Universities strike!

Uniwersytety strajkują. No tak, nie w Polsce, ale jednak nie tak znów daleko – w Wielkiej Brytanii. Niektóre z nich strajkowały już w 2021 r. i 2022 r., ale tegoroczne strajki, które zaczęły się 10.02, obejmą rekordową liczbę około 140 uczelni wyższych. Brytyjski system szkolnictwa wyższego jest bardzo odmienny od polskiego, ale można spojrzeć na jego negatywne konsekwencje widziane oczami pracowników, by uniknąć błędów w trakcie kolejnych zmian, jakie będą – w co nie wątpię – postulowane w naszych realiach. Zatem – co doskwiera naszym koleżankom i kolegom na Wyspach?

  1. Brak stabilności warunków funkcjonowania uczelni i przeniesieniu ciężaru finansowania uczelni na rodziny studentów. Prawicowe rządy torysów od 2010 r. wprowadziły szereg zmian w systemie, który miał stać się bardziej konkurencyjny oraz lepiej powiązany z potrzebami edukacyjnymi młodzieży. Strajkujący skupiają się na wybranych elementach tych zmian: 1) zmniejszeniu rządowego dofinansowania szkolnictwa wyższego, które wynosi zaledwie 0,5% PKB. Wynika to z założenia, że ten strumień środków ma jedynie wspomagać zasadnicze źródło – czesne studentów (około 9000 funtów rocznie) oraz przychody z kształcenia studentów zagranicznych; 2) zlikwidowaniu centralnie wyznaczanych limitów miejsc na uczelniach, które od zeszłego roku samodzielnie wyznaczają, jak wielu studentów na dany kierunek mogą przyjąć. A ponieważ ich finanse zależą od czesnego, liczba studentów zwiększa się bardzo szybko na pożądanych kierunkach i uczelniach, a zmniejsza na tych, które cieszą się mniejszym zainteresowaniem. Z jednej strony powoduje to nadmiar godzin pracy w – paradoksalnie – lepiej finansowanych uczelniach, z drugiej – cięcia miejsc pracy w tych uniwersytetach, gdzie studentów brakuje. Uzależnienie finansów uczelni od liczby studentów powoduje, że zarząd uczelni skupia się na ich przyciągnięciu komfortowymi warunkami bytowymi i edukacyjnymi, natomiast mniej wagi przywiązuje do wspierania nauczających, ich kompetencji i pracy naukowej.
  2. Brak stabilności zatrudnienia i niewystarczające wynagrodzenie przy zwiększającym się obciążeniu pracą. Duża część pracowników pozostaje zatrudniona na umowach czasowych, części płaci się za przepracowane godziny w ramach pracy czasowej. Stabilne zatrudnienie etatowe jest coraz trudniejsze, a fluktuacja liczby studentów i w związku z tym zapotrzebowania na pracę na uczelniach powoduje, że powstają wyspecjalizowane agencje pracy tymczasowej przenoszące wykładowców na ograniczony okres czasu do pracy w uczelniach chwilowo przyjmujących więcej studentów na danym kierunku. W związku z uciążliwością pracy związana z rosnącymi obowiązkami pozadydaktycznymi i naukowymi, postulowane jest zwiększenie wynagrodzeń o 12% lub 2% ponad próg inflacji
  3. Uzależnienie sytuacji finansowej uczelni od liczby studentów zagranicznych daje problematyczne efekty po Brexicie. Maleje liczba studentów z UE, ale zmniejsza się też liczba studentów chińskich, dla których jak dotąd UK było miejscem zdobywania prestiżu przez dzieci nomenklatury i nowej, chińskiej burżuazji. Tyle, że wraz ze wzrostem nacjonalistycznych sentymentów w ChRL, maleje zapotrzebowanie na prestiż związany z importowanym dyplomem, coraz większe znaczenie przywiązuje się do dyplomów elitarnych uczelni krajowych. W zakresie udziału uczelni w runku międzynarodowych studentów UK spadła z drugiej pozycji (po USA) na czwartą (wyprzedziły je Kanada i Australia).

Z polskiej perspektywy te obawy brzmią dziwnie, bo przyzwyczailiśmy się do bardzo liberalnej polityki edukacyjnej. Czy ktoś wyobraża sobie, że korzystne byłoby sztywne, centralne ustalanie liczby studentów na poszczególnych kierunkach, na każdym z uniwersytetów? To prawda, że zabieganie o studentów kosztuje i pochłania wiele energii, ale samo w sobie wydaje mi się korzystne dla studentów i może mieć dobre skutki dla całego społeczeństwa – o ile konkurencja opiera się na jakości kształcenia, a nie na zaniżaniu poziomu połączonym z komfortem materialnym studentów. I w tym tkwi różnica między polskim i brytyjskim systemem: my nie przyciągamy studentów luksusami, bo nie mamy na to pieniędzy. Mimo wielu narzekań spadek jakości kształcenia też nie jest drastyczny, poziom kształcenia utrzymuje się zbliżony od lat – nie polepsza się widocznie i nie obniża tragicznie. Naszym problemem jest raczej przeciętność i oderwanie od świata poza Polską, niż nęcenie niską jakością kształcenia na studiach dziennych. Finansowanie z kasy państwa stabilizuje jednak znacząco poziom edukacji, choć nie wpływa motywująco na podnoszenie standardów edukacyjnych.

Kwestia wynagrodzenia – tu mogę tylko westchnąć. Mediana wynagrodzenia na stanowisku starszego wykładowcy (senior lecturer) – odpowiednik naszego adiunkta ze stopniem dra habilitowanego – to 49.000 funtów rocznie. I chwileczkę, nie włączajmy kalkulatorów, tylko osadźmy to w pewnym kontekście. Mediana płacy kierowcy ciężarówki wynosi 26.831 funtów rocznie. Czyli adiunkt zarabia około 185% pensji kierowcy. A teraz nasze realia – mediana wynagrodzenia kierowcy w 2021/2 r. to 6500 zł, zaś adiunkta – 6.850. Dla wielu z nas może to być zaskoczeniem, bo widełki ministerialne wskazują kwotę o 2000 zł niższą – ale tu wlicza się wszystkie składniki wynagrodzenia i wylicza medianę dla całego sektora. Niezależnie jednak od tego – płaca adiunkta na uczelni była bliska płacy kierowcy. Po ostatnich podwyżkach płac w gospodarce i stagnacji płac na uczelniach ta różnica z pewnością znikła, jeśli nie przesunęła się na korzyść kierowców. Dla uzyskania poziomu zarobków zbliżonych do proporcji w UK adiunkt powinien zarabiać ponad 12.000 zł miesięcznie. Oszczędzę nam porównywania pensji profesorskich.

Czy to wszystko oznacza, że strajki uczelni na Wyspach nie powinny nas interesować, bo chętnie zamienilibyśmy się miejscami? Nie sądzę. Owszem, są wskazówką, jak mało uczymy się od siebie nawzajem – sektor brytyjski mógłby się czegoś nauczyć od nas, jestem o tym przekonany, w zakresie polityki jakości kształcenia i sensownego liberalizowania zapisów studenckich. Ale my moglibyśmy dużo się nauczyć o docenianiu pracy naukowców w społeczeństwie XXI w. Nawet jeśli także w UK z pewnym rozczarowaniem mówi się o braku sympatii większości społeczeństwa do 'thinkers’ w szerokim tego słowa znaczeniu – zarówno wykładowców, jak i nauczycieli. Ale przede wszystkim wydaje mi się, że prawicowy rząd na Wyspach podobnie jak prawicowy rząd w Polsce nie docenia znaczenia podnoszenia poziomu wiedzy i współczesności wśród obywateli dla tworzenia otwartego, demokratycznego społeczeństwa. Nie docenia kultury, nie rozumie nauki i nowoczesnej, kreatywnej gospodarki. I to jest nasz największy kłopot – rządy zapatrzone w przeszłość, ledwo rozpoznające teraźniejszość, kompletnie nie zainteresowane przyszłością.

Będę obserwował z sympatią i zaciekawieniem skutki strajków na Wyspach. Ale będę też ciągle zachęcał, by zwłaszcza środowiska akademickie bez dogmatów przypatrywały się rozwiązaniom organizacyjnym poza granicami własnego kraju. To nie boli, a nauczyć się można wiele.

No, chyba, że jest się politykiem w Ministerstwie.