To był pełen emocji tydzień. Przestałem być rektorem z woli pana ministra, ale nie przestałem być historykiem, popularyzatorem historii, a przede wszystkim człowiekiem uniwersytetu. Kryzys odsłania różne oblicza. Dowiedziałem się od garstki moich koleżanek i kolegów, ale też kilku studentów, wielu różnych, przykrych rzeczy, najczęściej kłamliwych, ale jak rozumiem wynikających z poczucia triumfu po okresie frustracji. Zapewniam ich, że nie muszę i nie zamierzam szukać innego miejsca pracy. Że nie jestem 'mendą’ (inne, gorsze epitety pominę) i co więcej, wierzę, że dla wielu członków mojego uniwersytetu wartości bliskie mi, wartości akademickie, są nadal bliższe, niż bijące ze słów i czynów części komentatorów wartości Czerwonej Gwardii w czasach rewolucji kulturalnej, czy wartości rektorów uczelni Federacji Rosyjskiej deklarowane w ich oświadczeniu w obliczu wojny ukraińskiej. I nie zamierzam się poddać w swojej wierze. Z okazji rozpoczęcia bieżącego roku akademickiego powiedziałem:
Albert Einstein, w wieku 70 lat, mając za sobą życie pełne przygód, wyborów nie zawsze szczęśliwych i pochwalanych dziś, ale jednocześnie będąc bez wątpienia rewolucjonistą naukowym, zmieniającym świat na skalę globalną, tak zdefiniował ścieżkę ludzkiego życia: ‘Człowiek jest częścią całości nazywanej Wszechświatem, częścią ograniczoną w czasie i przestrzeni. Doświadcza siebie, swoich myśli i uczuć jako czegoś oddzielnego od pozostałego świata – rodzaj optycznego złudzenia jego świadomości. To złudzenie jest naszym więzieniem, ogranicza nas do naszych osobistych pragnień i czułości wobec kilku najbliższych nam osób. Naszym celem musi być uwolnienie siebie z tego więzienia poprzez rozszerzenie zasięgu naszej empatii tak, by objęła wszystkie istoty żywe i całą naturę w jej pięknie. Nikt nie osiągnie tego w pełni, ale to dążenie do tego celu jest samo w sobie wyzwoleniem i fundamentem wewnętrznego bezpieczeństwa”. Taka jest moja wizja naszego Uniwersytetu Wrocławskiego – musimy patrzeć szeroko, być odważni, przekraczać lokalne ograniczenia. Akademia nie zna granic państw, ideologii i religii. Jest wspólnotą światową i tylko w takiej perspektywie widzę miejsce mojego uniwersytetu. Odwaga jest nam potrzebna, by rzucając wyzwanie teraźniejszości i ograniczeniom, znaleźć dla nas drogę do dobrej przyszłości. Tylko odwaga zagwarantuje nam przyszłość, pomyślność i rozwój uczelni, która będzie częścią wspólnoty ludzkiej w skali zarówno globalnej, jak i lokalnej. Z tej drogi nie ma odwrotu, bo jest wytyczona przez nasze wartości i czas, który biegnie nieubłaganie.
I nadal w to wierzę – nie da się uciec od teraźniejszości i nadchodzącej przyszłości. Żadne emocje nie uchronią nas przed nieubłaganym. Owszem, możemy udawać, że może być, jak było. Ale to tylko oznacza, że przyszłość nas zmiecie. Geopolityczna lekcja, jaką jest wojna w Ukrainie, powinna nam o tym ciągle przypominać. I wskazywać właśnie nam, akademikom, że naszym obowiązkiem jest bycie przy naszych wartościach.
Nie bez przyczyny przywołuję konflikt ukraiński. Los uchodźców, uciekinierów przed wojną, migrantów wojennych i politycznych – bo przecież to także los Białorusinów i politycznych uchodźców rosyjskich – powinien skłaniać nas do zastanowienia nad rolą akademii w tej sytuacji. Pisałem już wcześniej, że nie powinniśmy myśleć w kategorii drenażu mózgów społeczności ukraińskiej, a wręcz przeciwnie – wzmacniać ją w oczekiwaniu na czas odbudowy. Podobną uwagę miałbym w odniesieniu do pozostałych diaspor. Zadaniem uczelni powinno być działanie na rzecz porozumienia kultur, wzmacnianie racjonalności w postrzeganiu świata, wspieranie wszystkiego, co prowadzi do demokratyzacji i otwartości w społecznościach ciężko dotkniętych wpływami autorytaryzmu, nacjonalizmu i etatyzmu. To zadanie dla nas także na styku naszej sytuacji, naszego społeczeństwa i migrantów. Kryzys migracyjny na pograniczu z Białorusią przecież się nie zakończył. Wspaniała postawa społeczeństwa polskiego w obliczu wojny w Ukrainie nie zakończyła gehenny migrantów z Azji i Afryki uwięzionych przez reżim Łukaszenki i specyficzne podejście naszego państwa do nich.
W realiach pomocy Ukraińcom warto odnotować, że przez państwo polskiego uczelnie są widziane głównie jako dawcy miejsc noclegowych. Ustawa dotycząca kryzysu migracyjnego właściwie na tym się skupiła, tylko na to uczelnie mogą wydatkować środki kierowane do osób innych niż studenci i pracownicy pochodzenia ukraińskiego przyjmowani z uczelni ukraińskich. Chwała ustawodawcy, że przewidział łatwiejsze procedury przy przyjmowaniu na nasze uczelnie tych ostatnich – choć nie wspomniał o dodatkowym źródle finansów na pokrycie kosztów utrzymania tych osób w naszych wspólnotach. Ale fakt, że nie dostrzeżono w uczelniach źródła edukacji i wpływu kulturowego na migrantów, że nie dano szansy i środków na tworzenie systemowej edukacji osób przybywających z Ukrainy, wydaje mi się bardzo smutnym. Może uda się to zmienić, może wojewodowie i samorządy sięgną do swojej kiesy – ale czy na pewno kultura będzie dla nich priorytetem? A kultura ma kluczowe znaczenie. Bo ona przetrwa polityczne i geopolityczne zawieruchy, przetrwa też pamięć po emocjach i odruchach serca. Culture matters!
Ale trzeba umieć w nią grać dla dobra swojego i sąsiednich społeczeństw w długim horyzoncie. Uczelnie, akademia mogą pomóc. Jeśli tylko się im pomoże.