Interesującą analizę zależności między ojczystym językiem uczelni a wydajnością publikacyjną zaprezentowali Yihui Cao z University of Westminster, Robin Sickles z Rice University, Texas, Thomas Triebs z Loughborough University oraz Justin Tumlinson from the University of Exeter. Według ich obliczeń istnieje bezpośrednia zależność między oddaleniem języka ojczystego uczelni od angielskiego a procentowym udziałem publikacji zatrudnionych badaczy w czasopismach o największym IF. Stąd uczelnie w Holandii, Niemczech i Szwecji mają mieć większy udział odpowiednich publikacji niż te funkcjonujące we Francji czy Japonii. Tę samą uwagę można przenieść oczywiście na sytuację w Polsce. Tę nierówność część rządów i uczelni stara się zmniejszyć poprzez zwiększenie nacisku na studia prowadzone w języku angielskim. Prowadzi to jednak do zmniejszenia zainteresowania studiami – i badaniami – w języku ojczystym, co negatywnie odbija się na możliwości zaspokojenia potrzeb miejscowych rynków pracy. W związku z tym w Chinach rozpoczęto ograniczanie naborów na studia anglojęzyczne ze względu na brak wyspecjalizowanych pracowników posługujących się miejscowa terminologią.
Ta, wydawać by się mogło, banalna obserwacja ma dalekosiężne skutki. Potwierdza danymi statystycznymi problematyczny charakter równości dostępu do kanałów dystrybucji informacji naukowej. A tym samym stawia pod znakiem zapytania sens rankingów uczelni opartych o dane bibliometryczne z głównie anglojęzycznych czasopism. Otwiera też dyskusję nad skutkami tej nierówności dla rozwoju wiedzy – dominacja w dyskursie naukowym określonych koncepcji może okazać się pochodną ich związku z kulturą językową twórców i publikatorów, nie zaś z adekwatnością wyników badań. I wreszcie stawia pytanie o korzyści i koszty utrzymywania wspólnoty języka naukowego, nierówność pozycji badaczy i badań wywodzących się z kręgów językowych odległych od dominującego współcześnie języka angielskiego.
Mimo wszystko, nie demonizowałbym skutków tych obserwacji. Jeśli ktoś czyta rankingi jak Biblię i opiera o nie swoją politykę rozwoju uczelni/środowiska, to już niewiele mu pomoże. Nie mam jednak wątpliwości, że ustalenie wspólnego języka dla nauki jest jak najbardziej korzystne dla wszystkich. Umożliwia włączenie się do dyskursu bez konieczności studiowania z równym zaangażowaniem kilku języków równoprawnych w danej dziedzinie, co zabiera czas, który można poświęcić po prostu na badania. Owszem, miło jest znać wiele języków, ale świetnie, że w czasie spotkań można się oprzeć na jednej lingua franca. Natomiast bez wątpienia jest to cios dla tych z nas, którzy chcieliby w oparciu o liczbę publikacji w czasopismach mierzyć doniosłość / wydajność badań. Ta pośpieszna metodyka nie sprawdza się, bo abstrahuje od szeregu uwarunkowań, nie tylko językowych, ale i kulturowych i dyscyplinowych. Może jednak warto wrócić do podstawowych pytań o cel uprawiania konkretnej dyscypliny w konkretnym miejscu i czasie?
Zatem – uważam, że należy wspierać publikowanie po angielsku. Ale zwłaszcza humaniści, a także kształcący lokalnych specjalistów muszą dbać o języki ojczyste, by podtrzymywać pulę różnorodności w społeczności ludzkiej. Tygiel kulturowy jest pożyteczny i zdrowy – także w nauce.
Duzo by o tym mowic, Panie Profesorze, drogi Przemku!
Twierdzenie, ze publikowanie po angielsku trzeba w Polsce wspierac, jest niewatpliwie sluszne. Jest jednak jedno 'ale’: Jako koordynator czesci polskiej w International Medieval Bibliography czytam bardzo duzo publikacji polskich autorow- po polsku i po 'angielsku’. Moje doswiadczenie wskazuje, ze (przynajmniej jesli chodzi o najszerzej pojmowana mediewistyke) nie ma w Polsce ani jednego (punktowanego!) czasopisma naukowego, ktore zamieszczaloby zaupelnie poprawne jezykowo streszczenia i tytuly artykulow, nie mowiac juz o samych artykulach. Bledy sa zenujace! Kompromitujace! Wspolpracujac z wieloma wydawnictwami czytam wiele tlumaczonych na 'angielski’ prac autorow polskich. Bardzo czesto ich poziom jezykowy jest tragiczny, co jest skandalem tym wiekszym, ze na te tlumaczenia i 'tlumaczenia’ ida ogromne pieniadze i jest spora grupa ludzi, ktora calkiem niezle z tego zyje, a na ktorej lasce sa autorzy nie bedacy w stanie poziomu tlumaczenia ocenic. Jesli ktos uwaza, ze przesadzam, sluze przykladami. Wieloma!
Klaniam sie!