Nauczanie – pod egidą Ateny

Słońce coraz szybciej ucieka za horyzont, co jest niechybnym znakiem końca lata i początku przygotowań wykładowców do nowego roku akademickiego. Rozpoczynamy kolejny, trzeci już rok akademicki w sytuacji zagrożenia wirusem. Jednocześnie mamy wątpliwą przyjemność obserwowania przyspieszonego przez epidemię rozpadu spójności dotychczasowych struktur społecznych i politycznych. I choć uważam, że czas na to za krótki, by być pewnym stałości procesów kulturotwórczych, to nasilenie politycznych tendencji do apoteozy 'wsobności’, 'swojskości’, 'naszości’ jako mechanizmów obronnych w obliczu zagrożenia życia, politycznych wpływów w grupach, a także poziomu dobrobytu, doprowadzą do wzmocnienia separowania się kultur nie tylko w przestrzeni międzynarodowej, ale także w obrębie wspólnot jednego języka i tożsamości państwowej. Z mojej perspektywy wszystkie te zjawiska popychają ludzkość do samobójczego ograniczania horyzontu empatii, skracania perspektywy czasowej i osłabiania wspólnoty ogólnoludzkiej, którą powinno się wzmacniać w obliczu klarownego zagrożenia podstaw egzystencji człowieka na Ziemi.

Czytaj dalejNauczanie – pod egidą Ateny

Nie wierzę politykom, nie!

Powrót do Polski, gdy zerwie się wcześniej na krótki nawet czas nić informacyjną, może skutkować obrażeniami. Ale też wracając po tygodniu nieobecności i wręcz klaustrofobicznego zanurzenia w obserwacji badań polarnych, nie przewidziałem tej skali wzmożenia w odrywaniu się od realiów życia tu i teraz naszych elit i ciągnięciu przez nie za sobą naszego społeczeństwa. Mam ten  przywilej, że po powrocie czekał na mnie stos dzienników i tygodników. Więc wcześniejsza konfrontacja ze światem Internetu została uzupełniona o słowo drukowane. Nie poszło dobrze. Z jednej strony uporczywa wiara w kontrolę społeczeństwa i w zbawczość najwłaśniejszej racji jako racji najmojszej. Z drugiej strony zalew negatywnych emocji, które w emocjach się wyczerpują. Z trzeciej – wytnijmy sobie kawał lasu, żeby zbudować fabrykę ekologicznych (sic!) elektrycznych aut (których nie ma, ale do których prąd chcemy wytwarzać z węgla, bo OZE są lewackie, a atomu się boimy). I na koniec – pan minister zwalnia w telewizji pracownika pewnej uczelni w pewnym dużym mieście.

Z uporem będę powtarzał – Polska jest małym kamykiem w ogromnej mozaice Ziemi. Wszystko, co jest wokół nas, oddziałuje i zmienia nas bezpowrotnie. Bez rozpoznania sieci relacji, która nas otacza, sieci obejmującej przeszłość i przyszłość, miotamy się, krzyczymy i w tym chaosie stajemy się zagrożeniem już nie tylko dla siebie, ale też dla całego świata. Bo ten mały kamyk miotający się bez sensu i celu w mozaice może ją tylko zniszczyć. Na pewno nie nada jej żadnego konstruktywnego kształtu.

Nie chciałem i nie chcę komentować zachowania polityków. One same ukazują swoją wartość i cel. Ale boli mnie, że dzieje się to w chwili, gdy nasz wpływ na Ziemię nieodwracalnie i niekorzystnie zmienia warunki życia dla miliardów ludzi, gdy bezmyślnie niszczymy całe biotopy i zubażamy bezpowrotnie te, które łaskawie pozostawiono przy życiu, gdy bez cienia refleksji obracamy w proch cały, wspaniały świat. Boli mnie, że Polska, mając możliwość włączenia się aktywnie w poszukiwanie racjonalnych dróg wyjścia z tej tragicznej sytuacji – nie przywiązuje do tego żadnej wagi. ŻADNEJ! Boli, gdy rozgrzane do czerwoności emocje zalewają wszystko, każdy, nawet najdrobniejszy przejaw racjonalności – kompletnie bez związku z sytuacją naszą, a bardziej jeszcze – naszych dzieci.

Nie ma innej drogi niż nauka, jeśli chcemy odnaleźć nową równowagę między dobrostanem ludzkości a przynajmniej ocaleniem tego, co jeszcze do ocalenia zostało. Oszczędzanie, redukcje negatywnego wpływu Europy na klimat, akcje ekologów i nasze zaangażowanie codzienne mogą pomóc – ale nie przywrócą już nam świata, który pamiętamy. To naprawdę ostatni dzwonek, bo powiązane ze sobą zmiany klimatyczne, migracyjne, religijne, gospodarcze i polityczne za chwilę odbiorą nam resztki zdrowego rozsądku i zamiast myśleć o wspólnocie, poświęcimy się kultywowaniu naszych partykularyzmów, naszych małych ogródków przed domkami na wyspie zalewanej tsunami.

A my tu o muzyku, o starszych panach w piaskownicy, o wyżelowanych celebrytach nienawiści. Może czas ich zostawić i pamiętając o swoich obowiązkach obywatelskich – jednak jeszcze mocniej zaangażować się w światowy obieg naukowy i umiędzynarodowienie dydaktyki? Bo skoro nasz kraj nas dziś nie potrzebuje, bo nasi politycy nas nie chcą nie rozumiejąc otaczającego świata, troszczmy się o Polskę tam, gdzie nas potrzebują i chcą. Budujmy nowy, racjonalny świat u podstaw, w relacjach ze studentami, ale pokazując im właśnie świat, cały, bez klapek, które konia prowadzą wąską dróżką nie dając mu oglądu piękna i grozy, która go otacza.

Polskę lepiej smakować powoli. I szukać siły w ludziach otwartych i gotowych do racjonalnego spojrzenia na świat. Oni są wokół nas, nawet jeśli cała infosfera, która nas przytłacza, mówi co innego.

Bo przecież 'nie wierzę politykom, nie! Nie wierzę politykom!’. Aha, to nie był ten muzyk. O nie.

Różnorodność

Simon Baker w ostatnim numerze THE (s. 22-23) analizuje tendencję do zachowania różnorodności w uprawianych i doskonalonych dyscyplinach naukowych. Z kolei Leszek Pacholski w DGP (nr 146/2021, ostatni weekend) zadaje dramatyczne pytanie: 'Dostojeństwo czy użyteczność[?]’ powracając do koncepcji pragmatyzmu amerykańskiego jako jednej z dróg, na które powinno wkroczyć polskie szkolnictwo wyższe. Oba te artykuły łączy przekonanie, że jak 'ecclesia semper reformanda’, tak i uniwersytety stale powinny podlegać zmianie. Różnią się receptami, choć w przypadku Bakera to raczej relacja ze zmian zachodzących w dość elitarnym klubie niż klarowna wizja przyszłości.

Wśród największych graczy na rynku naukowym widoczne jest z jednej strony zróżnicowanie dyscyplin, które osiągają najwyższe wyniki w ramach ujęcia 'narodowego’. Z drugiej strony badacze uczestniczący w ich rozwoju w znacznej mierze uzyskują i utrzymują swoją pozycję poprzez współpracę ze środowiskami rozwijającymi badania w ich dyscyplinach, ale w innych krajach. Innymi słowy nakłady na poszczególne dyscypliny nie są koncentrowane w danym kraju, bowiem odpowiednia suma krytyczna dla rozwoju zbiera się w wyniku sumowania nakładów wspierających badania wszystkich uczestników. Nie jest to jednak strategia wyłączna i gwarantująca sukces mierzony liczbą cytowań, wskaźnikiem wpływu czy publikacji w najlepiej rankingowanych czasopismach. W niektórych przypadkach zróżnicowanie rozwoju dyscyplin powoduje po prostu uśrednienie ich poziomu w skali kraju i utrzymywanie przez wszystkie tego samego, przeciętnego lub niskiego miejsca w świecie. Dlatego USA i Wielka Brytania konsekwentnie dążą do specjalizacji i zamierzają koncentrować nakłady w ściśle określonych zakresach dziedzinowych (co zresztą już się dzieje, ale może jeszcze przyśpieszyć, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii przygotowującej się do wdrożenia ścisłego rachunku ekonomicznego w odniesieniu tak do badań, jak i dydaktyki). Baker zwraca uwagę na niebezpieczeństwo rozproszenia środków w przypadku środowisk narodowych o niskim wpływie na naukę światową, ale z drugiej strony podkreśla, że właśnie zróżnicowany rozwój dyscyplin daje nadzieję na adekwatną odpowiedź na zagrożenia, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Zdywersyfikowane środowisko naukowe jest w stanie 'zwinnie’ odpowiadać na każde zagrożenie. Zmonopolizowane przez wybrane dziedziny – może tylko czekać na pomoc, jeśli kryzys zajdzie poza zakresem wypracowywanej doskonałości.

Z kolei Leszek Pacholski przytaczając historię Harvardu i przykład MIT apeluje po raz kolejny o zmianę paradygmatu rozwoju polskiego szkolnictwa wyższego. W największym skrócie – zamiast finansowania ośrodków rozwijających naukowe pasje badaczy, należy stworzyć przynajmniej jeden taki ośrodek, który będzie pracował ściśle na potrzeby gospodarki, rozwijający badania tylko w tym zakresie, w jakim znajdą one swoje zastosowanie w gospodarce. Cytując zakończenie 'Proponuję więc, zostawmy uczonym przywiązanym do tradycji ich wspólnoty, ale zbudujmy obok, może w ramach Polskiego Ładu, choć jeden uniwersytet skażony 'rynkowymi wyznacznikami’. Ktoś nas w końcu musi nakarmić’.

Nie ulega wątpliwości, że dziś Polska nie jest potęgą naukową w skali światowej. Czy powinna zatem inwestować długofalowo w rozwój zdywersyfikowanego zestawu dyscyplin, unikając koncentracji i wiodącej roli państwa? Czy może wybrać specjalności, zwłaszcza związane z przewidywanymi potrzebami rynku i tylko/głównie w nie inwestować w ścisłym związku z potrzebami biznesu oraz strategicznymi inwestycjami państwa? Wreszcie, czy uzupełnieniem dzisiejszego systemu nie powinny być jednostki biznesowe, pragmatycznie realizujące transfer badań do świata biznesu? Najłatwiejsza jest chyba odpowiedź na to ostatnie pytanie – w zasadzie taką funkcję ma pełnić sieć Łukasiewicz. Jednocześnie chyba wszystkie uczelnie starają się nawiązać jak najlepsze relacje z podmiotami gospodarki i prowadzić możliwie najżywsze działania wspomagające ich funkcjonowanie. Problemem jest efektywność tej współpracy. A ta nie jest wielka, bo 1) nasza gospodarka nie jest nastawiona na innowacje rozwijane w przyszłości w nowe technologie, a raczej na rozwiązywanie bieżących problemów, z czym świetnie radzą sobie politechniki; 2) a w rezultacie tak, jak uniwersytety muszą wychodzić do biznesu, tak i odwrotnie – biznes musi chcieć korzystać z wiedzy uczelni. Ta sytuacja z kolei rzutuje na postawione na wstępie pytania – zakleszczenie się nauki polskiej na średnim poziomie w skali świata wynika z braku wiary państwa, sektora biznesowego – ale i społeczeństwa w korzyści płynące z wspierania nauk i szkolnictwa wyższego. W Polsce powstało klasyczne błędne koło: brak spektakularnych, światowych sukcesów nauki – brak wiary w zwrot nakładów ze strony potencjalnych benefaktorów – niskie nakłady na naukę nie dające szansy na przełomowe badania – brak spektakularnych sukcesów nauki.

W tej sytuacji koncentracja wydaje się naturalną ścieżką – wesprzeć rozwój tam, gdzie są szanse na największy zwrot w związku bądź z potrzebami państwa (Polska Polityka Naukowa), bądź miejsce w światowej nauce. Taka rada wygląda jednak obiecująco tylko w modelu oderwania nauki w Polsce od jej światowego i społecznego kontekstu. Brak zróżnicowania oznacza uzależnienie w ogromnej przestrzeni technologii i kultury od produkcji zewnętrznej. A to uważam za groźne nie tylko ze względu na likwidację własnych ośrodków, które mogłyby tworzyć naukę na światowym poziomie. Przede wszystkim ze względu na pozbawienie społeczeństwa pośredników, którzy mogliby uczyć zwłaszcza młodych o tym, co się nowego dzieje w świecie i jak można to wykorzystać tu i teraz. Bez tego szczebla – nowoczesnej dydaktyki prowadzonej przez osoby nadążające za światową nauką – skazujemy nasze społeczeństwo na bezwład intelektualny, kulturalny – i technologiczny. Popchnięte – będzie się toczyć tam, gdzie będą je popychać wiedzący lepiej. Ponadto – nauka nie jest zamknięta w narodowych silosach. Wkład w rozwój nauki zależy od infrastruktury i kultury pracy badaczy z krajów najzamożniejszych, ale 1) to migracje badaczy tworzą w centrach nauki przełomowe idee i technologie; 2) pozostając w naszym pięknym, ale nie ceniącym inteligencji zanadto kraju nadal możemy poprzez współpracę inicjować kierunki nieoczywiste badań, wynikające z peryferyjności wymuszającej inne niż mainstreamowe podejście do problemów. Wreszcie, w przypadku kryzysów katastrofalne skutki ma brak zdywersyfikowanej edukacji, brak elit myślących szeroko, mających szacunek dla wartości humanistycznych, a jednocześnie racjonalnie oceniających procesy zachodzące wokół nas.

Brak wiary naszych elit władzy, że nauka może rozwijać nasze społeczeństwo, w tym gospodarkę, jest przygnębiający. Ale naszym zadaniem powinno być działanie poza tą krótką perspektywą. Zdywersyfikowana, międzynarodowa, otwarta na społeczeństwo – w tym biznes – nauka powinna być oczywistością. W naszym pięknym kraju płaczących wierzb pewnie nie stanie się to dziś. Ale wszystko wskazuje na to, że zarówno centralistyczne działania rządów, jak i niewidzialna ręka rynku nie pomogą nam wiele, jeśli nie przekonamy społeczeństwa do myślenia racjonalnie i szeroko. Kolejne kryzysy przed nami, w tym największe przewidywalne – klimatyczny i idący za nim ekologiczny. Bez nauki – także humanistyki i nauk społecznych kształtujących wartości i postawy – obudzimy się zdziwieni jako biorcy pomocy humanitarnej. Bo na kosztowną pracę fizyczną zapotrzebowania już wkrótce nie będzie.

A w związku z różnorodnością garść różnorodnych aktywności:

  • od poniedziałku długie rozmowy w sprawie przebiegu i ogłoszenia wyników konkursu IDUB na dodatki miesięczne dla 150 osób mających znaczące osiągnięcia w publikowaniu w przestrzeni międzynarodowej. Wyniki Komitet Sterujący IDUB ogłosił w piątek;
  • we wtorek spotkanie z Dyrektor Finansową i Główną Księgową w odniesieniu do przygotowywania modelu finansowania prac Uniwersytetu w bieżącej sytuacji. Tegoroczny budżet udało nam się zrównoważyć, to dobry punkt wyjścia do działań na rzecz jego polepszenia i bardziej projakościowego kształtu, który premiowałby troskę o cały Uniwersytet i innowacyjność kadry zarządzającej;
  • w czwartek spotkanie z Biurem Zamówień Publicznych – never ending story, ważne jednak, byśmy krok za krokiem szukali uproszczeń możliwych w bieżącej sytuacji, a jednocześnie tworzyli system współpracy na każdym szczeblu zarządzania, bez przerzucania się odpowiedzialnością. Uniwersytet ma jedną, wspólną administrację, która musi działać i troszczyć się o całą wspólnotę;
  • nigdy nie są miłe – sprawy dyscyplinarne. Nie jesteśmy aniołami, każdemu mogą zdarzyć się błędy. Cieszy szczególnie, gdy ich rozpoznanie jest akceptowane przez zaangażowane strony i kończy się znalezieniem działań w duch u sprawiedliwości naprawczej;
  • piątek – pracujemy nad prezentacją badań uniwersytetu w formie syntetycznej, akcentującej to, co najważniejsze w życiu całego uniwersytetu, ale istotne również dla poszczególnych wydziałów. Dobre spotkanie z Działem Komunikacji, może już niedługo zobaczymy efekty.

Za tydzień będę służbowo poza strefą Internetu (tak, są jeszcze na świecie takie miejsca), więc pewnie odezwę się dopiero za dwa tygodnie. Co nie zmienia fakty, że namawiam jak co tydzień – szczepmy się. Nie dlatego, że 'dohtory skazaly’, ale dlatego, że to redukuje możliwość zakażenia, a niemal wyklucza ciężki przebieg w przypadku zakażenia. Szczepienia nie są eksperymentem, chronią i zaszczepionych i tych, którzy szczepienia nie mogą przyjąć. Szanujmy różnorodność – ale pamiętajmy, że możemy to robić tylko wtedy, gdy zachowamy nasze życie.

Miłych dwóch tygodni!