Pięć filarów, czyli to samo, tylko mocniej?

Ponieważ narzekałem swego czasu, że politycy opozycji nie interesują się zbytnio szkolnictwem wyższym i nauką, muszę się uderzyć w pierś – im bliżej wyborów, tym częściej pojawiają się intrygujące impulsy. Program Lewicy omówiłem w ubiegłym tygodniu, dziś rzut oka na „Piątkę dla nauki czyli pięć filarów reformy państwowych uczelni wyższych„. Pod tak zatytułowanym tekstem podpisali się senator Kazimierz Michał Ujazdowski reprezentujący dziś PSL, oraz dr ekonomii Hubert Cichocki z SGH i prof. Tomasz Sikorski, historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego oraz prof. Jacek Wojnicki, politolog z UW. Trudno powiedzieć, czy jest to wyraz poglądów jakiejś grupy polityków opozycyjnych, ale z pewnością można w nim zidentyfikować elementy miłe sercu przedstawicieli naszego środowiska. Pytanie tylko, do czego miałyby te 'filary’ nas zaprowadzić?

Punkt pierwszy: autonomia uczelni i wolność badań naukowych. Tu nie trzeba nikogo do niczego przekonywać. Miód na serce leje wezwanie:

Należy nie tylko zlikwidować niepotrzebne, powołane jako partyjne przybudówki instytucje, takie jak Akademia Kopernikańska, ale także stworzyć nowe instrumenty prawne, które zagwarantują zwiększenie poziomu autonomii uniwersytetu, a także wolności prowadzenia badań naukowych w Polsce.

Jaki program pozytywny jednak kryje się za hasłem autonomii i wolności badań? Bo umówmy się, to, że nie może być tak, jak jest, to oczywista oczywistość. Ale też nie ma co się oszukiwać – dla dużej grupy naszych koleżanek i kolegów (większości?) ten aspekt nie odgrywa dużego znaczenia. Inaczej nasze uczelnie już dawno powinny strajkować. Ani tego nie zrobiły, ani nie widać, by coś poza aspektem ekonomicznym mogło nasze środowisko do tego skłonić. Łamanie wolności badań i dydaktyki oraz autonomii uczelni dokonuje się za zgodą nas samych, naszego środowiska. A więc – co nowego ma wnieść afirmacja tego hasła w sytuacji obojętności na tradycyjny etos akademicki? Tu odczuwam rozczarowanie. Bo stwierdzenie, że zło jest na zewnątrz (siły polityczne hołdujące zamkniętej wizji świata) jest niepokojąco nieadekwatne do stanu faktycznego. No i w zasadzie: co chcą autorzy tej deklaracji zaoferować otoczeniu pod hasłem wolności i autonomii uczelni?

świat nauki powinien odgrywać większą niż dotąd rolę w procesie projektowania polityk publicznych, które przyczynią się do odnowienia i rozwoju zaniedbanych segmentów życia społecznego w Polsce.

Naprawdę, to jedyne, co ma dla Polski wynikać z wolności akademickiej? Trochę skromnie…

Punkt drugi – zwiększenie ponad dwukrotne środków przeznaczonych na badania. Hmmm… bardzo pozytywny postulat, ale co miałoby z tego wynikać? Jak to finansowanie autorzy chcieliby przekładać na bodźce rozwojowe dla nauki (w którym kierunku? w jaki sposób?). W jaki sposób miałaby z tego korzyść odnosić wspólnota finansująca te badania? Bo nie uciekniemy od tego – wysokie finansowanie nauki w krajach Zachodu wiąże się bardzo ściśle z rozwojem całego systemu transferu wiedzy i technologii, wspierania kultury start-upów, ale też kulturotwórczego charakteru uczelni. I – chcemy tego, czy nie – finansowane są głównie działy science przynoszące korzyści gospodarcze. Czy my też w tym kierunku? Czy może inaczej? Coś – ktoś? To, co doceniam, to wezwanie:

Jednocześnie samo środowisko naukowe powinno się opowiedzieć za jawną i wymagającą procedurą oceny celowości i rzetelności gospodarowania środkami finansowymi przez uczelnie.

Ale też brzmi ono – przepraszam – zabawnie: środowisko powinno się opowiedzieć za uczciwością w finansowaniu badań. No, to nisko upadliśmy, że brakuje nam odwagi powiedzieć – finanse uczelni jako jednostek sektora publicznego muszą być transparentne, a przepisy muszą ułatwiać finansowanie badań uznawanych za celowe przez finansującego. Przysłowiowe nawijanie na uszy waty brzmi tu mocno nieadekwatnie.

Punkt trzeci to podniesienie wynagrodzeń. Profesorowie – minimum 10.800 zł (150% średniego wynagrodzenia), profesorowie uczelni – 10.080 (140%), adiunkci 8640 (120%), asystent – 7200 (100%). Z jednej strony można przyklasnąć idei, z drugiej uderza planowane spłaszczenie wynagrodzeń. Przy tak wysokich – dodajmy, bardzo miłych – podwyżkach oznaczałoby to zwiększenie ogólnych budżetów uczelni o około 35-40% tylko w celu pokrycia kosztów płac minimalnych i ich pochodnych (uczelnie są pracodawcą, ponoszą wszystkie związane z tym koszty, a wskazane wynagrodzenia to brutto pracownika). Gdyby takie szczęście nas dotknęło – trzymam kciuki – to oznacza to brak możliwości manewru wynagrodzeniami, bo nie wierzę, by po przekazaniu takich sum wystarczyło na dodatkowe środki umożliwiające różnicowanie wynagrodzeń. Pamiętając poprzednie regulacje – dotąd mniej i więcej zarabiający skończyliby na tej samej płacy minimalnej. No i znów pytanie – czy oszacowano koszt takiej operacji? Skąd środki na nią chciano by przesunąć? Podpowiem, że nie są to małe środki, bo już dziś koszty wynagrodzeń przekraczają 65-70% budżetów uczelni.

Punkt czwarty – nowa dydaktyka. No cóż, tu widzę pewną sprzeczność. Bo z jednej strony Autorzy akcentują wolność i autonomię akademicką, z drugiej wskazują bardzo drobiazgowe regulacje procesu dydaktycznego – mniej wykładów, więcej zajęć z nauczycielem – tutorem, zamiast prac dyplomowych egzaminy ustne i projekty. Z jednej strony nic nowego, research- czy project-oriented teaching to faktycznie pewien standard na badawczych uczelniach anglosaskich. Ale znów – nie w każdej dziedzinie, nie w każdym typie uczelni i na każdym kierunku studiów. Zwłaszcza na studiach licencjackich. Wyobrażamy sobie lekarzy kształconych głównie metoda projektową, ukierunkowanych na badania naukowe? Samo zainteresowanie dydaktyką uważam za świetny sygnał. Natomiast – uparcie do tego powracam – brakuje mi tu wskazania, co z tego wyniknie dla otoczenia? Czy naprawdę w wyższych szkołach zawodowych współpraca z tutorem nad projektem badawczym jest najważniejsza?

Punkt piąty jest kluczowy i najbardziej mnie niepokoi – nowa forma podziału środków na badania i rozwój. OK, mam wrażenie, że Autorzy nie do końca zdają sobie sprawę z udziału tych środków w budżetach uczelni – dla większości B+R to nie więcej niż 5%. Rozumiem jednak, że chodziło im raczej o środki na badania oraz środki na B+R. W porządku. Postulat likwidacji Akademii Kopernikańskiej czy NCBiR? Może być, jeśli NCBiR faktycznie ma zastąpić merytoryczna jednostka. Ale jak to Autorzy chcą pogodzić ze stwierdzeniem, że

Środki na badania powinny być kierowane bezpośrednio do uniwersytetów na podstawie istniejącego już potencjału badawczego z jasnymi kryteriami realizacji konkretnych projektów w konkretnych obszarach.

To znaczy, że dziś nie są? No przecież są, także w odniesieniu do ich potencjału badawczego, w ramach subwencji. Chyba, że Autorom chodziło o likwidację wszelkich instytucji grantowych i grantów jako takich i zastąpienie jednym strumieniem dotacji – już nie subwencji – gdzie przyznane środki będą finansować 'konkretne projekty’? Środki przyznawane poza procedurami grantowymi, rozdysponowywane wewnątrz uczelni

na podstawie jasnych i czytelnych kryteriów ubiegania się, z uwzględnieniem konieczności ponadstandardowej kontroli zewnętrznej z udziałem np. Najwyższej Izby Kontroli.

Już nie pytam się nawet o autonomię uczelni w kontekście tej ponadstandardowej kontroli zewnętrznej, tylko napomknę, że dziś większe projekty są obligatoryjnie audytowane zewnętrznie. A NIK może kontrolować co chce – o ile się na tym zna. Ważniejsze jest, że taka wizja zakłada likwidację zewnętrznych kryteriów doskonałości naukowej i przeniesienie decyzji na poziom poszczególnych uczelni oraz ministerstwa dzielącego środki 'zgodnie z potencjałem’ uczelni. Uważam to za szczególnie szkodliwe dla ambitnych zespołów badawczych, które rzadko cieszą się lokalną sympatią, w szczególności w uczelniach o miałkich aspiracjach i adekwatnie niewielkich budżetach. Wiara w merytoryczność podziału środków w sytuacji, gdy innego ich źródła nie będzie, zasoby będą ograniczone, a potrzeby ambitnych zespołów niezrozumiałe dla nieorientujących się w potrzebach współczesnej nauki koleżanek i kolegów,  jest we mnie mała.

Podsumowując ten tekst, nie widzę w nim wiele myśli reformatorskiej. Kilka cennych spostrzeżeń – konieczność reformy finansów na wzór uczelni prywatnych – tak!, ale finansów w całości!, rozwiązanie Akademii Kopernikańskiej – no, raczej! Sporo zdań trącących populizmem – znaczące podniesienie i spłaszczenie wynagrodzeń, radykalne podniesienie nakładów na nasz sektor, likwidacja instytucji grantowych i przekazanie decyzji o podziale środków w ręce lokalnych 'ludzi władzy’ na uczelniach. Czy jednak to zagwarantuje jakąś zmianę? Nie widzę ani jednego impulsu w kierunku jakiejkolwiek zmiany. To raczej działania ukierunkowane na objawy choroby – można dyskutować, czy trafne – ale pomijają podstawowe problemy generujące kryzys naszego sektora.

Innymi słowy – to rewolucja leninowska, wszystkim wszystko i od razu. I jako taka ma szansę zyskać zwolenników. Ale problemów, obawiam się, przy najlepszych chęciach Autorów, nie rozwiąże.