Schyłek roku, wraz z przywróceniem ministerstwa nauki oraz powołaniem nowego składu ministerialnego obfituje w działania lobbystyczne w zakresie nauki. Po wcześniejszym, burzliwym okresie formułowania pomysłów w przestrzeni publicznej, nastał czas przekładania ich na konkretne rady dla Ministra i jego współpracowników. W związku z brakiem doświadczenia w zakresie zarządzania jednostkami naszego sektora, kluczowe znaczenie będzie miało, który z pomysłów nowy skład ministerialny uzna za swoje. Tylko tytułem przykładu – bo przecież wielu spotkań i wpływów możemy się domyślać tylko obserwując ich skutki (już teraz) – kilka słów o przykładowych deklaracjach, korzyściach i niebezpieczeństwach z nich płynących.
Pro domo sua – zacznę od tzw. deklaracji łódzkiej ogłoszonej i spopularyzowanej przez grono historyków zajmujących się głównie dziejami najnowszymi, skupionych wokół Centrum Jerzego Giedroycia Uniwersytetu Łódzkiego, Instytutu Studiów Politycznych PAN, w mniejszym stopniu KUL i UJ. Spopularyzowana drogą cyfrową znalazła wielu zwolenników i zapewne ich liczba będzie dynamicznie rosła. Jej treść składa się z dwóch części – ogólnej i ideowej oraz bardziej szczegółowej – praktycznej. Pierwsza nie powinna budzić specjalnych dyskusji, choć może być uznana za nazbyt partykularną. Wzywa do wolności badań naukowych w zakresie historii, zniesienie dyktatu władz państwowych, stanowienia standardów wsparcia ze strony państwa przez historyków, muzealników, edukatorów, wreszcie wypracowania nowego programu nauczania historii. Tu miałyby się połączyć zarówno historia Polski osadzona na tle historii Europy i historie lokalne. Wreszcie, autorzy i sygnatariusze wzywają do akceptacji pełnej historii Polski – z jej wszystkimi blaskami, ale i cieniami. Pewnie ze szczegółami mógłbym polemizować, ale to detale, na zasadnicze stwierdzenia – pełna zgoda. I chyba trudno byłoby znaleźć badacza, który by polemizował z tymi założeniami. Dobrze, że zostały one klarownie wyartykułowane.
Gorzej wygląda część szczegółowa odnosząca się do naszego sektora. Pod hasłem 'ewaluacja tak – punktoza nie’ pada żądanie unieważnienia list czasopism i wydawnictw służących ewaluacji i wypracowania w dialogu ze środowiskiem naukowym
nowych zasad ewaluacji badań z obszaru humanistyki, nauk społecznych i nauk o kulturze. Zasad w pierwszej kolejności uwzględniających specyfikę tych dziedzin. Obecna sytuacja w tym względzie rodzi bowiem patologie i faktycznie przeciwdziała rozwojowi humanistyki, nauk o społecznych i nauk o kulturze.
To stwierdzenie ma otwarcie charakter lobbystyczny – oddziela wymienione dziedziny od wszystkich pozostałych i domaga się ich specjalnego traktowania. To oczywiście spotka się może z aplauzem zainteresowanych, którzy od lat uważają się za poszkodowanych przez lobby science. Tylko jakie jest uzasadnienie i cel takiego działania? Taki podział wewnątrz środowiska naukowego jest mocno dyskusyjny już choćby dlatego, że praktyki publikacyjne i metodologia badań psychologii eksperymentalnej (nauki społeczne) czy archeologów korzystających z kopalnego DNA (nauki humanistyczne) są równie odległe od historyków i pedagogów jak biotechnologów i fizyków. Co więcej, podobną różnicę można dostrzec między praktykami badaczy antyku i badaczy historii Polski po 1945 r. Dzielenie oceny jakości badań w grupach lobbystycznych może posłużyć polepszeniu sytuacji tej czy innej grupy i wzrostu resentymentu względem niej wśród pozostałych. A to oznacza, że za chwilę wahadło wychyli się w drugą stronę i nowi reformatorzy uderzą we właśnie zreformowany system akcentując jego deformacje. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem wydaje się zastanowienie po co w ogóle dokonuje się ewaluacji? Jakie aspekty aktywności w zakresie nauki i szkolnictwa wyższego w ogóle są cenne dla obywateli w krótkim, średnim i długim okresie? I jak reprezentujący chwilowo obywateli w tym kontekście Minister powinien działać w odniesieniu do wszystkich związanych z sektorem? Osobiście – co wielokrotnie powtarzałem – uważam, że powszechna ewaluacja jakości badań naukowych jest szkodliwa dla jakości badań, bo prowadzi właśnie do prymatu akcji lobbystycznych nad działaniami projakościowymi.
Podobne uwagi miałbym pod adresem pomysłu powołania Narodowego Centrum Humanistyki. Jednostki
przeznaczonej do transparentnego przyznawania grantów naukowych/edukacyjnych oraz dotacji celowych zarówno dla indywidualnych badaczek/badaczy i edukatorek/edukatorów, jak i instytucji podejmujących krytyczną refleksję nad polskim i światowym dziedzictwem kulturowym.
Pomijając zamorskie wzory tej organizacji, czy naprawdę potrzebujemy kolejnej jednostki biurokratycznej, która obsługiwałaby tylko humanistykę? Doświadczenia NPRH wskazują, że to nie jednostka, nie konkurs, ale ludzie decydują o jakości naukowej działalności. Stojące za tymi słowami przekonanie, że NCN krzywdzi humanistów i badaczy z zakresu nauk społecznych zapewne spotkałoby się z protestem przedstawicieli science, że wręcz przeciwnie – za dużo jest środków przyznawanych na 'mało produktywne’ projekty. Podobnie jak w przypadku ewaluacji, także i tu uważam, że lepiej jest zminimalizować środki na biurokrację, uprościć system i korzystać z doświadczeń gromadzonych przez istniejące jednostki, zamiast budować nowe. NCN nie jest idealny w żadnym aspekcie. W panelach nie zasiadają idealni badacze, a recenzji nie wykonują doskonali recenzenci. Ale ma doświadczenie, które warto wykorzystywać, by budować stabilne ramy dla całego sektora. Bo łatwiej wtedy uzyskać porozumienie w ramach całej społeczności, które pomoże negocjować z kolejnymi rządami odpowiednie wsparcie dla wszystkich.
Dzielenie się na mniejsze grupki, choćby szczęśliwe chwilowym poparciem rządzących, nie oznacza niczego dobrego w średnim i dłuższym okresie ani dla grupek, ani dla społeczności.
Ale żeby nie było, że kalam tylko własne gniazdo, kilka zdań o uchwale prezydium PAN dotyczącej listy czasopism punktowanych. Reprezentujący prezydium Prezes PAN postuluje dla bieżącego okresu ewaluacyjnego usunąć wszystkie zmiany wprowadzone w listach czasopism przez ministra Czarnka (ale pozostawić wtręty z późnych czasów min. Gowina?), od 2025 r. wprowadzić nowe listy czasopism oparte wyłącznie na bazie SCOPUS. Ale logicznie najzabawniejszy jest fragment:
Nauki humanistycznie i społeczne nie powinny być traktowane inaczej niż cała nauka w Polsce. Wyjątkiem mogą być konkretne dyscypliny (np. nauki prawne w dziedzinie nauk społecznych albo literaturoznawstwo w dziedzinie nauk humanistycznych).
Dlaczego nauki humanistyczne i społeczne mają zawierać wskazane wyjątki? Skąd to przekonanie wśród członków prezydium (Prezesa PAN?), że akurat te nauki są tak wyjątkowo nienaukowe (non-science), że należy im się inne traktowanie? Skąd zaś przekonanie, że pozostałe są całkowicie tak jakbynaukowe (science-like), że należy je kontrolować listą czasopism Scopus, która z humanities ma niewiele wspólnego? Ba, skąd myśl dzika, by lekceważyć tak jak dotąd to czyniono fakt, że w naukach humanistycznych metodologicznie najważniejszym sposobem publikowania jest ogłaszanie monografii w najlepszych wydawnictwach? Rozdrobnienie publikacyjne promowane przez absolutyzowanie czasopism jak na razie przyczyniło się tylko do zalewu przyczynkami o słabej jakości metodologii w obszarze humanistyki. Tak, jak jestem przeciwnikiem lobbingu usuwającego humanistykę poza nawias nauki – co uważam za tragicznie sztuczny i społecznie wyjątkowo szkodliwy zabieg – tak i zrównywanie żelazkiem praktyk badawczych i publikacyjnych, bez refleksji nad ich skutkami, może skutkować tylko resentymentami.
Przed nowymi władzami nowego ministerstwa ciężkie wyzwania. Życzę im powodzenia. Pierwsze decyzje i deklaracje budzą moje obawy – ale wszystko przed nami. We własnym interesie trzymajmy kciuki, żeby tradycyjne pielgrzymki do ucha ministra nie wyrządziły więcej szkód, niż wyrządziły w poprzednich latach.
A poza tym – trzymajmy się razem, życzliwie myśląc o sobie, z humorem traktując ironicznie chaotyczny świat dookoła. Wesołych Świąt!