Tradycyjnie, gdy Minister wnosi projekt ustawy, warto się z nią bliżej zapoznać. Nie jest to proces przyjemny, bo zazwyczaj jest prawne monstrum powstałe w wyniku spotkania nieodgadnionych zasad pokrętnej logiki urzędników Ministerstwa i politycznych potrzeb Partii. Z dobrem naszego, akademickiego sektora, rezultat ma niewiele wspólnego.
Tym razem o kolejnym intrygującym projekcie zaalarmowała prasa, ale też głównie ze względu na próbę kontroli niepublicznych szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Nie ma potrzeby za wiele się nad tym rozwodzić – kuratorzy mają mieć prawo wydania decyzji o zamknięciu placówki w przypadku braku spełnienia ich żądań przez dyrektorów (art. 6, ust. 3). Kuratorzy przejmą też bezpośredni nadzór pedagogiczny nad szkołami niepublicznymi, kuratorzy mogą wydać nakaz 'naprawy uchybień’ w ciągu 30 dni od wydania decyzji (art. 6, ust. 4). Sugestie, że to działania przewidziane tylko dla wyjątkowych wypadków, przyjmuję – z własnego doświadczenia – wyłącznie gromkim śmiechem. Chęć zaaplikowania efektu mrożącego i podporządkowania Partii kolejnej, dotąd w miarę wolnej przestrzeni edukacyjnej, jest pewna. Dzieci zamożniejsze będą miały prywatne lekcje dodatkowe uczące, jak wygląda świat bez ideologii. Rodzice dzieci uboższych będą jeszcze mocniej naciskać na kształcenie domowe. Szkoły będą kluczyć, zamiast uczyć. Energie będziemy my wszyscy jako społeczeństwo wydawać na wzajemne oszukiwanie się. Wstyd, że takie opresyjne mechanizmy próbuje się wprowadzać w edukacji, która powinna opierać się na zaufaniu i zmierzać do przygotowania dzieci do życia w realnym, a nie wyśnionym przez partyjnych ideologów świecie. I nie, nie mam zaufania do kuratorów. I warto sięgnąć do treści uzasadnienia zmiany:
Problemem takim jest np. brak kontaktu z dyrektorem szkoły lub placówki/osobą prowadzącą szkołę lub placówkę (często to ta sama osoba), brak odpowiedzi na pisma przesyłane do dyrektora/osoby prowadzącej, nieudostępnianie dokumentacji w trakcie wykonywania czynności nadzoru pedagogicznego w szkole. W tego typu sytuacjach kurator oświaty będzie mógł polecić osobie prowadzącej niepubliczną szkołę lub placówkę niezwłoczne umożliwienie wykonania w szkole lub placówce czynności z zakresu nadzoru pedagogicznego. Wykonywanie w szkole lub placówce czynności z zakresu nadzoru pedagogicznego powinno rozpocząć się nie później niż w terminie 7 dni od dnia otrzymania polecenia. Niezrealizowanie polecenia organu sprawującego nadzór pedagogiczny będzie skutkowało wykreśleniem z ewidencji danej szkoły lub placówki.
Czyli jeśli kurator uzna, że nie ma kontaktu z dyrektorem szkoły lub osobą prowadzącą szkołę i w ciągu 7 dni nie uda się dyrektorowi go nawiązać – to szkoła zostaje wykreślona z ewidencji. Nie sądzę, żeby kontakt kuratora z dyrektorem szkoły był aż tak kluczowym problemem, który ma wymagać likwidacji w każdym momencie, w tym w środku roku szkolnego, szkoły. Ale to miło, że urzędnik wskazuje, w jaki sposób kuratorzy będą mogli doprowadzić do pożądanej likwidacji szkół.
W nowej inicjatywie Ministra znalazły się też zapisy ciekawe dla nas z wielu powodów. I tak pewnie słyszeliśmy nie raz, że Ministerstwo i rząd nie ma pieniędzy na badania lub realne zrównoważenie kosztów inflacji w naszych wynagrodzeniach. No tak, ale ta ustawa ma gwarantować powstanie i finansowanie – uwaga! – Muzeum Sądu Najwyższego ulokowanego w Pałacu Krasińskich. Bo społeczeństwo tak bardzo interesuje się pracami Sądu Najwyższego – czytamy w uzasadnieniu – że trzeba wprowadzić do budżetu państwo finansowanie tej instytucji! Ach, kolejne stanowiska, pieniądze do dzielenia, utarzanie w wydanych bez sensu środkach. A że nie ma pieniędzy na zahamowanie degradacji zabytków? Że mamy realny spadek nakładów na badania? Że pracownicy oświaty i szkolnictwa wyższego biednieją w tempie kilkunastu procent dochodów rocznie? Mój Boże, będzie Muzeum!!! Ale żeby się tego dowiedzieć, trzeba przeczytać uzasadnienie do projektu ustawy. Bo w samym projekcie mamy niewinnie brzmiący artykuł 8, który mówi o prowadzeniu przez Sąd Najwyższy
działalności edukacyjnej, naukowej, wydawniczej oraz muzealnej w zakresie historii polskiego sądownictwa, ze szczególnym uwzględnieniem historii sądownictwa najwyższej instancji;
Warto czytać dokumenty powiązane, mówię Wam!
Idźmy dalej. Jest połowa czerwca, większość uczelni nerwowo szykuje się do obron doktoratów odkładanych od lat, które miały być – po kolejnych przesunięciach – bronione najpóźniej do 31 grudnia 2023 r. Niespodzianka! Ustawodawca – artykuł 9 – po raz kolejny przedłuży termin realizacji tego obowiązku o kolejny rok! Kto się pośpieszył, bo chciał przestrzegać prawa – ten gapa!
Instytuty badawcze. W ramach demokracji centralistycznej i takiej wolności badań rząd lub minister
może nałożyć na instytut obowiązek wprowadzenia do jego planu działalności zadania z zakresu administracji rządowej wynikającego w szczególności z dokumentów rządowych przyjętych przez Radę Ministrów albo przez ministra nadzorującego, albo wyznaczyć takie zadanie poza tym planem
Nie ma tu mowy o sugerowaniu, wskazaniu, zaleceniu – jest nakładanie obowiązku. Bo przecież rząd i Minister wiedzą lepiej. Polska nauka narodowo-rządowa wdraża postęp w każdej dziedzinie! Oczywiście, kadry Partii muszą mieć zapewnione miejsce pracy. Godne miejsce pracy! Dlatego zmienia się zapis o kwalifikacjach, które musi posiadać kandydat na dyrektora instytutu badawczego. Dotąd musiał mieć stopień doktora. Od momentu przyjęcia nowej ustawy – magistra, magistra inżyniera – lub równorzędny (art. 5, ust. 9, pkt b). To naprawdę mnie urzekło – kto uzna, czym jest tytuł równorzędny? Zapewne minister, bo przecież on mianuje dyrektora. Może więc wystarczy dobrze zdana matura? I tu także urzekło mnie uzasadnienie:
Wprowadzenie projektowanej zmiany wynika z docierających do Ministra Edukacji i Nauki sygnałów, że obowiązujący wymóg posiadania przez kandydata na dyrektora instytutu badawczego co najmniej stopnia naukowego doktora powoduje zawężenie kręgu osób ubiegających się o to stanowisko, wykluczając tym samym osoby mające odpowiednie doświadczenie i kompetencje do zarządzania.
Ale za chwilę ogarnął mnie lęk – skąd Ministerstwo (to chyba jednak jakiś byt odrębny, niebywale wrażliwe zmysły mający) odbiera te sygnały? Czy rozmawia samo ze sobą to Ministerstwo? Czy słyszy głosy w umyśle? A może ma anteny czule i czujnie nakierowane w naszą stronę? Kochani, spodziewajmy się jeszcze ciekawszych skutków słuchania sygnałów!
Idąc z pomocą społeczeństwu spragnionemu kształcenia nauczycieli znosi się wymóg posiadania przez uczelnię kategorii jakości badań naukowych w dziedzinie wiodącej dla danego kierunku studiów co najmniej B+ lub prowadzenia ich na podstawie umowy z uczelnią posiadającą taką ocenę dla tego kierunku. Nauczycieli mogą już kształcić szkoły zawodowe, akademie stosowane, a teraz także każda uczelnia wyższa z kategorią jakości badań C lub nawet bez kategorii (art. 10, ust. 3).
A jeszcze zabawniej jest w przypadku kierunków medycznych. Tu już w ogóle nie trzeba mieć kategorii naukowej z zakresu badań medycznych. Uczelnia musi mieć tylko jakiekolwiek kierunku – powiedzmy bezpieczeństwo wewnętrzne, politologię i socjologię – z kategoriami A+ lub A. Trzy obojętnie jakie dyscypliny na przeciętnie dobrym poziomie wystarczą, by kształcić lekarza. Inżynieria materiałowa, informatyka i fizyka. Albo geologia, historia i filologia polska (art. 10, ust. 3, pkt c).
No tak, po co komu badania naukowe do kształcenia współczesnych nauczycieli lub lekarzy? Wystarczy chęć szczera, barak w polu i oddane kadry. No i czesne lub subwencja, to jest jednak ważna rzecz.
O rozszerzaniu uprawnień Instytutu Maksymiliana Kolbe do wydawania środków, w tym nabywania nieruchomości poza granicami kraju i prowadzenia tam działalności (art. 14) – nie będę pisał. Szkoda słów, przecież wiadomo, że to kolejne miejsce dla ludzi Partii i kierowania tam środków. Których – jak rozumiem – MEiN ma nadmiar ogromny.
Wisienka na torcie – powstaną też trzy nowe, pełne uniwersytety – w Bielsku-Białej, Radomiu i Siedlcach. I tu mój postulat – całkiem serio, bo to nie jest śmieszne! – czas zrezygnować z sejmowego przyznawania uczelniom nazw. Postulowałem to już przy 'akademiach stosowanych’, ale ta ustawa ośmiesza równie silnie ideę uniwersytetów jako szkół o silnym profilu badawczym, dającym gwarancję wszechstronnego kształcenia na bardzo wysokim poziomie. Zrezygnujmy z ustawowych warunków do posługiwania się nazwą, bo jest to tylko kolejny element przekupstwa politycznego, korupcji niszczącej nasz system i zaufanie do sektora akademickiego. Niech każdy nazywa się jak chce. I niech zdobywa sobie reputację realnymi badaniami i działalnością akademicką. Wytrąćmy tę broń z rąk polityków, niech wszyscy rektorzy zakładają jak najwięcej gronostajów i odbierają jak największe czeki. Amen!
Warto czytać projektu ustaw i ich uzasadnienia. Polecam. To lepsze niż najlepsza tragifarsa.