Dziś kilka słów o wyborach – ale nie partyjnych. W naszym światku akademickim też trwa kampania wyborcza, choć skala mniejsza, to przecież ambicje i emocje ogromne. Wybieramy członków Rady Doskonałości Naukowej. Teoretycznie to najważniejsze wybory dla środowiska naukowego. Najważniejsze, bo decydujące o jego kształcie merytorycznym i etycznym. Zacytujmy za ustawą:
RDN działa na rzecz zapewnienia rozwoju kadry naukowej zgodnie z najwyższymi standardami jakości działalności naukowej wymaganymi do uzyskania stopni naukowych, stopni w zakresie sztuki i tytułu profesora.
RDN nie tylko wyznacza recenzentów w przewodach habilitacyjnych i postępowaniu o tytuł profesorski. Kontroluje też poprawność procedur, jest instytucją odwoławczą, może unieważniać uchwały podejmowane przez instytucje nadające stopnie, może odmówić wszczęcia postępowania o tytuł profesora. De facto powinna wyznaczać standardy merytoryczne dla naszego środowiska. Czy tak jest? No cóż, niech sobie każdy sam odpowie w ramach własnej dyscypliny.
Wątpliwości nie rozwiewa procedura i praktyka wyborcza. Wymagania stawiane kandydatom są mniej niż minimalne. W dorobku powinni mieć 1 monografię lub 3 artykułu naukowe. Uświadommy to sobie – osoby decydujące o wyznaczeniu tych, którzy będą oceniali kandydatów do stopnia doktora habilitowanego lub tytułu profesora mogą w całym swoim dorobku mieć 1 monografię lub 3 artykuły naukowe. Nieśmiało zapytałbym się, jak jest przy takim dorobku ich orientacja w bieżącym stanie własnej dyscypliny? W praktyce przecież sytuacja jest – na szczęście i na nieszczęście – bardziej skomplikowana. Kandydatów wybierają senaty uczelni, wcześniej wyłaniają rady wydziałów lub instytutów (ograniczając się do sektora szkolnictwa wyższego). I tu merytoryka odgrywa może jakąś rolę, a może nie? Nie ma w tym zakresie żadnych regulacji, liczy się wewnętrzna kultura organizacyjna. Jaka ona jest, znów, każdy musi spojrzeć na swoją jednostkę.
W zasadzie najważniejszym zadaniem tego ciała jest podejmowanie decyzji dotyczącej kompetencji recenzentów i oceny przebiegu procedury. Poruszenie wywołała niedawna analiza składów komisji w postępowaniach profesorskich wskazująca, że członkowie RDN często, a czasami zdumiewająco często wskazywali siebie do pełnienia płatnych funkcji w komisjach. Nikt tego nie zabrania, ale działania na własną korzyść w ramach ciała administracji centralnej (bo takim jest ustawowo RDN) budzi uzasadnione zastrzeżenia. No tak, ale przecież te osoby zostały zgłoszone i wybrane. Dokładnie w takich samych wyborach, jak te, które obecnie są przeprowadzane. Według takiej samej procedury. Z taką samą wiedzą przekazywaną wyborcom.
No właśnie, jaka ona jest? W zasadzie – bliska zeru. Dostajemy listę nazwisk i możemy sami, na własną rękę, szperać szukając ich dorobku czy przygotowanych przez nich dotychczas recenzji w postępowaniach. Część jest w Internecie, część – nie, mimo wymogu dostępności danych. Konia z rzędem temu, kto w zawikłanych i niejasnych serwisach uniwersyteckich znajdzie pełne informacje o kandydatach. Dla wielu nie można znaleźć nawet pełnej bibliografii, bo serwisy uczelniane ich nie oferują. O doświadczeniu administracyjnym kandydatów – przypomnę, to organ administracyjny szczebla centralnego – nie wspomnę. Co zatem pozostaje? Można próbować, jak zrobiła to Fundacja Science Watch Polska sprawdzić wskaźniki Hirscha dla kandydatów. Trochę tu błędów (z mojej działki- prof. Stanisław Sroka ma H-index 8 w programie PublishorPerish, w tabeli jest b.d., dr hab. Tomasz Gałuszka ma H-index 4, nie zaś 0 itp), ale to się zdarza przy większych analizach. Sęk w tym, że H-index można porównywać tylko w ramach subdyscyplin, o dyscyplinach nie wspominając. Jak porównać H-index biologa i biotechnologa? Fizyka i historyka? A nawet historyka historii najnowszej ze średniowiecznikiem lub nowożytnikiem? Wszystko tu jest ułomne, a przy braku innych, publicznie dostępnych danych łatwo o decyzje niekoniecznie adekwatne do faktycznego wpływu dorobku osoby na jej pole badawcze.
Pozostaje zatem magiczna „opinia środowiska”. Ale jak ona ma się do merytorycznych kryteriów wyboru? No, nijak. Można otrzymać na przykład list zachęcający do głosowania na kandydata, bo 'jest szansa zmienić układ’ i 'ten kandydat nam obiecał, że…’. Jak się to ma do powagi ciała, które ma decydować o losach jakości merytorycznej członków naszej akademii? Czy to znaczy, że wybieramy tych, którzy tworzą z nami nową grupę? I odsuwamy jednych, żeby 'nasi’ teraz powielili mechanizmy poprzedników, tylko – dla nas? Głosujemy na kolegów i koleżanki, czy może jednak powinniśmy na doświadczenie i wiedzę?
Nic w tych wyborach nie jest poważne. Wzajemne popieranie się, umawianie, dogadywanie… Wszystko to jest tak boleśnie charakterystyczne dla naszej demokracji akademickiej, w której kwestie merytoryki znalazły się gdzieś tak głęboko zagrzebane… Czy jest to może jakaś reprezentatywna próba środowiska? Tak? To dlaczego w mojej dyscyplinie – historia – zgłoszono do głosowania 13 osób, w tym tylko 1 kobietę? Naprawdę taki jest stosunek płci wśród zatrudnionych? A może mężczyźni są 12 razy bardziej kompetentni niż kobiety?
I na koniec, RDN ma podejmować decyzje istotne dla środowiska i dla jednostek, kształtować przyszłość polskiej nauki. Nie nauki w ogóle, ale tej tutaj – jak najbardziej. Potrzebna byłaby może minimalna chociaż wiedza o tym, jak wygląda jej funkcjonowanie. A przede wszystkim potrzebna byłaby postawa etyczna, bezstronność i niezależność, potwierdzone praktyką unikanie wspierania partykularyzmu i tworzenia grupek samowspierających się znajomych, potrzebny byłby twardy kręgosłup, zgodność działania z wartościami akademickimi. O czym my jednak rozmawiamy, a czasami dyskutujemy publicznie… Liczy się przecież poparcie i opinia środowiska!
Uważam, że w obecnym kształcie proces wyłaniania RDN jest mało poważnym przedsięwzięciem, bo rozmija się zupełnie z kompetencjami potrzebnymi do pełnienia funkcji członka RDN. Życzę polskiej nauce jak najlepiej i trzymam kciuki, by wybrani okazali się godni okazanego im zaufania. Ale ja w takich wyborach udziału wziąć nie mogę.
Myślę, że najprościej byłoby znieść habilitacje i profesury.