Uniwersytet powinien być polityczny. Bo polityczne jest wszystko to, co dotyczy życia w społeczeństwie demokratycznym. Tu publicznie broni się wartości konstytutywnych, decydujących o swojej tożsamości. Demokracja daje nam wybór. Możemy wspierać, a czasami walczyć o wartości istotne dla naszej grupy stając się podmiotami życia społecznego. Ale możemy też rezygnować z tego przywileju i mówić o naszej ‘apolityczności’. Ale wówczas przekazujemy nasze obywatelskie prawa tym, którzy akurat sprawują władzę. Podporządkowujemy się im i to oni mówią nam, jakie są nasze wartości.
To ostatnie nie mieści się w mojej wizji uniwersytetu jako miejsca poszukiwania i głoszenia prawdy, a tym samym promującego wolność i otwartość. Te wartości są rdzeniem, definicją życia akademickiego i nie można zrezygnować z ich promowania bez rezygnacji z bycia częścią tradycji akademii. W tym sensie uniwersytet musi być polityczny, jeśli chce w dzisiejszym świecie populizmu, autorytaryzmu i ślepej wiary przetrwać i wspierać demokratyczny etos obywatelski. Ale z tego samego względu uniwersytet nie może być ani partyjny, ani rządowy. Paradoksalnie, wtedy właśnie przestaje być bytem politycznym, a staje się bezwolną zabawką w rękach polityków i demagogów. Niezależnie od znaków i legitymacji, które przedstawiają.
Staram się nie pisać o swoim uniwersytecie. Ale ostatnie wydarzenia uderzyły w samo serce bliskiej mi idei uniwersytetu. W czasie wręczania prof. Krzysztofowi Ruchniewiczowi nagrody Uniwersytetu Europejskiego Viadrina, Jego Magnificensja Rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Robert Olkiewicz wyszedł podczas laudacji przedstawianej przez prof. Basila Kerskiego. Dowiedziałem się o tym od organizatorów i sądziłem, że była to niezręczność spowodowana stanem zdrowia, pilnymi obowiązkami – czymkolwiek, co da się wytłumaczyć bez uszczerbku dla honoru obu uczelni. I gdyby taką wersję podano oficjalnie, nic wielkiego by się nie wydarzyło. Ot, niezręczność, ale kto nie popełnia błędów? Jednak niedługo później ukazało się przedziwne oświadczenie rzeczniczki Uniwersytetu.
Rektor, który reprezentował powagę Uniwersytetu, słyszał wystąpienie pana prof. Kerskiego i dostrzegł w nim pochwałę nagrodzonego. Ale jednocześnie stwierdził, że on
‘Niestety sporą część swojego wystąpienia poświęcił ostrej krytyce wewnętrznej sytuacji politycznej Polski. W ocenie władz Uniwersytetu Wrocławskiego uroczystość wręczenia tak ważnej Nagrody powinna być poświęcona podkreśleniu zasług i osiągnięć osoby nagrodzonej, a nie miejscem wyrażania własnych – słusznych lub nie, bo nie to jest istotą problemu – poglądów politycznych.’
W rezultacie postanowił opuścić uroczystość
‘w akcie niezgody na zamienienie laudacji na cześć prof. Ruchniewicza w polityczny wiec przez pana Basila Kerskiego’.
Wracamy zatem do sedna – czy polityczność jest złem w życiu akademickim? Absolutnie nie, jest elementem konstytutywnym naszego etosu. A w konkretnym przypadku tej nagrody? Przypomnijmy, jest to nagroda przeznaczona dla osób zasłużonych dla porozumienia niemiecko-polskiego. Jest to z gruntu nagroda polityczna, a wartości, które promuje, są ściśle zbieżne z wartościami akademickimi – otwartość i wolność, budowanie porozumienia na gruncie prawdy. Zachowanie Magnificencji można by więc było zrozumieć wtedy, gdyby laudacja była sprzeczna z etosem akademickim lub przesłaniem wręczanej nagrody. Na szczęście dysponujemy już publicznie ogłoszonym tekstem laudacji profesora Basila Kerskiego. Każdy może ją przeczytać i wyrobić sobie swoje zdanie.
Nie ma w niej – jak sugerowali radośnie bliscy Partii dziennikarze – krytyki Polski. Owszem, jest krytyka łamania prawa, praw obywatelskich, populizmu, odradzania się tendencji ekstremistycznych – podkreślmy: także w Niemczech. Ale te słowa nie są głoszone dla podkreślenia osobistych poglądów pana Kerskiego, lecz dla ukazania tła działalności prof. Krzysztofa Ruchniewicza. Nieprzejednanego zwolennika równości w relacjach niemiecko-polskich, oparcia ich o fakty, a nie o emocje, bezwzględnego szukania prawdy, bez partyjnie skutecznego wyginania kręgosłupa.
I gdy w tym kontekście czytam kolejny fragment Oświadczenia rzeczniczki Magnificencji Olkiewicza, nie mogę wyjść ze zdumienia:
‘W opinii władz Uniwersytetu Wrocławskiego każdy członek społeczności akademickiej ma prawo do swoich własnych poglądów, w tym oczywiście politycznych, do ich wyrażania i manifestowania. Można się z tymi poglądami zgadzać lub nie, co nie zwalnia nas od obowiązku wzajemnego szacunku. Są jednak miejsca i uroczystości, gdzie zdecydowanie powinniśmy się powstrzymywać od nadawania im charakteru politycznego. Takim miejscem był Uniwersytet Europejski Viadriny [sic!] i odbywająca się 1 czerwca uroczystość’.
Bo porównanie gestu Rektora i treści obu tekstów może wskazywać, że prof. Olkiewicz albo nie zrozumiał przesłania i treści laudacji (i tę wersję uważam za optymistyczną), albo uznał, że dla Uniwersytetu – którego jest reprezentantem – jest obraźliwym wskazanie łamania prawa i zasad demokracji w naszym kraju i w całej Europie. Niestety, sądząc z treści Oświadczenia oraz tytułów artykułów w gazetach wychwalających gest Rektora, ten ostatni miał być wyrazem niezgody i protestu przeciw wskazywaniu dość oczywistych dla prawników, konstytucjonalistów i zwykłych obywateli przekroczeń prawa dokonywanych w Polsce przez rząd i Partię.
Tym samym Rektor uznał, że misją Uniwersytetu jest stawać się stronnikiem konkretnej partii politycznej i konkretnych praktyk politycznych w skali całego kontynentu. Niestety, nie są akademickimi wartości stojące za zachowaniami rządzących krytykowanymi przez Basila Kerskiego. Czy to oznacza, że według Magnificencji Uniwersytet ma stać się uczelnią upartyjnioną, rezygnującą z własnych wartości na rzecz politycznego wspierania tej lub innej partii? Czy to oznacza, że zostaliśmy brawurowo wystrzeleni poza zasadniczy nurt akademii, znaleźliśmy się w okolicy uniwersytetów partyjnych z czasów demokracji centralistycznej?
Partia to nazwa wywodząca się od łacińskiego słowa ‘pars’ – ‘część’, fragment i jest ono przeciwieństwem ‘universitas’ – powszechności, wspólnoty. Może taki właśnie jest zamiar Ministra, by wspólnoty stały się skonfliktowanymi, podzielonymi stronnictwami poszczególnych ruchów politycznych. Pozbawione zakorzenienia w swoich wartościach takie wspólnoty staną się jak kościół kapłanów, w których nikt nie wierzy.
Nie wierzę w upartyjniony uniwersytet. To droga do upadku. Wartości uniwersyteckie przetrwają każdy kryzys. Ale uczelnie – niekoniecznie.
Dziekuje.