Nowe dziedziny i dyscypliny – mało sensu, dużo zdziwień

MEiN ogłosił nową klasyfikację dziedzin i dyscyplin naukowych. Nie wszystkie z proponowanych zmian oceniam negatywnie (doceniam biotechnologię i etnologię, ciekawie rozwiązano problem weterynarii). Ale całość dokumentu, uzasadnienia i procedowanie zmian są smutnym przykładem lekceważenia podstawowych elementów etosu świata nauki. Rodzi wręcz podejrzenie, że tego etosu po prostu nie ma, przynajmniej według MEiN. Na początek może urzędniczy cytat:

Należy wskazać, że nie ma możliwości podjęcia alternatywnych w stosunku do działań o charakterze legislacyjnym środków umożliwiających osiągnięcie zamierzonego celu.

Ów cel to:

Cele, których realizacji służy klasyfikacja na gruncie krajowym, to przede wszystkim stworzenie możliwości przeprowadzenia miarodajnej ewaluacji jakości działalności naukowej, zwanej dalej „ewaluacją”, która zgodnie z art. 265 ust. 4 ustawy jest przeprowadzana w poszczególnych dyscyplinach, umożliwienie rozwoju naukowego pracowników naukowych oraz stworzenie ram prawnych dla rozwoju działalności dydaktycznej uczelni.

Mniejsza o to, że urzędnik piszący ten dokument miesza liczbę mnogą i pojedynczą. Mniejsza, że w dalszym ciągu okazuje się, że w obecnym systemie prawnym klasyfikacje dziedzin i dyscyplin liczy się nie tylko do ewaluacji. Gorzej, że z tej nowomowy już na początku uzasadnienia wyłania się jedna, smutna prawda: w zasadzie nikt nie dba o to, żeby logicznie i przekonująco uzasadnić proponowane zmiany. Które to zmiany wszystkie, jak jeden mąż, okazują się niezbędne dla dobrostanu naszego kraju i wymagają najwyższej sankcji prawnej.

Bo czyż wprowadzenie nauk biblijnych jako dyscypliny, albo nauk o rodzinie jako dziedziny (sic!!!) da się uzasadnić klasyfikacją OECD, potrzebami państwa, albo przynajmniej potrzebami ewaluacji? Kilkadziesiąt osób w skali kraju generuje potrzebę powoływania osobnej dyscypliny w dziedzinie, która jest przedmiotem porządku wiary, a nie wiedzy? Ba!, niewielka grupka ze wsparciem dostojników Kościoła jest w stanie uzyskać własną dziedzinę wiedzy, bo… No właśnie, bo co? I gdy zanurzymy się w uzasadnienia szczegółowe nowych dyscyplin, to jest to koszmarny twór. Koszmarny, bo miesza ze sobą porządki, wywody logiczne i zdania kompletnie naciągane, oderwane od celu wskazanego na początku dokumentu, obok siebie stawia cele i powody odrębne i nieprzystawalne. Z jednej strony biotechnologia oraz etnologia i antropologia, dyscypliny dobrze rozpoznawalne o utrwalonej także w klasyfikacji OECD (zwłaszcza biotech) pozycji, z drugiej wspomniane wyżej dwie propozycje, ale też 'ochrona dziedzictwa i konserwacja zabytków’ w zakresie nauk inżynieryjno-technicznych uzasadniana 'rozproszeniem edukacji i badań z zakresu dziedzictwa budowlanego’. Rany boskie, cała nowa dyscyplina z powodu ułamka zagadnienia kryjącego się za pompatyczną nazwą!!! Bo rozumiem, że konserwacja rzeźb, obrazów, rękopisów, dokumentów itd to też zadanie inżynieryjno-techniczne? Czy też nie? Budowlane? A może to nie jest element ochrony dziedzictwa?

Najbardziej kuriozalne jest jednak uzasadnienie 'nauk biblijnych’:

Uzasadnieniem dla wyodrębnienia dyscypliny naukowej nauki biblijne w dziedzinie nauk teologicznych są zgłaszane przez biblistów przeszkody w rozwoju współpracy z Instytutami Biblijnymi w Rzymie i w Jerozolimie oraz z Centrami Badań i Studiów Biblijnych w Europie i w Stanach Zjednoczonych, a także w organizowaniu studiów biblijnych do poziomu licencjatu kanonicznego wynikające z braku samodzielnej dyscypliny naukowej poświęconej tym zagadnieniom.

To znaczy, że jeśli ktoś ma problem z tym, że współpracując z jednostką o nazwie XY nie ma w nazwie swojej dyscypliny według klasyfikacji MEiN określenia Y, to należy powołać osobną dyscyplinę? Naprawdę? Ale zaraz, czy to nie oznacza, że fizyka cząstek, germanistyka, historia sztuki, mikrobiologia, kulturoznawstwo itd. nie powinny aby być dyscyplinami? Śmiem twierdzić, że to liczniejsze i bardziej zaawansowane nauki niż bliżej nieokreślone 'nauki biblijne’ separujące Biblię od kontekstu badań kulturowych i wpychające część naszego dziedzictwa kulturowego w obręb wiary.

Chyba jednak najszczerzej twórca tego 'uzasadnienia’ wypowiedział się – nie mając już chyba sił do do wymyślania, bo widać pisma były dość proste – w zakresie geodezji:

Proponowana zmiana nazwy dyscypliny naukowej inżynieria lądowa i transport na inżynieria lądowa, geodezja i transport ma na celu jednoznaczne usytuowanie geodezji w ramach klasyfikacji, zgodnie ze zgłaszanymi w tym zakresie postulatami środowiska naukowego.

Krótko mówiąc – ktoś ważny dla nas chciał tej zmiany i myśmy nie bali się do tego przychylić!

Nie ma potrzeby szczegółowo recenzować tego dokumentu, świetną, wnikliwą opinię na jego temat wydała Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ale trzeba dodać do tego jeszcze jedną obserwację – MEiN wydał dokument odmienny od poddanego opiniowaniu. Nie dlatego, że odniósł się do uwag krytycznych. Raczej twórczo odniósł się do lobbingu. Do nauk humanistycznych dorzucono polonistykę – której nie było w opiniowanym projekcie, a do nauki medycznych – biologię medyczną, przesuwając biotechnologię do nauk ścisłych i przyrodniczych. Nie chce tego komentować i odnosić się do lobbingowych uzasadnień tych ruchów, które znam tylko z cytatów. Rzecz idzie bowiem o pryncypia – na siłę, na ostatnią chwilę, pod stołem, bez głębszej refleksji i dyskusji wprowadza się zmiany w prawie, które wypaczają jego sens. Tak, jak w przeddzień ewaluacji krok za krokiem zmieniono kolejne przypisy uzyskując intrygujący patchwork, który ostatecznie przyniósł ekstrawaganckie wyniki w części ważnej dla kierownictwa MEiN, tak i teraz nowe dyscypliny i dziedziny pokazały, jak elastycznym i transakcyjnym konstruktem jest pod obecnymi rządami prawo regulujące kluczową dla przyszłości tego kraju dziedzinę życia. Akademia ongiś szczyciła się racjonalnością, innowacyjnością nastawioną na troskę o przyszłość społeczeństwa, któremu służyła. To, co promuje dziś ten dziwny akt prawny, to głównie (choć nie tylko!) lobbing, lobbing, lobbing – nie dbający już bardzo o pozory. W tej mieszance o dziwnym kolorze giną, niestety, racjonalne poprawki systemu.

Dziś już nawet 'robienie swego’ nic nie znaczy, bo daliśmy się zglajszachtować do poziomu pompatycznego pragmatyzmu ukierunkowanego przez trzeciorzędnych wykonawców woli politycznej.