Przez polskie uczelnie wyższe przeszła fala inauguracji, wraz z nią wybrzmiały lęki o finansową stabilność jednostek. Większość, być może wszystkie uczelnie przyjęły regulacje dotyczące tzw. podwyżek wynagrodzeń. Wiemy, że nasze wynagrodzenia, których wartość w 2021 r. spadła o 5%, w roku 2022 zmniejszą swoją wartość o około 10%, w kolejnym roku o kolejne 5-7%, o ile zostaną zrealizowane obietnice dalszych „podwyżek”. W szkolnictwie średnim i podstawowym planowane są kolejne zmiany centralizujące proces kształcenia i funkcjonowania jednostek, w tym utrudniające, a być może uniemożliwiające kształcenie dzieci w ramach edukacji domowej. Dzieci, dla których często to jedyna szansa na dostosowaną dla ich potrzeb edukację. To prawda – wolną od ideologicznego nacisku Partii. Minister uzasadnia istnieniem jakiejś mitycznej – kolejnej – mafii edukacyjnej, która rzekomo wysysa pieniądze z budżetu na… edukację domową. W zamian MEiN ochoczo pragnie rozwoju „nauk teologicznych”, w skład których niepostrzeżenie zaczyna wchodzić „nauka o rodzinie”, w zamierzchłych czasach część socjologii. Dodatkowe dziesiątki milionów złotych wspierają katolickie uniwersytety, kolejne – również dodatkowe – dziesiątki milionów płyną do katolickich szkół średnich, podstawowych i przedszkoli. A pan Prezes mówi, że jedynym zespołem wartości, jaki może połączyć Polaków, są wartości chrześcijańskie.
Wszystkie te elementy łączy jedno – przekonanie, że wola Partii powinna sama sobą ukształtować światopogląd Polaków, a troska o niezależną, racjonalną edukację społeczeństwa na najwyższym poziomie jest zajęciem podejrzanym, sprzyjającym promowaniu obcego Polakom kosmopolityzmu, a może nawet intelektu. Pozbawiany środków do życia, zalękniony o swoją i swojej rodziny przyszłość nauczyciel i wykładowca nie będzie się sprzeciwiał. Nikt mu nie pomoże. Bo Partia uderza w poszczególne grupy społeczeństwa, dbając o ich wstępne podzielenie i marginalizację. Głodzi instytucje i uzależnia ich funkcjonowanie od urzędniczego dam / nie dam – zobaczę, czy jesteście posłuszni, a tak czy siak – proście! Korzysta z braku energii opozycji, ale też z lęku przed przyszłością, jaki Polakom zaczyna coraz częściej towarzyszyć. Te procesy wyraźnie widać w naszym sektorze, w szkolnictwie wyższym, ale przecież są obecne w całym ekosystemie edukacji. Receptą na to nie jest apolityczność. Pisałem już o tym, że takie tezy to tylko unik i chowanie głowy w piasek tych, którzy są zadowoleni z polityki Partii. Nie, dla mnie uniwersytet, którego głowa chowa się tak głęboko, że wnika w sieć kanalizacyjną miasta, przestaje pełnić swoja podstawową funkcję: ośrodka promującego wartości obywatelskie świata Zachodu. To powinna być nasza część polityki – troska o podstawowe prawa obywatelskie i ludzkie, otwartość, racjonalność, równość i kreatywność społeczeństwa. O te wartości trzeba walczyć, bo bez tej walki one rozpadają się zgodnie z prawem entropii a my stajemy się bezużyteczni.
Nie mam wątpliwości, że państwowe szkoły i uczelnie wyższe w kraju demokratycznym muszą być uczelniami świeckimi. Niezależnie od dominującej w kraju religii, czy będzie to buddyzm, chrześcijaństwo, islam czy jakakolwiek wersja pastafarianizmu, religie dzielą ludzi, są ekskluzywne z założenia. Są obarczone zobowiązaniami egzekwowania norm moralnych wynikających z dostosowywania dawno minionych form kulturowych do realiów świata współczesnego. Form życia, które są oparte o przekonania, o wiarę, ale nie o logikę, nie o eksperyment, nie o stałe kwestionowanie dogmatów i szukanie wspólnej ścieżki ludzkiego intelektu – niezależnie od pochodzenia społecznego, języka i zamożności uczestnika tego procesu. Uczelnie religijne mają sens w społeczeństwach skrajnie zamkniętych i pozbawionych dostępu do skarbca wiedzy całej ludzkości. Poprzez schematy i autorytet stabilizują strukturę społeczną i wzmacniają jednostki dając im poczucie posiadania solidnego, niewzruszonego fundamentu wiedzy na całe życie. Takie społeczeństwa mogą zaś trwać tylko otoczone przez równie skostniałe i zalęknione, nawet jeśli głośno krzyczące, społeczności. Ale nie przetrwają kryzysu, padną przed każdym większym, nieodnotowanym i niezsakralizowanym zagrożeniem.
Dzisiejsze uniwersytety w naszej kulturze mają dbać o elastyczność i otwartość umysłów obywateli, ale też o ich wierność racjonalności i ciekawość świata. Tylko dzięki temu mamy szansę przetrwać dynamicznie zmieniający się i globalizujący świat. Tylko dzięki temu demokracja ma szansę funkcjonować niezależnie od kłamstw i emocjonalnych wywodów tego czy innego polityka czy internetowego demagoga. Jeśli tej roli nie będą pełnić szkoły i uczelnie, jeśli chcą opierać swoje istnienie na religii, na powtarzalności, na sprzedawaniu towaru z dawna nieświeżego, to przyczyniają się do kryzysu nie tylko społeczeństwa, ale całego systemu politycznego. A same skazują się na marginalizację.
Dwa lata temu jako rektor wydałem zgodę na dzień wolny dla studentów, którzy 28.10.2022 r. chcieli jako obywatele wyrazić swoje zdanie w budzącej ogromne kontrowersje, dla mnie wtedy i dziś skandalicznej decyzji Partii przekreślającej tzw. kompromis aborcyjny. Zapłaciłem za to, ale absolutnie tego nie żałuję. Studenci i wykładowcy korzystali z tej możliwości w sposób odpowiedzialny. Sieć pełnomocników rektora zapewniła wszystkim zaangażowanym pomoc prawną – ale nie były to częste przypadki. Kościoły nie płonęły, manifestacje nie były atakowane przez akademickich członków Młodzieży Wszechpolskiej. Emocje – bardzo silne – znalazły swój wyraz w sposób konstruktywny. Taki też powinien być uniwersytet – uczący zaangażowania obywatelskiego, odwagi w walce o prawa człowiecze, ale i szacunku wobec poglądów innych. Mam nadzieję, że takie będą uniwersytety naszej przyszłości.
Odwagi! I racjonalności…