Decyzja Ministra o ogłoszeniu nowej punktacji za publikacje w czasopismach zelektryzowała sporą część naszego środowiska. W związku z sytuacją polityczną magiczne punkty media próbowały nawet przybliżyć czytelnikom dzienników. Treść postów i komentarzy w mediach społecznościowych (głównie) i w dyskusjach mniej lub bardziej prywatnych nie odbiega od tych, jakie czytaliśmy już wielokrotnie, bo też decyzje Ministra w zasadzie nie zaskakują. Jeśli już coś, to zaskoczył mnie szeroki zakres lobbingu i związanych z tym zmian w czasopismach związanych z science i praktycznymi dziedzinami technicznymi. Największe skoki, o 180 punktów, odnotowały bowiem nie czasopisma humanistyczno-społeczne, lecz inżynieryjne, biologiczne i chemiczne. Poza tym jeszcze więcej tego, co już znaliśmy – dowartościowanie czasopism polskich, bez korelacji z jakimikolwiek obiektywnymi wyznacznikami, wzmacnianie czasopism wydawanych w mniejszych ośrodkach, zwłaszcza prawobrzeżnych, teologia, KUL itp., itd.
Warto więc o tym pisać? Jak najbardziej! By odpowiedzieć sobie na pytanie o konsekwencje tego trwającego już 3 lata, bo rozpoczętego jeszcze w czasach ministra Gowina, zamieszania.
Podstawowym problemem jest niemożność ogarnięcia przez polityków, że nauka i szkolnictwo wyższe mogą odegrać istotną rolę w życiu społecznym i gospodarczym kraju nad Wisłą. Zarówno minister Kudrycka jak i minister Gowin oczekiwali, że dzięki ich reformom nie będą musieli się za nas wstydzić, uczelnie pójdą do góry w światowych rankingach, będą w końcu prestiżowe granty. Oczywiście, wszystko to przy minimalnych nakładach, dzięki formułowaniu warunków zachęcających do zwiększenia wysiłku. Ubocznym skutkiem miało być docenienie tych zespołów i badaczy, którzy faktycznie włączają się w badania naukowe, wykraczając poza środowisko tzw. nauki polskiej. Gdyby ten wpływ na kulturę pracy w naszej akademii udało się racjonalnie wspierać finansowo, skutki długofalowe byłyby ciekawe. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Już minister Gowin zaczął ochoczo zmieniać reguły gry, wspierać szeroko lobbing ośrodków i środowisk, które uznawał za słuszne. Obecny Minister niczym się nie krępując śmiało zmienił reguły gry przenosząc kryteria partyjnej gry wyborczej na kształtowanie środowiska naukowego. Ze zgodą tego ostatniego! Bo nie przypominam sobie jakichkolwiek strajków lub choćby masowych protestów z okazji niemerytorycznych decyzji ministerstwa. Kryteria ewaluacji jakości badań naukowych przestały mieć jakikolwiek związek z merytoryczną wartością badań, zaczęły mieć głównie wymiar polityczno-społeczny. I ten kierunek ochoczo podchwytują władze uczelni przenosząc zdezelowaną punktację na specyficzne działania wspierające wewnętrzne polityki lokalnych władz.
Pisałem to już przed i po ogłoszeniu wyników ostatniej ewaluacji – ona nie ma sensu merytorycznego. Wypaczone listy punktacji, odwołania i przyznawanie kategorii badań „za szczególną rolę społeczną” decyzją Ministra stworzyły narzędzie do partyjnego ingerowania w życie uczelni. Rezultaty zobaczyliśmy – każda uczelnia z dumą ogłasza, ile dodatkowych punktów dostały jej czasopisma. Ale co z tego wynika? Tylko tyle, że środowisko z dumą przyznaje, że zjada z ręki Ministra każdy okruch, jaki od niego otrzyma. I że jest gotowe za te okruchy chwalić go do nieprzytomności.
Zróbmy tymczasem takie ćwiczenie. Powtórzmy na głos: POWSZECHNA EWALUACJA JAKOŚCI BADAŃ NAUKOWYCH W POLSCE NIE MA SENSU! Czy to boli? Wobec różnorodnych typów uczelni wprowadzenie jako istotnego dla ich finansów wskaźnika jakości badań prowadzić musi do korupcji i działań lobbystycznych. Naprawdę poza naszym małym światkiem, czy ktoś się przejmuje, że należymy do dyscypliny A+, A lub B? Albo że publikujemy w czasopiśmie „za 140/200 punktów”? Jeśli odjąć wagę finansową ewaluacji – którą da się, jak widać, odpowiednio sterować – jakie znaczenie ma wynik ewaluacji i wszystkie zabiegi wokół punktów? Politycy manipulując narzędziem sprawili, że jest to karykatura pozbawiona znaczenia dla jakości badań.
Będę ciągle powtarzał – nie warto tworzyć skomplikowanego mechanizmu ewaluacyjnego. Warto pozwolić uczelniom zróżnicować się tak, by specjalizowały się w konkretnych formach oddziaływania na społeczeństwo i świat. I doskonałość w wybranej formie odpowiednio oceniać i wspierać. Paradoksalnie Minister w jednym miał rację – nie ma potrzeby znać listy z punktami przed ewaluacją. Bo to jest aberracja, bo wtedy zamiast publikować tam, gdzie powinno się oddawać swoje teksty, to jest do najważniejszych czasopism dla naszych badań, szuka się czasopism najwyżej punktujących. Zapomnijmy o punktach, dajmy naszym władzom impuls – niech powalczą o racjonalną ocenę uczelni i finansowanie specjalizacji wybranej przez uczelnię, a nie jakiegoś wybranego, sztucznego wskaźnika.
Jako środowisko nie zdaliśmy egzaminu z uczciwości wobec naszych wartości. Lobbing wokół punktacji, przebijanie się tymi punktami, ale też populistyczne argumenty o wyższej roli społecznej regionalnych uczelni nad rzekomo dążącymi do dominacji (nad czym????) uczelniami z metropolii pokazały, że naukę zepchnęliśmy już nie na drugi, ale n-ty plan. Kartonowe czeki i głęboki kryzys finansowy sprawiły, że centralną wartością środowiska stały się pieniądze. Nie nauka, ale mityczne 'środki’ są w centrum zainteresowania senatów, władz rektorskich, elektorów. Jak księża w czasach PRL błogosławiący kradziony cement na budowę kościołów, tak i my całujemy po rękach ministerstwo za czeki, punkty, dotacje.
Nowa lista Ministra jest zwierciadłem, w którym sami możemy się przejrzeć. I niech każdy sam oceni to, co zobaczy.