Trudno dziś myśleć o czymś innym, niż teraźniejszość. W przypadku zagrożenia naszych przyjaciół ważne jest, by zaspokoić ich najpilniejsze, najistotniejsze potrzeby. Ale jednocześnie uważam, że jako akademicy musimy już dziś myśleć o przyszłości Ukrainy. Zwłaszcza w tym zakresie, który jest nam najbliższy. Nie mam cienia wątpliwości, że dla kształtowania liberalnego, demokratycznego społeczeństwa kluczowa jest wolność racjonalnej myśli i profesjonalizacja w zdobywaniu oraz implementacji wiedzy do potrzeb życia społecznego i gospodarczego. To nie jest oczywista propozycja we współczesnej Europie. Nie łudźmy się – myślenie krótkookresowe oraz dominacja emocjonalności nad rozumem i związane z nimi populistyczne strategie uprawiania polityki pustoszą życie społeczne i w Polsce i w innych krajach Unii. Można się spierać, czy to najważniejszy powód osłabienia tego wspaniałego projektu politycznego, jakim jest Unia Europejska. W moich oczach – jak najbardziej, jeden z najpoważniejszych, bo kształtujący wartości i podejście do nich społeczności obywatelskich. Stąd moje przekonanie, że w chwili absolutnie granicznej sytuacji na Ukrainie nasza – akademików – troska o rozwój świata akademickiego za naszą wschodnie granicą ma absolutnie kluczowe znaczenie dla przyszłości tego kraju. Po wojnie emocji i pytań nad Dnieprem będzie bardzo wiele, niezmiernie istotne będzie wówczas, by dyskusja i odpowiedzi były racjonalne, by istniały ośrodki, które nadal będą pokazywać wartość relacji z Europą, korzyści płynące z dialogu i żywego wkładu Ukrainy w europejskość.
Wiele się dzieje w zakresie akademickiej pomocy Ukrainie. Wszystkie duże polskie uczelnie uruchamiają swoje programy pomocowe, aktywnie działa Polska Akademia Nauk. Dołączają się organizacje i instytucje z zachodu naszego kontynentu, Stanów Zjednoczonych i Kanady. Przyglądając się tym inicjatywom nurtuje mnie czasami pytanie, czy działając w dobrej wierze i pod ciśnieniem teraźniejszości nie zaszkodzimy formą naszych działań przyszłości Ukrainy? W ubiegłym tygodniu pewna dziennikarka z Brukseli zapytała mnie, czy przygotowujemy się do relokacji uczelni ukraińskich, którą rzekomo uzgodniło nasze ministerstwo z ministerstwem nauki Ukrainy. Wtedy powiedziałem, że to pytanie przede wszystkim do strony ukraińskiej, czy takiej pomocy potrzebuje? Bo powinniśmy pomagać tak, jak tego potrzebują napadnięci, nie zaś tak, jak my sądzimy, że byłoby dobrze. Dzisiaj uważam, że właśnie instytucjonalna, ale czasowa relokacja przynajmniej najważniejszych uczelni z najbardziej zagrożonych miast Ukrainy może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłego funkcjonowania ukraińskiej akademii i tamtejszego społeczeństwa obywatelskiego. Co się zmieniło? Oczywiście, zmienił się charakter wojny. Nie ma ona już charakteru szybkiej wojny manewrowej, której celem jest błyskawiczne obalenie władz i ustanowienie zależnego od Rosji rządu, który zyska powszechne uznanie społeczeństwa. Wojna się przedłuża, a obleganie miast i atakowanie cywilów prowadzi nie tylko do nieuniknionych, tragicznych śmierci. To także wzmaga decyzje o migracji organizowanych w sposób nieskoordynowany, rozpraszający w diasporze potencjał intelektualny społeczeństwa ukraińskiego pozostającego w granicach państwa. Na to nakładają się także nasze działania pomocowe i potrzeby migrantów. My staramy się im pomagać, w tym oferując im miejsca pracy w naszych ośrodkach, oni potrzebują środków do życia – a więc i pracy, w konsekwencji zakorzeniając się w nowych społeczeństwach. Wojna spowoduje zjawisko, które dotąd kojarzyliśmy jako skutek migracji ekonomicznej i merytorycznej (do najlepszych ośrodków naukowych) – braindrain Ukrainy. W momencie, kiedy naród i państwo będą najbardziej potrzebować ludzi wykształconych, o możliwie szerokich horyzontach, nie bojących się świata poza granicą kraju – my tych właśnie najaktywniejszych przejmiemy.
Żebyśmy mieli jasność – absolutnie powinniśmy pomagać naszym koleżankom i kolegom w stabilizacji ich życiowej pozycji. I wydaje mi się, że właśnie nacisk na wsparcie systemowej relokacji ukraińskich instytucji naukowych mógłby służyć zarówno systemowemu, a nie wybiórczemu wsparciu środowiska naukowego Ukrainy, jak i zapewnić mocne, racjonalne i europejskie fundamenty przyszłości tego kraju. Co równie ważne, dałby szanse migrantom na kontynuowanie studiów bez komplikacji związanych z przenosinami na uczelnie, w których programy i język nauczania mogą być kompletnie niekompatybilne z ich dotychczasowym trybem kształcenia. Takie rozwiązanie ma oczywiście wiele minusów – od konieczności systemowego zaangażowania państw po niebezpieczeństwo wykształcania getta edukacyjnego migrantów. Ale pamiętajmy, że mówimy o czasowej relokacji i o silnej współpracy z lokalnymi środowiskami szkół wyższych.
Z propozycją takiego działania zwróciłem się do jednego z naszych partnerów ze strony ukraińskiej. Czekam na odpowiedź. Ale jeśli mamy trzymać się naszego etosu, racjonalności i długookresowego spojrzenia na losy ludzkości, nie możemy poprzestać na codzienności. Choć jest ona bezwzględnie ważna.