Czy jest coś złego w pragmatycznym zarządzaniu przedsiębiorstwem, w tym uczelnią wyższą? Absolutnie nie. Tylko trzeba wyjaśnić kilka podstawowych kwestii. Zarządzanie pragmatyczne to takie, które opiera się na doświadczeniu wynikającym z obserwacji relacji między zarządzanym zespołem a otoczeniem w czasie realizacji procesów przybliżających do założonego celu. W przypadku sytuacji kryzysowych lub spadku wydajności produkcji ten rodzaj zarządzania zakłada testowanie dodatkowych działań w celu optymalnego dostosowania procesów produkcyjnych (podstawowych i wspierających) do osiągnięcia przez zarządzany zespół ludzki pożądanego celu. Inaczej mówiąc, jest to racjonalność modelowania relacji między zespołem a otoczeniem dla osiągnięcia celu. Kluczem jest nie metoda, ale słowo 'cel’ lub 'optymalny produkt’. Dopiero precyzyjne zdefiniowanie tego słowa pozwala ocenić, czy podejmowane decyzje są pragmatyczne, dobre dla organizacji, czy wręcz przeciwnie, destrukcyjne.
Jak zatem zdefiniować cel funkcjonowania uczelni wyższych, pracowników sektora nauki (bo w tych kategoriach trzeba myśleć kierując się pragmatyzmem w zarządzaniu)?
Jest tu ogromne pole do dzielenia włosa na czworo, a nawet czworo do sześcianu. Bo przecież każdy może zaproponować własną definicję takiego celu. Może nim być pozyskanie środków w celu utrzymania pracowników. Może nim być wsparcie obywatelskiego, kulturowego, cywilizacyjnego rozwoju społeczeństwa. Może nim być wsparcie bieżących przedstawicieli władzy, którzy zarządzają środkami zabranymi obywatelom i mogą się nimi hojniej lub skapiej z nami podzielić. Może też być nim wsparcie karier pewnej grupy osób. Jednym słowem – każdy może sobie taką definicję wymyślić, która jest bliska jego własnym, życiowym celom. Sęk jednak w tym, że będą to definicje pragmatyczne jednostek. Nie mają one żadnej wiążącej mocy dla całych grup. Gorzej, w przypadku instytucji ufundowanych na autorytecie wypracowanym przez minione pokolenia, te definicje mijają się z konstytutywnym elementem dla danej społeczności – wartościami łączącymi minione pokolenia badaczy i nauczycieli akademickich oraz tych, którzy czasowo pełnią tę funkcję dziś.
Czy wiemy, co nas łączy i odróżnia jednocześnie od innych grup społecznych, celowych? Nas dziś i nas z naszymi poprzednikami?
Powstało wiele definicji uniwersytetu, akademii, życia naukowego. Od XVIII w. stałe jest tylko przywiązanie do tradycyjnych wartości wyrażanych do dziś w przysiędze doktorskiej. Powraca w niej zawsze jedna wartość – poszukiwania prawdy siłą ludzkiego rozumu. Nie dla honorów i nie dla zysku, lecz dla chwały prawdy i ludzkiego umysłu. Choć brzmi to pompatycznie i nie raz było przedmiotem żartów, w tym zawierał się kiedyś i wciąż jest nim dziś fundament naszego funkcjonowania. Nasze istnienie opiera się na zaufaniu tych wszystkich, którzy łożą na nasze utrzymanie i powierzają nam swoje przyszłe losy w procesie edukacji i popularyzacji bądź komercjalizacji wyników badań podstawowych. Szczególnie w przypadku uniwersytetów klasycznych właśnie to zaufanie, a może wręcz wiara, że grupują one osoby wyrzekające się czegoś zwyczajnego (pogoni za 'brudnym zyskiem’ i 'próżną chwałą’) przez wzgląd na dobro całej ludzkości uzasadnia wydatkowanie środków na nasze funkcjonowanie. Absolutna większość naszych prac naukowych przechodzi bez echa i odejdzie niezauważona zanim jeszcze my przejdziemy na emeryturę. Zdecydowana większość naszych studentów nie pamięta nazwisk i imion większości swoich wykładowców (poza tymi, których kochali lub… nienawidzili). A mimo to uniwersytety trwają obdarzane szacunkiem tym większym, im bardziej potrafią zadbać o równowagę między odpowiedzią na potrzeby otoczenia – i eksponowaniem wierności swoim tradycyjnym wartościom.
Nie pragmatyzm, lecz prezentyzm dyktuje podporządkowanie działań wymogom lobbingu tej czy innej grupy nacisku. Prezentyzm oznacza zysk krótkookresowy, pozostawia na boku wartości i losy zespołów w dłuższej perspektywie. Liczy się wyłącznie chwilowy zysk. Dla uniwersytetu, dla środowiska nauki jest to zabójcze, destrukcyjne podejście. Abstrahuje bowiem od fundamentalnych wartości definiujących naszą wspólnotę. Oznacza prymat interesów poszczególnych grup i grupek. Decyduje o utracie zaufania społecznego do czystości naszych działań. Nie oznacza to końca instytucji, ale koniec uniwersytetu. Raz zadeklarowany prezentyzm wymaga stałego podtrzymywania służebnej funkcji zespołu wobec benefaktora. Utrata zaufania społecznego do misji uczelni wynikająca z odejścia od wartości wspólnych jest zaprzeczeniem pragmatycznego modelu zarządzania, który dba o wartość dodaną w ramach podstawowych procesów, fundamentalnych dla osiągnięcia celu danej instytucji. Prezentyzm dla nauki jest zabójczy, tak jak zabójcza była uległość środowisk naukowych w każdym systemie totalitarnym.
Jestem zwolennikiem pragmatycznego zarządzania systemem nauki, zarządzania respektującego fundamentalne wartości akademickie. Uważam, że dziś takiego systemu nie ma. Jest chwiejne, prezentystyczne negocjowanie celów i warunków funkcjonowania systemu, wspieranie środowisk bliskich chwilowym ośrodkom dystrybucji prestiżu i pieniędzy. Wszyscy, którzy włączają się w budowanie tego systemu, powinni czynić to świadomie. Bo widać wyraźnie, że nie wszyscy muszą żyć według prezentystycznego modelu. Że można dbać o dobre imię uczelni i budować jej przyszłość na trwałych fundamentach. Można też wyprzedawać to imię za przywileje, stanowiska, obligacje i dotacje. Ze szkodą dla przyszłości nie tylko konkretnych uczelni czy środowiska. Ale całej kultury i obywatelskiego poczucia naszej wspólnoty, która może, ale nie musi ufać nauce.
Można też nie patrzeć w górę.
Można być sprytnym.
To zwykły wybór.