Rankingi, obietnice i deficyty – czego chcieć więcej w wakacje?

Mimo wakacji całkiem ciekawe rzeczy dzieją się w akademickim świecie. Może mniej w Polsce, ale także. Tradycyjnie, ogłoszenie dorocznych wyników tzw. rankingu szanghajskiego przyniosło zaklęcia, że rankingi nie mają znaczenia. W dwóch ciekawych analizach prof.prof. Leszek Pacholski i Andrzej Jajszczyk wskazują na bardziej skomplikowane uwarunkowania różnych rankingów. Wskazując, że problemem nie jest osiągnięcie pozycji w konkretnym rankingu, tylko określenie warunków, które pomogą rozwijać się uczelni bądź całemu systemowi. Prof. Jajszczyk wskazuje – co powtarzam wciąż i do znudzenia – że uczelnie powinny specjalizować się w takiej współpracy z otoczeniem, w której mają odpowiednie zasoby. Nie ma sensu walczyć, by 30 polskich uczelni było w jakimkolwiek rankingu. Zdecydowanie lepiej, żeby rozwijały one te formy pracy, na które jest zapotrzebowanie w ich otoczeniu i w których są mocne – dla dobra swojego i całego otoczenia. Truizmy? Naprawdę? To zajrzyjmy, jakie recepty na rozwój sektora mają nasi politycy.

Pomijam Ministra i jego Partię, bo w zasadzie trudno polemizować z poglądami, które nie mają najmniejszego związku ze współczesnymi mechanizmami rozwoju naszego sektora. Nauką zainteresowała się natomiast Lewica i do jej programu możemy zajrzeć:

Więcej środków dla nauki. Przeznaczymy na badania i rozwój ponad 2% PKB. Uczelnie uzyskają większą stabilność w wydawaniu pieniędzy na badania. Położymy nacisk na wdrażanie innowacji w strategicznych obszarach dla naszego państwa, np. nowe rozwiązania wspierające osoby z niepełnosprawnościami czy innowacje w OZE. Nauka jest dla nas wszystkich – dlatego zadbamy o mechanizmy współpracy między uczelniami, samorządem i organizacjami pozarządowymi. Umożliwi to wymianę pomysłów i wspólne inwestycje. Wzmocnimy pozycję uczelni regionalnych.

Zacznijmy od rzeczy dobrych – hasło nauka jest dla nas wszystkich jest mi bardzo bliskie! Gorzej z rozwinięciem – dlaczego współpraca uczelni ma dotyczyć tylko samorządów i organizacji pozarządowych? Mam wrażenie, że układający program rzucili tak trochę na zasadzie – a bo to jest lewicowe – nie zastanawiając się, z kim przede wszystkim współpracują uczelnie. A współpracują – różnie. Duża część z przedsiębiorstwami małymi i wielkimi, całkiem sporo z samorządami, ale też ze spółkami skarbu państwa, szkołami, przedszkolami, wojskiem, dyplomacją, adwokaturą, wreszcie niektóre – z międzynarodowym światem nauki. Każda wnosi coś do społecznego krwioobiegu, problemem jest, czy w optymalny sposób wykorzystuje swoje zasoby dla społeczeństwa i swojej teraźniejszości? Nie ważne z kim, ważne, czy optymalnie współpracuje. Nacisk na wdrażanie innowacji w strategicznych obszarach państwa – znów, słusznie, ale zanim coś się wdroży, to te innowacje muszą powstać, a wdrożenie musi być korzystne dla wszystkich. No i – kto określi, co jest strategiczne? Osoby z nowotworem, czy wymagające wsparcia w ich specjalnych potrzebach? Wojsko, czy edukacja? A może robotyzacja i kultura? Kto nam to zaplanuje, drodzy Państwo?

O środkach, których ma być więcej, szkoda rozmawiać, dopóki Lewica nie powie, komu je zabierze w sytuacji wzmożonych i kosztownych zbrojeń i zapaści szeregu sektorów usług publicznych (edukacja i służba zdrowia zawsze w gotowości). Ja jestem chętny posłuchać. No i wreszcie wzmocnienie pozycji uczelni regionalnych – co to znaczy? Będą miały prawo weta w sejmie? A może swojego wiceministra przy ministrze? Rozumiałbym, gdyby napisano: zadbamy o specjalizację i związek z otoczeniem uczelni regionalnych, by stały się ośrodkami innowacji i rozwoju kulturalnego i gospodarczego w swoich regionach. To byłby mierzalny konkret.

Ale  przecież nie o to chodzi w programach wyborczych.

No więc rzut oka na zaoceaniczną akademię. New York Times opublikował krótki reportaż o sytuacji jednego z uniwersytetów stanowych w USA, Uniwersytetu Zachodniej Wirginii. Sieć uniwersytetów stanowych była jak dotąd kluczowa dla kształcenia społeczeństwa, nie oferowała tak doskonałych osiągów naukowych i błysku fleszy, ale solidne kształcenie za niewygórowaną cenę z pakietem stypendiów socjalnych i naukowych dla studentów. Od jakiegoś czasu dochodziły pomruki koleżanek i kolegów, że tenure zniknął z horyzontu, że płace coraz niższe. Ale reportaż – jak zawsze interwencyjny, bo kto by się bez skandalu zainteresował – donosi o ciężkich problemach finansowych tych uczelni, nie tylko w Zachodniej Wirginii, ale nawet tych uważanych za najlepsze, jak Rutgers (ponad 70 mln dolarów deficytu!). Brak wsparcia władz stanowych, rosnące koszty inwestycji i utrzymania, malejąca liczba studentów, których czesne stanowi do 3/5 budżetu uczelni – stanowych, przypomnę – powoduje potrzebę gwałtownych reform finansowych. A to oznacza cięcia, rzecz jasna przede wszystkim w humanistyce, bo tu nie widać jasnych efektów finansowych kształcenia, a i studentów coraz mniej. Bo też i regularnie spada nadzieja, że wykształcenie wyższe jest realną wartością dodaną generującą w przyszłości znaczące różnice wynagrodzeń między absolwentami i osobami bez wyższego wykształcenia. Brzmi znajomo?

No więc kierujący szkołą wdrażają reformę i rozwiązują cały wydział filologii, wraz z odpowiednimi kierunkami studiów. Ostał się chyba tylko język angielski, ale i tam studentów coraz mniej.

“We simply have lost the support of the American public,” said E. Gordon Gee, the president of West Virginia University.

Trwający lata brak troski o realne zrozumienie wartości edukacji odbija się wszędzie. Nie dbając o korzyści otoczenia z istnienia uczelni – nie deklaratywne, podniosłe w tonie, lub mało zrozumiałe wyliczenia statystyczne, ale realne, twarde korzyści, odczuwalne przez każdego – kopiemy sobie jako sektor miły, tu i tam wyściełany gronostajami, ale jednak płytki grób. Jak napisał profesor Pacholski,

W konsekwencji uczelnie nie sprzedają swojej wiedzy, lecz walczą o godne funkcjonowanie, a politycy traktują finansowanie nauki i szkolnictwa wyższego jak kwalifikowaną działalność socjalną, wspieranie zubożałych elit intelektualnych.

A nie zapominajmy, że za zakrętem czai się rewolucja informatyczna, klimatyczna i gospodarcza, której dopiero słabe impulsy do nas docierają. A którą, wstyd powiedzieć, polskie uczelnie, ośrodki, które powinny wyprzedzać swój czas, jakoś tak mało się przejmują.

I co z tym wszystkim mają wspólnego rankingi? Ano to, że jeśli coś pokazują, to miejsce danego społeczeństwa w światowej sieci innowacji i rozwoju. Każdy niech sam oceni, w którym miejscu jest dziś Polska i nasze środowisko. Ja widzę potencjał, ale nie widzę woli, żeby coś z nim ciekawego zrobić. Więc – dyskutujemy o miejscach w rankingu.

A czas płynie.