Zbliża się powoli czas ogłoszenia przez ministra Przemysława Czarnka wyników ewaluacji jakości badań naukowych prowadzonych w Polsce w latach 2017-2021. Jeśli już je komentować, to… teraz, zanim się pojawią. Bo gdy będą już znane, w zasadzie każdy komentarz będzie uważany za stronniczy, związany z kategorią uzyskaną przez dyscyplinę i jednostkę komentującego lub jednostkę, z którą czuje się związany. Tymczasem dla mnie problemem jest, że nie wiem, co będzie oznaczać i po co będzie oznaczana owa kategoria?
Po pierwsze, seria zmian wprowadzonych do mechanizmów ewaluacji przez Ministra zaburzyła, a dla nauk humanistycznych i społecznych unieważniła ideę, która określała sens ewaluacji w momencie ogłaszania jej zasad. W ówczesnych, zamierzchłych czasach akcentowano znaczenie umiędzynarodowienia i podniesienia jakości badań poprzez ich konfrontację z możliwie najwyższej jakości dyskursem naukowym. Dziś system mierników – nawet przed zmianami ministerialnymi daleki od ideału – oddaje tylko w pewnej części te zamierzenia. Ogromną rolę odgrywa przypadkowy dobór wartości publikacji naukowych ogłaszanych w czasopismach polskich. W rezultacie wynik jest jakąś wypadkową lobbingu krajowego, a jakąś – realnego udziału danego ośrodka w dyskursie naukowym w danej dyscyplinie. Ale konia z rzędem temu, który rozstrzygnie na podstawie samej kategorii, gdzie w tych dwóch zbiorach lokuje się dana grupa badaczek i badaczy. Na to nakłada się jeszcze przecież miejscami zupełnie nieprzejrzysty nowy system dyscyplin, w których łączą się zespoły tradycyjnie dość od siebie odległe, a pod względem tradycji badawczych lokalnie kompletnie odrębne (np. w dyscyplinie nauki o sztuce – historia sztuki i muzykologia, zaś w naukach biologicznych – botanika, zoologia, ekologia i biotechnologia). A przecież za chwile czekają nas nowe zmiany podziału na dyscypliny, zdeterminowane lobbingiem, czasami wręcz absurdalnym w państwie świeckim i w obszarze nauki (wydzielenie biblistyki jako dyscypliny na prośbę… Episkopatu Polski).
Na kluczowe, zawsze przeze mnie powtarzane pytanie, po co jest ewaluacja?, dziś jest mi jeszcze trudniej odpowiedzieć niż w poprzednich edycjach. Pan Minister zapowiedział, że ponad 80% ocenianych podmiotów (dyscyplin w jednostkach) otrzyma kategorie B+, A i A+. To znaczy, że ponad 80% naszej nauki – tak z grubsza patrząc – prezentuje dobrą i bardzo dobrą jakość. To zaś powinno już przełożyć się – bo przecież ocena dotyczy przeszłości – na cele przyświecające polityce naukowej państwa. Czy zatem nasza nauka jest w 80% dobrze i bardzo dobrze postrzegana i obecna w nauce światowej, bo przecież żadna inna miara dla jakości nauki jako takiej nie ma sensu? A może w ponad 80% nasze społeczeństwo jest wspierane naukowo w swoich aspiracjach kulturowych? Czy może w 80% nasze zachowania społeczne są moderowane w oparciu o naukowe przesłanki i modele nauk społecznych? A może wreszcie nasze państwo charakteryzuje wysoko rozwinięta, nowoczesna, oparta na wiedzy gospodarka, która w 80% opiera się o unikalne, powstałe z udziałem polskich badaczy technologie?
Obawiam się, że na żadne z tych pytań nie da się uczciwie udzielić pozytywnej odpowiedzi.
Co zatem będzie oznaczać owe 80% dobrych i bardzo dobrych ocen ewaluacyjnych? Chyba tyle, że jako środowisko chcemy mieć dobre samopoczucie. Że Ministrowi – co sam przyznaje – zależy przede wszystkim na tym, by nikt znacząco nie ucierpiał. A nawet jeśli ucierpi, to przecież Minister zachęca do odwołań i obiecuje pozytywnie je rozpatrzyć. Nawet tę namiastkę termometru, którą mieliśmy, roztrzaskano, by przykładając rękę Ministra do czół pochylonych uznać, że w zasadzie jest dobrze. Bo spokój – co ostatnio deklarował pan Minister – jest sam w sobie wartością.
Kompromitacja kolejnej próby wprowadzenia jakości do myślenia o nauce rozwijanej w Polsce zmusza do refleksji. Uważam, że przeprowadzanie ewaluacji badań naukowych w całym systemie szkolnictwa wyższego i nauki jest błędem. Większość – może 80%? – jednostek tego systemu nie jest w stanie prowadzić badań naukowych na skalę europejską. Skalę światową może osiągnąć 5%, a może 1% zespołów badawczych i badaczy samodzielnych. I żeby było jasne – w przełożeniu na finanse, jakimi zasilany jest nasz sektor, polscy naukowcy pracują ciężko i wydajnie. Ale właśnie dlatego uważam, że warto zrezygnować z fikcji i zaprzestać powszechnej ewaluacji jakości badań. Warto położyć nacisk na specjalizację, określić, które jednostki specjalizują się w dydaktyce w danych dyscyplinach, które dają radę brać udział we wdrożeniach, a które jednostki lub wręcz zespoły badawcze realnie prowadzą nowoczesne badania. Żadna to ujma prowadzić dobrą dydaktykę wspierającą rozwój regionu, a jednocześnie wzbogacającą jego kulturę i relacje społeczne. Ujmą jest naginać zasady, by udawać kogoś, kim nie ma się szansy być. Polska społeczność naukowa, rozdrobniona, niedofinansowana, skłócona, karmiona głodowymi pensjami i opresyjnym strachem przed politykami i cieniem bodaj krytyki, wymaga zmiany myślenia o sobie i zwykłej profesjonalizacji.
Ale tego wyniki nowej ewaluacji nie zapewnią. Liczę jedynie, że będą ogłoszone w maksymalnie szczegółowy sposób, najlepiej z pełnymi danymi bibliograficznymi, zestawieniem wartości grantów, opisami kryterium III, by dało się na tej podstawie coś powiedzieć o dyscyplinach. Jeśli tego zabraknie – a dane te są w systemie SEDN, to cały wysiłek będzie wart tyle, co wskaźnik kategorii w algorytmie finansowania. I więcej nic.
Ale z nauką to nie ma nic wspólnego.