Dziennikarskie patologie na uczelniach

Czekałem, czekałem, no i się doczekałem. Dziennik Gazeta Prawna opublikował wywiad z wiceministrem MEiN odpowiedzialnym za wdrażanie reformy wprowadzonej przez tzw. konstytucję dla nauki, prof. Włodzimierzem Bernackim. Tytuł odwołuje się do najlepszych tradycji prasy dolno bulwarowej, takiej znad samego brzegu kanału oddającego treść przelewającą się rynsztokiem do rzeki: 'Ustawa Gowina pogłębiła patologie na uczelniach’. Ergo, na uczelniach nie dość, że były i są patologie, to jeszcze się pogłębiły, zaostrzyły i objęły byt 'uczelnia’ w całej jego krasie. To chyba pierwszy przypadek, kiedy wysoki urzędnik MEiN tak źle wyraziłby się o uczelniach takich jak KUL czy UKSW, gdzie zgodnie z tym tytułem owe patologie szaleją. Lead do artykułu pogłębia nastrój sensacji. Z jednej strony 'podwyżki wynagrodzeń w szkołach wyższych to nie jest kwestia pierwszoplanowa’, zatem jest jakaś kwestia pierwszoplanowa, inna w debacie nad stanem naszego sektora i tu już płonę z niecierpliwości, by posiąść te wiedzę. Aliści dalej czytam w tym samym leadzie – 'należy wprowadzić zmiany w zasadach zatrudnienia. Obecne układy blokują młodym naukowcom awans’. A więc – UKŁAD! Jest, został odkryty i napiętnowany! Musimy go tylko odnaleźć w tekście – z czym jednak jest nieco gorzej.

No dobrze, dość krotochwil z jakości współczesnego rzemiosła dziennikarskiego, choć myślę, że urzędnicy MEiN odpowiedzialni za PR powinno lepiej prowadzić politykę informacyjną wspierając pana Ministra. Bo owe 'patologie’ w zasadach zatrudniania to po prostu korzystanie z praw pracowniczych ustanowionych przez rządzącą obecnie partię. W świetle artykułu, pracownicy przechodzący na emeryturę po osiągnięciu odpowiedniego wieku są zatrudniani na tych samych stanowiskach, a tym samym blokują etaty i jeszcze – skandal! – pobierają emerytury. Ale – pomijając już fakt, że po prostu mogą to zrobić w świetle przysługujących im praw, płacą za to niższymi emeryturami w związku z przejściem na nie we wcześniejszym wieku – takie działania trwają od wieeeeeelu lat, a ich skutki wcale nie muszą – jak sugeruje wywiad – blokować etatów potencjalnie młodszym pracownikom. Wystarczy, by zgodnie z przyjętym na uczelni konsensusem umowy z emerytami były zawierane tylko w formie umów czasowych, wygasających wraz z osiągnięciem tradycyjnego wieku emerytalnego wykładowców – 67 lat dla doktorów i doktorów habilitowanych, 70 dla profesorów. Starszym pracownikom pozwala to podjąć samodzielnie decyzję o strategii korzystania z kapitału emerytalnego i jednocześnie zabezpieczyć przez władze uczelni moment ich przejścia na emeryturę i zwolnienia etatu dla młodszych następców. Gdyby na emeryturę nie przeszli i takiej umowy nie zawarli, to i tak byliby zatrudnieni do ukończenia w/w okresu życia – o ile ich umowy były zawarte na zasadzie mianowania. Jeśliby zaś były zwykłymi umowami o pracę, wówczas ich odejście na emeryturę mogłoby… no właśnie. Mogłoby zablokować zwolnienie etatu poza granicę 70 lat. Krótko mówiąc, jeśli korzystanie z praw pracowniczych to patologia, to tylko na życzenie ustawodawcy, ale w praktyce to zasada wspierająca naszych seniorów i dająca im możliwość wyboru, a nam pozwalająca precyzyjniej planować zwolnienie etatów dla młodszych następców.

Ciekawa jest wypowiedź pana Ministra, dlaczego podwyżki nie są pierwszoplanowe? Bowiem 'Od wielu lat źródłem dochodu polskiego uczonego jest nie tylko uposażenie ze strony uczelni (…). Coraz znaczniejszą częścią są środki pozyskiwane za sprawą realizacji grantów badawczych’. Z jednej strony taka sugestia – że ten, kto chce sobie podreperować budżet, ma pozyskiwać granty – mogłaby cieszyć moje serce, bo jako niesławny liberał uważam od lat, że warto startować w konkursach o środki na badania. Jednak takie zdanie może wydawać się sprzeczne z całą polityką MEiN pod nowym kierownictwem, które wyraźnie daje prymat małym uczelniom, ośrodkom o odmiennej niż naukowa ścieżce rozwoju. A przecież to najwyższą jakość badań mają wspierać granty? Sprzeczność to jednak pozorna, jeśli przypomnimy sobie zapowiedź głębokiej reformy NCN, które obecnie ma – zdaniem Ministra Czarnka – rozstrzygać niesłusznie o przyznaniu środków na badania. Drogą dedukcji – skoro granty mają zastąpić powszechne podwyżki uposażeń, muszą być dostępne powszechnie, ergo nie mogą być rozdysponowane jakościowo na najlepsze projekty w pełnej wysokości, lecz dla każdego godnego takiej ukrytej podwyżki w wysokości X, ustalanej odgórnie w celu podniesienia wynagrodzenia o należną kwotę. Znów – dosyć krotochwil. Granty mogą uzupełnić wynagrodzenie tylko najskuteczniejszym w ich pozyskiwaniu naukowcom. Nawet ja nie jestem takim liberałem, by powiedzieć, że mają zastąpić stabilną i godną płacę. Przeciwnie, w systemach o zdecydowanie wyższym poziomie badań i wdrożeń to płaca zasadnicza jest bardzo wysoka, a granty pozwalają zastąpić finansowanie państwowe – grantowym, żeby zwolnione środki pozwoliły a to zatrudnić doktoranta lub post-doca, a to wykupić się z prowadzenia zajęć, a to wesprzeć dodatkowe inwestycje w badania. Tak czy siak – stabilna, wysoka płaca zasadnicza pozwala spokojnie prowadzić badania. Bonus grantowy pozostaje bonusem, bo ratio sukcesu niemal nigdzie w konkursach nie jest wyższe niż 10%. Odczytałbym więc tę wypowiedź raczej jako przyznanie przez MEiN, że nie ma i nie będzie pieniędzy na podwyżki, a ministerstwo uważa nasze płace za optymalne w bieżącej sytuacji. Przypomnę tylko, że przy obecnej skali inflacji podwyżki z 2019/2020 r. dawno już zostały zniwelowane, a obecnie wartość płac systematycznie spada.

Co więcej? Omówione już wielokrotnie propozycje zmian w ustawie (zabezpieczenie szkół doktorskich przed skutkami ewaluacji), w tym powtarzane nieporozumienia (że uczelnie IDUB mogą stracić swoje miejsce w konkursie po otrzymaniu złej oceny ewaluacyjnej. Ustawa wyraźnie wskazuje, że tak nie jest, natomiast jeśli przed nowym konkursem w 2026 r. będą miały dyscypliny z kategorią B lub C, nie będą mogły przystąpić do nowej edycji konkursu). Obecna ewaluacja – 1570 redakcji czasopism złożyło podania o podwyższenie punktacji, w tym są prośby o przejście od 0 punktów do 140 punktów za artykuł. Czekam niecierpliwie na nową listę. Ciekawe są informacje o propozycjach zmian ewaluacji w 2026 r. – zamiast nacisku na publikacje, szczególnie poza granicami kraju, nacisk na ich efekty. Ale specyficznie rozumiane – to jest liczbę nowych doktorów, doktorów habilitowanych i profesorów. Bo obecnie wskutek zapisów ustawy dającej szerokie możliwości działania przy stopniu doktora 'większość uczelni niestety na tym się zatrzymała (…), nie inwestują w kadrę i nie motywują, aby jednak starać się sięgać po kolejne stopnie i tytuły naukowe’. Obawiam się, że dżumę możemy leczyć cholerą, to jest nagłym wzrostem awansów naukowych, które jednak nijak będą się miały do jakości dorobku naukowego. Niestety, jakość badań nie wynika z żadnego zapisu ustawowego, jeśli jest mierzalna, to w długim okresie wpływem dorobku na swoją dyscyplinę, cytowalnością w jej obrębie, wprowadzeniem nowych idei dyskutowanych i rozwijanych w świecie naukowym – czyli poza lokalnym kontekstem. Zgadzam się, że nie publikacje jako takie, ale skutki badań powinniśmy mierzyć, bo publikacje to tylko narzędzie. Tyle, że to jest właśnie crux evaluatorum – jak owe skutki uchwycić w sposób jakościowy, a nie ilościowy? Sama idea wydaje mi się więc atrakcyjna, ale oby rozwiązanie nie było gorsze dla jakości naszego życia naukowego niż obecny stan zasad ewaluacji.

Ostatnia kwestia – COVID. Mam wrażenie, że MEiN nie ma tu wypracowanej klarownej opinii. Z jednej strony pan Minister mówi o konieczności stosowania zajęć zdalnych, ale lepszej niż dotąd jakości, z drugiej gani za przedwczesne przechodzenie na kształcenie zdalne, natomiast szczerze mówi – nie ma żadnych informacji o możliwości sprawdzania szczepień studentów. Jednak bez wyszczepienia studentów nie ma szans na spokojne studiowanie stacjonarne. A forma zdalna – tu w pełni zgadzam się z panem Ministrem – nie jest dziś pełnowartościową formą studiowania. Przekazywanie konkretnej wiedzy – zapewne, ale umiejętności – także w naukach humanistycznych i społecznych – z tym dużo gorzej. Jeśli MEiN nie zdecyduje się dać rektorom możliwości prowadzenia bardziej zdecydowanych kroków pozwalających zwiększyć procent zaszczepionych studentów, nie opanujemy należycie epidemii w przestrzeni szkół wyższych. Będziemy jedynie próbowali nad nią panować – aż będziemy zmuszeni przechodzić na kształcenie zdalne.

Podsumowując – na szczęście wywiad wskazuje, że pod rewolucyjną retoryką kryje się stonowana praktyka. Czasami zaskakująco liberalna, czasami chyba dość ad hoc wymyślana. Lepiej nie będzie, na pewno, ale dużo gorzej chyba też nie. Jak zawsze – dbajmy o międzynarodową rozpoznawalność i jakość badań, bo one się obronią w dłuższym okresie i umożliwi odbudowę akademii, gdy przyjdą czasy sprzyjające jakości. Nie dajmy się wzmożeniu dziennikarskiemu, nie dajmy się podzielić – nauka jest jedna, jakość badań można łatwo ocenić z pewnego dystansu, a ścieżki propagowania wiedzy mogą i powinny być bardzo różne. Co nam jutro przyniesie? Kto wie…

Krótkie sprawozdanie z minionego tygodnia:

  • we wtorek omówienie problemów związanych z nadchodzącym rokiem budżetowym;
  • w środę spotkanie z zespołem przygotowującym uczelnie do ewaluacji – wciąż sporo do zrobienia w kontekście niejasności zasad i punktacji według list czasopism;
  • w czwartek spotkanie w ramach Polsko-Czeskiej Asocjacji Uniwersytetów, wybór przewodniczącego, prof. Marka Masnyka z Uniwersytetu w Opolu i deklaracje dotyczące zmian w funkcjonowaniu asocjacji, która w większej mierze ma animować współpracę uczelni w kontekście oczekiwań otoczenia społecznego;
  • w piątek spotkanie z wysłannikami Polskiej Komisji Akredytacyjnej dla kierunku politologia.

Aha, ponieważ oficjalnie uznano mnie za 'fanatyka pandemicznego’, chciałem sprostować – nie, #uniwroc nie wprowadził kształcenia zdalnego, korzysta z form elektronicznej komunikacji dla organizowania wykładów z licznym uczestnictwem studentów. A że szczepienia są skuteczne – w ciągu okresu od schyłku września do dnia dzisiejszego, przy stałym kształceniu stacjonarnym, odnotowaliśmy tylko 21 zakażeń wśród 3500 pracowników obecnych na uczelni. W tym samym okresie ubiegłego roku, przy kształceniu zdalnym od 15 października, pracy zmianowej i braku informacji z ZUS i Sanepid o chorych, mieliśmy już 64 zakażenia zgłoszone przez pracowników, z pewnością w praktyce nieco wyższe. Dlatego cały czas powtarzam, zwłaszcza kierując te słowa do studentów – szczepmy się! Mogę być 'fanatykiem’, dla mnie ważne jest, żeby pracownicy i studenci byli zdrowi, a zajęcia i praca naukowa odbywała się bez zbędnych przerw.

Szczepienia, głupcze!