Raport strat i miejsce naukowca

Z różnych, arcyciekawych wydarzeń dotyczących funkcjonowania nauki w Polsce, chciałbym przedstawić kilka uwag odnośnie jednego z najważniejszych dokumentów obrazujących podejście Partii do roli nauki. Takim jest, w mojej ocenie, Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. 1939-1945. Jeśli ktoś się zapyta, czy jako mediewista w ogóle powinienem w tej sprawie głos zabierać, śmiało odpowiem, że miałbym wątpliwości co do moich merytorycznych kompetencji> Miałbym, gdyby nie fakt, że recenzentem  wydawniczym tego dzieła jest znany mediewista prof. Wojciech Fałkowski. Zaangażowany wcześniej w prace nad raportem o stratach wojennych Warszawy. Ponadto, nie chcę recenzować pracy historyków, a jedynie przyjrzeć się temu, w co i jak Partia angażuje historyków.

Zacznijmy bowiem od tego, że w mediach błędnie jako autorów Raportu wskazuje się grono historyków o zapewne niewiele mówiących odbiorcom nazwiskach. Owszem, redaktorem naukowym jest profesor Konrad Wnęk, historycy i pracownicy IPN są autorami poszczególnych tekstów. Ale ani na stronie redakcyjnej, ani tytułowej nie znajdziemy wskazania autorów. Co prawda redaktor – rozumiem, że prof. Wnęk, bowiem autorstwo nie zostało ujęte w tekście – pisze, że Raport 'jest owocem kilkuletniej pracy ekspertów z różnych dziedzin nauki – historii, demografii i ekonomii oraz rzeczoznawców majątkowych’ (t. 1, s. 7), zaś  'wyniki prac zespołu ekspertów w ich zamierzeniu będą tekstem żywym…’ (t. 1, s. 8), ale jak za chwilę zobaczymy, nie jest to określenie autorstwa opracowania. Zgoła inaczej zostało ono zasugerowane przez Jarosława Kaczyńskiego, autora Słowa wstępnego do t. 1 Raportu, który napisał: 'publikacja jest bezpośrednim wynikiem pracy Parlamentarnego Zespołu ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w Trakcie II Wojny Światowej pod kierownictwem Pana Posła Arkadiusza Mularczyka oraz zaangażowanej w to przedsięwzięcie grupy ekspertów’ (t. 1, s. 11). Ta sama formuła (dosłownie) rozpoczyna Wstęp autorstwa Arkadiusza Mularczyka, z tą zmianą, że zamiast wskazania jego osoby jako kierownika jest przywołanie momentu powołania zespołu. Bezimienna grupa ekspertów nadal jest tylko dodatkiem do prac PZdOWONPoNzSWwTIIWŚ (t. 1, s. 17). Kto jest zatem autorem opracowania? Grupa parlamentarzystów, czy grupa ekspertów? Pod rozdziałami podpisali się eksperci – choć nie wszędzie, o czym za chwilę – jaką rolę odegrali więc członkowie PZdOWONPoNzSWwTIIWŚ? Skoro zarówno Prezes jak i Poseł wskazują, że publikacja jest bezpośrednim – podkreślimy: bezpośrednim – wynikiem prac PZdOWONPoNzSWwTIIWŚ, to znaczy, że ich wpływ na tekst opracowania musiał być znaczny. Ale jaki?

Wróćmy na chwilę do wstępu autorstwa prof. Wnęka. Nie przedstawia on co prawda podziału wkładu i autorstwa uczestników przedsięwzięcia. Natomiast pisze: 'Zwracamy uwagę, że Raport nie jest monografią naukową, jest podsumowaniem badań grupy ekspertów z najlepszych ośrodków akademickich, których połączyła propaństwowa idea rozliczenia kosztów okupacji niemieckiej, w celu odzyskania zrabowanego Polsce majątku i zwiększenia świadomości – w Polsce i na świecie – jak niepowetowane straty poniosła Polska w czasie II wojny światowej’ (t. 1, s. 8). Zatem chwila prawdy – publikacja nie podlega prawom i zwyczajom właściwym publikacji naukowej. Powtórzmy – redaktor Raportu oświadcza, że nie jest to praca naukowa. Jest to podsumowanie badań grupy ekspertów, których połączyła propaństwowa idea. Ergo, nie można stosować wobec tego Raportu kryteriów właściwych pracy naukowej, w tym głównego – dochodzenia do bezstronnej prawdy. To nie jest ironia z mojej strony – to stwierdzenie redaktora, który z naciskiem wskazuje ten fakt tłumacząc się z braku przypisów, skąpej bibliografii, nieobecności dyskusji z literaturą. A przecież te elementy nie są tylko ornamentyką w pracy humanisty. To kluczowe elementy opisu eksperymentu, który przeprowadza historyk. Jeśli parametry i metoda przeprowadzania eksperymentu zostaną źle dobrane, jego wynik będzie zupełnie niewiarygodny. W tym przypadku nie dowiemy się tego. Jest to praca popularnonaukowa. I tu wracamy do autorstwa, które w takim przypadku jest gwarancją jakości takiej pracy. Dla redaktora jest nią pochodzenie ekspertów 'z najlepszych ośrodków akademickich’ oraz połączenie ich 'propaństwową ideą’. Oba elementy są bez znaczenia z punktu widzenia jakości badań naukowych, choć nieuprzedzonego czytelnika mogą nastrajać optymistycznie. Ba!, one stoją ze sobą w aksjologicznej sprzeczności, jeśli traktować je poważnie. 'Najlepszy ośrodek akademicki’ to taki, który prezentuje badania najbardziej obiektywne i zbliżone do stanu rzeczywistości. Nie powinno na wynik tych badań, w tym wybór tematyki, wpływać nic poza ciekawością badawczą. 'Propaństwowa idea’ – ten zwrot zakłada pracę na rzecz określonej instytucji politycznej, administracyjnej. Jeśli ona dyktuje treść badań – a chyba tak jest, skoro połączyła autorów -, a może i wynik, kto to wie?, to jak to się wszystko może złożyć w spójną całość?

Za tym, że to nie eksperci ustalali parametry eksperymentu, przemawia fakt, że oględnie założenia źródłowe i podstawy do waloryzacji strat (t. 1, s. 26-27, 31) przedstawia nie redaktor, ale autor właściwego Wstępu, Arkadiusz Mularczyk. On także nie odwołuje się do stanu badań, literatury itp. Jakie skutki dla wymowy przedstawianych wyników opracowania ma taka praktyka świetnie widać w tymże Wstępie, gdzie Autor pokazuje skalę strat Polski posługując się wielkością utraconych ziem Rzeczpospolitej poprzez porównanie obszaru Polski przed i po II wojnie światowej. To, że Polska stała się krajem mniejszym i to bardzo, jest niewątpliwie istotną informacją. Ale jaki sens ma zwrot: 'przesunięcia granic nie zrekompensowały zatem utraconych77,9 tys. km2, które – dla zobrazowania skali – stanowią dziś obszar porównywalny do: Austrii (…), Czech (…) czy krajów Beneluksu (…)’ (t. 1, s. 22)? Czy Autor uważa, że miarą strat w trakcie II wojny światowej może być wyrażona w km2 wielkość utraconej powierzchni kraju? Obawiam się, że w takiej kalkulacji największe szkody poniosły jednak Niemcy, które przecież nic nie zyskały, a straciły tylko na rzecz Polski 100 tys km2, do czego dodać trzeba okręg królewiecki utracony na rzecz ZSRR. Ogółem miało to być około 25% obszaru Rzeszy przedwojennej, a więc trochę więcej niż procent utraconych ziem przedwojennej Rzeczpospolitej (ok. 24%). Tylko – co z tego wynika? Moim zdaniem – dla bilansu strat absolutnie nic. Bo jednak w XX w. obszar ziemi nie przekładał się bezpośrednio na jej wartość, liczy się ich zagospodarowanie, zasobność w surowce, możliwości integracji z nowym właścicielem i wiele innych czynników. Ale to byłoby ważne, gdyby raport jako całość miał charakter naukowy. A najwidoczniej z założenia nie ma. I pisząc o nim trzeba pamiętać, kto jest właściwym autorem tego dzieła i jaki jest jego charakter.

Chciałbym podkreślić, że absolutnie nie lekceważę możliwego dorobku autorów – ekspertów. Po prostu nie potrafię go w tej publikacji zweryfikować. Uderzają mnie rozbieżności ich danych i tych, które przedstawiło w 1947 r. Biuro Odszkodowań Wojennych, do którego autorzy opracowań nader często się odwołują. Z pewnością z czegoś one wynikają, ale nie odważę się sam przeprowadzić analizy, która powinna być czytelnikowi przedstawiona przez Autorów. Należy też zwrócić uwagę, że obok tomu 1 są jeszcze dwa dalsze. Tom 2 zawieraj zdjęcia i tu mam identyczną uwagę generalną – brak jest opisu przesłanek decydujących o kształcie tomu. Nie wiemy, jakie było kryterium wyboru tych zdjęć, pewną wskazówkę dał nam autor Słowa wstępu, Premier Mateusz Morawiecki: 'Trzeba przypominać także, że za każdą zbrodnię popełnioną na okupowanych terenach przedwojennej Polski odpowiedzialne lub współodpowiedzialne są Niemcy’ (t. 2, s. 7). Najtrudniej jest mi pogodzić się z tomem 3, którym jest według słów redaktora: 'Lista miejsc zbrodni, została opracowana i przygotowana, a następnie przekazana przez Fundację
Lux Veritatis z siedzibą w Warszawie – Instytut Pamięć i Tożsamość im. św. Jana Pawła II we współpracy z Akademią Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu oraz Muzeum Pamięć i Tożsamość im. św. Jana Pawła II (w organizacji) w Toruniu’. Tę formułę w krótkim wstępie prof. Wnęk powtarza trzykrotnie (t. 3, s. 6-7). A jest to kuriozalne określenie. Autorem opracowania jest kilka instytucji o jasno określonej preferencji polityczno-ideologicznej, bez wskazania jakiejkolwiek metody, źródła i osoby odpowiedzialnej za tę pracę. Znającym temat polecam spojrzenie na kompletność i dane dotyczące miejsc zbrodni hitlerowskich na Dolnym Śląsku (s. 10-11), a wszystkim kontemplację nad faktem wskazania jako zbrodni niemieckiej Jedwabnego (t. 3, s. 232). Tego Jedwabnego.

Podsumowując, rolę naukowców w życiu narodu Partia widzi w najlepszym dla zaangażowanych w dzieła Partii wypadku instrumentalnie, ale też z zachowaniem odpowiedniego szacunku dla właściwych twórców dzieł, to jest polityków. To ich spiżowa wola kształtuje ostateczny kształt i wymowę dzieł, które jako eksperci współfirmują naukowcy i pracownicy instytucji mających mieć naukowy charakter. I jeśli komuś to nie przeszkadza, bierze w tym udział jako przedstawiciel 'najlepszych ośrodków naukowych’. Mi to przeszkadza. Bardzo. Ale to moje, osobiste zdanie.

3 komentarze do “Raport strat i miejsce naukowca”

  1. Nie chcę się wypowiadać na temat przedsięwzięcia, w którego szczegóły nie jestem wprowadzany. Ani w kwestie związane z ocena realności przedsięwzięcia – posiadana przeze mnie wiedza podpowiada, że płacił słabszy silniejszemu, nie zaś odwrotnie. Chodzi mi jedynie o komentarz. Zgadzając się z jego ogólnymi założeniami, dotyczącymi wskazania uwagi na potrzebę zachowania standardów naukowych, mam wątpliwości do sformułowań utrzymanym w tonie publicystycznym, a idącym nieraz daleko. Podam 2 przykłady.
    1) ” 'Propaństwowa idea’ – ten zwrot zakłada pracę na rzecz określonej instytucji politycznej, administracyjnej.” – no niezupełnie. Państwo nie jest „określoną” instytucja publiczną, jak szkoła, żłobek, czy partie polityczne, ale instytucją wyższego rzędu, umożliwiającą, dzięki procedurom wyborczym, realizację zasady podmiotowości obywatelskiej. Stanowi zatem dobro wspólne dla wszystkich obywateli, także pozostających w opozycji wobec stronnictwa aktualnie rządzącego. Oczywiście istnieją sytuacje, gdy skala wynaturzeń stawia pod znakiem zapytania te ogólna zasadę, ale nie dotyczy to naszego kraju.
    2) Dotyczyło natomiast Niemiec, rządzących przez partię narodowosocjalistyczną (1933-45). Dlatego – druga uwaga – uważam za niestosowne zestawianie strat terytorialnych państwa, agresja na które była początkiem kolejnej wojny światowej, oraz państwa, które rozpętało światowy kataklizm, a które prowadziło politykę agresji praktycznie od początku istnienia reżimu.

    • Bardzo dziękuję za komentarz. Odniosę się zatem do odniesień 🙂
      1) państwo jest jak najbardziej określoną instytucją publiczną, nie jest bytem przedwiecznym, niezmienną ideą. Jest przemijającym i zmiennym, osadzonym w konkretnych okolicznościach wynikiem procesów historycznych. Sporne jest, kiedy możemy mówić o państwie – a dla wielu mediewistów w zasadzie pojawia się ono dopiero z wyłącznym i niezbywalnym monopolem władzy na przemoc wewnętrzną i zewnętrzną, z rozbudową, terytorializacją i zerwaniem więzi osobistych administracji państwowej, czyli w przypadku Polski – hm… to jest pytanie 🙂 Niezależnie od tego – dziś mamy państwo jako instytucję przyjmującą różne kształty i w różnym stopniu ingerującą w życie jednostek, w różnym stopniu stosujące się do powszechnie obowiązującego prawa, w tym Konstytucji RP. Państwo może być dobrem wspólnym, jeśli jest nastawione na wspieranie dobra wspólnego. Partia rządząca państwem dziś nastawiona jest na siebie, państwo traktując jako sobie podporządkowane. Więc ja poczekam, aż państwo znów stanie się dobrem wspólnym. Dziś nie jest.
      2) no nie wiem, czy kategoria 'niestosowności’ to dobry argument w ocenie racjonalności argumentacji dotyczącej postępowania naukowego. W moim przypadku takie zestawienie miało pokazać absurd argumentacji zaproponowanej przez autorów opracowania i w tym zakresie w pełni je podtrzymuję. Nie stawiając w żadnym wypadku znaku równości między napadającym a napadniętym.
      Dziękuję raz jeszcze za uwagi.

Możliwość komentowania została wyłączona.