Kolejne artykuły prasowe donoszą o malejącym realnie finansowaniu nauki. Omawiając wywiad z Ministrem Kulaskiem pisałem już, że Ministerstwo nie ma żadnego planu, jak zmienić sytuację finansową sektora. I nie widzę żadnych przesłanek, by miało się to zmienić. Po dwóch latach rządów Ministerstwo nie zaproponowało żadnego, dosłownie: ŻADNEGO działania, które mogłoby jakkolwiek pomóc w racjonalnym gospodarowaniu środkami na naukę i szkolnictwo wyższe. Jedynym rozwiązaniem jest wywieranie presji na premiera, by zechciał wesprzeć – lub nacisnąć na Ministra, względnie jego koleżanki i kolegów – konkretny projekt zagrożony niedofinansowaniem. Nie ma jednak żadnych przesłanek, by sytuacja finansowa państwa miała w najbliższych latach ulec radykalnej zmianie. Bajką są opowieści o tym, że po zakończeniu wojny Rosji z Ukrainą (choć końca nie widać za bardzo) nagle wielkie pieniądze spłyną do nauki. Wszystko wskazuje, że zagrożenie militarne ze strony Rosji będzie się utrzymywać wiele lat. Rozbudowana armia będzie potrzebować dużych nakładów, by utrzymywać (a raczej: stale podnosić) zdolność bojową. No i nie zapominajmy, że jeśli cokolwiek się zwolni z budżetu państwa, to chętnych jest wielu.
A żaden rząd nie wykazywał dotąd zrozumienia dla rozwoju naszego społeczeństwa w oparciu o wiedzę. Nie widze też chętnych, by taką politykę prowadzić. Na pewno nie są nimi prawoskrętni populiści.
Tymczasem nasze własne środowisko zamarło w pozie narzuconej jej przez ministra Czarnka – lobbujmy i żebrzmy, bo nic innego nam nie zostało. Ale to oznacza jedynie dalsze uzależnienie od partii politycznych i kumulowanie się skutków patologicznego zarządzania sektorem.
Warto też rozejrzeć się wokół nas. Sektor nauki i edukacji wyższej jest poddany presji we wszystkich niemal krajach zachodu. W większości sytuacji szuka się sposobów na oszczędności i podniesienie wydajności działania . I choć słyszę już w tle krzyki o wstrętnym, korporacyjnym myśleniu, to przecież nie jest to niczym innym, jak zwykłym działaniem ekonomicznym. Główne pytanie powinno dotyczyć tego, czym jest wydajność szkół wyższych? Czym zasługują one na wsparcie ze strony społeczeństwa (państwa i organizacji pozarządowych) i podmiotów prywatnych? Znów – powtarzam to kolejny raz: uczelnie muszą mieć jasną wizję, co oferują otoczeniu? Powinny mieć klarownie oszacowany rachunek uzasadniający, dlaczego oczekują takiego finansowania, jaki postulują, i jak finansujący może sprawdzić swoje z tego tytułu korzyści.
Politycy demokratyczni powinni widzieć, że bez silnej grupy młodych ludzi rozumiejących mechanizmy społeczne i doceniających demokratyczną kulturę społeczeństwo jest gliną lepioną przez populistów i niedouczonych a cynicznych ludzi mass i social mediów. Właściciele przedsiębiorstw – że opłaca im się inwestować w B+R długofalowe, ale przynoszące konkretną wizję zysku. Lokalne władze samorządowe – że lokalne szkoły wyższe kształcą w sektorach ściśle związanych z lokalną gospodarką i polityką społeczną. W tym systemie jest też miejsce dla dużych i małych uczelni badawczych i wąsko specjalistycznych. Jeśli będą umiały zaoferować światu lub państwo istotny transfer wiedzy, który faktycznie będzie wspierał spójność cywilizacyjną i kulturową w perspektywie kontynentalnej i globalnej. Także poprzez edukację wyższą na poziomie europejskim.
To wszystko da sie zrobić, jeśli odejdziemy od rozwiązań z epoki rozpaczliwego poszukiwania pucharów w wewnętrznie ustalanych zawodach. Naprawdę, nikogo nie interesuje specjalnie, że ktoś ma w jakiejś dyscyplinie literkę tą czy tamą, z plusem czy bez. To wewnątrzśrodowiskowy wyznacznik, który nie przełożył się na żadną konkretną działalność uzasadniającą dofinansowanie aktywności. Ba, nawet wewnętrzne działania uczelni to potwierdziły spychając dyscypliny A+ do poziomu żebrania przez pracowników o środki na wyjazdy konferencyjne. Cała ewaluacja szkolnictwa wyższego oparta o rzekomy poziom badań naukowych już od czasu interwencji ministra Gowina stała się problematyczna, a po ministrze Czarnku jest fikcją. Którą przez dwa lata ministrowie demokratycznego rządu nie potrafili zmienić. Ba, nawet zmian zaproponować. Bo kosmetyczne przesunięcia uzasadnione presją lobbistów nie są zmianą, która zatrzyma degenerację systemu.
Nie usprawniono, mimo wielu zapewnień, ramy prawnej dla fuzji uczelni. Co gorsza, zarówno rektorzy jak i ministrowi skupili się na negatywnym w dłuższej perspektywie bodźcu – zwiększeniu budżetu połączonych uczelni. Ale jaka w tym jest logika? Fuzje mają przecież zwiększać możliwości działania i zmniejszać jednostkowe koszty, żeby poprawić sytuację uczelni. Jeśli wielkim kolosom zaczniemy dosypywać środków, to skończą jak Huta im. Lenina. Ba, byłem świadkiem radosnego roztrwonienia grantu na fuzję uczelni, więc nawet system grantowy bez personalnej odpowiedzialności kierownika takiego przedsięwzięcia nie przyniesienie rezultatu. W pełni podpisuję się pod refleksją kolegów z Wielkie Brytanii – połączenie uczelni nie rozwiązuje samo w sobie problemów. Powinno być dobrze przemyślane pod kątem działania całego systemu i celów funkcjonowania przed i po połączeniu. Ale nadal uważam, że w polskim, dramatycznie rozdrobnionym systemie racjonalnie, zorientowane na korzyść społeczną i gospodarczą fuzje będą dobre dla całego systemu i poszczególnych jednostek.
Tak, uważam też, że państwo może sporo zaoszczędzić tnąc wydatki na szkoły wyznaniowe, niepotrzebne instytucje propagandowo-socjalne. Ale przede wszystkim musi z poziomu rządowego, bo rektorzy nigdy nie będą dążyć do zmiany status quo, jasno wymóc specjalizację i powiązanie z systemem społecznym, kulturowym i gospodarczym otoczenia na odpowiednim poziomie. Lokalne szkoły powinny elastycznie wspierać potrzeby społeczności regionalnych i lokalnych. Jeśli są w nich zatrudnieni wybitnie badacze – wspierajmy ich systemem grantowym, żeby mogli przekazywać swój zapał i horyzonty także poza metropoliami. Szkoły techniczne niech będą ściśle związane z gospodarką. System wdrożeń powinien być efektywny wspierając środkami z budżetu sektor B+R i kolejne etapy wdrożeń, a nie bieżące funkcjonowanie prywatnych przedsiębiorstw. Jeśli ktoś prowadzi w uczelniach technicznych podstawowe badania naukowe – powinien mieć wsparcie grantowe. Uczelnie akademickie mają wybór – realny związek z kulturą i społeczeństwem na poziomie regionalnym lub krajowym, prowadzenie podstawowych i stosowanych badań naukowych na poziomie ponadnarodowym? Jest wiele ścieżek, które zarówno uczelnie, jak i dyscypliny i zespoły badawcze mogą wybrać.
Ale wybrać trzeba. Bo dopiero elastycznie skonstruowany, przystosowujący się do wyzwań i kryzysów nowych czasów system ma szansę przetrwać.
Bo pieniędzy od państwa znacząco więcej nie będzie. No chyba, że ktoś sprzeda duszę tej czy innej partii. Ale od tego są inne instytuty.