Polityka historyczna raz jeszcze? Apage!

Skąd bierze się przekonanie niektórych polityków i dziennikarzy, że tzw. 'polityka historyczna’ jest niezbędnym elementem funkcjonowania państwa, zbawienna dla społeczeństwa dziś i w przyszłości? Inicjatywie wicepremiera i ministra obrony narodowej, prezesa PSL Kosiniaka-Kamysza wprowadzenia uchwałą sejmu 'wychowania patriotycznego’ oraz powołania Instytutu Witosa, który będzie badał tradycje ruchu ludowego w Polsce towarzyszyły artykuły Rafała Kalukina w Polityce, w bardziej zaowalowany sposób wskazuje na tendencję powrotu do tej polityki Estera Flieger w Rzeczpospolitej. Pomysły PSL sa mocno chybione chociażby dlatego, że zarówno wychowanie patriotyczne, a w nim wycieczki do miejsc pamięci, jak Instytut Wincentego Witosa funkcjonują w Polsce od lat. Ciekawsze są sugestie redaktora Kalukina, który wskazuje na konieczność wypełnienia 'próżni po PiS’ w zakresie 'ofensywy symbolicznej’, chwaląc przy okazji zachowanie pod kierownictwem Adama Leszczyńskiego Instytutu Dmowskiego (dziś Instytut Narutowicza). Intrygujące jest zdanie

Środowisko historyków raczej jednak doceniło decyzję Sienkiewicza, który powierzył instytut jednemu ze zdolniejszych badaczy średniego pokolenia.

Trudno powiedzieć, z kim konsultował Pan Redaktor ten sąd. Ważne jest jednak przesłanie – polityka pamięci jest ważnym elementem funkcjonowania państwa,

Brak polityki historycznej to również jeden ze sposobów jej uprawiania, tyle że wyjątkowo szkodliwy. Coś na miarę prywatyzacji podstawowej opieki medycznej bądź powszechnej edukacji.

No i kluczowe, retoryczne, a jednocześnie jakże niebezpieczne zdania:

Po doświadczeniu rządów PiS nie ulega już wątpliwości, że historia to zbyt poważna dziedzina, żeby zostawić ją tylko historykom. Bo najwięcej narzędzi symbolicznych – wszystkie te rocznice, pomniki, muzea – trzyma w ręku państwo. I jakkolwiek powinno korzystać z nich z umiarem, to zarazem w sposób przemyślany, z głową na karku. Czas przypomnieć sobie o polityce pamięci.

Warto chyba jednak sprecyzować, o czym się mówi. Wykorzystywanie przez osoby lub instytucje argumentów z przeszłości, które przedstawia się jako prawdziwe i wyczerpujące w danym zakresie, nie jest zjawiskiem właściwym dla XXI w. Sięga w głąb starożytności i spokojnie można je uznać za element historii w przestrzeni publicznej (public history), a ze względu na cechy perswazyjne – za część aparatu propagandy. Mówienie o 'polityce historycznej / pamięci’ jest próbą rozmiękczenia treści, które się za tymi pojęciami kryją. Rzecz idzie wyłącznie o próbę wykorzystania opowieści, które mają mieć stempel prawdy naukowej, do konkretnych celów politycznych. Nie widzę w tym niczego ani nowatorskiego, ani dla społeczeństwa niezbędnego. Każda polityka służy konkretnej grupie jej wyznawców – polityków, zwolenników tej lub innej opcji politycznej. Ich zadaniem jest przekonać innych do swoich racji. Jeśli tego chcą – niech nie chowają się pod płaszczem nauki wybierając wygodne dla siebie elementy narracji naukowych. Bo takie traktowanie nauki nie jest niczym innym, niż manipulacją. Taki charakter miały 'prawa historyczne’ marksizmu – i jakoś ich wdrażanie nie wyszło nikomu na zdrowie.

Jeśli naprawdę chcemy wspierać kulturę, spójność społeczną, patriotyzm rozumiany jako przynależność wyboru, wynikającą ze świadomości swojej sytuacji tu i teraz – to wspierajmy edukację. Nie mówmy o politykach, mówmy o edukacji. Nie narzucajmy tematów, miejsc, kierunków refleksji decyzjami polityków i ich stronnictw. Wspieramy popularyzację badań opartą o najnowsze badania. Uczmy czytać komunikaty kultury i odróżniać manipulację od narracji opartych o fakty. Nad politykę historyczną / pamięci ma to i tę przewagę, że nauka jako zbiór zazębiających się narracji powstaje w związku z rzeczywistością, idealnie – tę rzeczywistość pomaga zrozumieć i znaleźć w niej właściwe dla siebie miejsce. Wszelkiego typu polityki chcą czegoś zupełnie innego – chcą przekonać, że mają dla nas idealną wizję, do której powinniśmy się zastosować. Bo historia dowodzi słuszności zdań polityka.

Cieszy mnie zainteresowanie historią, bo to daje szansę na większą samoświadomość obywateli. Smuci brak refleksji klasy politycznej i wielu dziennikarzy nad tym, czym jest nauka i jakie daje możliwości rozwoju obywateli i społeczeństwa. Tym bardziej więc – warto edukować i popularyzować.

Nawet, jeśli nie jest to poprawnie polityczne. Bo społeczeństwo to zbyt poważna sprawa, by zostawić je politykom i dziennikarzom 🙂