Pułapka średniej stagnacji czy wybór wolności?

Wyprawa wokół Spitsbergenu

Minęły najcieplejsze corocznie święta. Kończy się rok, a wraz z nim przyjdzie standardowo czas podsumowań. Osobiście nie przepadam za spoglądaniem wstecz. Rok to za krótka chwila, by można było coś z niej wartościowego wywnioskować. Choć ten zapisze się na pewno w historii kraju spektakularnym – ale wcale nie łatwym i oczywistym – zwycięstwem demokracji, to przecież jej przyszłość nie jest ustalona. Zamiast więc kolejny raz pisać o minionym Ministrze – co zrobiłem już wystarczająco często – chciałbym pochylić się na chwilę nad przyszłością. Bo uważam, że powrót do sytuacji sprzed 2015 r. w naszym sektorze byłby ciężkim błędem.

Spośród licznych zmian zachodzących wokół nas wyraźnie widać dominujący w naszym kraju pragmatyzm w wymiarze krótkiego okresu czasu i to nie tylko w odniesieniu do celów materialnych. Chcemy czy nie, studenci będą studiować i pracować równocześnie. Poszerzający się zakres wolności młodych ludzi, możliwości własnego rozwoju, zdobywania doświadczeń i rozwijania sieci społecznych powoduje, że trwanie głównie przy uczelni dla młodego człowieka przestaje być wyborem gwarantującym przyszłość. Studia nadal są okresem formacyjnym, ale nie poprzez uczestnictwo w życiu studenckim, lecz poprzez rozwój społeczny i zawodowy biegnący równolegle, czasami przeplatający się z nauką na studiach. Ale już bardzo rzadko ze studiowaniem. Wyjątkowo – to świat zewnętrzny ze studiowaniem się przeplata. Większość młodych ludzi przychodzi zdobyć certyfikat, ale wystarczy do tego zaledwie część ich uwagi i ułamek czasu. To rzutuje na ich, ich rodzin i otoczenia spojrzenie na uczelnie wyższe.

Powstanie nowego rządu boleśnie pokazało, że elity polityczne mają jedną co najmniej cechę wspólną – nie dostrzegają nauki i/lub szkolnictwa wyższego jako kluczowego elementu wspierającego rozwój demokratycznego, nowoczesnego, skierowanego ku przyszłości społeczeństwa. Sądząc po expose premiera Tuska – którego bardzo szanuję – nie dostrzegają naszego sektora niemal w ogóle. Wypowiedzi nowego Ministra są ostrożne, stonowane, jego działania ukierunkowane na realizację dotyczących nas okruchów ze 100 konkretów. Ani on, ani nikt z jego otoczenia nie ma doświadczenia zarządczego w odniesieniu do nauki i szkolnictwa wyższego. Trudno więc przewidzieć, którzy lobbiści zdobędą przewagę w jego otoczeniu. Ale już w tych wypowiedziach widać – co dla mnie jest oczywiste i cenne – że Minister chce ściślejszej współpracy podległego mu sektora z gospodarką i – bliżej nieokreślonego – udziału humanistyki w życiu społecznym. Zapowiada też kontynuację wsparcia dla uczelni w mniejszych ośrodkach, kosztem uczelni o większym potencjale badawczym i dydaktycznym (tak rozumiem jego metaforę 'janosikowego’ w samorządach przeniesioną do jego Ministerstwa). Dla ambitniejszych naukowców te zapowiedzi oznaczają, że trwanie w bieżącym modelu zostawiania bieżących problemów za drzwiami laboratoriów i 'robienie swojego’ będzie coraz trudniejsze. Strefa komfortu będzie się dla nas kurczyć – i raczej trzeba szukać nowych dróg finansowania i prowadzenia badań. Pieniędzy rządowych dla wszystkich nie starczy.

To tylko dwa fragmenty bardzo skomplikowanej układanki. A jest ich przecież więcej – kryzys społeczności obywatelskiej wyrażający się w odwrocie od racjonalnego myślenia był i jest także skutkiem słabej jakości edukacji wyższej. Brak współpracy z przemysłem to nie jest tylko wynik braku chęci naukowców, uniwersyteckiej biurokracji i ociężałości – choć również – ale także systemowego nieprzygotowania polskiego biznesu do inwestowania w technologie i produkty przyszłości. Rozdrobnienie instytucjonalne sektora będzie narastać, jeśli Minister będzie wspierał uczelnie regionalne i odpowiadał na ambicje lokalnych władz, by w każdym większym mieście była samodzielna uczelnia wyższa. Pisałem podsumowując lata czarne, że dostrzeżenie aspiracji tych uczelni było jedyną zaleta minionych trzech lat. Ale wrzucanie do jednego worka wszystkich uczelni, bez względu na potencjał i specjalizację (naukową, wdrożeniową, dydaktyczną) będzie porażką cofającą nas o kolejne lata. Wreszcie, wisi nad nami niebezpieczeństwo nowego, zamrożonego konfliktu globalnego z Polską jako krajem frontowym. Na co nasz sektor w ogóle nie jest przygotowany.

Jednego się obawiam – że znajdziemy się w pułapce średniej stagnacji. Że po podwyżkach i umiarkowanym wsparciu budżetów uczelni nastąpi stagnacja, pielęgnowanie stanu jest – lokalnych biznesów, koterii i frakcji. Mamy teraz chwilę, by spróbować wyjść na przeciw nowym potrzebom studentów, społeczeństwa i zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. Trwanie w miejscu byłoby objawem lęku i skostnienia, które drogo kosztowałby kolejne pokolenia.

Jako urodzony optymista wierzę jednak, że pozytywne zmiany są możliwe. Wierzę, że powstanie wśród uczelni grupa społeczności otwartych, eksperymentujących z nowymi metodami kształcenia i łączenia pracy z edukacją i – tak! – humanistycznym wychowaniem pro-obywatelskim. Wiem, jak wielki potencjał naukowy i gospodarczy znajduje się w naszym środowisku. Jesteśmy gotowi do zrzucenia skorupy. Jeśli coś nas więzi, to tylko nasze lęki.

Wystarczy chcieć mieć odwagę… What’s Your plan for tomorrow? Are You a leader or will You follow? Are You a fighter or will You cower? I tylko odpowiedzi na te pytania sobie i nam wszystkim życzę na Nowy Rok.

Lobbing i dalsze podziały w cieniu Świąt

Pies Basia z rogami świątecznego renifera

Schyłek roku, wraz z przywróceniem ministerstwa nauki oraz powołaniem nowego składu ministerialnego obfituje w działania lobbystyczne w zakresie nauki. Po wcześniejszym, burzliwym okresie formułowania pomysłów w przestrzeni publicznej, nastał czas przekładania ich na konkretne rady dla Ministra i jego współpracowników. W związku z brakiem doświadczenia w zakresie zarządzania jednostkami naszego sektora, kluczowe znaczenie będzie miało, który z pomysłów nowy skład ministerialny uzna za swoje. Tylko tytułem przykładu – bo przecież wielu spotkań i wpływów możemy się domyślać tylko obserwując ich skutki (już teraz) – kilka słów o przykładowych deklaracjach, korzyściach i niebezpieczeństwach z nich płynących.

Pro domo sua – zacznę od tzw. deklaracji łódzkiej ogłoszonej i spopularyzowanej przez grono historyków zajmujących się głównie dziejami najnowszymi, skupionych wokół Centrum Jerzego Giedroycia Uniwersytetu Łódzkiego, Instytutu Studiów Politycznych PAN, w mniejszym stopniu KUL i UJ. Spopularyzowana drogą cyfrową znalazła wielu zwolenników i zapewne ich liczba będzie dynamicznie rosła. Jej treść składa się z dwóch części – ogólnej i ideowej oraz bardziej szczegółowej – praktycznej. Pierwsza nie powinna budzić specjalnych dyskusji, choć może być uznana za nazbyt partykularną. Wzywa do wolności badań naukowych w zakresie historii, zniesienie dyktatu władz państwowych, stanowienia standardów wsparcia ze strony państwa przez historyków, muzealników, edukatorów, wreszcie wypracowania nowego programu nauczania historii. Tu miałyby się połączyć zarówno historia Polski osadzona na tle historii Europy i historie lokalne. Wreszcie, autorzy i sygnatariusze wzywają do akceptacji pełnej historii Polski – z jej wszystkimi blaskami, ale i cieniami. Pewnie ze szczegółami mógłbym polemizować, ale to detale, na zasadnicze stwierdzenia – pełna zgoda. I chyba trudno byłoby znaleźć badacza, który by polemizował z tymi założeniami. Dobrze, że zostały one klarownie wyartykułowane.

Gorzej wygląda część szczegółowa odnosząca się do naszego sektora. Pod hasłem 'ewaluacja tak – punktoza nie’ pada żądanie unieważnienia list czasopism i wydawnictw służących ewaluacji i wypracowania w dialogu ze środowiskiem naukowym

nowych zasad ewaluacji badań z obszaru humanistyki, nauk społecznych i nauk o kulturze. Zasad w pierwszej kolejności uwzględniających specyfikę tych dziedzin. Obecna sytuacja w tym względzie rodzi bowiem patologie i faktycznie przeciwdziała rozwojowi humanistyki, nauk o społecznych i nauk o kulturze.

To stwierdzenie ma otwarcie charakter lobbystyczny – oddziela wymienione dziedziny od wszystkich pozostałych i domaga się ich specjalnego traktowania. To oczywiście spotka się może z aplauzem zainteresowanych, którzy od lat uważają się za poszkodowanych przez lobby science. Tylko jakie jest uzasadnienie i cel takiego działania? Taki podział wewnątrz środowiska naukowego jest mocno dyskusyjny już choćby dlatego, że praktyki publikacyjne i metodologia badań psychologii eksperymentalnej (nauki społeczne) czy archeologów korzystających z kopalnego DNA (nauki humanistyczne) są równie odległe od historyków i pedagogów jak biotechnologów i fizyków. Co więcej, podobną różnicę można dostrzec między praktykami badaczy antyku i badaczy historii Polski po 1945 r. Dzielenie oceny jakości badań w grupach lobbystycznych może posłużyć polepszeniu sytuacji tej czy innej grupy i wzrostu resentymentu względem niej wśród pozostałych. A to oznacza, że za chwilę wahadło wychyli się w drugą stronę i nowi reformatorzy uderzą we właśnie zreformowany system akcentując jego deformacje. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem wydaje się zastanowienie po co w ogóle dokonuje się ewaluacji? Jakie aspekty aktywności w zakresie nauki i szkolnictwa wyższego w ogóle są cenne dla obywateli w krótkim, średnim i długim okresie? I jak reprezentujący chwilowo obywateli w tym kontekście Minister powinien działać w odniesieniu do wszystkich związanych z sektorem? Osobiście – co wielokrotnie powtarzałem – uważam, że powszechna ewaluacja jakości badań naukowych jest szkodliwa dla jakości badań, bo prowadzi właśnie do prymatu akcji lobbystycznych nad działaniami projakościowymi.

Podobne uwagi miałbym pod adresem pomysłu powołania Narodowego Centrum Humanistyki. Jednostki

przeznaczonej do transparentnego przyznawania grantów naukowych/edukacyjnych oraz dotacji celowych zarówno dla indywidualnych badaczek/badaczy i edukatorek/edukatorów, jak i instytucji podejmujących krytyczną refleksję nad polskim i światowym dziedzictwem kulturowym.

Pomijając zamorskie wzory tej organizacji, czy naprawdę potrzebujemy kolejnej jednostki biurokratycznej, która obsługiwałaby tylko humanistykę? Doświadczenia NPRH wskazują, że to nie jednostka, nie konkurs, ale ludzie decydują o jakości naukowej działalności. Stojące za tymi słowami przekonanie, że NCN krzywdzi humanistów i badaczy z zakresu nauk społecznych zapewne spotkałoby się z protestem przedstawicieli science, że wręcz przeciwnie – za dużo jest środków przyznawanych na 'mało produktywne’ projekty. Podobnie jak w przypadku ewaluacji, także i tu uważam, że lepiej jest zminimalizować środki na biurokrację, uprościć system i korzystać z doświadczeń gromadzonych przez istniejące jednostki, zamiast budować nowe. NCN nie jest idealny w żadnym aspekcie. W panelach nie zasiadają idealni badacze, a recenzji nie wykonują doskonali recenzenci. Ale ma doświadczenie, które warto wykorzystywać, by budować stabilne ramy dla całego sektora. Bo łatwiej wtedy uzyskać porozumienie w ramach całej społeczności, które pomoże negocjować z kolejnymi rządami odpowiednie wsparcie dla wszystkich.

Dzielenie się na mniejsze grupki, choćby szczęśliwe chwilowym poparciem rządzących, nie oznacza niczego dobrego w średnim i dłuższym okresie ani dla grupek, ani dla społeczności.

Ale żeby nie było, że kalam tylko własne gniazdo, kilka zdań o uchwale prezydium PAN dotyczącej listy czasopism punktowanych. Reprezentujący prezydium Prezes PAN postuluje dla bieżącego okresu ewaluacyjnego usunąć wszystkie zmiany wprowadzone w listach czasopism przez ministra Czarnka (ale pozostawić wtręty z późnych czasów min. Gowina?), od 2025 r. wprowadzić nowe listy czasopism oparte wyłącznie na bazie SCOPUS. Ale logicznie najzabawniejszy jest fragment:

Nauki humanistycznie i społeczne nie powinny być traktowane inaczej niż cała nauka w Polsce. Wyjątkiem mogą być konkretne dyscypliny (np. nauki prawne w dziedzinie nauk społecznych albo literaturoznawstwo w dziedzinie nauk humanistycznych).

Dlaczego nauki humanistyczne i społeczne mają zawierać wskazane wyjątki? Skąd to przekonanie wśród członków prezydium (Prezesa PAN?), że akurat te nauki są tak wyjątkowo nienaukowe (non-science), że należy im się inne traktowanie? Skąd zaś przekonanie, że pozostałe są całkowicie tak jakbynaukowe (science-like), że należy je kontrolować listą czasopism Scopus, która z humanities ma niewiele wspólnego? Ba, skąd myśl dzika, by lekceważyć tak jak dotąd to czyniono fakt, że w naukach humanistycznych metodologicznie najważniejszym sposobem publikowania jest ogłaszanie monografii w najlepszych wydawnictwach? Rozdrobnienie publikacyjne promowane przez absolutyzowanie czasopism jak na razie przyczyniło się tylko do zalewu przyczynkami o słabej jakości metodologii w obszarze humanistyki. Tak, jak jestem przeciwnikiem lobbingu usuwającego humanistykę poza nawias nauki – co uważam za tragicznie sztuczny i społecznie wyjątkowo szkodliwy zabieg – tak i zrównywanie żelazkiem praktyk badawczych i publikacyjnych, bez refleksji nad ich skutkami, może skutkować tylko resentymentami.

Przed nowymi władzami nowego ministerstwa ciężkie wyzwania. Życzę im powodzenia. Pierwsze decyzje i deklaracje budzą moje obawy – ale wszystko przed nami. We własnym interesie trzymajmy kciuki, żeby tradycyjne pielgrzymki do ucha ministra nie wyrządziły więcej szkód, niż wyrządziły w poprzednich latach.

A poza tym – trzymajmy się razem, życzliwie myśląc o sobie, z humorem traktując ironicznie chaotyczny świat dookoła. Wesołych Świąt!

Nie minister, tylko uczelnie muszą chcieć zmian

Autor w biblioetce CUL, North Front, piętro 5

Zelektryzowała mnie informacja otrzymana sms-em od koleżanki, że ‘Wyborcza’ opublikowała artykuł o niezbędnych zmianach w szkolnictwie wyższym. Okazało się, że nie artykuł, tylko opinię, nie o zmianach, tylko o ich potrzebie. Dobre i to, każdy głos zwracający uwagę na zapomniane w naszym kraju naukę i uczelnie wyższe w naszym kraju jest ważny.

Prof. Inga Iwasiów przytacza uzasadnione i często powracające opinie o niedofinansowaniu sektora nauki i szkolnictwa wyższego oraz o zaniedbaniu nauczania jako misji uczelni wyższych. Słusznie wskazuje, że zwycięska koalicja nie poświęca uniwersytetom zbyt wiele uwagi. Ale jej diagnoza tego stanu podąża tak dobrze wytyczonymi koleinami, że mija się z podstawowym problemem: dlaczego miałoby być inaczej? Dlaczego politycy opozycji, ale też ich wyborcy mają się przejmować losem polskich uczelni i nauki? Utrzymywanie, że „dobre uczelnie i dobra nauka są nam niezbędne, byśmy mogli realnie uczestniczyć w świecie – bez nich gospodarka, ale też refleksja humanistyczna stają się wtórne, pełnią funkcje podrzędne w świecie wysyconym technologiami”, jest słuszne. Ale skoro tak, to dlaczego ta oczywista oczywistość nie zachwyca ani polityków, ani wyborców?

Inwestycje w naukę zwracają się z nawiązką nie tylko w postaci patentów, start-upów, współpracy z przemysłem. To także kształcenie osób otwartych, kreatywnych, przedsiębiorczych. I przyciąganie do dobrych ośrodków akademickich najaktywniejszych spośród nich. Truizm, który nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowej nie przebija się w przestrzeni publicznej. Na pewno zabrakło wyobraźni i odwagi klasy politycznej, by w zamęcie po 1989 r. obok szybkiej modernizacji gospodarki wdrażać inwestycje w modernizację kształcenia. Zabrakło wizji budowy kreatywnej grupy badaczy żyjących w ścisłym związku z najnowszym stanem nauki i efektami wdrożeń. I o ile nie można się dziwić politykom, żyjącym jak jętka czterolatka od wyborów do wyborów, to już naszemu środowisku można.

Czytaj dalejNie minister, tylko uczelnie muszą chcieć zmian

100 kwiatów przekwita

Kończy się nieubłaganie krótka wiosna oczekiwań na nowy porządek w nauce i szkolnictwie wyższym. Oczywiście, oficjalne ogłoszenie personaliów ministry (mniej prawdopodobne: ministra) i zastępców, wraz z ogłoszeniem programowych celów nowej ekipy, może wnieść nowy impuls do dyskusji. Ale chyba powiedziano już prawie wszystko, bowiem w kolejnych wywiadach i felietonach w dziennikach i tygodnikach, na platformach społecznościowych i w dyskusjach mniej lub bardziej otwartych powracają te same tematy. Więcej pieniędzy dla wygłodzonej nauki – tu panuje pełna zgoda. Na szczęście coraz częściej mówi się też o tym, że żeby te pieniądze dostać, trzeba coś zaoferować społeczeństwu. Powraca temat oczekiwań polityków wobec naszego sektora i tęsknota za stabilnym wsparciem dla wspierania modernizacji społeczeństwa i gospodarki. Problem NCN-u także uzyskał dość stabilną zgodę społeczności: to ważna instytucja, choć niepozbawiona wad, która wymaga szerszego wsparcia. Ale nie oznacza to, że nie potrzebuje kontroli i może pewnych zmian. Większość dyskutantów zgadza się także, że ewaluacja dyscyplin w obecnym kształcie jest nie do zaakceptowania. Dla jednych oznacza to konieczność stworzenia nowych zasad oceny, dla innych – po prostu poprawę systemu punktowego.

Czytaj dalej100 kwiatów przekwita