Czy naprawdę potrzebujemy rewolucji?

Głosy domagające się zmian słychać z niemal każdego kąta naszego akademickiego światka. Dzięki tym głosom można poznać oczekiwania i poziom refleksji nad naszą sytuacją. Przyznaję, że z niedowierzaniem czytam lub słucham wypowiedzi tych, którzy w ciągu minionych 8 lat publicznie nie odważyli się wypowiedzieć w obronie nauki, koleżanek i kolegów, studentek i studentów. Co najwyżej broniąc siebie i swoich środowisk. Ostre, demaskatorskie i wzywające do rewolucji teksty byłyby cenne, gdyby były wiarygodne. To jest jednak kwestia oceny każdego z odbiorców.

Tym niemniej pytanie aktualne brzmi – czy potrzeba nam kolejnej rewolucji? Nowej ustawy? Nowych instytucji? Jestem zdecydowanie sceptyczny, czy mieszanie kijem uczyni naszą herbatę słodszą. Owszem, zmiany są konieczne, by ożywić elastyczność, kreatywność i innowacyjność, powiązać naszą aktywność z otaczającym światem, wyrwać z zaścianka grup i grupek knujących smutne intrygi na korytarzach uczelni, wydziałów i w instytutów. Ale do tego nie potrzeba kolejnej ustawy, bo dopiero oswoiliśmy z grubsza ostatnią. Po wprowadzeniu kilku zmian – w kwestii ewaluacji czy wynagrodzeń, zmniejszenia sztywnej kontroli ministra nad uczelniami, a w konsekwencji zwiększenia samodzielności, ale i odpowiedzialności jednostek – obecna ustawa jest już w miarę rozpoznana i przyswojona przez środowisko. Nowa ustawa oznacza jedynie marnowanie czasu i energii na wymyślanie nowych problemów do rozwiązania nowymi przepisami.

Na pewno potrzebujemy likwidacji instytucji sugerujących związek z nauką, a nietransparentnych i nieprzynoszących wartości dodanej dla społeczeństwa. Akademia Kopernikańska to sztandarowy przykład marnowania środków przez upartyjnienie nauki. Ideę, by wykorzystać AK do rozwijania nowej, prawdziwie naukowej jednostki uważam za mocno ryzykowną. Jednostek mamy dość, brakuje nam kultury pracy i środków na jej rozwój. Ewaluacji warto poddać Sieć Łukasiewicz z ogromnym budżetem i bliżej nieokreślonymi rezultatami. Może warto wydobyć z niej to, co należy rozwijać, dołączyć do uczelni lub PAN i zlikwidować administracyjną czapkę? Z pewnością inwestowanie tylko w Sieć – dodajmy: w większości w województwie mazowieckim, bo tam są siedziby większości instytutów badawczych – miliardów złotych z KPO byłoby błędem okrutnym wobec braku środków na rozwój nauki w Polsce. Ewaluacji i zmian domaga się Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, który stał się sposobem na finansowanie ideowo miłych projektów dwóch ostatnich ministrów. Tak, jak i w Sieci, nie wszystkie decyzje były złe. Jednak ostateczny bilans działań NPRH jest negatywny, a postępowanie konkursowe w ostatnim czasie miało kuriozalny charakter. Być może nastał czas, by włączyć odpowiednie środki jako osobny program do NCNu i poddać procedowanie podobnej procedurze, jak w przypadku programów natywnych Centrum (z wykluczeniem dopuszczania 'interdyscyplinarnych’ projektów nie mających wiele wspólnego z humanistyką).

No i wreszcie mamy trójcę NCN, NCBiR, NAWA. Wszystkie trzy warto poddać jednakowej ewaluacji. Najwięcej krytycznych słów zbiera NCBiR. Ale o NAWA niemal nic nie wiadomo, jej działalność toczy się gdzieś w tle, a skutki jej aktywności nie zostały przedstawione. Zresztą, warto zajrzeć na stronę NAWA, dział statystyka czy ewaluacja, żeby ocenić przyczyny tego stanu rzeczy. Nawet opracowania z 2021 r. dotyczące rozwoju relacji naukowych z poszczególnymi krajami sugerują, że udział NAWA w tym zakresie jest… apteczny. Co nie oznacza, że NAWA źle wykorzystuje przyznane środki. Może jest ich zbyt mało? Może jednak należy połączyć rozdzielone jednostki i wrócić do modelu jednej agencji, zamiast dwóch ciał zarządzających skromnymi środkami? NCN znajduje się w dobrym momencie do przejrzenia procedur, rezultatów i potrzeb. Nowy dyrektor może spojrzeć na postulaty i zaproponować zmiany. Czas walki o obronę tej instytucji mamy chyba za sobą i warto byłoby się przyjrzeć, czy wszystkie procesy przebiegają optymalnie, czy mając stale niewystarczający fundusz na badania (i wątpię, żeby to się nagle poprawiło) nie można by ich poprawić.

Stosunkowo duże, a więc mające równą inercję środowisko akademickie nie jest ani gorsze, ani lepsze mentalnością i aspiracjami niż reszta społeczeństwa. Ma natomiast szansę i potencjał, ale też etyczne zobowiązanie, by odegrać kluczową rolę w modernizacji Polski. Do tego potrzebuje ściślejszej współpracy z otoczeniem w kraju, ale przede wszystkim ze światem nauki poza jego granicami. Silniejsze związanie naszego świata naukowego z zewnętrznym może nie tylko rozbudzić aspiracje młodych, by żyć w lepszym środowisku akademickim, ale też umożliwi przepływ wszystkiego, co najlepsze w kulturze i nauce poza naszymi granicami – do środowiska lokalnego. Do tego też nie potrzeba zmian ustawowych, wystarczy zainwestowanie środków w odpowiednie programy konkursowe i wspieranie – wydatne – współpracy instytucjonalne agencji grantowych, a także ośrodków akademickich.

Zamiast nowych rewolucji potrzebujemy skupienia na silnych stronach tego, co jest naszym zasięgu. Zwykłej pracy nad relacjami z naszym otoczeniem. I stabilności instytucjonalnej oraz prawnej, bez uwikłania w partyjne gry i osobiste ambicje.