Co mają ze sobą wspólnego dyskusja Olgi Tokarczuk i Martina Pollacka z okazji przenosin Fundacji Olgi Tokarczuk do nowej siedziby w Willi Karpowiczów we Wrocławiu z propozycją nowej podstawy programowej do nauczania historii oraz nowego przedmiotu 'historia i 'współczesność’? Można by powiedzieć, że trudno o większe przeciwieństwa. Ale w moich oczach jest coś, co je łączy – niebezpieczeństwo utraty kontaktu między młodzieżą a powszechnie akceptowalnymi strukturami kultury i przekazu wiedzy o niej.
Jednym z wątków bardzo ciekawej wymiany poglądów między dwójką wielkich pisarzy była kwestia braku buntu wśród młodego pokolenia, zgody jego członków na otaczający świat. Nie wydaje mi się to zupełnie trafną obserwacją. Zarówno w czasie mojej młodości, jak i znanego mi tylko z przekazów historycznych okresu zmian kulturowych lat 60. i 70. XX w. zdecydowana większość młodzieży przez większość swojego czasu była zdystansowana do działań aktywistów. Włączano się w szersze i barwniejsze działania w szczególnych momentach, albo pod wpływem własnego zagrożenia, albo w kontekście korzyści czerpanych z udziału w nich – nie tyle materialnych, co poprzez realizację określonych potrzeb. Ale to nie oznaczało przecież, że nie zachodziła rewolucja – najpierw ruchu hippies, potem post-kontrkulturowej konsumpcji, opozycyjnego wobec niej społeczności punk, równolegle i później całego, bardzo zróżnicowanego nurtu nowej kontrkultury. Jeśli rozglądam się dziś, to wśród młodzieży i licealnej i studenckiej widać podobny melanż – większość 'chce tylko żyć i pracować spokojnie’, ale gotowi są wystąpić, jeśli coś temu marzeniu zagraża. A jednocześnie jest spora grupa promująca krańcowo przeciwne ideały – oględnie opisać je można jako 'lewicowo-marksistowskie’ i 'prawicowo-nacjonalistyczne’. Z żalem mogę tylko stwierdzić, że nurt anarchistyczno-syndykalistyczny jakby wygasł.
Co zatem może niepokoić? Nie widzę bezideowości młodych. Przeciwnie, jak zawsze w historii widzę ich sprzeciw wobec establishmentu i gotowość wywracania świata, rozrywania granic i łamania barier. Tak było od starożytności, tak jest i teraz. To szansa dla społeczności, bo przynosi nowe spojrzenie, nowe rozwiązania starych problemów. Ale też zagrożenie, jeśli zamiast rozwiązań idzie za buntem tylko chęć zniszczenia. To też przerabialiśmy, gdy młodych uwodzą starsi wyciągając dla własnej korzyści emocje, wskazując wrogów i zachęcając do wojen. Jak świat światem młodzi ludzie najbardziej skłonni są do impulsywnych i pełnych ryzyka zachowań, najmniej mają do stracenia, ich szacunek dla norm współżycia społecznego najłatwiej jest naruszyć. I chyba to nas – i trochę się utożsamiam z opowieścią dwojga pisarzy – najbardziej przeraża. Nie bierność, ale niebezpieczeństwo, że naturalny element rozwoju człowieka może zostać wykorzystany nie do wzbogacenia wspólnoty człowieczej, w tym naszej, polskiej, lecz do destrukcji, wzniecania nienawiści. Jak zauważyła Olga Tokarczuk, zdumiewająco łatwo jest dziś pchnąć ludzkość na tory nieracjonalnych zachowań, zerwać z kulturowymi normami poprzez manipulacje, które nie wnoszą nic konstruktywnego. Tylko, czy nie jest to wyzwanie i przestroga dla nas, dla ludzi uczących młodzież, dających jej świadectwo tego, jak można realizować głoszone ideały?
No właśnie, tu pojawia się anonsowana we wstępie propozycja nowej podstawy programowej do nauczania historii. Zachęcam do lektury, każdy sam powinien sobie wyrobić swoje zdanie. Ja mam poczucie kompletnego dysonansu. Poznawczego, bo ta podstawa ma się nijak do współczesnych badań historycznych. Treści ukazane w niej są świadomie narodowo-chrześcijańskie w odniesieniu do dziejów Polski, a skrajnie europocentryczne w zakresie historii powszechnej. Niezależnie od opcji politycznych – to nie jest dzisiejsza narracja historyczna. Widzimy szerzej i głębiej, pokazujemy wielość ścieżek historii i jednocześnie uwikłanie każdej grupy ludzkiej w historię globalną. No i przede wszystkim – nasze dzieci żyją i będą żyły w świecie ZGLOBALIZOWANYM. Zmienia się podejście do łańcuchów dostaw, bezpieczeństwa ekonomicznego – ale nie do wyraźnego akcentowania globalnych zależności, w tym do przenikania się kultur i wartości w nich zawartych. Tymczasem ta podstawa programowa świadomie wskazuje, że jej celem jest nauczanie wyłącznie Polski i chrześcijaństwa. Tylko, że nasze dzieci żyją i będą żyły całym światem. Jeśli nie pokażemy i nie wprowadzimy je w ten świat, zrobi to za nas ktoś inny. Dodatkowo, treści w podstawie są zdominowane przez prosta – by nie rzec prostacką – historię polityczną, mimo akcentowania konieczności wskazywania rangi nauczania dziejów kultury, gospodarki. Bolesna jest wręcz łopatologiczna ideologizacja nauczania historii pod kątem bieżących interesów politycznych. Bolesna, bo nie dość, że grozi przekształceniem przedmiotu kluczowego dla zrozumienia otaczającego świata w wypaczającą ten świat tubę propagandową współczesnej, ale za chwilę – kolejnych opcji politycznych. Ale bolesna także dlatego, że poprzez swoje oderwanie od współczesnej metodologii badań i nauczania historii, od kultury komunikowania wiedzy, zmieni historię w przedmiot okrutnie nudny i… pusty.
Jestem przekonany, że dzieci i młodzież mogą tylko zyskać na dobrym nauczaniu historii. Mogą zrozumieć kody kulturowe, które są wokół nich, przyzwyczaić się do racjonalnego dekonstruowania sytuacji społecznych, politycznych, rozumienia procesów społeczno-gospodarczych, wreszcie umiejętnie znaleźć się w skomplikowanym świecie wielokulturowych i wieloetnicznych relacji. Mogą wtedy się buntować – ale kreatywnie, widząc możliwości, znając skutki. Historia nie daje recept, nie jest prop-agitką, ale droga do zrozumienia człowieczeństwa tu i teraz. Jeśli drogi kultury rozejdą się, jeśli zostawimy młodzież samą, to zrobimy to na własne życzenia. Przez nasze zaniechania i naszą wyuczoną i korzystną dla nas bezradność. Nie powinniśmy tego robić. Żyjemy w czasach niesamowitego lęku i napięcia, konflikty wiszą w powietrzu i często w najmniej spodziewany sposób się materializują. Historia uczy dialogu, szacunku do wielości i różnorodności – i tego musimy nauczać. Wprowadzając w historię, wprowadzając w kulturę, dajemy szansę sobie i następnym pokoleniom. Nawet, jeśli robić to będziemy bez punktów i pochwał, nawet wbrew wszystkim partiom aktywnym na scenie politycznej.
Bezwzględnie – warto.
I krótkie sprawozdanie:
- w poniedziałek spotkanie z wiceministrem, sekretarzem stanu w MEiN Wojciechem Murdzkiem, omówienie bieżącej sytuacji Uniwersytetu Wrocławskiego, także w kontekście zacieśniania współpracy z Uniwersytetem Medycznym;
- tego samego dnia spotkanie z rektorem Akademii Wojsk Lądowych, pułkownikiem Piotrem Płonką i rozmowa o konkretnych działaniach na rzecz współpracy. Bardzo dobry klimat i dużo ciekawych pomysłów;
- we wtorek udział w posiedzenie senackiej komisji rozwoju, przedstawienie projektowanych zmian w strukturze administracji centralnej, animowana przez Przewodniczącego dyskusja nad funkcjonowaniem wydziałów i zmianami w statucie;
- przede wszystkim bardzo ciepła uroczystość wręczenia naszym pracownikom i studentom z lat 80. odznak Wrocławska Wolność, pierwszej edycji, przyznawanej przez rektora na wniosek Kapituły członkom naszej wspólnoty (ongiś i dziś), także pośmiertnie, zaangażowanym w działalność opozycyjną w czasach PRL. Wiele wzruszających słów, bardzo ważne dla naszej tożsamości spotkanie i brawurowy występ chóru Gaudium w nietypowym repertuarze;
- i jeszcze spotkanie z ambasadorem Wielkiego Księstwa Luksemburg, wymiana poglądów, możliwości współpracy;
- w środę udział w opisywanym spotkaniu Olgi Tokarczuk i Martina Pollacka.
Czwartek – piątek, dwa dni urlopu, mniej oficjalne spotkania. No i najważniejsze – zaszczepienie najmłodszego syna. Ufff jesteśmy bezpieczniejsi przed nową falą zakażeń. Ciągle będę o tym mówił – mamy bardzo spokojną już sytuację epidemiczną na Uniwersytecie (w tym tygodniu zgłoszono zakażenia wśród 19 studentów, 11 pracowników administracji i 5 wykładowców), ale po Nowym Roku czeka nas fala zakażeń wywołanych przez nowy wariant wirusa. Szykujmy się do niego już dziś – qui vis pacem, para bellum czyli – chcesz być zdrowy – szczep się!