Dlaczego należy zlikwidować ewaluację jakości badań?

Kolejna runda farsy (bo to już nie jest ani tragedia, ani nawet komedia) ewaluacyjnej właśnie się kończy. Minister podnosi kategorie, za chwilę zobaczymy – albo i nie – wyniki tych działań ze stosownie większą liczbą dyscyplin z kategorią A+, A i B+. KEN mimo oporów spełnił swoje zadanie jako listek figowy, a jego przewodniczący odpowiednio pokierował wynikami prac. By wprowadzić element współczesności – po pięciu latach dość nudnego meczu, który zakończył się błyskotliwym zamieszaniem, zmianami regulaminu, wymianą piłek ze standardowych na kamienne dla jednych, a puchowe dla drugich, po usunięciu bramkarzy, poszerzeniu bramek na szerokość boiska i wreszcie po dodaniu stosownej liczby bramek przez prezesa MEN bez względu na wynik meczu do jednej bramki, dowiemy się, że wszyscy są świetni. Niektórzy mniej, niektórzy bardziej, ale wszyscy są świetni. A skoro wszyscy są świetni, to po co się nad tym długo zastanawiać i wydawać góry pieniędzy oraz spędzać oceany czasu na przygotowanie i przeprowadzanie ewaluacji, nie wspominając o wewnętrznych napięciach, konfliktach, ambicjach…

  1. Ewaluacja miała służyć wyłonieniu jednostek dobrze ulokowanych w międzynarodowym środowisku badawczym, które poprzez to miały mieć szansę kształcić młode kadry na co najmniej bliskim międzynarodowemu poziomie. Arbitralne zagrania przed i po ewaluacji sprawiają, że ewaluacja tego celu nie zrealizuje, jakość jednostek z kategorią B+-A+ nijak się będzie miała do ich międzynarodowego wpływu lub związku z międzynarodowym poziomem. Nijak, to znaczy może taki związek będzie, może nie, czyjś tak, czyjś nie, chcesz sprawdzić – sprawdź publikacje i granty.
  2. Ewaluacja miała sprawić, że ci, którzy podejmują wysiłek i rzeczywiście się starają, dostaną więcej środków na badania i wsparcie ich wynagrodzeń. Tak się nie stanie, pieniądze rozsmarują się mniej więcej jednakowo, bo – wszyscy są doskonali. Mniej lub bardziej.
  3. Ewaluacja miała zachęcać do budowania zespołów badawczych, wspólnot w skali całej dyscypliny prowadzących jak najlepsze badania, jak najlepiej publikujących i włączających się w rozwój otoczenia społecznego na skalę międzynarodową. Tak się nie stanie, gorzej, ci, którzy naprawdę się starali, okazali się być rzadkimi frajerami, bo przecież wystarczy odpowiedni lobbing, reszta to bycie 'naiv and softy’.
  4. Nie ma żadnego powodu, by ufać, że następna ewaluacja będzie lepsza. Ministrowie przychodzą i odchodzą, a możliwości i skala dostosowania realiów do potrzeb naszej przeciętnej środowiska – zwłaszcza w okresie przedwyborczym – okazała się dużo większa, niż poczucie przyzwoitości (nota bene – wartości akademickie!)
  5. Wynikiem ewaluacji miała być czytelna, zobiektywizowana – w miarę, w miarę – informacja dla kandydatów na studia i do szkół doktorskich. No i za chwile będą – jak i już są po pierwszej odsłonie – komunikaty o 'najlepszym… jednym… świetnym…’ poziomie badań. Nic to nie znaczy. A może inaczej – znaczy tyle, że ten czy inny zespół najlepiej wpasował się w jeden z wielu możliwych sposobów w ramkę ustawioną przez Ministra tak, by było dobrze. Dobrze tak w ogóle. Dodajmy do tego nowe akademie nauk stosowanych (już widziałem ogłoszenie – podnosimy naszą jakość dla Was, jesteśmy od dziś Akademią Nauk Stosowanych – naprawdę? podnosimy jakość? czego?) i mamy piękny obraz koszmarnej dewaluacji pojęcia jakości w zakresie badań naukowych (sic!) i edukacji w szkolnictwie wyższym (sic! sic! sic!).

Dlatego uważam, całkiem poważnie, że należy znieść ewaluację jakości badań, bo nie jesteśmy na nią przygotowani. Nie potrafimy i nie chcemy zaakceptować, że nie wszyscy są doskonali, a wręcz – że nie wszyscy muszą być doskonali. Wybierzmy jeden współczynnik dla uczelni, które chcą się specjalizować w dydaktyce – niech to będzie wysokość zarobków absolwentów uśredniona do zarobków przeciętnych w miejscy zamieszkania – czy jakikolwiek jeden, zobiektywizowany wskaźnik wsparcia rozwoju cywilizacyjnego i kulturowego społeczeństwa, według niego skalujmy ich finansowanie i dajmy sobie spokój z nauką w przypadku tych, dla których to nie jest priorytet. Jeśli ktoś chce być uczelnią badawczą – tym bardziej odpuśćmy sobie ocenę jakości dyscyplin. Przecież taka uczelnia wie, co czyni. Pozostawmy średnie finansowanie na obecnym poziomie plus wskaźnik inflacji, a środki niech będą pozyskiwane z projektów w trybie konkursowym. Niech agendy grantowe zniosą bzdurne ograniczenia wynagrodzeń, kierują się jedynie jakością propozycji, dorobkiem i doświadczeniem badacza. Środki przeznaczane na propagandę MEN niech zasilą konto NCN, zlikwidowane różne coolowe instytuty niech przeniosą swoje budżety do NCN lub NAWA, zachęćmy do skuteczniejszego ubiegania się o granty europejskie. To szybko zweryfikuje, czy dana uczelnia jest badawcza, czy też nie. I nic w tym złego! Każdy, kto prowadzi dobre badania, będzie miał szanse uzyskać ich wsparcie bez rozpraszania środków.

Być może ewaluacja gdzieś na świecie się sprawdza. U nas się kompromituje. Szkoda na nią czasu, bo przyniosła nam same szkody, a skali demoralizacji i zgorszenia, jakie wniosła w nasze środowisko, nikt nie określi i wyniku nie zmierzy.

I już mniej serio – ale tylko trochę – zniósłbym też tytuły i odgórnie narzucone stanowiska. Stopień doktora, a potem już niech każdy się stara o odpowiednie środki na badania, tenure, wynagrodzenie. Dziś narzucony system przy braku projakościowych norm wewnątrz środowiska sprawia, że wszelkie narzucanie stopni i podziałów jest tylko kolejnym czynnikiem dewaluacyjnym.