„Nasz projekt ma charakter państwowy. Ma wzmocnić państwo, bo państwo nie powinno abdykować w sferze wychowania dzieci i młodzieży. Autonomia szkół to absurd”. To słowa posła Zbigniewa Dolaty reprezentującego Partię, wygłoszone w trakcie obrad komisji sejmowej opiniującej zmiany w ustawie Prawo Oświatowe formalnie zgłoszone przez posłów, faktycznie przekazujące wolę MEiN. Sejm przegłosował te zmiany. Teraz czeka nas – mam nadzieję – odrzucenie przez Senat i decyzja Prezydenta. Sama w sobie jest to ciekawa sytuacja, bo Partia przyparła swojego własnego Prezydenta do muru, odrzucając jego wizję – oględnie mówiąc dziwną, ale jednak – dowartościowania rodziców w procesie wychowywania dzieci na rzecz scentralizowania i kontroli systemu edukacji przez urzędników państwowych. Pomijam inne wypowiedzi Partii na temat projektu, bo one jedynie dopełniają cytowane wyżej słowa. Interesuje mnie inny aspekt tej sytuacji – wyobrażenie Partii i jej zwolenników o tym, czym ma być edukacja?
Państwo już teraz dużo zrobiło, by centralizować treści nauczania i rozbić mechanizmy dostosowujące edukację do współczesności. Zniechęcenie nauczycieli do aktywności, wnikliwe kontrole kuratorium pod kątem zgodności nauczania z podstawa programową i wytycznymi dotyczącymi dokumentacji procesu kształcenia, łopatologiczne podręczniki zalecane jako niezbędne w procesie edukacji, likwidacja ścieżek międzyprzedmiotowych, wyszydzenie nauczycieli jako zawodu, o wynagrodzeniach, a właściwie ich przeraźliwie sztywnym i demotywującym do działania charakterze nie wspominając – nic nie zachęca dziś do kreatywności i otwartości pracowników oświaty w placówkach publicznych. Pod kontrolą państwa w coraz większym stopniu znajdują się szkoły niepubliczne. Które teraz mają być nie tylko wnikliwie kontrolowane przez kuratorów, ale w razie niewypełniania szczegółowych zaleceń wykreślane z katalogu jednostek edukacyjnych decyzją kuratorską. Ograniczenia edukacji domowej przewidywane w projekcie 'poselskim’ zelżały? Pozornie, kontrola kuratora nad poszczególnymi egzaminami pozostała w projekcie, możliwość likwidacji szkoły w przypadku stwierdzenia 'nieprawidłowości’ została, rejonizacja z dokładnością do województwa i jego sąsiadów została. A jak będą działać kuratorzy słysząc od swojego szefa, że edukacja domowa to 'mafia finansowa’? Z jakiegoś powodu urzędnicy MEiN i Pan Minister uważają, że rodzice tak sami z siebie, z radością rezygnują z własnego życia zawodowego i przestrzeni prywatności na wiele lat – co w praktyce oznacza wypadnięcie z rynku na duuużo dłużej – by samemu uczyć swe dzieci. Nie dlatego, że szkoły publiczne i niepubliczne nie są gotowe, a czasami po prostu nie potrafią zając się dziećmi odbiegającymi od przeciętnej i wymagających szczególnej troski. Pan Minister i jego urzędnicy wiedzą lepiej, że to wszystko zasłona dymna i chęć darmowych, niepłatnych wakacji dla rodziców, którzy i tak przyszłości nie mają przed sobą, skoro dzieci już posiadają i je wychowują. Państwo wie przecież lepiej, jak zinstytucjonalizować nasze dzieci.
Dobrze, za dużo sarkazmu. Ale jest w tym mój osobisty lęk – edukacja w dzisiejszym świecie musi być autonomiczna, zindywidualizowana, wspierająca kreatywność. To nie wyklucza kontroli państwa nad podstawowymi wartościami przekazywanymi w szkołach wszystkich rodzajów i typów: uniwersalizm edukacji i jej języka, równość prawa do kształcenia, wolność i otwartość, świecki charakter zgodny z konstytucją RP. Ale tam, gdzie w grę wchodzą ścieżki edukacji, sposoby dostarczania wiedzy, opieki nad jej wykorzystywaniem, poszukiwaniem, agregowaniem i kreowaniem na tej podstawie nowych pomysłów przez uczniów – tu rola państwa powinna być minimalna, bo żaden urzędnik nie jest w stanie ogarnąć milionów indywidualnych przypadków i potrzeb. Istotna, oczywiście, jest rola państwa w innym zakresie: wspierania edukacji nauczycieli, dowartościowywania kreatywnych i otwartych, nawiązujących kontakt z uczniami członków społeczności nauczycielskiej, unikania urawniłowki szkodliwej dla każdego zawodu, a już dla tak kreatywnego jak nauczyciel – zabójczej. Tego jednak nasze państwo ani nie rozumie, ani robić nie chce.
Niestety, nasze państwo najwyraźniej nie zna teraźniejszości i nie dba o przyszłość moich dzieci. Chce powrotu do kształcenia obywateli wykonujących zalecenia zgodne z planem centralnym rządu. I z tego powodu w tym miejscu ośmielam się o tym pisać – edukacja to nie tylko szkoły podstawowa i średnia. To także szkolnictwo wyższe. Jeśli państwo chce formatować obywateli w szkole podstawowej i średniej, to studia niczego nie będą w stanie odwrócić dla większości z nich. Wychowankowie szkoły uczącej według wzorów z lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku nie będą posiadali kompetencji potrzebnych do myślenia wolnościowego, nieszablonowego, kreatywnego. Ja wiem, że MEiN nie zależy na naszym sektorze, jesteśmy tylko niewiele znaczącym kwiatkiem o przywiędłych płatkach. Ale to nam powinno zależeć, by nasi wychowankowie dziś i jutro byli gotowi na wyzwania, jakie stwarza nauka. Powinniśmy zabierać głos w imieniu naszych przyszłych studentów, jeśli boimy się mówić w imię dobra Polski.
I wreszcie, pamiętajmy – przyjdą także po nas. Jeśli uda się scentralizować i skontrolować kształcenie podstawowe i średnie, kto zabroni zrobić to samo wobec dużo słabszych i podzielonych uczelni wyższych? Nikt w naszej obronie nie kiwnie wtedy palcem, jeśli dziś my będziemy milczeć.
Autonomia szkół to nie jest absurd. W świecie współczesnym to konieczność, jeśli dzieci mają być gotowymi do podjęcia wyzwań nieobliczalnej, chaotycznej przyszłości. Kto tego nie rozumie, niewiele widzi, niewiele wie. Szkoda.