widzimy kompletne załamanie poczucia decorum w wymianie poglądów – brak wiedzy, ignorancja, zwykła nienawiść nie zawstydza. Przeciwnie, pobudza do klikania, zachęca do dołączania się podobnie sfrustrowanych. A gdy dołączają do tego media spragnione wyrazistości i klikalności, która za  nią stoi – walec się rozpędza.

I tak zaczynamy karmić trolle. Troll żywi się przecież uwagą, atencją, poczuciem własnej wagi dla otoczenia. Grupa trolli może zatruć najlepsze działania – zniechęcając i zastraszając wszystkich, którzy nie życzą sobie być przedmiotem publicznego ataku. Ale, tak jak w przypadku innych form szerzenia nienawiści, warto jasno wskazywać reguły i mówić, gdzie są granice wolności słowa. Zwłaszcza w nauce, gdzie nie ma demokracji w wadze poglądów. Prawda leży tam, gdzie leży, choćby nawet przez chwilę szala przechyliła się pod wpływem liczebności lub społecznego prestiżu jakiejś mniej lub bardziej ignoranckiej grupy. Prawda wróci jak bumerang – jeśli ją odrzucimy, to uderzy nas swoimi skutkami. To my, akademicy powinniśmy uczyć kultury dyskusji. Nie ma potrzeby karmić trolli. Nie ma potrzeby z nimi walczyć. Warto robić rzeczy dobre. Tak, jestem za usuwaniem mowy nienawiści z mediów społecznościowych. Jestem przeciwko wyrazistej nonszalancji i dawania jej głosu w mediach uważających się za obiektywne i opiniotwórcze. Jestem zdecydowanie przeciwko sugerowaniu, że krzyk jest językiem akademii. Zostawiam trollom ich świat poza moimi granicami. Jeśli będą chcieli tu wejść, to dla pozytywnych treści, dla pracy i jej skutków. Dla współpracy zawsze powinno być miejsce. Ale wszelkie formy destrukcji trzeba odgradzać i usuwać. Nawet jeśli oznaczałoby to opuszczenie tych mediów, które żywią się negatywną emocją użytkowników.

Szkoda pięknego, ale krótkiego życia na włochate trolle.

Szacunek dla administratorów Ech z Festung Breslau.

O potrzebie optymizmu

W jednym z wywiadów, które w ostatnim czasie przyszło mi udzielać, padło bardzo ważne pytanie: co będzie największym wyzwaniem dla Polaków po pandemii? To jasne, że ani ja, ani nikt inny nie jest w stanie na nie precyzyjnie odpowiedzieć. Zmiany, które kiedyś zachodziły w skali globalnej z dostojeństwem i prędkością pozwalającą je uchwycić, skomentować i świadomie na nie wpływać, teraz zachodzą tak szybko i w sposób tak złożony (w znaczeniu równoważności ogromnej liczby czynników te zmiany kształtujących), że stawiają pod znakiem zapytania możliwość ich świadomego kształtowania przez tradycyjne struktury polityczne. Pandemia raz za razem pokazuje, że o ile nauka jest w stanie zaproponować narzędzia pozwalające opanować kryzys, o tyle polityka nie nadąża za wyzwaniami. I nie mam na myśli poszczególnych aktorów tego procesu, ale samo podejście do kierowania wspólnotami ludzkimi. Technologie komunikacyjne w połączeniu z modelami biznesowymi wręcz promują destrukcyjny model polityki, model oderwany od rzeczywistości i skupiony na doraźnym zysku. Zysku, który z kolei zależny jest od ilości przyjemności instant dostarczanej otoczeniu. W tym momencie pandemia daje nam cenną lekcję – za oderwanie od rzeczywistości, za szydzenia z niej i pielęgnowanie egoizmów i krótkowzroczności płacimy wszyscy. Także ci, którzy w krótkim horyzoncie na tym zyskują. Bo jednak rzeczywistość, jakkolwiek ograniczone i subiektywne są nasze zmysły i możliwości poznawcze, okazuje się być jedna dla nas wszystkich. I tyle zrzędzenia.

Bo na przytoczone pytanie sam sobie odpowiadając pomyślałem, że najtrudniej będzie odbudować zaufanie i… optymizm. Obie cechy mają w moim oglądzie kluczowe znaczenie dla naszej przyszłości. Bez zaufania nie będziemy w stanie współpracować. Wzajemne podkopywanie wiarygodności prowadzi przecież do ostatecznej konstatacji – wszyscy kłamią, wszyscy życzą sobie źle, współpraca może działać wyłącznie w oparciu o szantaż, zagrożenie bezpieczeństwa współpracującego. Ten model społeczny wdrażano i wdraża się w życie w społeczeństwach totalitarnych. I choć państwa oparte o przemoc odnoszą krótkookresowe sukcesy w chwilach prostych kryzysów, nie są ani kreatywne, ani gotowe do zapewnienia bezpieczeństwa tym, od których zależy nasza przyszłość. Lęk skłania do przystosowania, nie do kreatywności. Stąd optymizm, ale nie naiwność, lecz otwartość i poczucie satysfakcji z bycia z innymi ludźmi jest dla mnie niezbędnym warunkiem kreatywności, twórczości prowadzącej do współpracy na rzecz innych. Optymizm zakłada przecież, że dobro, wsparcie, życzliwość wracają. Jeśli nie zawsze, to często. I w ten sposób gotowość do współpracy zamienia się w sieć współpracy, na której korzystają wszyscy. Bo samemu nigdy nie znajdziemy rozwiązań problemów skomplikowanych. Lub znajdziemy je zbyt późno.

Do akcentowania wagi, jaką dla rozwoju nauki w Polsce mają właśnie zaufanie i optymizm skłaniają mnie też wspomnienia Ludwika Hirszfelda spisane w 1943 r. W czasie najczarniejszym dla tego wybitnego uczonego i dla ludzkości. Opisując swoją pracę w Heidelbergu, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, wskazywał „…pomysł wypływa z bujności ducha, chcącego tańczyć w przestworzach, …w idei naukowej żyje radość życia i podziw dla piękna, protest przeciwko śmierci i chęć trwania, pytanie rzucone naturze, chęć doznania i ciekawość głębi. Nie ma ani wielkości państwowej, ani nienawiści rasowej, ani wodza, ani rozkazu’. Pewnie, dziś już tak nie piszemy, bo wstydzimy się czułości i patetyczności. Ale idea pozostaje niezmienna. Owszem, można przekazywać wiedzę prostą w formie prostej. Ale poznawać świat można tylko z radości, z prawdziwej ciekawości i siły, jaka drzemie w kreatywności. Każdy, kto doznał tego dreszczu najbardziej pozytywnej emocji, która przenika umysł, gdy widzimy jak krystalizuje się, strukturalizuje odpowiedź wyłaniająca się z chaosu danych, gdy doświadczamy tego rzadkiego momentu poznania – wie, jak beznadziejnym jest próba stworzenia rzeczy nowych, przełomowych w oparciu o kontrolę i lęk.

Akademia dziś nijak się ma do złotych czasów nauki. Ale jestem przekonany, że ma szansę wrócić do swoich korzeni, jeśli oprzemy się pokusie budowania wiedzy na podejrzliwości i podziałach. Dotyczy to całego naszego społeczeństwa. Warto o tym pamiętać myśląc o roli kultury, humanistyki, o praktyce nauk społecznych. Bez optymizmu nie ma poznania. Bez żartów – tym bardziej 🙂

Tylko przyszłość

Na co czekam jako historyk i jako pracownik sektora szkolnictwa wyższego w 2022 r.? Uściślijmy, że nie chodzi o marzenia, tylko o kluczowe zagadnienia przesądzające o naszej przyszłości. Po pierwsze, chciałbym zgody wszystkich sił politycznych co do jednego: że chcemy Polski bezpiecznej dla swoich obywateli teraz i w przewidywalnej przeszłości, otwartej na rozwój zgodny z bieżącymi trendami, ale i gotowej na nadciągające zmiany radykalnie zaburzające rzeczywistość. Nic mniej nie jest warte działalności politycznej, to jest sugerowania, że działa się dla dobra reprezentowanych obywateli.

I nie mam wątpliwości, że żeby zrealizować tę obietnicę politycy powinni głośno i wyraźnie powiedzieć – nauka, ty głupcze! Nauka, która zabezpieczy przyszłość naszych dzieci i wnuków wspierając stabilizację klimatu i zarządzanie migracjami. Gwarantem tej przyszłości musi być nasz bieżący, stały i konstruktywny dialog z całym światem, nie sprawny zamek do mojego pokoiku w gierkowskim bloku!

Tu nie ma albo – albo. Nie ma alternatywy. Nie ma polskiej nauki jako autonomicznej i równoprawnej rzeczywistości dla nauki światowej. Oczywiście, krótkoterminowe cele polityczne da się osiągnąć w naszym sektorze wspierając tych, którzy będą z wdzięczności – zdając sobie sprawę, że bez tej szczególnej uwagi władzy nie osiągną swoich celów – wspierać władze wśród wyborców. Ale dla naszej przyszłości skrajna polityzacja świata nauki to zabójstwo. W pierwszym etapie może narazić na śmieszność nasz sektor w zderzeniu z otoczeniem zewnętrznym i wykluczyć tych, którzy już byli w dialogu z nauką światową z udziału w nim. I nie, oni nie ucierpią na tym tak bardzo – bo najlepsi wyemigrują. To my jako społeczność mieszkańców Polski ucierpimy najbardziej, bo stracimy na własne życzenie kontakt z przyszłością. Krok drugi jest gorszy, bo ośmieszając naukę dobijemy ostatni element spajający komunikacyjnie coraz głębiej podzielony kulturowo kraj. Usuniemy ostatnią szansę na zbudowanie jakiegokolwiek autorytetu, gdy nie ma już powszechnie uznawanych autorytetów politycznych, kulturowych i religijnych. Dewastacja nauki w Polsce, odcinanie jej od świata, upolitycznienie i zastąpienie kryteriów merytorycznych – polityczno-społecznymi to nie jest tylko kolejny etap gry ideologicznej. To ryzykowna gra o przyszłość naszej całej społeczności.

Chciałbym więc i będę robił na swoją skromną miarę wszystko, co w mojej mocy, żeby merytoryczna wartość w nauce miała zawsze pierwsze miejsce w życiu naszego sektora. Żeby 2022 r. był rokiem ścisłych kontaktów międzynarodowych w nauce na moim uniwersytecie i w moim otoczeniu. Żebyśmy zbudowali autorytet nauki jako gwaranta bezpiecznej przyszłości naszego kraju. Tu naprawdę nie ma już czasu i miejsca na hejt, polityczne i egoistyczne przepychanki.

Tak, boli mnie to, co dzieje się wokół tzw. ewaluacji jakości badań naukowych w Polsce. Tak, boli mnie ręczne dysponowanie milionowymi środkami na badania – na wiele lat w przód! – przez ministerstwo bez jakiejkolwiek oceny ekspertów, na rzecz podejrzanie wyglądających – bo nic nie da się więcej powiedzieć wobec braku jakichkolwiek publicznych dokumentów – tematów i działań. I tak, boli mnie klerykalizacja nauki.

Ale to wszystko minie. To tylko chwilowa polityka. Jeśli zachowamy trzeźwy osąd, jeśli zostaniemy wierni naszej przysiędze doktorskiej – to wszystko proch i pył. Politycy się zmieniają. Naszym zadaniem powinno być przekonanie ich, że jednak przyszłość ma znaczenie. I że to nauka jest przyszłością. W innym przypadku… Dobrze, nie może być innego przypadku.

No i wszystkich zachęcam – szczepcie się! Noście maski! I starajcie się być razem, póki możemy.