Czy zastanawiali się Państwo kiedyś, jak wyglądałby świat bez nauki? A może inaczej – bez szacunku dla nauki i bez rozróżnienia między 'narracjami’ a nauką, za to z rozbudowaną sferą 'pracowników nauki’? Otóż jeśli ktoś jest ciekawy takiego eksperymentu, moim zdaniem powinien przyjrzeć się ostatnim tygodniom w naszym kraju.
Dla mnie bez wątpienia najważniejsze wydarzenie to katastrofa ekologiczna na Odrze. Nie tylko dlatego, że to arteria życia mojego ukochanego Śląska. Przede wszystkim dlatego, że to jedna z kluczowych osi bioróżnorodności naszego kraju. Jeszcze nieuregulowana, pełna życia, meandrów, rozlewisk, wciąż żywa rzeka. Była. Nie przestają mnie zadziwiać koleżanki i koledzy poważnie piszący, że to tylko 'trochę śniętych ryb’, a w ogóle są ważniejsze tematy niż 'śnięte ryby’. Dla mnie jako historyka to niewyobrażalne krótkoumysłowie. Człowiek jest częścią wielkiego systemu połączonych ze sobą bytów żyjących i niezależnie od poglądów politycznych i religii powinien zdawać sobie sprawę, że interwencja w ten system zawsze dotknie i jego samego i jego potomstwo. Dramat na Odrze jest jednak kwintesencją obecnego podejścia do nauki, jest skutkiem tego podejścia. Co gorsza, jest też zapowiedzią tego, co może nas czekać za chwilę.
O nadzwyczajnej śmiertelności zwierząt w Odrze mówiono od kilku tygodni. To, że nie zareagowali wojewodowie, rząd, Wody Polskie – to kwestia osobna. Ale co stało się, gdy łaskawie pod wpływem mediów dostrzegli problem? Poza wielosłowiem i czczymi gestami, jakie kroki wykonano faktycznie, by przeanalizować i zrozumieć tę sytuację? Ilu biologów i ekologów z najważniejszych ośrodków badawczych sformowało rządowy zespół analizujący napływające dane? Które laboratoria naukowe badają zmarłe zwierzęta i wodę z dolnego biegu rzeki, bo przecież górny i środkowy należało badać wiele dni temu? W przestrzeni publicznej słychać wypowiedzi pojedynczych badaczy, często nie mających dostępu do danych, opierających się na wyrywkowych obserwacjach – a w konsekwencji oferujących sprzeczne wyjaśnienia. Których to głosów – i to jest najistotniejsze – nie traktuje się jako ważniejszych niż obłe wypowiedzi polityków, działaczy, dziennikarzy. W obliczu tragicznej klęski ekologicznej nauka nie oferuje – a powinna! – dyskursu autorytetu. Jest tylko kolejną 'narracją’.
Czy to odosobniony przypadek? A gdzież tam. Ponownie ruszyła debata nad podręcznikiem do HiT prof. Roszkowskiego. Mój Boże, wraz z kolegą Krzysztofem Ruchniewiczem przyglądaliśmy się temu czemuś tygodnie temu, gdy po raz pierwszy rozległy się krytyczne uwagi. Po ukazaniu się podręcznika liczba uwag wzrosła. Ale – uwaga! – większość formułują dziennikarze, głosy nielicznych historyków są jednymi z wielu, nie są wyróżniane i nie są akcentowane jako głosy specjalistów. Tymczasem ten przerażający merytorycznie, językowo i moralnie – nie będę się rozwodził nad pytaniami o to, kto będzie kochał dzieci poczęte in vitro – utwór niedługo spokojnie wejdzie do szkół. Będzie kształtował wyobrażenie o tym, jak powinno się opowiadać przeszłość. A ja nadal słyszę, że przecież prof. Roszkowski to poważny badacz. I pewnie tak jest, ale jako autor tego podręcznika nie sprawdził się merytorycznie. Gdzie są moi koledzy, gdzie jest Polskie Towarzystwo Historyczne mówiące jasno i wyraźnie, że ten podręcznik należy głęboko poprawić przed przekazaniem go dzieciom, no gdzie?
Kraj bez nauki staje się na naszych oczach. Nieracjonalny, oparty o nagą przemoc polityczną i lęk przed nią, pełen uprzedzeń chętnie przekazywanych innym, podzielony i zamknięty. Ten kraj nie przetrwa. Przyszłość należy do wspólnot opartych o wiedzę i współpracę, empatię i mobilizację zasobów w obliczu zagrożenia. Kto jak to, ale to akademia powinna dawać przykład takiej wspólnoty.
Dziś nie daje. Lokalne interesy dzielą akademię i pozbawiają ją autorytetu. Pytanie, czy jesteśmy jeszcze gotowi, by dawać świadectwo poszukiwania prawdy licząc się z niechęcią, z krzykiem i oporem przed rozumem?
Czy mamy jeszcze w sobie odwagę?