Od czasu do czasu warto pisać o rzeczach oczywistych. Bo w pogoni za coraz oryginalniejszymi, wyrazistszymi tezami umykają te sądy, które są najbliżej rzeczywistości. I tak gdy przeczytałem twitterową wypowiedź, że odcięcie Wirtualnej Biblioteki Nauki przez Ministra od serii licencji, w tym czasopism z grupy 'Nature” oraz 'Science’, jest może i nienajlepsze, ale dlaczego mamy płacimy publiczne pieniądze wyzyskującym naukowców wydawcom? Przecież oni publikują badania prowadzone za publiczne pieniądze, a my publikując je u nich zwiększamy ich zyski, a kupując za ogromne pieniądze dostęp do tych treści zwiększamy je dodatkowo publicznymi pieniędzmi. Ergo, Minister może nie najmądrzejszy, ale działanie słuszne – odcinamy prywatnego przedsiębiorcę od nienależnych mu pieniędzy społeczeństwa.
W tym kierunku szła już wcześniej refleksja Ministra i jego zwolenników, gdy nakazano szkołom wyższym przekazać, ile rocznie przeznaczają na zakup literatury naukowej z zagranicy oraz ile wydają na wsparcie publikowania zagranicą. Ze wskazaniem, że na pewno za dużo. Wreszcie po zakończeniu tzw. ewaluacji na bazie dalece niejednorodnej grupy czasopism firmy MDPI dowodzi się niegospodarności polegającej na finansowaniu publikacji w drapieżnych czasopismach. A wszystko to pojawia się w kontekście bulwersującego dofinansowania przez Ministra zakupów nieruchomości przez miłe jego i Partii sercu organizacje kosztem milionów złotych wyciągniętych z kieszeni polskiego podatnika.
Taka konstrukcja dyskursu sprawia, że umykają nam dwa oczywiste fakty:
1) Minister od dawna rozdaje setki milionów złotych według własnego – oczywiście najlepszego – rozeznania i interesu. Kilkukrotnie pisałem, że otwarcie wybiórczo wspiera uczelnie – te, które Jego zdaniem na to zasługują, oraz szkoły, które Jego zdaniem są katolickie, przepraszam – dobre. Tu nie ma żadnego zaskoczenia. Dzięki kunktatorstwu naszego własnego środowiska Minister posiadanymi środkami perfekcyjnie podzielił akademików, uzależnił i skompromitował znaczną ich grupę. Wizja manny monet z ministerialnego nieba poruszała serca i głosy wielu tzw. pracowników nauki, a lęk przed ich odebraniem skłaniał do wyprzedzania życzeń i cięcia konfetti;
2) nie ma 'polskiej nauki’, jest 'nauka w Polsce’. To, jak z niej się korzysta, czy umie się wykorzystać jej potencjał dla rozwoju życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego, jest zadaniem władz państwowych i zarządzających jednostkami naukowymi i dydaktycznymi. Ale to niebezpieczne złudzenie, że można się odciąć od naukowego świata lub pokazać mu figę i wstając z kolan zażądać darmowego dostępu do wszystkiego i to natychmiast. To znaczy, oczywiście, można tak zrobić i nasza Partia pokazała, że może nie takie rzeczy kazać zrobić Polakom i wielu z nich to zrobi, a niektórzy nawet w to uwierzą.
Tylko sensu w tym żadnego nie będzie. Po prostu stracimy ostatnią nić kontaktu z racjonalnym światem poza naszym ładnie osztachetowanym zaściankiem. Bo bolesna prawda jest taka, że nawet odmowa największych uczelni o znaczeniu światowym płacenia za dostęp do publikacji niewiele zmieniła. Ich badacze i tak publikują w czasopismach i wydawnictwach, których renoma zapewnia najsilniejsze oddziaływanie. W naszym przypadku zmniejszanie nakładów na publikowanie w renomowanych czasopismach i wydawnictwach, odcinanie dostępu od baz danych i w zamian przekierowanie środków do polskich wydawnictw uderzy tylko i wyłącznie w nas samych. Owszem, wzbogacą się polscy wydawcy, czasopisma spuchną od punktów i monet. Pracownicy nauki będą czytać jeszcze mniej i jeszcze bardziej skąpo dzielić się współczesną wiedzą ze studentami. Ale czy nasza gospodarka będzie od tego bardziej innowacyjna? Społeczeństwo bardziej otwarte, z większym kapitałem społecznym? A może pod dociśniętą pokrywą władzy zagotuje się egzotycznie jedyna w swoim rodzaju kultura?
Nie sądzę. Jako historyk uważam, że czekałby nas wysyp wtórności i zalew belejakości dużo większy, niż dzisiaj. I nie przekonuje mnie absolutnie argument, że do finansowania wybiera się te bazy danych, z których korzysta największa liczba użytkowników. Finansować powinno się te bazy, w których są najważniejsze czasopisma i wydawnictwa, bo dzięki nim możemy być najbliżej tego, co najważniejsze w nauce. Niezależnie od dyscypliny lub dziedziny nauki. Bo w nauce liczy się tylko jakość, nie liczba uczestników życia naukowego, lecz jakość i oryginalność pomysłów i rezultatów badawczych. To one w zderzeniu z rzeczywistością decydują, czy popchną kawałek naszego świata do przodu, czy nie. A czytać szeroko, ponad granicami właśnie dlatego warto, że otwiera to umysł, ale i serce na inne światy, inne marzenia, inne ścieżki. Oszczędzanie na poznawaniu Innego, skąpienie na dialogu z Innym to gorzej, niż skrajna zaściankowość – to zabójstwo ducha Akademii.
Minister nie zrobił w ostatnich dniach niczego nowego. Jest dokładnie taki, jakim był od dawna. Zabierze dużo, odda trochę, a wychwalać go za łaskawość będą wszyscy, którzy przeżyją. A ja kolejny raz powtórzę, że to nie On i nie Partia, ale my sami odpowiadamy za nasze decyzje, za poparcie, którego udzielamy i głosy, które boimy się zabrać.
Nauka to wolność, to otwarcie na Innego i dialog z nim. Jeśli na tym chcemy oszczędzać, to gdzieś się mocno pogubiliśmy.