Dwa ciekawe artykuły opublikowane w tym tygodniu w 'Science’ i 'Financial Times’ oraz ogłoszenie rankingu QS by subject skłaniają do refleksji nad funkcjonowaniem nie tylko całego systemu szkolnictwa wyższego w Polsce, ale też poszczególnych uczelni, w tym mojego macierzystego Uniwersytetu.
Anna Vignoles zwróciła uwagę w swoim artykule w FT na konsekwencje polityki rządu zmierzającego – nie pierwszy raz w dziejach Wielkiej Brytanii – do zwiększenia pragmatycznego wymiaru kształcenia młodych ludzi. W największym skrócie rząd postuluje zmniejszenie liczby studentów na kierunkach dających absolwentom słabe perspektywy na rynku pracy (mierzone wysokością ich wynagrodzenia), podwyższenie czesnego płatnego przez studentów, zmniejszenie dofinansowania sektora szkolnictwa wyższego, zwiększenie nakładów na kształcenie ustawiczne o profilu zawodowym. Tendencję do zwiększenia nacisku na pragmatyczny wymiar działalności szkolnictwa wyższego obserwujemy od lat, także w Polsce. Problemem jest znalezienie miernika, którego zastosowanie uzasadnia dalsze decyzje, oraz odpowiednio kompleksowe spojrzenie na zagadnienie efektów działań całego sektora. Raport stanowiący podstawę refleksji rządu brytyjskiego skupia się na wysokości wynagrodzenia absolwentów i potrzebach rynku pracy. Pomija zupełnie kwestie społeczne i kulturowe, nie modeluje skutków zmian. Vignoles zwraca uwagę, że uczelnie brytyjskie mają silną pozycję naukową, która wyrasta także ze ścisłego powiązania z sektorem kształcenia ustawicznego. Ten bowiem dostarcza uczelniom osoby znające praktyczny wymiar zapotrzebowania na określone badania. Autorka pomija natomiast, podobnie jak rząd brytyjski, kwestie społeczne i kulturowe w kontekście uczelni wyższych. Potwierdza niższe wynagrodzenia osób – w domyśle – kształconych poza kierunkami informatyczno-technicznymi, ale wskazuje, że one stanowią podstawowe źródło pracowników w sektorach turystycznym czy artystycznym gospodarki brytyjskiej. Krótko mówiąc – nie wszyscy mogą być informatykami, technologami utrzymania ruchu czy mechatronikami. A może inaczej – czy chcemy świata, w którym nie ma osób mogących rozwijać kapitał kulturowy i wzmacniać kapitał społeczny? Czy przypadkiem ogólnoeuropejski kryzys społeczeństwa obywatelskiego, kryzys zaufania społecznego i umiejętności współżycia społecznego nie jest także wynikiem jednostronnego wartościowania aktywności zawodowej obywateli?
Nie ulega wątpliwości, że klasyczne, ciągłe, trwające 5 lat kształcenie uniwersyteckie staje się w dzisiejszym świecie anachronizmem. Obserwacja liczby kształcących się na 1 i 2 stopniu kształcenia w zasadzie nie pozostawia wątpliwości – nasi studenci po 3 latach szukają kariery zawodowej, nie zaś kolejnych dwóch lat studiów. Owszem, młodzi chcą się kształcić, ale w ramach dodatkowych kursów, pozwalających zdobywać im konkretne, przydatne umiejętności. Jedynie nieliczni chcą kształcić się w pełnym, magisterskim cyklu traktując to jako inwestycję w bardzo wyspecjalizowaną karierę zawodową. Zgadzam się z Vignoles co do zasadniczej obserwacji – szkolnictwo wyższe i kształcenie ustawiczne muszą być ze sobą ściśle splecione. Uniwersytety badawcze dają wgląd w przyszłość, pozawalają swoim wychowankom przygotować się na zmiany – ale powinny też zapewnić możliwość pozyskiwania praktycznych umiejętności zawodowych na najwyższym poziomie. Różnorodność, wielodyscyplinarność kształcenia dającego podstawy w pierwszym kroku ku otwartości poznawczej, także podstawy rozwijania umiejętności społecznych i kompetencji kulturowych, a następnie szeroka i elastyczna paleta wyspecjalizowanych kursów – to przyszłość kształcenia uniwersyteckiego. To także kierunek konkretnych działań – osadzenia naszej aktywności edukacyjnej w kontekście relacji regionalnych i lokalnych, potrzeb gospodarki tu i teraz, ale też potrzeb społecznych i kulturowych, o które zadbać powinny rządy patrzące w przyszłość. Tak czy siak – nie ma sprzeczności między rozwijaniem wielodyscyplinowych uczelni badawczych i zabezpieczaniem praktycznych potrzeb edukacyjnych młodzieży. Wystarczy spojrzeć nieco szerzej i bardziej kompleksowo na funkcjonowanie społeczeństwa.
Elisabeth Pain w 'Science’ komentuje z kolei możliwe skutki reform sektora szkolnictwa wyższego i nauki we Francji. Prezydent Macron zapowiedział, że w przypadku reelekcji zwiększy publiczne nakłady na badania z 15 miliardów euro rocznie do 20 miliardów w 2030 r. osiągając pułap 3% PKB wyłącznie w zakresie finansowania publicznego, bez uwzględnienia środków dodatkowych (UE i prywatnych). To tylko jedna strona reformy. Drugą miałoby być stopniowe osłabiania sieci jednostek stricte badawczych (CNRS) i przeniesienia ich funduszy oraz zespołów w skład wiodących uczelni badawczych. Ocena tej komasacji potencjału jest różna. Co oczywiste, ma ona wsparcie we władzach najważniejszych 17 uniwersytetów francuskich, natomiast krytycznie patrzą na skutki zmian członkowie wspomnianych sieci badawczych. Argumentem za zmianą ma być przede wszystkim zwiększenie wydajności badań w sieciach badawczych, która wypada znacznie poniżej wydajności prezentowanej przez uniwersytety. Krytycy wskazują, że zmiana, zwłaszcza dotycząca dzisiejszych jednostek mieszanych, które jednocześnie są pod opieką uczelni i sieci badawczych, nie przyniesie wartości dodanej, a jedynie zwiększy zakres władzy organów stojących na czele takich superjednostek. Na jedno zjawisko zwracają uwagę zgodnie wszyscy – konieczność dalszego zwiększenia finansowania sektora badań i niezbędność tych inwestycji zwłaszcza w zakresie badań i rozwoju. Nawet zapowiadane zwiększenie środków nie zapewni uzyskania poziomu konkurencyjności porównywalnego z niemieckim. Co najwyżej umożliwi jego powolne doganianie.
Pisałem o tym kilkukrotnie – inwestowanie w naukę, w badania, a następnie w transfer nowych technologii do gospodarki – ale dodałbym też: do społeczeństw w zakresie kultury i życia społecznego, to niezbędny warunek budowania przewagi konkurencyjnej w dzisiejszym świecie. Kluczowe jest oczywiście określenie miernika wydajności. Tu liczą się nie tylko publikacje, które mają swoje istotne miejsce w budowaniu międzynarodowego prestiżu jednostek, ale też jakość relacji z otoczeniem, ich praktyczny wymiar – i jakość edukacji. Wracamy tu do pierwszego z artykułów: wielość ścieżek kształcenia, elastyczność w ich realizacji, otwartość na współpracę z otoczeniem (nie tylko gospodarczym!) to must have rozwoju sektora uczelni wyższych w najbliższych latach. Połączenie uczelni i instytucji badawczych może przynieść pozytywne rezultaty, jeśli dotyczy jednostek o porównywalnie wysokim poziomie i jest świadomie skupione na konkretnych korzyściach badawczych i dydaktycznych. Ale – i to chyba najciężej się przebija do świadomości decydentów – bez dodatkowych środków nie uzyska się jakościowej zmiany. Dodawanie kroplówką finansowego wsparcia nie zapewni szybszego rozwoju nauki i większych korzyści dla społeczeństwa z edukacji. Obawiam się, że współcześnie przebicie się z tą informacją w sytuacji przesuwania środków na zbrojenia polegające na kupowaniu gotowych produktów zamiast rozwijania lokalnych technologii, będzie trudne.
Wreszcie, wyniki ostatniego rankingu QS w zakresie dyscyplin przyniósł ciekawe rezultaty powiązane z działaniami związanymi z widzialnością uczelni polskich zagranicą. Metodologia tego rankingu, w którym wyniki w ogromnej, w niektórych dyscyplinach w decydującej mierze zależne są od opinii peer reviewers ze świata akademickiego i biznesowego, pokazuje nie tyle doskonałość naukową, ile umiejętność wskazania przez uczelnie odpowiednich recenzentów oraz międzynarodową rozpoznawalność uczelni w odpowiednich zakresach. Awans polskich jednostek wskazuje zarówno na zwiększenie świadomości kadry zarządczej w zakresie wartości wspierania działań na rzecz widzialności międzynarodowej uczelni, jak i realny wzrost ich rozpoznawalności w przestrzeni międzynarodowej.
No dobrze, ale co wynika z tego w praktyce? Tu chyba pytanie należy odwrócić – ranking pokazuje, na ile świadomie jednostki budują swoją pozycję międzynarodową i w jakim zakresie mogą już liczyć na swoją rozpoznawalność. To tez podpowiedź, gdzie można skupić swoje wysiłki, by uzyskać najlepsze rezultaty w pozyskiwaniu międzynarodowego wsparcia dla rozwoju badań. Rankingi są jak drogowskazy dla instytucji podejmujących decyzję – czy warto, czy należy, z jakim rezultatem można się liczyć, jeśli podejmie się decyzję o współpracy. Uważam, że w tym zakresie najważniejsza jest stabilność działań, stałe przypominanie współpracownikom i potencjalnym współpracownikom, z kim mają do czynienia? Jakie nowe możliwości otwiera przed naszymi partnerami rozszerzanie współpracy? Ciekawe wnioski wynikają z obserwacji wskaźnika miejsca uczelni w obrębie europejskich i azjatyckich rynków wschodzących. To dużo bardziej czuły wskaźnik, bo mierzy efekty mniejszej liczby uczelni, o mniejszych i zmiennych budżetach. Tu również widać powolny awans polskich jednostek. Pamiętajmy jednocześnie, że dane zagregowane dotyczą lat 2020-2021.
Czy da się powyższe obserwacje przełożyć na realia działania naszych uczelni? Co można zrobić przy szalejącej inflacji, katastrofalnym wzroście kosztów prowadzenia działalności zwłaszcza w dyscyplinach energochłonnych, ciągłym spadku realnych wynagrodzeń pracowników i braku na horyzoncie szans na znaczące wsparcie finansowe z budżetu państwa? Do tego wszystkiego – w rozchwianiu emocjonalnym społeczeństwa, podziałach politycznych i społecznych… Z pewnością podstawowym wyzwaniem jest stabilność: zapewnienie odpowiednich warunków pracy, o ile tylko jest to możliwe niwelowanie skutków inflacji w zakresie płac. Jednocześnie ważnym wyzwaniem jest dostosowanie polityki płacowej do potrzeb konkretnych jednostek wewnątrz uczelni, przeniesienie odpowiedzialności za nią na średni szczebel zarządczy, bliższy realiom prowadzenia badań i dydaktyki. Nie mam wątpliwości, że nie ma szans na zbudowanie wydajniejszego systemu prowadzenia badań i edukacji bez zasilenia go dodatkowymi środkami finansowymi. Jeśli nie ma dopływu środków z budżetu państwa, musimy rozwijać płatne kształcenie ustawiczne, zwłaszcza w zakresie krótkich form, uzupełnionych o system microcredentials, których kumulacja pozwoli za jakiś czas podjąć kursantom studia na wyższym poziomie. Elastyczność dydaktyki musi oznaczać wejście w ścisłe relacje z otoczeniem i jak najszybszy rozwój elastycznych form edukacji. Naszą, uniwersytecką przewagą jest ich połączenie z możliwością wykorzystania przez kursantów uzyskanych 'punktów’ przy rekrutacji na tradycyjne studia. Wreszcie, w zakresie badań niezbędne jest kontynuowania i rozszerzanie działalności międzynarodowej, ale też wejście w ściślejsze relacje z otoczeniem gospodarczym. Badawczy charakter uczelni zapewnia nam dodatkowe środki i zwiększa prestiż, ale musimy uzupełnić te elementy o praktyczną, w wymiarze finansowym współpracę z gospodarką. To ona będzie wspierać badania, ale zapewni tez rozwój nowych, pragmatycznych form dydaktyki.
Stabilność i bezpieczeństwo dla badaczy i dydaktyków ściśle związana z wiernością akademickim wartościom (autonomiczności, poszukiwaniu prawdy, otwartości), ale też elastyczne dostosowywanie się do dynamicznie zmieniających warunków działalności, mogą zapewnić nam tu i teraz powodzenie w konfrontacji z bieżących i pogłębiającym się kryzysem. Nie powinniśmy się go obawiać, bo strach zabija rozum. Widać jednak wyraźnie, że świat dynamicznie się zmienia i wraz z nim ewoluuje system nauki i szkolnictwa wyższego. Bez działań dostosowawczych pozostanie nam tylko czekanie na cud.