Jeden z kolegów powiedział, że pomijając finanse, największym problemem jego i wielu osób z naszego środowiska jest brak wewnętrznego przekonania: po co wykonujemy naszą pracę? Nie da się tego pytania zaszufladkować jako wyniku wypalenia zawodowego ludzi w średnim wieku. Nasze pasje nadal są żywe, aktywności dydaktycznych wiele, a wyników mierzonych w publikacjach też niemało. Problem leży głębiej i ma charakter instytucjonalny – w błyskawicznie zmieniającym się świecie, w obliczu zagrożeń i coraz większych wyzwań polska akademia już nawet nie zastygła, ale wykonała wielki krok nad przepaścią. To nie poszczególni badacze mają problem. Jeśli ktoś ma drive do nauki, to w najtrudniejszych warunkach będzie on go prowadził. Problem pojawia się w momencie przekroczenia progu naszych instytucji.
Znamienne są zaciekłe dywagacje nad wynikami ewaluacji i w pocie czoła wypracowywane zalecenia mające przygotować nas do kolejnej. Jeśli tak jest, że osią funkcjonowania środowiska staje się ministerialne narzędzie pomiarowe zwane ewaluacją, to znaczy, że staliśmy się jako środowisko zupełnie uzależnieni mentalnie od kaprysów urzędników Partii lub państwa. A biorąc pod uwagę, że ze swej natury kaprysy są nie tylko zmienne i nieprzewidywalne, ale też służą dobru konkretnej osoby lub wąskiej grupy wokół niej skupionej, podporządkowanie im aktywności świata nauki oznacza skrajny serwilizm, względnie jeśli ktoś tego słowa się boi – wulgarny pragmatyzm (uważam, że to zupełnie błędne rozumienie pragmatyzmu). Nie ma to nic wspólnego z wartościami akademickimi i musi prowadzić wśród osób, które świadomie wybrały akademicką ścieżkę życia, do odczuwania głębokiego dysonansu, sprzeczności między wartościami, którymi kierujemy się w naszym życiu, a instytucjonalnymi ramami, w których funkcjonujemy.
Za poczucie sensu swoich działań odpowiada każdy z nas, to prawda. Ale uczelnie i inne jednostki naszego sektora domyślnie oferowały nam lepsze lub gorsze wsparcie tej ścieżki, którą wybieraliśmy: poszukiwania prawdy, globalnej współpracy na rzecz racjonalnego oglądu świata, otwartości w dyskursie i aktywności społecznej, odpowiedzialności za aktywność edukacyjną w duchu tych wartości. Ostatnie lata wiele zmieniły. Chaotyczne decyzje, jawne lekceważenie rozumu i do absurdalnych rozmiarów rozdęte sprzyjanie własnym grupkom w skali sektora, uczelni i poszczególnych jednostek wyostrzyły sprzeczności między deklaracjami a faktycznymi działaniami obnażając brak poszanowania dla dawniej podstawowych wartości. W komunikacji i publicznej i prywatnej dominuje zwulgaryzowane rozumienie pragmatyzmu: robienie tego, co przynosi chwilową korzyść, zwłaszcza dzięki ochoczej podległości chwilowemu zarządzającemu, sprzecznym z rozumem sentymentom i przekonaniom.
Z wartościami akademickimi nie ma to nic wspólnego. Trudno w tej sytuacji odpowiedzieć otoczeniu, po co nasze instytucje funkcjonują, skoro nie działają zgodnie ze swoimi wartościami? Jeśli trzymamy się kaprysów władców, to nie jesteśmy ani sektorem nauki, ani szkolnictwa wyższego. Ot, wypełniamy jakąś funkcję usługowo-dekoracyjną dla tej czy innej władzy. Szkoda na to życia. Tylko nie ma sensu z tego powodu rozdzierać szat. Trzeba minimalnej odwagi, by żyć zgodnie ze swoimi wartościami. Niezależnie od stopnia rozkładu instytucji, to od nas zależy, czy będziemy mieli siłę wpływać na nasze otoczenie, przedstawiać alternatywę wobec smutnego kształtu obecnej sytuacji, czy też będziemy jako martwe ryby płynąć z prądem zatrutej rzeczki.
Po co pracujemy, jeśli już przeskoczymy kwestię przeżycia? Sensem i sednem mojej pracy zawsze było prowadzenie możliwie najlepszej jakości badań, popularyzacja bieżącego stanu wiedzy, odpowiadanie na zapotrzebowanie otoczenia na racjonalny dyskurs o świecie. Uważałem, że to naturalne wartości instytucji świata nauki. Ale w dzisiejszej Polsce nie wszystkim to odpowiada, entropia to dominujący stan w naszym kraju. Nie warto się temu poddawać i wpisywać się w narzucaną, sprzeczną z akademickimi wartościami narrację. Nie warto być pacynką, bo wtedy rodzi się pustka. Warto bronić naszego świata, warto stawać okoniem w imię naszych wartości.
Na przekór, dla własnego zdrowia, dla przyszłości naszych uczelni.