Wolność słowa jako wolność myślenia, nie zaś zwolnienie z niego

Anglosaska akademia sporo czasu poświęca w ostatnich miesiącach dyskusji nad definicją wolności słowa, czy może szerzej – wolności ekspresji poglądów. Szczególnie w Anglii powstała interesująca sytuacja – jako żywo przypominająca dyskusje z początków kariery ministerialnej naszego Ministra. Oto rząd chciał bardzo mocno podkreślić wartość wolności ekspresji w środowisku akademicki, włącznie z pozywaniem przed sąd uczelni i związków studenckich, które tę wolność miałyby ograniczać. To rozwiązanie – zdaje się – przepadło, większą popularność ma teza, że same uczelnie powinny wypracowywać standardy wolności ekspresji. Co – paradoksalnie – może rodzić kolejne niepokoje w momencie, gdy różne podmioty różnie tę wolność zinterpretują. Rządy Wielkiej Brytanii i Polski łączy dziś konserwatywna linia polityczna zawierająca przekonanie, że lewackie środowiska pragną wykluczyć z dyskursu publicznego konserwatywny punkt widzenia. O ile w naszym kraju rząd swoją wizję uciemiężenia wolności słowa na uczelniach przeforsował – cóż to za paradoks! – pomimo braku śladowych działań przeciwko najbardziej nawet konserwatywnym i nieracjonalnym wypowiedziom członków akademii (min. Prezydent i nasz Minister), o tyle w Anglii nie udało się to pomimo faktycznych prób wykluczenia z dyskursu uczelnianego osób mających konserwatywne poglądy polityczne. Cancel culture wymazująca osoby za poglądy niezgodne z przekonaniem liczniejszej i/lub silniejszej grupy na kampusie dała o sobie znać ostatnio w Stanford Law School. Na wykładzie konserwatywnej sędzi federalnej, zaproszonej przez jedną z grup studenckich, inna grupa konsekwentnie zakłócała wykład doprowadzając do jego zerwania. W ubiegłym roku podobne sytuacje miały miejsce na uniwersytecie w Yale i kalifornijskim UCLA. MIT w 2021 r. zaprosił, a następnie zrezygnował z wykładu znanego geofizyka, ponieważ część studentów i pracowników zaprotestowała przeciwko jego wypowiedziom nie dość entuzjastycznym wobec akcji afirmatywnych. A to wszystko pomimo podpisania w 2014 r. w Chicago deklaracji uczelni, które zobowiązały się chronić wolność słowa i odmawiały studentom prawa zakłócania wykładów. Wreszcie, w omawianej wcześniej na tym blogu ankiecie dotyczącej poglądów niemieckich akademików pojawił się bardzo mocno lęk przed swobodnym wyrażaniem swoich poglądów,

Nie uważam, żebyśmy obserwowali znaczący problem z rozumieniem wolności słowa w akademii. Wolność słowa jest jednym z kamieni węgielnych europejskiej akademii, ona decydowała o rozwoju myśli i społeczeństw czerpiących z dorobku akademii. To nie wolność słowa jest problemem, to brak chęci do myślenia i przesunięcie akcentu na emocje zbiorowe staje się zagrożeniem. Mój uniwersytet był miejscem smutnego zdarzenia sprzed lat, pierwszego bodaj który powinien skłaniać do namysłu. Podczas wykładu zaproszonego na uczelnię Zygmunta Baumana grupa dziarskich młodych ludzi doprowadziła do zakłócenia spotkania. W rezultacie zamiast intelektualnego wydarzenia powstało wydarzenie polityczno-kulturowe, które zainicjowało nową erę przełamywania barier kulturowych. Z pewnością młodzi ludzie korzystali z wolności słowa, pytanie tylko, czy w sposób mający związek z miejscem, w którym się znaleźli? Komunikacja nie polega przecież na tym, że jednostki wysyłają sygnały bez oglądania się na powszechnie przyjęte reguły komunikowania. Owszem, działanie wbrew nim poszerza horyzonty komunikacji, nie zawsze jednak w zgodzie z celami, jakim służy konkretna sytuacja komunikacyjna. Wolność słowa jest narzędziem dla złamania konwencji komunikacyjnej i – czasami – pogrzebania oryginalnego sensu spotkania pragnących się komunikować ludzi. Wywołanie zamieszania ma też swój cel, przykuwa uwagę, kieruje światło na inicjatorów zamieszania, czasami w odbiorze tej sytuacji wysuwa ich postulaty przed treść oryginalnego spotkania.

Nie uważam, by sensem istnienia uczelni było stanie się 'agorami’ społeczeństw. Bo na agorze nie rządzi rozum, lecz siła głosu, ekspresji, mięśni i umiejętność pobudzania emocji korzystnych dla krzyczących. Duch agory rządzi dyskursem publicznym aż nadto. Sensem akademii było i jest racjonalne rozważanie problemów – wszelkich! – bez względu na stojące za nimi siły, lecz zawsze pod kątem ich zgodności z rzeczywistością, przy pomocy krytycznego rozumu. Krzyk nie sprzyja rozumowi. Pięść nie sprzyja rozumowi. Obelga nie sprzyja rozumowi. Sprzeczne z misją akademii jest zamienianie sal wykładowych na przestrzenie agitacji tej czy innej grupy wyznaniowej czy politycznej. W duchu akademii powinno się jednak dawać przestrzeń na dyskusję z oponentami. Nie razi mnie spotkanie z najbardziej konserwatywnym lub liberalnym politykiem w przestrzeni uczelni. Razi mnie, jeśli studenci i pracownicy nie są w stanie zadawać mądrych pytań i prowadzić dyskusji na odpowiednim poziomie intelektualnym, w tym kwestionując tezy wykładowcy. Wtedy okazuje się, że miejsce, które ma przygotowywać do racjonalnego oglądu rzeczywistości nie daje tej umiejętności. I jest niepotrzebne.

Wolność słowa to fundament akademii. Ale musi ona stać w zgodzie z misją akademii – szerzeniem racjonalnego oglądu świata, wolnego od religijnych i politycznych przesądów i uprzedzeń, zdolnego do łączenia ludzi ponad podziałami siłą logicznego myślenia i obserwacji. Takiej akademii nie zagrozi żadne wymazywanie i żadne odwoływanie się do autorytetów. Taka akademia musi mieć odwagę bronić rozumu przed działaniami motywowanymi destrukcyjnymi emocjami. Taka akademia jest nam dziś paląco potrzebna.