Czy warto planować naszą przyszłość? NCN and beyond

Jestem optymistą, który stara się realizować akademickie wartości. Stąd nastrój powszechnego zastygnięcia naszej akademii w swoistym stuporze, wstydliwe uciekanie od naszych wartości do źle, wulgarnie pojmowanego pragmatyzmu przyprawia mnie o dreszcz. Nie uważam, że należy cały czas krytykować Ministra i jego działania. Na dłuższą metę jego działania nie mają znaczenia, jeśli akademia pozostanie przy swoich wartościach. Gorzej, jeśli te działania, klimat stworzony przez Partię powodują, że refleksja nad naszą działalnością sprowadza się do bieżących kwestii finansowych i administracyjnych szczegółów naszej działalności. Te dziedziny zostały ściśle podporządkowane ludziom Partii i w nich akademickie wartości się nie mieszczą. Jeśli na nich się skoncentrujemy, pozostaniemy jedynie biernymi marionetkami w rękach systemu, dla którego nauka nie ma większego znaczenia.

Proponowałbym odwrócić kolejność – domagać się, żądać głośno i jednym głosem poszanowania dla wartości fundamentalnych, nie urządzać się tam, gdzie nawet myślą nie warto zaglądać. I nade wszystko stawiać uporczywie pytania: jeśli nie tak ma wyglądać nauka i wyższa edukacja, to jak dokładnie? Nikt tego za nas nie zrobi. W walce wyborczej to temat odległy, bo choć kluczowy dla przyszłości kraju, to przecież przyszłość ta jest bardzo przyszła i słabo przekłada się na głosy. Kolejny raz powtórzę – akademia musi mieć swoją politykę, musi wspólnie działać na rzecz przyszłości swoich wartości. To nie jest kwestia tej czy innej partii, lecz nasz własny obowiązek – i interes.

Czytaj dalejCzy warto planować naszą przyszłość? NCN and beyond

NCN – love/hate relation, ale nie warto panikować

Nie mam powodów, by lubić NCN. Nadal dalekie od transparentności procedury, wsobność doboru grantobiorców i brak możliwości odwołania się przy jaskrawie nielogicznym, czasami aroganckim podejściu panelu bądź recenzentów – niewiele się zmieniło. Ale nie widzę lepszej możliwości rozdziału nikłych pieniędzy na badania podstawowe, jak tylko w drodze konkursów.

Przeniesienie szczebla decyzyjnego niżej niewiele zmieni, pogorszy jedynie sytuację tych, którzy nie mają wielu przyjaciół w swoich środowiskach lokalnych. Niestety, ci, którzy wyrastają ponad przeciętność rzadko są lubiani w chwili, gdy rozgrywa się walka o szczupłe zasoby. Są niepotrzebnym zagrożeniem. Przekazanie środków po równo wszystkim byłoby skrajnie niesprawiedliwe, premiując tych, którzy z umiarkowanym entuzjazmem podchodzą do prowadzenia badań. Połączenie obu metod – obfite nakłady na badania indywidualne dla każdego i uszczuplenie o tę kwotę środków na granty – oznaczałaby realne rozmontowanie systemu grantowego. Jedynym rozwiązaniem mogłoby być systematyczne i radykalne zwiększanie środków na badania w ogóle. I – niestety – wyraźne rozdzielenie w subwencji uczelnianej środków na badania i na pozostałe cele. Niestety, bo w chwili obecnej subwencje uczelniane choć w teorii mogą być wydawane elastycznie, w przytłaczającej większości są wydawane na proste utrzymanie istnienia uczelni, nie zaś na wspieranie badań. Niekoniecznie dlatego, że tych pieniędzy nie ma.

Jeśli spojrzymy na wskaźnik sukcesu w konkursach NCN, to nie jest to przygnębiający obraz. Corocznie składanych jest 10.000-11.000 aplikacji. Wskaźnik sukcesu wynosił w 2011 r. – 23,9%, 2012 – 20,6%, 2013 – 23%, w 2014 – 15,8%, 2015 – 18,6%, 2016 – 24%, 2017 – 28%, 2018 – 21%, 2019 – 22%, 2020 – 17%, 2021 – 22%. Ciekawie wygląda porównanie wzrostu nakładów na konkursy od 2012 (2011 r. był wyjątkowy). W 2012 r. – 1 mld, 26 mln zł, w 2021 – 1 mld. 677 mln zł. Wzrost w ciągu dekady wyniósł około 65%, przy stosunkowo niewielkiej skumulowanej inflacji. Problem zaczął się w 2022 r. i pogłębił w 2023 r., gdy inflacja rok do roku przekroczyła 10%, a finansowanie nie wzrosło proporcjonalnie do wskaźnika inflacji.

Wszystkich krytyków instytucji i systemu grantowego prosiłbym więc o cierpliwość. Owszem, NCN nie jest święty, panele nie są obsadzane przez aniołów, brak sprawczości w konfrontacji z bezduszną i arogancką miejscami maszyną jest przygnębiający. Ale dane wskazują, że w normalnych warunkach ta maszyna nie działa źle. W kryzysie powinno się ją poprawić, zwiększyć transparentność procedur i sprawczość aplikujących, wyprowadzić 'interdyscyplinarne’ granty z paneli dziedzinowych do osobnych paneli, zadbać o jakość uzasadnienia przyjęcia lub odrzucenia projektów itp. Ale nade wszystko powinno się proporcjonalnie do wskaźnika inflacji zwiększać dofinansowanie. Zwłaszcza teraz, gdy uczelnie praktycznie nie wydają własnych środków na badania, a rząd zamyka możliwość pozyskiwania środków na badania podstawowe.

Natomiast nie zgadzam się zupełnie z sugestią, że branie głodem badaczy w Polsce spowoduje, że pójdą gromadnie szukać pieniędzy zagranicą.

Nie pójdą, bo ich jednostki nie wiedzą, jak ich wesprzeć i obsłużyć.

Nie pójdą, bo tam także brakuje środków, zwłaszcza na badania podstawowe o charakterze istotnym dla lokalnych kultur.

A jeśli pójdą, to wielu z nich po prostu nie wróci – bo i do czego?

NPRH czyli jak (nie) dba się o humanistykę

Świat pełen jest zadziwienia. Otóż pan Minister obwieścił sukces kolejnej edycji Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki – 90 mln złotych, obdarowano 44 podmioty. Dużo to, czy mało? Krótki test – w 2012 r. było to 89 mln, przyznano dofinansowanie 209 projektom, wskaźnik sukcesu około 40% (naprawdę!), ale już w 2014 rozstrzygnięto konkurs III (z 2013 r.) przyznając blisko 80 mln 152 projektów spośród 945 zgłoszonych (wskaźnik sukcesu 16%, zdecydowaną większość stanowiły projekty badawcze), w 2015 r. budżet NPRH wynosił 80 mln zł i w zasadzie tak już zostało. Kolejne edycje nie zmieniły ustabilizowanego poziomu dofinansowania. Skumulowana inflacja między 2011, kiedy ogłoszono pierwszą edycję NPRH, a 2022 r. wyniosła według Ministerstwa Finansów 41,96%, a według tego samego źródła 90.000.000 zł w 2022 r. miało wartość 63,5 mln (w zaokrągleniu) z 2011 r. Biorąc pod uwagę skalę inflacji w tym roku, zachowanie budżetu NPRH na tym samym poziomie będzie oznaczać, że od momentu rozpoczęcia działania programu jego realna wartość spadła o 50%. Tak w praktyce wygląda troska o humanistykę.

Dodajmy jeszcze do tego kolejne zmiany programu. Początkowo najważniejszym elementem programu było dofinansowanie długoletnich projektów edycyjnych, ale także projektów badawczych, mających jednak komponentę współpracy z otoczeniem społecznym. Później dołączono do tego wsparcie zespołów międzynarodowych kierowanych przez polskich badaczy, realizujących projekty interdyscyplinarne. Dodano także specjalne moduły wspierające młodych badaczy – zarówno granty badawcze, jak i stypendialne (stypendia doktoranckie i post-doc na pobyt w zagranicznym ośrodku badawczym). Od 2015 r. w ramach modułów 'Tradycja’, 'Rozwój’ i 'Umiędzynarodowienie’ miano wspierać głównie działalność zespołów edycyjnych i słownikowych, dodatkowo innowacyjne badania interdyscyplinarne, wreszcie tłumaczenie na języki kongresowe najważniejszych dzieł polskiej humanistyki. Obecnie aktywność NPRH została drastycznie zredukowana do wspierania zespołów edycyjnych i słownikowych oraz tłumaczeń na języki kongresowe dzieł polskich lub na polski dzieł zagranicznych autorów uznawanych za humanistów.

Ewolucja NPRH była motywowana podkreśleniem specyfiki programu, który nie powinien dublować działań NCN, później także NAWA. To spowodowało, że projekt przestał wspierać innowacyjne badania naukowe, ograniczył swą aktywność do prac dokumentacyjnych i edycyjnych, ewentualnie takich, na których ministrowi w ramach modułu 'Fundamenty’ bardzo – z różnych względów – zależało (świetnym przykładem była edycja z 2016 r., gdzie moduł Fundamenty zyskał temat wiodący 'Epoka jagiellońska i jej dziedzictwo w I Rzeczypospolitej do 1795 roku’, na 11 projektów przyjętych do dofinansowania 6 otrzymała jedna instytucja, przejmując też ponad 50% dofinansowania całego modułu).

Ostatecznie, patrząc dziś na założenie programu i pierwsze edycje – których wyniki były głośno oprotestowywane – i porównując z bieżącym kształtem programu, można powiedzieć, że coś złego wydarzyło się z podejściem do humanistyki. Nie dość, że systematycznie spada wartość nakładów na tego typu badania, to humanistyce przyprawiono w programie 'gębę’ nauki antykwarycznej, podatnej na lobbing i zależnej od widzimisię władzy. Zgodnie z tym schematem jest też coraz częściej postrzegana nasza działalność – humanistyka mająca zabezpieczać tożsamość, dokumentować kulturę, wzmacniać tradycję przestaje być postrzegana jako nauka kreatywna, otwarta i ściśle włączona w krwioobieg światowego dyskursu. Zabezpieczenie finansowania inicjatyw słownikowych miało sens, choć też wynikało przecież z lobbingu. Ale był czas, kiedy otwierano też szansę na badania szersze, na zespołową współpracę międzynarodową (nie, NAWA tego nie gwarantuje, NCN też nie).

NPRH jest papierkiem lakmusowym podejścia decydentów do humanistyki w Polsce. Ile razy słyszałem, że przecież nie potrzeba już kształcić więcej nauczycieli i bezrobotnych filozofów, badania są wtórne, książki można pisać w ramach prac własnych uczelni, poza tym wystarczy odpowiednio udokumentować i udostępnić to, co już osiągnięto w kulturze zbierając i katalogując dane. I są to też słowa szacownych ekspertów i panelistów, naszych koleżanek i kolegów, nie zaś filistynów z kręgu władzy. Można i tak, ale postępującej zaściankowości naszego oglądu świata i człowieka, nieumiejętności prowadzenia kulturalnego i racjonalnego dyskursu to nie zatrzyma.

Upadająca akademicka wolność Polaków

W weekendowym wydaniu 'Gazety Wyborczej’ ukazało się obszerne wspomnienie poświęcone Andriejowi Sacharowowi. Postać niezwykła, tragiczna, której naukowy talent w totalitarnym ustroju nie mógł się w pełni rozwinąć. I jednocześnie człowiek, który stojąc u szczytów naukowej kariery, mając zapewnione honory i zaszczyty do końca swoich dni, był w stanie stanąć po stronie prawdy. Który zapłacił za to wieloletnim zesłaniem i więzieniem, musiał zmierzyć się z pytaniem o sens oporu wobec władzy w obliczu choroby żony, której na skutek swojej walki o prawa człowieka nie był w stanie pomóc. Nawet wtedy, gdy ZSRR upadł i kraj powoli zmierzał – jak się wydawało – w kierunku demokracji, był poniżany i wyśmiewany przez polityków i rodaków. A jednocześnie podkreślał

Wolność myśli to jedyna ochrona przed skażeniem masowymi mitami, które w rękach podstępnych i obłudnych demagogów łatwo przeradzają się w krwawą dyktaturę

Jak wygląda nasza, akademicka wolność myśli i instytucji? Nie chciałbym jej mierzyć anegdotami o brataniu się ludzi i przedstawicieli władz akademii z władzą publiczną, której troska o naukę jest co najmniej dyskusyjna. Wrocławska opera czy toruńskie pierniki – to tylko epizody. Smutne, ale epizody. Ważniejsze są odczucia samych akademików układające się w trendy, bo to one budują kulturę naszej organizacji. Czy czujemy się wolni i niezależni, gotowi swobodnie wyrażać swoje opinie? Czy jesteśmy przekonani, że krytyczne, uzasadnione i nie przekraczające granic kultury, słowa pod adresem osób i instytucji oznaczają dla nas utratę szansy na grant, wyjazd naukowy, zakup sprzętu badawczego? W związku z czym lepiej przemilczeć – nawet, jeśli w praktyce nie widzimy (wielu) dowodów na wspomniane represje. Triumfem oprawcy jest, gdy ofiary same siebie kontrolują, napominają, korygują. Gdy nie potrzeba karać, bo ofiary ukarzą się, zanim jeszcze popełnią jakiekolwiek wykroczenie.

W marcu 2021 r. ukazał się raport przedstawiający stan wolności akademickiej na świecie. Zawiera dane oparte o wskaźniki formalno-prawne (np. czy wolność badań jest prawnie zagwarantowana), oraz oceny ekspertów – akademików z danego kraju lub znających sytuację danego kraju – odpowiadających na pytania dotyczące stanu wolności akademickiej. Dane są uśredniane, odchylenia oznaczane, wyniki układane w serie. Najważniejsze jest pięć wskaźników, czyli ocena ekspertów, w jakim stopniu (od 0 do 4) w danym kraju 1) zachowywana jest wolność badań naukowych i nauczania akademickiego; 2) funkcjonuje swoboda międzynarodowej wymiany naukowej i rozpowszechniania wiedzy naukowej; 3) utrzymywana jest autonomia jednostek naukowych; 4) akademia wolna jest od nadzoru i nacisku politycznego; 5) istnieje wolność akademików w zakresie poglądów politycznych i ich artystycznego wyrazu? Trzeba to mocno podkreślać – to nie są dane upolitycznione, zbiera je szwedzka jednostka badawcza we współpracy z siecią Scholars at Risk. Mocno podkreślając, że kilkuprocentowe wahnięcia wskaźników nie powinny przykuwać uwagi ze względu na samą metodę – odpowiedzi ekspertów mogą wyrażać także chwilowe wahania emocji w danym kraju.

W odniesieniu do Polski nie ma jednak mowy o wahnięciach. Po 2015 r. obserwujemy systematyczny spadek wszystkich wskaźników wolności akademickiej. W przypadku swobody ekspresji poglądów politycznych wynosi on 30% (z nieco pond 3,5 do poniżej 2,5), w przypadku stopnia autonomii akademickiej – o 20% (z 3,5 do 2,8). Dla uśrednionej wartości całego indeksu rozpiętego między 0 a 1, w 2015 r. wynosił on 0,98, w 2022 – 0,74 i opiera się na stałym trendzie. Oznacza to, że zarówno dla obserwatorów z zewnątrz, ale i dla nas samych, nie ulega wątpliwości, że stopień naszej wolności w akademii systematycznie maleje. To bardzo istotne – nie był to jednorazowy skok, odchylenie – to stały spadek. To znaczy, że zabrakło mechanizmów wewnątrz akademii, które temu procesowi by przeciwdziałały. Jako społeczność widzimy kryzys, ale godzimy się na tę sytuację.

Nie wszyscy. Wolność akademicka to racja bycia uniwersytetów, to wartość o którą trzeba zabiegać i która musi być trzonem naszej polityki. Nie ma uniwersytetu zależnego od partii, nawet jeśli jest to Partia ministrów od drukarek drukujących czeki o coraz mniejszym pokryciu. Żaden bal w operze nie przykryje braku podstawowej wartości akademickiej. Trend musimy odwrócić – ale tylko my sami, jeśli zaufamy rozumowi i przestaniemy się bać.