Granty są ważne, ale społeczeństwo najważniejsze

Sformowany pod kierownictwem prof. Marka Figlerowicza z Instytut Chemii Bioorganicznej PAN zespół, powołany przez prezesie PAN w styczniu tego roku w sposób tajny na tyle, że nie wiedzieli o nim przedstawiciele i władze uczelni wyższych, przedłożył Prezesowi Rady Ministrów projekt 'długoterminowej strategii rozwoju badań naukowych’ pt. ’Nauka dla przyszłości. Fundament silnej Polski’. Wbrew tytułowi dotyczy on bardzo wielu rzeczy, nie tylko rozwoju badań naukowych, ale też w znacznej mierze funkcjonowania uczelni wyższych. Nieco zgryźliwie można zauważyć, że choć autorzy uznali instytuty PAN za predestynowane do prowadzenia najwyższej jakości badań podstawowych – a więc stojące w centrum starań o polepszenie rozwoju badań naukowych w Polsce? – nie poświęcili równie dużo uwagi zmianom ich funkcjonowania. Ale jednocześnie uważam, że jest to bodaj najciekawszy od dłuższego czasu projekt, nawet jeśli ma wiele wad charakterystycznych dla funkcjonowania naszego środowiska akademickiego (chyba najbardziej razi formułowanie sądów dotyczących uczelni przy braku podstawowego doświadczenia zarządczego; brak jasnego określenia celu/celów funkcjonowania całego sektora przy posługiwaniu się ogólnikowymi zwrotami o doskonałej nauce, wspieraniu edukacji, rozwoju gospodarczego etc).

Doceniam go pewnie dlatego, że zawiera wiele obserwacji w 100% zgodnych z tym, co wielokrotnie pisałem – obecny model ewaluacyjny jest karykaturą pierwotnych założeń, a ostatnia ewaluacja była absurdalnym marnotrawstwem środków publicznych i energii pracowników; obecny system finansowania rozprasza środki; nie ma sensu oszukiwać się, że wszyscy mogą konkurować w ten sam sposób w zakresie jakości prowadzenia badań. Co budzi mój niepokój, to zdecydowanie przesadne uwielbienie dla znaczenia pozyskiwania grantów jako uniwersalnego miernika jakości badań naukowych i – de facto – statusu jednostek (lokalnych, regionalnych, międzynarodowych). Granty są ważnym wyznacznikiem aktywności naukowej, ale tylko wtedy, gdy wskaźnik sukcesu jest racjonalnie wysoki pozwalając wyłaniać faktycznie co najmniej 20-30% najlepszych wniosków, gdy proces ich przyznawania jest transparentny i obiektywny. Przy wskaźniku sukcesu około 10%-15% wyskalowanie liczby pozyskanych grantów jako miernika jakości badań jest absurdalnym założeniem. Warto też zwrócić uwagę, że fetyszyzowanie jednego wskaźnika automatycznie spowoduje wzrost nacisku na sztuczne jego zwiększanie w ramach jednostek konkurującch o zasoby finansowe i prestiżowe, podobnie jak stało się to z punktami przypisywanymi publikacjom. No i wreszcie takie podejście spowoduje w sposób nieubłagany wzrost znaczenia kontroli wszystkich procesów związanych z pozyskiwaniem i realizacją projektów.

Ale co najważniejsze – w tym modelu granty staną się celem samym w sobie dokładnie tak samo, jak obecnie są nimi magiczne punkty ministerialne. Rywalizacja o granty spowoduje na pewno zwiększenie aktywności pozyskujących, ale czy o to powinno nam chodzić? Samo przez się wlewanie w tak skonfigurowany system dodatkowych pieniędzy nie przełoży się na nic poza większą liczbą grantobiorców. Gdyby samo istnienie grantów już stanowiło warunek rozwoju nauki do poziomu światowego, to mielibyśmy przynajmniej dwa ośrodki w Polsce generujące najwyższej jakości naukę – Warszawę i Kraków z systemem uczelni i instytutów PAN pozyskujących ogromną część grantów krajowych i międzynarodowych realizowanych w Polsce. Jednak jak na razie są to zacne, rozczłonkowane i często skłócone ośrodki dominujące w polskim sektorze nauki – ale nigdzie poza tym. Piszę to z ogromnym szacunkiem dla osiągnięć i uczelni i jednostek PAN. W tym kontekście bardzo podoba mi się przedstawiony w raporcie pomysł ścisłej współpracy uczelni, jednostek PAN i jednostek wdrożeniowych i to nie tylko w zakresie nauki, ale też innych sfer aktywności naszego sektora.

Przede wszystkim jednak musimy sami ustalić, co ma być 2-3 najważniejszymi celami naszej działalności? Bardzo podoba mi się zaakcentowanie znaczenia uczelni jako ośrodków wyrównujących szanse edukacyjne. Ale to wymaga nakładów środków nie tylko na stołówki i stypendia, ale na prowadzenie kursów przedmaturalnych, kursów propedeutycznych przed podjęciem studiów, wyciągnięcia ręki do mniejszych miejscowości i wspólnot o mniejszym niż zamożne kapitale społecznym oraz kulturowym. Jeśli automatycznie zakładamy, że tym mają się zajmować słabsze naukowo jednostki (lokalne i regionalne), to jedynie zwiększymy rozwarstwienie i rozgoryczenie społeczne. Zdecydowanie opowiedziałbym się – co już wielokrotnie postulowałem – za jasnym wytyczeniem przez uczelnie ich celów i podporządkowanie im działalności – dydaktycznej, naukowej lub wdrożeniowej – według najwyższych standardów. Przykładem – oczywiście zarzuconym – troski o zapewnienie dobrego poziomu edukacji każdemu młodemu obywatelowi był pomysł, by uczelnie, które chcą kształcić nauczycieli, musiały w tym zakresie współpracować z uczelniami mającymi najwyższy poziom badań naukowych. Nigdy nie został on właściwie zrealizowany, ale to pokazuje możliwość pełniejszego spojrzenia na cele naszego sektora – nauka i edukacja powinny wspierać się nawzajem i przenikać możliwie szeroko i głęboko społeczeństwo. Bez współpracy i dostępu wszystkich do najlepszej edukacji młodzi absolwenci nie będą mieli równych szans. A to spowoduje tylko wzrost przekonania, że państwo opuściło rodziny o niższych dochodach, żyjące poza ośrodkami metropolitalnymi i nie wywiązuje się z podstawowych zobowiązań. Że lepiej liczyć na lobbing i sieciowanie społeczne, niż na kompetencje wynikające z wykształcenia i pracy. A to już żyzna gleba dla wszelkiej maści politycznych szarlatanów.

Badania naukowe powinny koncentrować się na wsparciu społeczeństwa, które za nie płaci. Owszem, zgadzam się, że warto wskazać obszary szczególnej kompetencji gospodarczej Polski, które nauka powinna wspierać. Ale jednocześnie nauka powinna wspierać zwłaszcza strategiczne obszary funkcjonowania społeczeństwa – tak w zakresie gospodarki, obronności, jak kultury politycznej, umiejętności rozpoznawania prawdy i fałszu, budowania kompetencji społecznych. Niezależnie od tego, gdzie dziś się znajdujemy, poza wyspecjalizowanymi obszarami powinniśmy wspierać newralgiczne elementy sieci, jaką tworzy polskie społeczeństwo włączone w obręb europejskiej wspólnoty. Bez jasnego podkreślania związku między efektami prac naukowców a zacieśnianiem związków Polski w każdym aspekcie z Unią Europejską, a jednocześnie budowania krajowych kompetencji i krajowej odporności na szoki pozostaniemy w wyniku proponowanych zmian może z dużą liczbą grantów. Może z kompetencjami w lobbowaniu o nie. Może nawet z lepszymi wynagrodzeniami. Ale społeczeństwa polskiego to nie wzmocni i nie rozwinie.

Pomijam szereg braków i pomyłek autorów wynikających z braku doświadczenia w zarządzaniu jednostkami szkolnictwa wyższego. Te są przecież nieuniknione i nie da się ująć struktury tak skomplikowanej jak nasz sektor w 30 stronach raportu. Doceniam odwagę jakościowego spojrzenia na wiele aspektów systemu. Ale boję się, że kurczowe trzymanie się formalnych wyznaczników i lobbystycznych pozycji nie zmieni przyszłości naszego sektora w Polsce.

Potrzeba nam realizmu, szerszego spojrzenia na miejsce sektora w sieci społecznej. Bo jeśli skupimy się na rozwoju sektora dla dobra sektora, to wbrew naszym krzykom Polska bez wahania potoczy się dalej z tak samo kulawym systemem nauki i szkolnictwa wyższego, jaki ma dziś. I nawet nie zauważy, że zgubiła kolejną szansę rozwojową.

Dodaj komentarz