30 lat zmian

Dziś, wyjątkowo kilka słów zupełnie subiektywnych, nawet prywatnych. Bo minąwszy 50 rok życia, lekko zmęczony pytaniami o plany na kolejne 50 lat (ani dnia krócej) zacząłem się zastanawiać, co zmieniło się w ciągu ponad 30 lat mojego związku z życiem akademickim? Przeszedłem w nim chyba wszystkie możliwe szczeble: student, krótko – 2 lata – doktorant, później wykładowca akademicki, 14 lat pełniący funkcje zarządcze, od wicedyrektora instytutu do rektora uczelni. Jestem wciąż za młody, by być 'leśnym dziadkiem’ nostalgicznie wspominającym stare, dobre czasy i narzekającym na coraz gorszych studentów. Ale widziałem wystarczająco, by ogarnąć pokoleniową zmianę w naszym środowisku.

Na pewno radykalnie zmieniły się możliwości i dostęp do zasobów nauki. Jeszcze na początku lat 90., gdy zaczynałem studia, dostęp do literatury, do wyjazdów zagranicznych, konferencyjnych, stypendialnych, to były dobra zarządzane jako element władzy. Kto je rozdzielał, ten był kimś i ten formował wokół siebie 'środowisko’. Pamiętam, jak dyrektor potrafił dopuścić osoby lubiane / własnych uczniów do stypendium poprzez akt łaski, albo odmówić zgody o aplikowanie o jakąkolwiek formę szkolenia rozwijającego umiejętności i wiedzę – 'bo jest pan za młody’. Ba, dostęp do zagranicznej literatury to był przywilej, coś, co było dobrem rzadkim. Nie ma co też ukrywać, że liczba wykładowców mających kontakt ze światem poza granicami własnej uczelni był niewielki. Polska akademia była zarządzana przez 'kontakty’, bractwa 'wędkarzy’, 'prezesów’, 'kierowników’. Fakt, że udało mi się trafić w krąg osób ceniących merytorykę, bezwzględnie naciskających na naukę języka, czytanie literatury i podejmowanie dyskusji z założenia z bieżącym stanem nauki, a nie z nauką polską, uważam za łut szczęścia, za który wciąż składam dzięki opatrzności. Ale też nie mam złudzeń – straciłem lata na podróżach, kserowaniu, zdobywaniu wiedzy, którą koleżanki i koledzy z tzw. Zachodu uzyskiwali w czasie studiów, a potem bez problemu spacerując do biblioteki.

To wszystko bardzo się zmieniło. Nie, nie jest idealnie. Nadal nie mamy ani jednej biblioteki naukowej z prawdziwego zdarzenia. Nadal dostępy elektroniczne pozostawiają dużo do życzenia. Nadal młodzi ludzie muszą bazować na kserach, a częściej już zbiorach pdf-ów swoich opiekunów i starszych kolegów. Ale to wszystko jest już w zasięgu ręki. Często wciąż poznajemy bieżącą literaturę z pomocą pirackich kopii. I tak, wiąże się z tym poczucie wstydu, że nie można legalnie korzystać ze światowych zasobów nauki, gdy miliardy są przeznaczane na zabawki i gry, na igrzyska polityczne i korupcję społeczeństwa. Ale jest lepiej. O niebo lepiej.

I przede wszystkim jest system grantowy, który choć niedoskonały, daje młodszym i starszym możliwość uzyskania niezależności od lokalnych układów. Dlatego będę go bronił do upadłego, bo wezwania do przekazania środków na 'badania statutowe’ zamiast na NCN to powrót już kompletny do czasów, w których bez łaskawego oka dyrektora i dziekana nie było mowy o jakichkolwiek sensownych badaniach. Dziś jest szansa – nie pewnik! – na pozyskanie środków uniezależniających chociaż na chwilę od tych beznadziejnych klimatów.

Bo one się nie skończyły. I to jest największa klęska tych 30 lat. Kultura pracy w świecie akademickim uległa pewnej zmianie, ale wystarczyło kilka lat demoralizujących rządów schyłku Gowina i pełnej krasy władzy Czarnka, by wróciła akceptacja dla sprawczości, swojskości, kolesiowatości… To nie tak, że wcześniej one zaginęły, zwyciężyła merytokracja i przez chwilę wszyscy głęboko przejęli się tym, co wypada, a co nie robić badaczom i wykładowcom. Ale przez chwilę było wstyd publicznie chwalić się 'sprytem’ i 'załatwianiem’ i traktować ten klimat za normę. Po tych kilku  prostych jak droga polna i szczerych jak uśmiech celnika latach wszystko to jest snem. Tam, gdzie nie udało się stworzyć silnej kultury wartości, jakości pracy naukowej i dydaktycznej, przepadają nawet te fragmenty, które udawało się ustalić. Bez wsparcia ze strony ministerstwa giną jako naiwność i złudzenie. 'Pragmatyzm’ i 'realizm’ prostackie jak cepy na klepisku stają się modne jak historia ludowa.

Co nie zmienia jednak trendu, który trudno będzie zatrzymać – jeśli ktoś raz pozna radość prawdziwych badań, a nie sztucznych hierarchii i prestiżu, tego trudno będzie zaprząc do kołowrotu imienin, dopisywania autorstwa, uznawania kierownictwa i trzymania się ram swojego lokalnego jeziorka. Jestem głęboko przekonany, że jedyną przewagą konkurencyjną Europy są wiedza i innowacje. Bez nich nie mamy nic, co czyniłoby nas konkurencyjnymi w porównaniu z wielkimi kulturami i gospodarkami świata. Jeśli Polska dalej będzie udawała, że tania siła robocza wystarczy, by być częścią Europy, ba!, jeśli w tym kierunku chce Europę ciągnąć, to nasza przyszłość będzie taka, jak nasza przeszłość schyłku PRLu i początków III RP.

Ale wierzę, że tak się nie stanie. Owszem, pozostaną zastoiny, bagna czasów minionych z lubością wdychające opary swej lokalnej sławy. Ale większość pójdzie do przodu, bo od globalizacji wiedzy, od konkurencyjności innowacji, od rozumienia swojej kultury w kontekście kultur świata nie ma ucieczki. I te 30 lat każe mi jasno widzieć, że im dłużej udajemy, że świat jest inny – tym trudniej będzie nam z tych złudzeń się otrząsnąć.