Zaufanie, bez lęku

W swoim weekendowym wydaniu 'Rzeczpospolita’ poświęciła 'Plus/Minus’ kwestii autorytetów społecznych, a w zasadzie ich braku, zaś DGP opublikowała jako pierwszy esej dekonstruktywistyczny Jakuba Dymka o zjawisku postprawdy. Oba te tematy w odniesieniu do świata nauki mocno zbiegają się ze sobą. Jak słusznie zauważył wspomniany autor, przez dekady demokracja opierała się na trzech powiązanych sferach: nauce, mediach i władzy. W idealnym układzie nauka proponuje prawdziwy opis świata, media go popularyzują, a władze zarządzają zgodnie z danymi naukowymi dostarczonymi społeczeństwu przez media. Względna harmonia tego modelu opiera się jednak o zaufanie społeczne do każdej z tych sfer. Ja bym dodał – o zaufanie wzajemne, to znaczy każdy z tych trzech elementów trzyma się swojego etosu i celu. Dla nauki jest to racjonalne poznawanie świata, dla mediów – rzetelne i bezstronne informowanie o świecie, dla władzy – zarządzanie w celu zapewnienia dobrostanu zarządzanych w harmonii krótkiej i długiej perspektywy. Można kontestować lokalne realizacje tych celów, to służy jedynie udoskonaleniu każdej ze sfer. Ale jeśli nauka nie służy poznaniu, a przedstawia się ją jedynie jako uzasadnienie pozycji dominującego patriarchatu/matriarchatu/lewarchatu/prawarchatu i czego tam jeszcze – to jak można potem wymagać, żeby ktoś miał do niej zaufanie? Jeśli media są jedynie wzmacniaczami nastrojów i poglądów, zaś fakty to tylko narzędzia odpowiednio podlewane sosem emocjonalnym – to jakie może być do nich zaufanie? No i jeśli w tym wszystkim władza otwarcie mówi i czyni, że najważniejsze są interesy jej wyborców, bo one gwarantują przyszłość wąskiej elity chwilowej władzy – i że tak już jest, nie można się oszukiwać, nie wolno być naiwnym ble ble ble… to jak można ufać przedstawicielom świata władzy?

Czy można za powszechny upadek zaufania do specjalistów, zwłaszcza do nauki, winić Internet, w szczególności upowszechnienie dostępu do wyrażania opinii i utowarowienie czasu uwagi ludzkości skutkujące naciskiem na atrakcyjność przekazu dla możliwie najliczniejszej grupy docelowej? W jakiejś części – na pewno, bo najszersza grupa odbiorców zawsze będzie definiowana przez najprostsze treści (żeby trafiły do wszystkich nie mogą zawierać niczego specyficznego, bo takie treści trafiają tylko do określonej podgrupy), a te treści muszą być wzmacniane, bo wobec ich prostoty ich jedyną zaletą dla odbiorcy jest intensywność. Tyle, że to nie jest pierwsza rewolucja informacyjna. Każda kolejna w dziejach ludzkości – wykształcenie języków i ich różnicowanie, pismo, alfabetyzacja elit, druk, alfabetyzacja społeczeństw, komunikowanie na odległość – przynosiła zmiany polityczne i cywilizacyjne, bardzo często krwawe. Bardzo często kontestując elity po to, by po ustabilizowaniu przemian politycznych powrócić do korzeni – poszukiwania sprawdzalnej wiedzy o świecie, skutecznych form edukowania dostosowanych do wymagań kultury, form zarządzania adekwatnych do możliwości cywilizacyjnych. I nie załamywałbym rąk. Brak zaufania do nauki to… kłamstwo. Jakby nie patrzeć, Internet to nie jest twór Natury. Samochód nie porusza się siłą mięśni. Problemem jest raczej oderwanie człowieka od wiedzy o tym, jak to się dzieje, że ta lodówka jednak mrozi, piwo można kupić w takich sprytnych pojemnikach i do niej włożyć, a jedzenie przygotować nie na ognisku, ale na kuchence, nie daj Boże, indukcyjnej. Tak, to jest nauka. Bez badań podstawowych, rzetelnych i wieloletnich, nie byłoby żadnej z tych rzeczy. Jeśli więc widzimy dystans wobec nauki w społeczeństwach Zachodu, o innych się nie wypowiem, to może jest to wynik załamania zaufania do tej nauki wypływający z kilku, nakładających się na siebie czynników? Owszem, Internet i rewolucja informacyjna wzmacniają to, co negatywne. Ale niczego nie rodzą.

Dla polskiej nauki zabójcze było i jest połączenie kilku czynników: skrajna i niebywale prostacka ekonomizacja zarządzania sektorem, gdzie minimalizacja nakładów miała prowadzić jednocześnie do maksymalizacji w jak najkrótszym czasie oczekiwanych, najczęściej prostych efektów (czy będzie to wskaźnik osób z wyższym wykształceniem, czy miejsce uczelni w rankingach – nie ma znaczenia); upolitycznienie przez polityków modelujących system celów wskazywanych dla sektora, które w konsekwencji nie trzymają się podstawowego etosu nauki i zamieniają go w przedłużenie krótkookresowych wahnięć nastrojów politycznych; zapóźnienie i odcięcie od sieci relacji nauki światowej, którego przełamywanie miało i nadal ma charakter jednostkowy, epizodyczny, w dodatku traktowane jest podejrzliwie jako niezależne od celów politycznych nauki, a dla naszej społeczności – jako elitarystyczne wynoszenie się nad przeciętność; zerwanie więzi pokoleniowych i stała kontestacja nie ustaleń naukowych, lecz osób z pozycji politycznych i społecznych. W rezultacie nauka w Polsce stale krytykowana przez media i lekceważona przez władzę nie istnieje jako punkt odniesienia naszych rodaków dla refleksji nad światem. I pół biedy, jeśli 'polska nauka’ byłaby lekceważona, zawsze zostawała figura 'amerykańskich naukowców’. Ale w innej konfiguracji erozji etosu nauki w krajach Zachodu ona również upadła.

Ja nie jestem pesymistą. Upadł Babilon, upadną wszystkie złudy krótkotrwałych emocji i nieporadnej władzy. Przyszłość leży w naszych wyborach, naszych wartościach, ich nauczaniu i pokazywaniu naszej postawy bez lęku. Dla mnie kluczowe jest budowanie zaufania i jasne świadectwo trzymania się wartości: racjonalności, otwartości, równości. Uporczywie będę to powtarzał, że naszym zadaniem jest poznawać świat racjonalnie, uczyć takiego poznawania i budowania na takim, otwartym na świat poznawaniu równych relacji społecznych i przekształcania otaczającego nas świata w duchu zatrzymania jego destrukcji. A wtedy zamiast smędzić o postprawdzie, może lepiej mówić o kłamstwie, opinii, hipotezie i rzetelnych procedurach dochodzenia do weryfikacji hipotez, prawdopodobieństwie ustalania faktów, wielości perspektyw poznania? Zamiast relatywizować pojęcia prawdy i racjonalności, może lepiej mówić o uwarunkowaniach formułowania zdań prawdziwych? A zamiast powoływać się na trudności obiektywne i siły wyższe, szczerze mówić o korzyściach i ich ulokowaniu? Prawda się obroni, głęboko w to wierzę. Nawet, jeśli dociera to do świadomości długo, a skutki jej odrzucania ostatecznie są katastrofalne dla wypierających ją w imię swoich, partykularnych i krótkotrwałych korzyści. Bez prawdy, a w dzisiejszej Europie – bez najwyższej jakości nauki – nie ma przyszłości. No, chyba, że chcemy Rzeczpospolitej definiowanej jako tort do podziału przez lokalne elity polityczne. Wtedy tak, wtedy możemy naukę lekceważyć i dalej ją relatywizować. Tak na oko, to jeszcze z pięć lat, może dekadę. Potem nie będzie już czego dzielić.

Krótkie sprawozdanie:

  • we wtorek spotkanie z Bente Kahan i przedstawicielami fundacji o przyszłości naszej współpracy. Wiele ciekawych tematów i propozycji, czekam niecierpliwie na relacje!
  • w środę kolegium rektorsko-dziekańskie, ciekawe dyskusje dotyczące bieżących spraw Uniwersytetu, chociażby ścieżek awansu zawodowego;
  • spotkanie z architektami przygotowującymi podstawy pod dokumentację nowego budynku dla Wydziału Chemii. Duża, wymagająca, wręcz futurystyczna inwestycja. Czyli warto dla niej działać!
  • w czwartek spotkanie w sprawie współpracy Uniwersytetu Wrocławskiego w ramach GLAM z archiwami lwowskimi. Ogromne zaangażowanie pani Heleny Sojki-Masztalerz od lat zabiegającej o zabezpieczeni dokumentów dotyczących Uniwersytetu Lwowskiego;
  • w piątek spotkanie z Radą Uczelni, dyskusje dotyczące bieżących działań i wydarzeń, w tym przyszłości inwestycji. Potrzeby są ogromne i mam przekonanie, że musimy przygotować strategiczny program inwestycyjny, bo bez niego i bez przyśpieszenia inwestycji za chwilę nie będziemy mogli prowadzić współczesnej jakości badań, bo zwłaszcza w naukach eksperymentalnych infrastruktura osiąga swoje krytyczne wartości.

 

Mam nadzieję, że za chwilę rozpoczniemy szczepienia przeciwko grypie dla pracowniczek i pracowników oraz doktorantów, a jeśli pan Minister się zgodzi, to trzecią dawką przeciw COVID będziemy szczepić wszystkich chętnych. Dane z USA, Izraela czy Wielkiej Brytanii nie pozostawiają wątpliwości – wśród osób przechodzących ciężko, w szpitalach zakażenie wirusem SARS-CoV-2 kilkunastokrotnie więcej jest niezaszczepionych niż zaszczepionych. Kilkunastokrotnie więcej! Z kolei podanie trzeciej dawki szczepienia w Izraelu wyhamowało kolejna falę zakażeń. Wreszcie, jeśli śledzicie podział geograficzny zakażeń w Polsce, to nie ma wątpliwości – najciężej nawet w liczba bezwzględnych, a co dopiero w przełożeniu na liczbę ludności, przechodzą już w tej chwili nową falę województwa o najmniejszym wyszczepieniu. Nie ryzykujmy – szczepmy się! I co nie mniej ważne – nie udawajmy nieśmiertelnych, uważajmy także po szczepieniu. Dezynfekcja, maseczka, wietrzenie pomieszczeń. I damy radę!