Taka dziś po rozmowie z koleżanką naszła refleksja – jak głęboki mamy problem z kapitałem społecznym? Jak uchwycić to, że towarzyszy mi dojmujące uczucie braku zaufania wszystkich do wszystkich? To pewnie przesada. Przecież niedawno komentując badania dotyczące zaufania do badaczy prowadzone przez firmę 3M wskazywałem, że naukowcy w Polsce cieszą się największym zaufaniem spośród wszystkich zawodów. Więc chyba nie jest tak źle. Z pomocą przychodzi Global Trustworthiness Index Ipsos. Mierzy on poziom zaufania do różnych profesji w 28 krajach całego świata, starając się wszędzie o reprezentatywną próbę. Ponieważ dostępne są wyniki trzech edycji badań (2019, 2021, 2022) można uchwycić punkt wyjścia przed epidemią i stan bieżący. Ostatnie badanie ankietowe przeprowadzono między 27 maja a 10 czerwca 2022 r. No więc – jak to jest z tym zaufaniem Polaków do profesji najróżniejszych?
Miesiąc: wrzesień 2022
Kryzys, ale niekoniecznie katastrofa
Kryzys energetyczny dotknął całą Europę, a nadchodząca zima nasili jego skutki. Polska nie jest więc wyjątkiem, choć mam wrażenie, że jest jednym z nielicznych krajów Unii Europejskiej, w którym długo podchodziło się do tego problemu ze spokojem wynikającym z zamknięcia oczu. Cóż, jesień już przybyła, za chwilę zima, ceny węgla dziś i ceny energii na jutro wyraźnie pokazały, że nie jest to problem wydumany, ale kluczowy dla nas wszystkich. Także dla uczelni. Pierwszym odruchem wielu osób w Polsce było wezwanie do zamykania uczelni i przejście na działalność on-line. Nie byłem i nie jestem tego zwolennikiem – dlaczego, o tym niżej. Ale ponieważ kryzys rozlał się szeroko i niektóre kraje podeszły do niego z pewnym wyprzedzeniem, mamy to szczęście, że możemy spojrzeć na środki podjęte przez uczelnie zagraniczne. Z jednej strony, nie musimy wymyślać wszystkiego sami. Z drugiej, różnorodność położenia każdej uczelni sprawia, że warto myśleć elastycznie, a nie warto wierzyć w uniwersalne dla wszystkich rozwiązania.
Horyzonty i współpraca
Warto, inaczej niż robią to nasi rządzący, przyglądać się światu z ciekawością. Nie, żeby zaraz wszystko kopiować, ale żeby się zastanowić. No więc my zmagamy się z myślą, że zabraknie pieniędzy na ogrzewanie i oświetlenie budynków uczelnianych. Tymczasem MEiN już ogłosiło całą listę sposobów, w jaki w zakresie kosztów użytkowania energii wspierane są lub będą szkoły. Szkoły podstawowe i średnie, nie wyższe. Wracam do mojej tezy podstawowej – jest tak dlatego, że nauki i szkolnictwa wyższego nie traktuje poważnie ani ten rząd, ani Partia, ani – jak na razie – żadne liczące się prodemokratyczne ugrupowanie polityczne w naszym kraju. To nie jest zarzut czy stwierdzenie faktu, to raczej stałe pytanie – co w zamian? Kupowanie technologii i innowacyjnych pomysłów? Montownie? Przekop w każdym powiecie? Można i tak. Ale – to raczej nie zapewni nam przyszłości. I żeby było jasne – nie obwiniam o to tylko rządzących. To także my, akademicy, nie potrafimy do nich dotrzeć z klarownym, silnym przekazem innym niż partykularny. Można inaczej.
Polityka, patriotyzm i przegłosowana nauka
Muszę przyznać, że mocno mną, jako historykiem i naukowcem wstrząsnęło wczorajsze głosowanie na posiedzeniu Sejmu nad Uchwałą w sprawie dochodzenia przez Polskę zadośćuczynienia za szkody spowodowane przez Niemcy w czasie II wojny światowej. Przypomnę główne, historyczne tezy tego dokumentu. Emocjonalne, demagogiczne i wewnątrzpolskie polityczne wypowiedzi pomijam, bo nie one mną poruszyły. Ale odwołania do historii – jak najbardziej.
Nie ulega wątpliwości, że 'Agresja niemiecka, okupacja Polski przez Niemcy oraz systemowe ludobójstwo spowodowały ogrom krzywd, cierpień, a także strat materialnych i niematerialnych. Okrucieństwa okupacji niemieckiej w stosunku do ludzi przybierały najróżniejsze formy: zniewalania, pracy przymusowej, rabunku dzieci, okaleczania, gwałcenia i mordowania dzieci, kobiet i mężczyzn – obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Zacierano także ślady ludobójstwa i zbrodni wojennych’. Szczerze mówiąc – czy ktoś temu przeczy? Czy ktoś w Polsce tego nie wie? Czy może politycy niemieccy tego nie wiedzą? Według moich doświadczeń i wiedzy – jest to powszechnie akceptowane i nikt nie kwestionuje tych stwierdzeń. A jeśli nie dość wyraźnie o tym uczy się w Niemczech, zbyt rzadko o tym mówi i przypomina – trzeba wypracować odpowiednie standardy, przeznaczyć na to trwonione na różne instytuty środki, zamiast uchwalać pompatyczne dokumenty. Ba! Prosta kwestia – 4 tom podręcznika niemiecko-polskiego dotyczący II wojny światowej i jej skutków, opracowany wspólnie przez historyków niemieckich i polskich, jest już użytkowany w szkołach niemieckich. Ale nie w Polsce, gdzie ministerialni recenzencie przyznali mu negatywne opinie. A szkoda, bo dzieci z obu krajów mogłyby poznać wspólną wersję narracji o II wojnie światowej.
Dalej jest jednak dużo gorzej.
Rzeczpospolita Polska nigdy nie otrzymała rekompensaty za straty osobowe oraz materialne spowodowane przez państwo niemieckie. Nigdy nie otrzymała też zadośćuczynienia za ogrom krzywd wyrządzonych polskim obywatelom.
To jest po prostu nieprawda. Jako rekompensatę w ramach porozumień zawartych w Poczdamie wskazano część reparacji przyznanych ZSRR. Które Polska otrzymywała. Że nie w pełnej wartości świadczeń ustalonych w porozumieniach, że ta wartość nie gwarantowała pokrycia strat i krzywd – to już zupełnie inna kwestia. Dla jasności – żaden kraj, któremu w Poczdamie przyznano prawo do reparacji nie pobrał ich od Niemiec w pełnej wartości. Po prostu gospodarka RFN i NRD tego nie wytrzymały i wszystkie mocarstwa zaprzestały ich pobierania, by nie doprowadzić do destabilizacji Niemiec tak, jak stało się to w wyniku reparacji pobieranych po I wojnie światowej. Czy dostaliśmy więc tyle, ile powinniśmy? Absolutne nie. Bo za ten ogrom cierpienia zgotowanego obywatelkom i obywatelom Polski przez hitlerowskie Niemcy nie można się wypłacić. Wszystkich, którzy chcą bliżej zapoznać się z problematyką dochodzenia i wypłaty odszkodowań dla polskich obywateli poszkodowanych przez III Rzeszę zachęcam do lektury stosownej, klasycznej publikacji.
Idźmy dalej:
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oświadcza, że należycie reprezentowane państwo polskie nigdy nie zrzekło się roszczeń wobec państwa niemieckiego. Twierdzenie, że roszczenia te zostały prawomocnie wycofane lub przedawnione, nie ma żadnych podstaw – ani moralnych, ani prawnych.
Takie stwierdzenie oznacza, że podpisane w 1953 r. przez rząd PRL zrzeczenie się reparacji nie jest obowiązujące zdaniem obecnych polityków demokratycznej Polski. Ergo – wszystkie akty dyplomatyczne z okresu 1944-1989 nie są obowiązujące? Czy też wszystkie akty prawne władz, które nie były należytą reprezentacją Polski? Co z reformą rolną? Dekretem nacjonalizacyjnym? Porozumieniami dotyczącymi granic (nie tylko z Niemcami wszak graniczy nasz kraj)? Stwierdzenie, że zobowiązania z 1953 r. nie mają żadnych podstaw prawnych jest bardzo odważne. Także dlatego, że Biuro Analiz Sejmowych dysponowało zamówioną przez siebie analizą prof. Cezarego Miki, która wprost wskazywała, że wręcz przeciwnie, Polska w sposób wiążący prawnie zrzekła się prawa do dalszej wypłaty reparacji. Opinii nie załączono do dokumentów przedłożonych posłom w trakcie procesu legislacyjnego. Ale o tym, że tak jest, mówiono także w prasie wielokrotnie.
Zupełnym humbugiem jest stwierdzenie
Wysiłkiem wielu uznanych ekspertów oszacowano straty poniesione wskutek agresji niemieckiej na Polskę w latach 1939–1945.
Rozumiem, że chodzi o tzw. raport posła Mularczyka. Sugestia, że ma on stanowić
’punkt wyjścia do prowadzenia stosownych rozmów bilateralnych, które winny zostać uwieńczone właściwą reakcją Rządu Republiki Federalnej Niemiec, czyniącą zadość wymogom sprawiedliwości i prawdy’
powoduje, że cierpnie mi skóra. To nie jest opracowanie naukowe, co przyznaje sam poseł Mularczyk w tymże opracowaniu i co każdy, znający zasady warsztatu naukowego, powinien stwierdzić nawet po przekartkowaniu jednego tomu. Ta publikacja jest ciekawym materiałem źródłowym dla przyszłych historyków dziejów nam współczesnych. Być może jego fragmenty mogłyby być interesującym materiałem popularnonaukowym. Ale pod żadnym względem nie jest to materiał naukowy, który może stanowić punkt wyjścia do poważnych rozmów o II wojnie światowej i zbrodniach popełnionych w jej trakcie. Po prostu dlatego, że zostanie odrzucony ze względów metodycznych, jeśli takie rozmowy będą traktowane poważnie, lub przyjęty z założeniem, że te rozmowy wcale nie dotyczą meritum, a są jedynie kolejnym fragmentem niekończącego się theatrum na potrzeby czyichś wyborców. Nie wiem, która wersja jest dla mnie, jako Polaka, bardziej zawstydzająca.
Niemal wszyscy posłowie poparli tę uchwałę. Chwała posłankom Zielonych, które zagłosowały przeciw. Ze smutkiem stwierdzam, że gra polityczna – Partii, by szantażować patriotyzmem opozycję, opozycji, by wytrącić tę broń z ręki Partii – przeważyła nad przywiązaniem do podstawowej wartości każdego obywatela państwa demokratycznego – przywiązaniu do dochodzenia prawdy. Bez tego nie da się podejmować racjonalnych decyzji i zapewnić powagi i bezpieczeństwa naszego kraju.
Ta uchwała jest zła z wielu powodów, ale dla mnie jako historyka jest przerażającym przykładem rażącej i w pełni świadomej pogardy dla nauki, dla standardów dochodzenia do prawdy, jaką zaprezentowali ci wszyscy, którzy ją przygotowali i polecili głosować za jej przyjęciem. Wbrew prawdzie zrelatywizowano powojenny porządek międzynarodowy. I jeśli jutro lub pojutrze jakaś nacjonalistyczna partia w Niemczech powie, że zgadza się, że należycie reprezentowane państwa nie brały udziału w podpisywaniu porozumień w Poczdamie, w związku z czym są one nieważne – to będzie to wina polskiego Sejmu. Otworzono furtkę do relatywizowania prostych faktów, bez oglądania się na wielokrotnie powtarzane twierdzenia ludzi, którzy całe życie poświęcili na badanie tego zagadnienia. Zrobili to zgodnie posłowie Partii i opozycji, przy aktywnym współudziale BAS.
Spodziewam się, że za tydzień przegłosowane zostanie unieważnienie praw fizyki powodujących wypadki lotnicze, a za dwa – kto wie? – praw ekonomii, co będzie przecież już tylko formalnością.
Bo kampania się rozkręca i trzeba ją wygrać za każdą cenę. Naprawdę?
Na froncie kontrrewolucji
Chciałem się dowiedzieć, jaka jest – zdaniem Ministerstwa i Ministrów – przyszłość nauk humanistycznych i społecznych. Bo 'debata’ pod takim tytułem z udziałem ministra Bernackiego miała miejsce w trakcie 'polskiego Davos’. No niestety, zawiodłem się, bo poza skąpymi cytatami nie udostępniono zapisu tej 'debaty’. Szkoda. Zaglądając jednak na kanał Ytb naszego Ministerstwa natknąłem się na krótką, a już słynną wypowiedź Ministra Przemysława Czarnka na konferencji „Ograniczenia i naruszenia wolności religijnej. Perspektywa krajowa i międzynarodowa” odbywającej się w Szkole Wyższej Wymiaru Sprawiedliwości. Miejsce tego spotkania ma tu szczególny wymiar. Pominę te fragmenty, która już pojawiały się w przestrzeni publicznej – o wojnie kulturowej, o dzieciach, które chcąc uczęszczać do szkół katolickich są wyszydzane (2:11, swoją drogą, idąc do pracy mijam liceum sióstr Urszulanek we Wrocławiu, całkiem sporo w niej uczennic i garść uczniów. No, ale to wiemy, że kobiety są odporniejsze psychicznie). Skupiłbym się za to na innej, zdaniem Ministra nawiązującej do kwestii naukowych, wypowiedzi. Jest to ministerialny komentarz do art. 25, ust. 2. Według Ministra brzmi on: „Władze Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność światopoglądową, religijną i filozoficzną – ok – ale zapewniając każdemu głoszenie swoich poglądów światopoglądowych, religijnych i filozoficznych również w życiu publicznym’ (2:48-3:08), w konstytucji brzmi on nieco inaczej: 'Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.’ I choć sens jest zbliżony, to wnioski, jakie z tego wysnuwa pan Minister, są bardzo ważne poznawczo. I zastanawiające, zważając na miejsce, w którym zostały wygłoszone. Aha, przypomnijmy, że SWWS to wyższa szkoła publiczna.
Akademia Kopernikańska – debata u cukiernika
Forum w Karpaczu. Impreza cykliczna, mocno ideologiczna i prorządowa. No i dobrze, niech tak będzie. Przy okazji – tzw. debata o Akademii Kopernikańskiej. Na szczęście jej zapis jest dostępny w sieci. Czy warto jej słuchać? Absolutnie nie. Nie polecam, sam odsłuchałem ku zdumieniu rodziny z poczucia obowiązku. Bo skoro uważam, że Akademia jest absolutnie zbędna, jest tragicznym marnotrawstwem pieniędzy podatników, to powinienem poznać argumenty jej zwolenników. Poniżej starałem się je zebrać, ale nie było to łatwe. Wstępna jedynie uwaga. Prowadzący dziennikarz używał słowa 'debata’, spotkanie zorganizowane zostało przez dziennik 'Wprost’. Ale to nie była debata, choć pewnie dzięki temu słowu wyglądało to poważniej. Bo trudno nazwać debatą spotkanie zgadzających się ze sobą we wszystkim osób, trudno o debatę, skoro o Akademii Kopernikańskiej rozmawiają Minister, doradcy Prezydenta pilotujący podpisanie ustawy przez Prezydenta, Pełnomocnik Ministra ds strategii edukacyjnej, przewodniczący Rady Doktorantów i członkini Rady Młodych Naukowców. W tym gronie nie było ani jednego samodzielnego, niezależnego od Ministra dyskutanta. To nie była debata, tylko próba zrobienia laurki dla zbędnego merytorycznie, ale zapewne użytecznego politycznie pomysłu. Ale o tym już pisałem, szkoda się powtarzać.
Raport strat i miejsce naukowca
Z różnych, arcyciekawych wydarzeń dotyczących funkcjonowania nauki w Polsce, chciałbym przedstawić kilka uwag odnośnie jednego z najważniejszych dokumentów obrazujących podejście Partii do roli nauki. Takim jest, w mojej ocenie, Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. 1939-1945. Jeśli ktoś się zapyta, czy jako mediewista w ogóle powinienem w tej sprawie głos zabierać, śmiało odpowiem, że miałbym wątpliwości co do moich merytorycznych kompetencji> Miałbym, gdyby nie fakt, że recenzentem wydawniczym tego dzieła jest znany mediewista prof. Wojciech Fałkowski. Zaangażowany wcześniej w prace nad raportem o stratach wojennych Warszawy. Ponadto, nie chcę recenzować pracy historyków, a jedynie przyjrzeć się temu, w co i jak Partia angażuje historyków.