Jeden wyrok, a sprawa idzie o wolność

Czwartego lutego bieżącego roku Naczelny Sąd Administracyjny ogłosił wyrok, zgodnie z którem Przemysław Czarnek działając jako minister edukacji narodowej bezprawnie wygasił mój mandat rektora Uniwersytetu Wrocławskiego. Bezprawne było uznanie realizacji projektów badawczych i pobieranie z tego tytułu wynagrodzenia jako 'dodatkowego zatrudnienia’ w momencie podstawowego zatrudnienia na stanowisku profesora. Wyrok kończy postępowanie prowadzone na mój wniosek od kwietnia 2022 r.

Wielokrotnie deklarowałem, że na tym blogu nie chcę poruszać moich spraw prywatnych. I tak jest też dziś, bowiem zarówno ta sprawa, jak i wyrok i reakcja na niego nie są wyłącznie istotne dla mnie. Przeciwnie, uważam, że dla środowiska akademickiego jest to jeden z najważniejszych wyroków sądowych jakie w sprawach dotyczących szkolnictwa wyższego i nauki zapadły w ostatnich latach. Zacznijmy od powodów optymistycznych:

  1. wyrok przynosi nadzieję tym wszystkim, którzy starają się o podniesienie jakości funkcjonowania akademii i obronę wartości akademickich, także wówczas, gdy jest to źle widziane przez otoczenie. Mimo wszelkich nacisków, hejtu i braku zrozumienia można ostatecznie liczyć na uznanie słuszności naszych racji. Płaci się za to wysoką cenę, ale istnieje nadzieja na dowiedzenie słuszności trwania przy wartościach;
  2. NSA podążając za wykładnią rzecznika Praw Obywatelskich wyraźnie ustawił hierarchię wartości w życiu akademickim: najpierw badania naukowe i dydaktyka akademicka, które są prymarnym obowiązkiem profesora, świadczone na rzecz zatrudniającej go jednostki niezależnie od ich formy, potem obowiązki służbowe. Warto tę wiadomość uwewnętrznić – w środowisku akademickim liczyć się powinny przede wszystkim badania i dydaktyka, funkcje administracyjne są istotne, ale pochodne wobec tych zobowiązań.

Tyle optymizmu. Dalsze wnioski są… różne.

Środowisko akademickie w Polsce stoi przed bardzo ważnym, wcale nie prostym wyborem. Za rządów ministra Czarnka absolutna większość środowiska uznała, że nie warto sprzeciwiać się, gdy władza polityczna, w tym minister odpowiedzialny za nasz sektor, firmuje łamanie podstawowych wartości akademickich, łącznie z nazywaniem studentów i obcokrajowców nie-ludźmi, odmawianiem praw osobom innej niż własna orientacji seksualnej, promowaniem wyznaniowej interpretacji nauki, otwarcie woluntarystycznym operowaniem środkami publicznymi na naukę, personalnymi atakami przeciwko badaczom występującym z wynikami badań zakłócającymi dobre samopoczucie polityków, grożeniem konsekwencjami prawnymi wszystkim, wykładowcom i studentom, którzy mają inne niż władza poglądy, a zwłaszcza odrzucaniem racjonalnej, merytorycznej wymiany zdań jako środka dojścia do porozumienia między ludźmi.

Zgodność z władzą była premiowana już wcześniej, ale moje odwołanie z funkcji rektora wprowadziło wyraźny efekt mrożący. Hasło pragmatyczności w relacjach z władzami, które sprowadzało się do uległości wobec władzy za cenę zwiększenia finansowania konkretnego środowiska, wyprzedziło transakcyjny model władzy Donalda Trumpa. Konsekwencje takiego zachowania są jednak druzgocące dla całego środowiska. Pisałem o tym wielokrotnie – społeczeństwo ma prawo domagać się od nas czegoś wyjątkowego, czego nie oferuje nikt inny. Jeśli nie jesteśmy w stanie stanąć w obronie racjonalnego dążenia do prawdy, swobody racjonalnej dyskusji, otwartości na odmienność i zaangażowania w obronę wolności obywateli do obrony racjonalnych przesłanek demokracji – to nie jesteśmy nikomu potrzebni jako środowisko. Nie warto dawać nam większych funduszy. Bo to, co oferujemy – w najlepszym razie dydaktyka zawodowa, działania B+R – są sprawniej realizowane przez wyspecjalizowane agendy szkoleniowe i towarzyszące przedsiębiorstwom. A to, co obiecujemy mówiąc o tradycji, chodząc w purpurach i sztucznych futrach z kajdanami z tombaku na piersiach, w chwili próby okazuje się równie realne, jak materia tych uroczystych ubiorów.

Jako całość środowisko akademickie nie dzieli się na prawą i lewą stronę, na zwolenników PiS i PO. Gdzieś te konflikty są, ale najważniejsza linia podziału przebiega wzdłuż wygody i 'jest dobrze, a było jeszcze lepiej, nie warto się trudzić i zmieniać’ oraz 'zmieńmy racjonalnie to, co się nie sprawdza, bo nie jesteśmy bogami, tylko omylnymi ludźmi’. Dominuje pierwsze stanowisko, którego zwolennicy nie mogąc liczyć na uznanie społeczne – bo i z jakiego tytułu? – muszą zabiegać o wsparcie władzy. I dla władzy jest to sytuacja wygodna. Jeśli ma wybierać między lobbystami pozbawionymi chęci pracy merytorycznej a silnym środowiskiem, świadomym swojej unikalnej wartości i mogącym odwołać się do swego uchwytnego i rozpoznawalnego wkładu w dobrostan społeczeństwa – zawsze wybierze lobbystów. Taki sygnał wysyła rząd ustanawiając konkretnego ministra, na którego wzór powoływani są następnie rektorzy, którzy z kolei tworzą ciała kolegialne reprezentujące rzekomo społeczność akademicką.

Jednak wspomniany wyrok wskazuje na coś zupełnie innego – nie zgodności z linią rządu, lecz pracy naukowej, dydaktyki i obrony wartości akademickich wymaga od nas prawo i stojący za nim oraz płacący na nasze utrzymanie suweren. Moje najbliższe środowisko nie podołało temu wyzwaniu, pomimo odwagi prof Jana Sobczyka domagającego się sprawdzenia praworządności ingerencji ministra wycofało następnie rękami nowego rektora skargę skierowaną w tej sprawie. Poza pojedynczymi głosami – chwała im! – nie było protestów. Konferencja Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola nie była w stanie sformułować zastrzeżeń wobec bezprawnego zachowania ministra Czarnka. KRASP i KRUP umilkły po spotkaniu we Wrocławiu, na którym minister jasno powiedział, że ma rację i utwierdza go w tym poparcie jednego z dominujących już wówczas rektorów wrocławskich. Niezależności akademii nie obronił nikt, bo dla polityków partii opozycyjnych patrzących hen, hen ze stołecznej Warszawy na prowincjonalny Wrocław była to sprawa za mało popularna.

Pozostało wsparcie jednostek, które ważne dla mnie, nie miało znaczenia dla systemu. Ba, tych, którzy mieli odwagę wspierać idee obrony wartości władze – nasze własne, akademickie – były w stanie zdeprecjonować, zohydzić, usunąć ze stanowisk. I robią to do tej pory, nikt ich nie powstrzymał i nie zatrzyma. Sektor nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce nie obronił swojej niezależności, nawet nie podjął takiej próby.

Ma to swoje znaczenie także dziś. Czy ktoś ujął się za rektorem odwołanym na podstawie karkołomnej idei ustanowienia 'drugiego pierwszego rektora’? Czy ktoś zareagował na słowa ministra sugerujące szantaż wobec drugiego rektora? Czy podniosły się głosy sprzeciwu, gdy kolejny raz ogromne środki publiczne podzielono między uczelnie bez transparentnego mechanizmu, według własnego zdania ministra? A przecież to tylko wybrane przypadki. Nowa władza ministerialna sprawnie weszła w buty uszyte przez poprzednią. A nasze środowisko przyjęło dokładnie taką samą postawę, jaką przyjęło wobec łamiącego wartości akademickie ministra Czarnka.

Mamy możliwość wyboru. Jako środowisko możemy podkreślić swoją niezależność, związek z wartościami i celami nauki. Zamiast jałowo spierać się o drugorzędne tematy typu punktacji ministerialnych list i ewaluacji, powinniśmy wziąć się do pracy i zabiegać o środki na badania, dla tych, którzy je prowadzą w międzynarodowym kontekście. Na dydaktykę dla tych, którzy ją prowadzą w nowoczesny sposób. Powinniśmy mieć odwagę występować jako źródło wartości, jasno określając granice działań polityków. To wszystko można zrobić. Wystarczy mocno chcieć.

Mijają kolejne dni, większość naszych instytucji przedstawicielskich, ministerstwo, moja własna uczelnia, wydział i instytut wolą nie widzieć konsekwencji tego wyroku. Bo to przecież prywatna sprawa jednego człowieka. Profesora. W dodatku z prowincji.

Znasz go? Słyszałeś? Nie? No ja też nie.

 

Dodaj komentarz