NCN, odnowa od nowa i konkursy w… Australii

Dnia 6 lipca br pan wiceminister Włodzimierz Bernacki zapowiedział, że gotowy jest projekt nowelizacji ustawy o Narodowym Centrum Nauki. Przygotował go specjalny zespół, który nie konsultował go z kierownictwem NCN, bo najwyraźniej uznał, że sam wie lepiej niż owo kierownictwo, jak działa ta instytucja. Frapujące, ale niekoniecznie złe podejście. O ile rzeczywiście w zespole zasiadali ludzie o szerokim, najlepiej międzynarodowym doświadczeniu w pozyskiwaniu finansowania na badania drogą konkursów, ponadto mający jasno określone cele funkcjonowania naszego systemu nauki i szkolnictwa wyższego. Cóż, trudno coś na ten temat powiedzieć, bo skład zespołu nie został upubliczniony. Podobnie jak projekt zmian. Nie wiadomo też, o jakich głosach prof. Bernacki myślał mówiąc

Krytyczne uwagi, jeśli chodzi o dotychczasową działalność NCN-u, kierowane są przede wszystkim przez uczonych, ale też przez środowiska polityczne zarówno z lewej, jak i z centrum i z prawej strony. Wśród krytycznych uwag dominują poważne zastrzeżenia dotyczące transparentności procedur przyznawania grantów.

Byłoby zaiste novum, gdyby cała scena polityczna aż tak przejęła się życiem naukowym swego kraju. Mam jednak przeczucie, że wspomniane zbiory – 'uczonych’ i 'środowiska polityczne’ – mocno się przenikają. I wśród skarżących się są głównie Ci, którym grantów odmówiono lub wyrażający ich opinie. Od razu dodam, że jestem w tej kwestii bezstronny – od NCNu dotąd dostałem odmowę finansowania jednej z moich aplikacji, opartą wiele lat temu na tak dziwnej recenzji, że zrezygnowałem z powtarzania aplikacji składając gdzie indziej wniosek. Z sukcesem. Nie mam więc powodu wychwalać agencji. A jednocześnie uważam, że przy wszystkich ułomnościach ludzkich – a jest ich niemało i u urzędników i u recenzentów – to jedna z nielicznych profesjonalnych agend zajmujących się nauką w Polsce. Z żalem patrzę, jak rozpada się administracyjny kręgosłup tej instytucji. Obawiam się, patrząc na migrację kadr, że zapowiadane przez Ministerstwo zmiany nie oznaczają wiele więcej, jak kolejny etap zapowiadanego wcześniej dążenia do 'wyrównania szans’ wszystkich ośrodków akademickich. Czyli przekazywania środków na badania tam, gdzie zdaniem Ministerstwa powinny trafić. A niekoniecznie tam, gdzie powinny się znaleźć, jeśli zależy nam na budowaniu silnych ośrodków i grup naukowych w skali kontynentu przynajmniej. Do takiego wniosku prowadzi mnie także sugestia pana Wiceministra, że potrzebne są decyzje polityczne i szacunki kosztów. Zatem zmiany w NCN mają mieć wymiar polityczny – merytoryka nie ma tu nic do rzeczy. Obserwując MEiN i wróżąc z dotychczasowej praktyki, ceną za poddanie NCN politycznej kontroli Partii będzie zwiększenie środków na granty. To zdusi w zarodku protesty. Oraz sensowność istnienia tej instytucji.

Profesor Andrew Norton z ANU zastanawiał się niedawno, czy rząd australijski nie powinien w ogóle zrezygnować z systemu finansowania badań opartego o konkursy, w których aplikacje o środki oceniane są pod względem merytoryki. Jego zdaniem australijskiemu ekosystemowi badań nie przynoszą one już wartości dodanej. Koszty obsługi systemu grantowego oraz energii, jaką badacze wydatkują na przygotowanie aplikacji, są dużo wyższe niż – w jego ocenie – korzyści płynące z utrzymywania Australian Research Council. Zwrócił uwagę, że pomimo upływu czterech dekad działania systemu, cały czas w Australii dominuje te same 8 ośrodków, które dominowało w latach 80. XX w. Jego zdaniem wystarczyłby system rozdzielenia między uczelnie środków na badania i dania im swobody w doborze beneficjentów.

Kuszące? W naszych realiach to raczej prosty przepis na katastrofę. Jeśli podzielimy środki według siły naukowej ośrodków – pomijając, jak ją zmierzyć, o czym pisałem w ubiegłym tygodniu – to uzyskamy efekt mrożący wobec nowych grup badawczych w ośrodkach o współcześnie niskiej jakości badań. Ponadto zablokujemy tych, którzy już dziś działając w nieco słabszych ośrodkach mają świetne pomysły i dobrą pozycję naukową i otrzymują środki w ramach konkursów. Bo – i tu sami powinniśmy się w pierś uderzyć – skąd pewność, że uczelnie będą rozdzielać środki na badania zgodnie z merytoryczną jakością aplikacji? Jakie priorytety zostaną ustalone w ich ocenie? Skoro sami nie ufamy sobie jako recenzentom w skali kraju, to jaka jest szansa, że zaufamy sobie w skali ośrodków naukowych, gdzie emocje i przedsądy względem dyscyplin i dziedzin są jeszcze silniejsze niż w perspektywie ogólnokrajowej, a niewielki jest szacunek dla celów szerszych niż tu i teraz mojego zakładu, katedry czy instytutu.

Wreszcie profesor Norton zwrócił uwagę na kluczową jego zdaniem zmianę sytuacji australijskiej nauki w ostatnim półwieczu. W latach 80. XX w. politycy wyrażali zaniepokojenie niską jakością badań i wydajnością pracy badaczy. Dziś zamiast o presji polityków można mówić o presji  międzynarodowych rankingów i opinii darczyńców. To one decydują o przepływie środków do uczelni – wraz ze studentami zagranicznymi płacącymi czesne i donacjami zamożnych fundatorów. Sęk w tym, że w naszym kraju ten argument nie działa. Fundatorów jest… hm… niewielu, a i ci, którzy są, rzadko kierują się względami merytorycznymi. Rankingi międzynarodowe odgrywają niewielkie znaczenie w życiu uczelni – choć lubimy się nimi chwalić – bo wpływy z kształcenia studentów międzynarodowych to drobny ułamek w budżetach. Zresztą, często konsumowany na dodatkowe wynagrodzenia wykładowców. Jeśli chcemy wspierać tych badaczy i te ośrodki, którzy i które troszczą się o jakość badań, ich aplikacje do potrzeb gospodarki lub nawiązanie równorzędnego dialogu z resztą naukowego świata – to lata przed nami, byśmy mogli myśleć o rozmontowaniu konkursowego systemu finansowania badań.

Środków na badania jest po prostu za mało, względnie – uprawnionych do ubiegania się o nie za dużo. I jeśli zapowiadana reforma będzie dążyła jedynie do ich rozproszenia i wsparcia tych, których Partia lubi bardziej, kosztem tych, którzy prowadzą ciekawsze badania, lepiej osadzone w dyskursie światowym, obiecujące ciekawsze wyniki naukowe, kulturowe lub gospodarcze, to… będzie jak było. W latach 80. XX w. W smutnym kraju nad Wisłą.

Pocieszam się, że pan Minister Przemysław Czarnek o reformie NCN mówił wspólnie z Wiceministrem Bernackim już jesienią ubiegłego roku, a później na początku bieżącego roku. Może więc znów na mowach się skończy?