Narzekanie nie pomaga. W ostatnim wpisie komentowałem systemowe absurdy polityki finansowej polskich uczelni wyższych, a w szczególności reakcji MEiN na dramatycznie zmieniające się koszty działalności uczelni. I można by o tym długo, ale jedna z dziennikarek – bardzo słusznie – zadała mi pytanie, czy rektor/ka może zrobić coś, by samemu tę sytuację poprawić? Oczywiście, nie ma na to pytanie jednej, uniwersalnej odpowiedzi. Bo – i tu wrócę do tematu, który wielokrotnie już poruszałem – nie ma wzorcowej uczelni i jej derywatów. Uczelnie mają zagwarantowaną szeroką autonomię w zakresie kształtowania swojej misji, a w konsekwencji polityk finansowych. Czy z niej korzystają w sposób racjonalny, to inne zagadnienie i pytanie, które powinny sobie zadać senaty i zespoły rektorskie. Ale w tym kryje się też pierwszy krok, jaki warto zrobić szukając racjonalnego – a tu tylko o takim chciałbym pisać – wyjścia z trudnej dziś sytuacji. Uczelnie powinny jasno i szczerze sobie powiedzieć, jaka jest lub ma być ich misja w zmieniającym się świecie?
Miesiąc: sierpień 2022
Finanse uczelni – czas apokalipsy?
Finanse publicznych uczelni wyższych w Polsce powinny być przedmiotem wykładanym w Unseen University of Ankh Morpork. Dla osoby patrzącej z boku to istna zagadka. No bo tak – uczelnie publiczne nie mogą prowadzić działalności komercyjnej. Ale mogą sprzedawać usługi, w tym związane ze sprzedażą patentów. Co do zasady nie mogą czerpać żadnych zysków z prowadzonej działalności dydaktycznej, także odpłatnej. Pozyskiwane środki powinny pokrywać koszt prowadzenia zajęć i obsługi studiów – nic więcej. Także koszty pośrednie grantów nie mogą służyć na zabezpieczenie innych kosztów, niż koszty związanych z obsługą projektów. Ma to wszystko sens – uczelnie publiczne są od prowadzenia działalności dydaktycznej i naukowej, nie zaś od generowania zysków, bo to może spowodować odwrócenie uwagi świata uczonych – delikatnego jak dojrzały kwiat mniszka lekarskiego – od jego zasadniczego powołania i zwrócenie uwagi moich koleżanek i kolegów na przyziemne uwarunkowania ekonomiczne. Tak jednak nie jest – powtórzę. Przynajmniej w sferze prawa.
W życiu jednak dzieją się czary. Bo uczelnie powinny się utrzymywać z tzw. subwencji, czyli środków przekazywanych przez rząd. W końcu są jednostkami sektora finansów publicznych, zabezpieczają jedną z istotnych sfer usług publicznych jaką jest bezpłatny (taaaak) dostęp do edukacji dla wszystkich. Jak zatem jest możliwe, że ta subwencja pokrywała w 2021 r. 2/3 kosztów operacyjnych tych przedsiębiorstw państwowych, ale nie spowodowało to ich bankructwa? Ba, niemal wszystkie uczelnie wykazywały się pewnym, z reguły niewielkim, nie przekraczającym 1% wartości subwencji zyskiem? Czary?
Polska – świat bez nauki
Czy zastanawiali się Państwo kiedyś, jak wyglądałby świat bez nauki? A może inaczej – bez szacunku dla nauki i bez rozróżnienia między 'narracjami’ a nauką, za to z rozbudowaną sferą 'pracowników nauki’? Otóż jeśli ktoś jest ciekawy takiego eksperymentu, moim zdaniem powinien przyjrzeć się ostatnim tygodniom w naszym kraju.
Dla mnie bez wątpienia najważniejsze wydarzenie to katastrofa ekologiczna na Odrze. Nie tylko dlatego, że to arteria życia mojego ukochanego Śląska. Przede wszystkim dlatego, że to jedna z kluczowych osi bioróżnorodności naszego kraju. Jeszcze nieuregulowana, pełna życia, meandrów, rozlewisk, wciąż żywa rzeka. Była. Nie przestają mnie zadziwiać koleżanki i koledzy poważnie piszący, że to tylko 'trochę śniętych ryb’, a w ogóle są ważniejsze tematy niż 'śnięte ryby’. Dla mnie jako historyka to niewyobrażalne krótkoumysłowie. Człowiek jest częścią wielkiego systemu połączonych ze sobą bytów żyjących i niezależnie od poglądów politycznych i religii powinien zdawać sobie sprawę, że interwencja w ten system zawsze dotknie i jego samego i jego potomstwo. Dramat na Odrze jest jednak kwintesencją obecnego podejścia do nauki, jest skutkiem tego podejścia. Co gorsza, jest też zapowiedzią tego, co może nas czekać za chwilę.
Ewaluacja to tylko symptom. Albo obudzimy się tu i teraz, albo w ogóle
Choć z lodówki wygląda ewaluacja, zwłaszcza po ogłoszeniu list kategorii sugerowanych przez KEN i przyznanych przez Ministra, nie chciałbym poświęcać jej wiele miejsca. Dane, które otrzymaliśmy, nie dają transparentnego obrazu procesu. Jest sporo zaskoczeń, paradoksów wynikających z manipulacji liczbą N i punktacją artykułów w czasopismach. Ale byliśmy przecież na to przygotowani. Oczywiście, można się pocieszać, że kategorie A i A+ są sygnałem wysokiej jakości badań. Być może, ale ja wolałbym zobaczyć twarde dane, listy uwzględnionych publikacji i grantów oraz recenzje tak kryterium III, jak ekspertów decydujących o przyznaniu kategorii A+. Bo i w nich z mojej dziedziny, nauk humanistycznych, są zaskoczenia i znaczące pustki. Które pewnie wypełnią się w wyniku odwołań, dopełniając mizerii jakości tej procedury.
Nie, ewaluacja nie jest ani złym bytem samoistnym, ani grzechem jednego ministra. Czy nawet dwóch. Jest przejawem naszego kryzysu tożsamości sektora nauki i szkolnictwa wyższego oraz ogólnego kryzysu miejsca nauki w tkance państw demokratycznych. I można by się zanurzyć w tym kryzysie, gdyby nie fakt, że nie jest on emocjonalno-werbalny, ale bardzo dotkliwie realny. Zwłaszcza przedstawiciele nauk humanistycznych od lat, w rytm kolejnych ograniczeń nakładów na badania i kierunki humanistyczne, wraz z okresowym zamykaniem kolejnych instytucji prowadzących te badania, podnoszą głosy krytyczne wobec systemowego podejścia polityków do nauki. Problem w tym, że niewiele to zmienia. Sytuacja nauki w naszym kraju będzie się nieubłaganie pogarszać wraz z kryzysem ekonomicznym, którego skala już jest duża, a będzie rosła wraz z utrwalaniem skutków inflacji, przedłużającą się wojną i związanym z nią kryzysem energetycznym w realiach skrajnego zapóźnienia technologicznego wywołanego polityką rządzących. Powinno być odwrotnie, nauka powinna wydobywać nas z kryzysu poprzez ścisłą współpracę sektora wytwórczego ze środowiskiem naukowym. Ale tej współpracy nic na duża skalę nie wspiera i wspierać nie będzie. W populistycznym ekosystemie władzy pierwszeństwo będą miały – kto powie, że nieuzasadnione? – potrzeby bezpośrednie, o krótkookresowych skutkach przekładających się na sondaże wyborcze. Środowisko naukowe może sobie wylobbować jakieś zwiększenie nakładów – może wartości połowy wskaźnika inflacji. Ale i to byłoby dużo.
Czytaj dalejEwaluacja to tylko symptom. Albo obudzimy się tu i teraz, albo w ogóle