Studencki protest, rektorskie szarże. Wartości akademii?

Dwa ostatnie tygodnie minęły mi na wyjazdach konferencyjnym do Hiszpanii oraz z grupą studentów do Berlina. Z zainteresowaniem śledziłem poprzez media wydarzenia na UW, UJ i moim UWr w związku z polityczną i publiczną jednocześnie aktywnością grup studentów i studentek (o obecności osób z zewnątrz nic nie wiem). Sądzę, że zarówno działania studenckie, jak i rektorów oraz KRASP mówią nam bardzo wiele o sytuacji środowiska akademickiego i warto na ich podstawie zastanowić się nad gotowością całego środowiska do sprostania podstawowym wartościom akademickim –  poszukiwaniu prawdy i szerzeniu bezstronnej wiedzy budowanej na podstawie tych poszukiwań.

Przypomnijmy – grupy studenckie w trzech uczelniach publicznie wyraziły stanowczą krytykę dla działań państwa Izrael oraz poparcie dla aktywności palestyńskiej. W UW i UWr przerodziły się one w strajki okupacyjne. Jest to echo protestów, jakie przetoczyły się przez uczelnie w USA i Europie Zachodniej. Czy tego typu działania są zgodne z misją uniwersytetów? Wielokrotnie pisałem, że uczelnie są miejscem politycznym i jeśli nie prowadzą własnej, aktywnej polityki skupionej na wartościach akademickich, wkracza do nich polityka zewnętrzna, często w najbrudniejszej, partyjnej lub wręcz prywatnej postaci. Oglądałem i oglądam ten proces na swojej uczelni. Skutki tych ingerencji uważam za katastrofalne dla funkcjonowania środowiska akademickiego. Skupiają one jego uwagę i aktywność oddalając od tego, co jest celem naszego funkcjonowania – promowania racjonalności, otwartości, wolności i rozwiązywania problemów drogą dochodzenia do prawdy, dyskusji prowadzonej na równych prawach.

Obecna działalność grup studenckich wpisuje się w ten schemat – brak promowania życia politycznego ukierunkowanego na własne wartości środowiska powoduje, że młodzi ludzie buntując się przeciw autorytetom – a jest to naturalny etap rozwoju człowieka – sięgają po treści bardzo odległe od akademii. Co gorsza, nie mają narzędzi, by w zgodzie z akademickim etosem prowadzić spór z tak lub inaczej definiowanym establishmentem. Nie mają, bo nikt nie pokazał im szczerego życia według tego etosu, ba!, nikt tego etosu im nie zdefiniował. Najaktywniejsi angażując się w atrakcyjne, antysystemowe działania stosują metody uznawane za właściwe dla świata wokół nas. Nie potrafią i nie mogą krytycznie na nie spojrzeć. Nie da się ich za to krytykować, bo to nasza wspólna wina, jeśli naszego etosu im nie przekazaliśmy.

Odpowiedź rektorów na aktywność grup studenckich nie wykraczała poza strategię właściwą dla poprzedniego rządu – izolować, przeczekać, unikać zaogniania, ale nie cofać się przed żądaniami, żeby nie okazać słabości. Rektorzy odpowiadają za bezpieczeństwo swoich wspólnot i z tej perspektywy taka strategia jest zrozumiała. Grupy studenckie były bardzo nieliczne, nie były reprezentatywne dla poglądów większości studentów. Zbliżające się wakacje mogą automatycznie doprowadzić do wygaśnięcia protestów.

Zapowiedź użycia przemocy przez rektora UWr i wezwanie policji dla przeciwdziałania aktywności protestujących przez rektora UW mogą znacząco tę sytuację zmienić. Wzrasta bowiem prawdopodobieństwo medialnego rozgłosu zaangażowania w aktywność propalestyńską, zwiększa się też szansa na przerodzenie się marginalnego protestu w przyciągający uwagę świadków, dynamiczny i pełen emocji konflikt 'młodych’ ze 'starymi’ członkami akademickiej wspólnoty.

Tę polaryzację podkreśla rektor UW w wywiadzie udzielonym Wyborczej, gdy wskazuje, że działał w obronie pracowników obawiających się o swoje bezpieczeństwo zagrożone gwałtownymi, przemocowymi wystąpieniami protestujących. Wprowadził on także do publicznego dyskursu sugestię, że za wystąpieniami stały osoby spoza środowiska akademickiego UW. Tym samym polaryzował raz jeszcze sytuację dzieląc uczestników na 'naszych’, z definicji dobrych, oraz 'obcych’, czyli złych. O ile jestem w staniem zrozumieć decyzję o wezwaniu policji w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa na kampusie – choć dużo by pisać, o czym ta decyzja świadczy w odniesieniu do umiejętności zarządzania kryzysem – o tyle sens tych słów jest dużo bardziej złowieszczy. Ich akceptacja oznacza zgodę na zarządzanie wspólnotą poprzez jej podział i odwołanie się do siły państwa jako argumentu decydującego w sporach politycznych i ideowych. Z wartościami akademickimi nie ma to nic wspólnego.

Wisienką na tym torcie jest deklaracja Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Brzmi ona jak podyktowana przez rektora UW:

Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich z niepokojem obserwuje eskalację form protestów w kampusach akademickich polskich szkół wyższych.
Rektorzy uczelni w pełni szanują prawo do swobodnego dyskursu akademickiego, jednak zobowiązani są także do zapewnienia bezpieczeństwa i swobody dostępu do edukacji wszystkich członków wspólnot akademickich.
Zauważamy, że protestujący nie zawsze są członkami środowiska akademickiego, a próby negocjacji władz uczelni z protestującymi nie znajdują właściwych partnerów z ich strony.
Jednocześnie KRASP wspiera ostatnio podejmowane działania rektorów polskich uczelni, zmierzające do zapewnienia sprawnego funkcjonowania szkół wyższych, a także możliwości wymiany poglądów w środowisku akademickim w duchu wolności wypowiedzi i autonomii uczelni oraz w zgodzie z polityką wewnętrzną i zagraniczną Państwa Polskiego (podkr. P.W.).

Znajdziemy tu: akcentowanie podziału środowiska i obarczanie winą za brak porozumienia strony protestującej, sugerowanie, że za niepokoje odpowiedzialne są obce, wrogie siły, wreszcie KRASP staje w pełni po stronie rektorów, których celem ma być zapewnienie sprawnego funkcjonowania uczelni. Dopiero w drugiej kolejności pojawia się wolność wypowiedzi, a w trzeciej – autonomia uczelni. To brzmi jak kwintesencja nowej filozofii szkolnictwa wyższego – pragmatyczna sprawność z pustosłowiem o wartościach w tle.

Najgorsze jednak są ostatnie słowa tej deklaracji – uznanie, że rektorzy mają wspierać możliwość wymiany poglądów w zgodzie z polityką państwa polskiego (czemu te dwa słowa pisane są wielką literą?). Pomijając nieznośną pompatyczność tych słów, są one świadectwem triumfu demoralizacji, jaką wprowadziła polityka ministra Czarnka. Wartości akademickie w jej świetle mają być podporządkowane polityce państwa.

Nie mam ochoty rozwijać krytyki tego poglądu, bo stoi on w tak drastycznej sprzeczności z moimi przekonaniami i moimi działaniami jako rektora, że mógłbym ponieść się emocjom. Wartości są dlatego wartościami, że stoją ponad wszelkimi innymi celami naszej działalności. Jeśli je czemuś podporządkowujemy, to przestają nimi być. Prezydium KRASP sugeruje w swoim stanowisku, że środowisko akademickie powinno się skupić na podporządkowaniu siebie polityce państwa polskiego. Po powrocie z Niemiec, gdzie wraz ze studentami oglądaliśmy miejsca pamięci poświęcone różnym skutkom takiej polityki w latach 30. i 40. XX w., odbieram to jako kompletnie niezrozumiałe podejście do współczesnego świata.

Ale przede wszystkim jest to rezygnacja z własnej polityki akademii, bo nie da się jej prowadzić bez własnych wartości naszego środowiska. Uderza mnie i zasmuca szczera, pozbawiona już nawet cienia zawstydzenia rezygnacja z wartości akademickich deklarowana w obliczu konfliktu. Konflikt ujawnia nasze wartości, bo każe wybierać to, co dla nas najcenniejsze. Dla jednych jest to egoistyczne poczucie spełnienia w blasku fleszy i światłach kamer, dla innych podporządkowanie się władzy państwowej dające iluzję spokoju i bezpieczeństwa.

Z wartościami akademickimi takie postawy nie mają nic wspólnego.