Ranking uniwersytetów światowych publikowany dorocznie przez Times Higher Education dość zgodnie w świecie akademickim uważany jest za najważniejsze obok tzw. rankingu szanghajskiego porównawcze zdjęcie kondycji instytucji szkolnictwa wyższego na świecie. Co nie oznacza, że jest to jakaś uniwersalna miara wartości każdej z tego typu instytucji. Każdy, kto chce zacytować dane z rankingu, powinien najpierw zapoznać się z jego metodologią. Podział na 5 głównych 'filarów’ oceny nie budzi wątpliwości, ale to wagi im przypisane określają informację zawartą w rankingu: edukacja (30%), badania (30%), cytowania (30%), wymiar międzynarodowy (7,5%), przychód z przemysłu (transfer wiedzy) (2,5%). W polskich warunkach opory budzi wysoka ranga cytowań w rankingu. Niesłusznie co do zasady, natomiast uważam że słusznie co do metody ich zbierania. Zespół ewaluacyjny pobiera bowiem cytowania poprzez dane agregowane z baz danych Elsevier. Z definicji usuwa to z pola widzenia większość humanistyki, znaczną część nauk z pogranicza humanistyki i nauk społecznych, które tradycyjnie publikują badania w formie monografii. Ten trend ulega zmianie, ale jak na razie nie wychodzi to na dobre naukom humanistycznym (rosnąca dominacja badań o krótkiej perspektywie, przyczynkarskich, opartych na szerokiej bazie literatury, ale wąskiej źródeł, czyli wnoszących niewiele nowego materiału podstawowego, analitycznego). Cytowania powinny mierzyć wpływ danego środowiska na naukę światową, co wydaje się dość dobrze sprawdzać w naukach ścisłych i o życiu, dla innych taka miara w THE ma spore luki. Trzeba też odnotować, że w dwóch pierwszych filarach dominującą rolę odgrywają opinie peer reviewers (odpowiednio 15% i 18%, czyli 50% i 60% całego wyniku w danej kategorii). Patrząc na to i na wagę cytowań (30%) dla ostatecznego wyniku, można dojść do wniosku, że ten ranking oddaje przede wszystkim wpływ danego ośrodka na naukę światową (w sumie 63% wartości wyniku ogólnego po dodaniu do cytowań wagi wskazanych wyżej dwóch subkategorii związanych z opiniami recenzentów). Tylko tyle i aż tyle.
W ostatnich latach dużo zrobiono, by uczulić polskie środowisko akademickie na wagę czysto formalnych elementów związanych z przygotowaniami obu rankingów, THE i tzw. szanghajskiego. Podkreślano zwłaszcza wagę ankiet, odpowiadania na nie i tym samym rozszerzania kręgu ankietowanych, którzy mogą oddać swoje głosy na polskie uczelnie. Odzew środowiska był umiarkowany, ale – mimo wszystko – uważam, że warto było o tym mówić chociażby po to, by uczulić na to, czym rankingi są. Wyniki przedstawione w tym roku nie wskazują, by pod względem wzrostu znaczenia polskich uczelni udało się w ten sposób wiele osiągnąć w rankingu THE. Co, paradoksalnie, potwierdza obiektywną wartość tego rankingu jako miary wpływu danego środowiska na ekosystem wiedzy na świecie. Cały ekosystem – koleżanki i kolegów z akademii światowej, uczonych cytujących nasze prace jako wartościowe komunikaty przynoszące nową wiedzę, ale też przemysł i rządy wspierające swoimi środkami jednostki nauki.
Pamiętając, że ten ranking nie jest miarą wagi poszczególnych badań dla nauki w ogóle (ten byt idealny nie ma wszak żadnego miernika, bo mierzy się sam sobą), jego wyniki dla naszego, polskiego środowiska naukowego są dość jednoznaczne. Nasze uczelnie wyższe są wybitnie lokalnym środowiskiem badawczym, o znikomym znaczeniu dla nauki światowej. Na 34 uczelnie biorące udział w rankingu Wrocławski Uniwersytet Medyczny znalazł się w przedziale 350-400 miejsce, Uniwersytet Jagielloński i Łódzki Uniwersytet Medyczny w przedziale 601-800, Gdański Uniwersytet Medyczny i Uniwersytet Warszawski w przedziale 801-1000. Trzy dalsze uczelnie uplasowały się w przedziale 1001-1200 (tu bardzo wysokie miejsce Uniwersytetu Społeczno-Humanistycznego SWPS – brawo!), 12 uczelnie znalazło się w przedziale 1201-1500, 11 – w przedziale 1501+, 2 tylko raportowały swoje dane, nie kwalifikowały ich one jednak do miejsc w rankingu. Trzeba pamiętać, że ogółem w rankingu miejsca przyznano 2325 uczelniom z całego świata. Przy tym wyniki 1500+ oznaczają, że uczelnia jest gdzieś wśród kolejnych 825 uczelni na świecie, których indywidualne miejsca w świetle rankingu THE nie mają znaczenia dla nauki światowej. Ale też uczelnie z miejsc 1201-1500 winny pamiętać, że znajdują się poniżej połowy światowych uczelni oddziaływujących na globalny ekosystem wiedzy.
Jeśli potraktujemy pierwszy 1000 jako uczelnie mające pewien wpływ na ten ekosystem wiedzy, a powyżej 500 jako jednostki mające realny wpływ, to jest to odpowiednio około 15% i 3% całego zespołu ocenianych polskich uczelni.
To dobrze, czy raczej kiepsko? Spójrzmy na wyniki dwóch globalnych potęg naukowych – USA i Wielkiej Brytanii, lidera europejskiego, czyli Niemiec, oraz dwóch zbliżonych nam krajów – Czech i Węgier.
- Spośród uczelni USA udział w rankingu brało 179 jednostek. 34 znalazło się w pierwszej 100, 58 w pierwszej 200, 130 w pierwszej 500, 160 w pierwszym 1000. Przykładając to do sytuacji polskich uczelni – w pierwszym 1000 ulokowało się 89% uczelni, a w pierwszej 500 – 73%.
- Spośród uczelni Wielkiej Brytanii udział w rankingu brały 163 uczelnie. 10 znalazło się w pierwszej 100, 28 w pierwszej 200, 59 w pierwszej 500, 92 w pierwszym 1000. Przykładając to do sytuacji polskich uczelni – w pierwszym 1000 ulokowało się 56% uczelni, a w pierwszej 500 – 36%.
- Spośród uczelni Niemiec udział w rankingu brało 51 uczelni. 9 znalazło się w pierwszej 100, 22 w pierwszej 200, 42 w pierwszej 500, 49 w pierwszym 1000. Przykładając to do sytuacji polskich uczelni – w pierwszym 1000 ulokowało się 96% uczelni, a w pierwszej 500 – 82%.
- Spośród uczelni Czech udział w rankingu brało 20 uczelni. Żadna nie znalazła się w pierwszej 500, 3 w pierwszym 1000. Przykładając to do sytuacji polskich uczelni – w pierwszym 1000 ulokowało się 15% uczelni, a w pierwszej 500 – 0%.
- Spośród uczelni Węgier udział w rankingu brało 13 uczelni. 1 znalazła się w pierwszej 500, 2 w pierwszym 1000. Przykładając to do sytuacji polskich uczelni – w pierwszym 1000 ulokowało się 15% uczelni, a w pierwszej 500 – 7%.
Optymista powie, że jesteśmy w dobrym gronie państw postsocjalistycznych. I że nie ma powodu do lamentu. Pesymista wskaże, że w oceanie wiedzy, kreatywności i rozwoju ludzkiego umysłu jesteśmy jedną z wielu lokalnych kałuż. Cóż, nawet jeśli tak jest – to przykład Niemiec pokazuje, że tak być nie musi. W pierwszej 100 rankingu THE są zarówno Wolny Uniwersytet z Berlina Zachodniego jaki Uniwersytet Humboldtów oraz medyczny Uniwersytet Charite z dawnej w NRD. W pierwszej 500 są TU Berlin i TU Dresden, uniwersytety w Poczdamie (następca wyższej szkoły pedagogicznej!) i w Greifswaldzie. Można wydobyć się z letargu postsocjalistycznego? Można.
Pytanie tylko, czy państwa i społeczeństwa postsocjalistyczne widzą swoją drogę w rozwijaniu innowacyjności, w dialogu ze światem? I czy dojrzeliśmy do tego, by powiedzieć sobie uczciwie, że tylko nieliczne uczelnie mogą się dziś w ten dialog włączyć? W Niemczech jest naprawdę dużo więcej uczelni niż 50 i to nie jest przypadek, że tylko 50 zgłosiło się do rankingu. Pozostałe widzą swoją ścieżkę rozwoju poza droga naukową na skalę światową. I osiągają sukcesy realizując wybrane misje. Jest oczywiste, że i w Polsce, mającej ułamek zaangażowania ekonomicznego w naukę w porównaniu do zachodniego sąsiada, powinniśmy pójść tą drogą. Tylko nieliczne jednostki mają potencjał, by nawiązać realny dialog ze światem nauki poza naszymi lokalnymi granicami. Reszta może realizować swoją misję i zwiększać swój prestiż przez pracę na rzecz rozwoju kraju i wspólnot regionalnych. To nie byłby żaden uszczerbek na ich godności, a wielka korzyść dla współobywateli.
Chyba, że nagle otworzy się worek z pieniędzmi i śmiało zaczniemy rozwijać naszą współpracę z najlepszymi uczelniami Europy. Ale na to nie mają dziś chyba nadziei nawet najwięksi optymiści.