Idee miałkie, czyli porządek panuje

Okaz z kolekcji Stacji przyrodniczej WNB UWr w Miliczu

Tak sobie myslę na koniec dnia, co jeszcze jest możliwe? Przyglądałem się aktywności Ministerstwa i zainteresowanych członków naszego środowiska w sprawie Ideas NCBiR. Bo też był to ciekawy obraz konfrontacji różnych racji, ale też różnych wpływów i środowisk lobbystycznych. Rzecz wydaje się dość banalna – szuka się nowych stanowisk dla nowych ludzi, potrzebne są odejścia tych, których uważa się za ludzi PiS, wreszcie – trzeba dowieść, że za czasów PiS popełniano wiele rzeczy złych. No i dobrze. Tyle, że kierownictwo naszego Ministerstwa nie chciało i nie chce odrobić podstawowej lekcji: zmieniając cokolwiek, trzeba znać chociażby powierzchownie, ale jednak fundamenty prawne funkcjonowania naszego środowiska. W rezultacie gdy wybuchł skandal związany z wynikiem konkursu na dyrektora Ideas, zamiast przyznać, że popełniono błąd – co przecież może się zdarzyć – Ministerstwo brnęło w sugerowanie poprzedniemu dyrektorowi błędów zarządczych. Samego siebie przeszedł, niestety, minister Gdula sugerując, że doszło do jakichś nadużyć finansowych. Których jednak nijak nie potrafił udowodnić. I w sumie powinien w normalnym państwie jednak za to odpowiedzieć – szczucie przez wysokiego urzędnika państwowego na zwykłego obywatela to nie jest standard godny szacunku. Ale raczej nic takiego się nie wydarzy, skoro sam Minister raczył pogrozić palcem krytykującym akademikom podpowiadając, by uważali w swoich głosach krytyki. No i jak to rozwiązać?

Minister nie wiedział, ale znalazł odpowiedź u szefa. Nie, nie u premiera. U wicepremiera Gawkowskiego, ministra cyfryzacji, ale co najważniejsze – szefa klubu parlamentarnego Lewicy, której posłem jest Minister Wieczorek. To on referował najważniejsze punkty rozwiązania na konferencji prasowej. Bo nagle okazało się, że profesor Sankowski wcale nie popełnił żadnych przewin zarządczych. Nie dopuścił się też sugerowanych przewin finansowych. Przeciwnie, jest świetnym naukowcem i będzie kierował instytutem koordynującym badania nad AI w skali kraju. W gruncie rzeczy – będzie to to samo Ideas, tylko w zmienionej konstrukcji prawnej. Brzmi to dziwnie? Dla mnie – kuriozalnie. Nie dziwię się profesorowi, który chce kierować instytucją, którą stworzył. Ale co takie rozwiązanie mówi o nas i naszym Ministerstwie?

Bo nagle wszyscy ucichli. Czyli chodziło nie o to, że Minister lub jego podwładny może zmieniać dowolnie i wbrew logice szefów jednostek, że może nie znać podstaw prawnych swego resortu, że może pomawiać zwykłego obywatela, a w konsekwencji szkodzić społeczeństwu, któremu powinien służyć? A już w ogóle – o co chodzi Ministrowi, który nawet nie jest w stanie przekonująco odpowiedzieć na kluczowe pytania dotyczące okoliczności odwołania podczas własnej konferencji prasowej i zwija ją po jednym (sic!) pytaniu? Jeśli do tej pory miałem jakieś resztki złudzeń, że Ministerstwo chce przynajmniej utrzymać jeden cel – wzmocnienie relacji między akademią i otoczeniem gospodarczym, to dziś jest jasne, że nawet to nie jest istotne. Istotny jest wyłącznie interes Partii Matki – Lewicy i jej ludzi. Cała reszta to jakby… w głębokim tle.

I może tak ma być. Ale mi to nie imponuje. To kolejny przykład płytkiej piaskownicy, w której panowie machają łopatkami nad babeczkami z piasku. Smutne. I w sumie celny jest komentarz Tomasza Sawczuka, dlaczego Premier nie musiał w tej sprawie interweniować. Po co? Wystarczyło poczekać.

Lewicowy czarnkizm?

Autor w biblioetce CUL, North Front, piętro 5

Czy 50 milionów złotych to dużo, czy mało? Tyle więcej minister Wieczorek miał wywalczyć dla NCN w porównaniu z propozycją budżetu. W której to propozycji NCN miał otrzymać dokładnie tyle środków, ile w 2024 r. Większość komentatorów jest rozczarowana, zwraca uwagę, że nie oddaje to nawet skali inflacji przewidzianej na przyszły rok. O sumie bieżącego i przyszłego nie wspominając. Burzę rozpętała zmiana w kierownictwie NCBiR Ideas, gdzie twórcę i dotychczasowego kierownika, dra Piotra Sankowskiego, uczonego mającego szerokie poparcie naukowców, zastępuje w wyniku rozstrzygnięcia ministerialnego konkursu bliżej nieznany pracownik NASK. No tak, ale czy w tym ruchu jest coś zaskakującego?

Według mojej wiedzy operacje kadrowe w Sieci Łukasiewicz odbywały się w ścisłej relacji z opiniami i zaleceniami osób wiceministerialnych i Ministra. Podobnie – choć w innym ministerstwie – zmieniono dyrektora Muzeum Historii Polski. Dr Kostro nie jest moim bohaterem. W odróżnieniu od wielu komentatorów widziałem wyraźne przesunięcie w jego działaniach na prawą stronę politycznego sporu, bez zachowania akademickiej obiektywności. Ale proponowanie mu najpierw kierownictwa Instytutu Pileckiego w zamian za ustąpienie z dyrektorskiego fotela w Muzeum, a potem usunięcie go z sugerowaniem wykroczeń gospodarczych związanych z niewłaściwym nadzorem? Przecież to jest jak policzek w twarz dla wszystkich, którzy domagali się merytorycznego zarządzania naszym państwem. Nota bene o takich działaniach wiceminister Gdula wspominał także wobec dra Sankowskiego. I – moim zdaniem to nie jest przypadek.

Czytaj dalejLewicowy czarnkizm?

Czarnek, Wieczorek – ciągłość władzy

Kolejny wywiad ministra Wieczorka. I są rzeczy, które nie przestają mnie w nim urzekać. Uśmiechnięta osoba na zdjęciu musi być prywatnie miłym człowiekiem. Natomiast co do wiedzy i poglądów prezentowanych jako minister nauki i szkolnictwa wyższego…

Zacznijmy od pytania o budżet. Kolejny raz pan Minister mówi o zwiększeniu o 8% budżetu na naukę. Pisałem o tym w jednym z poprzednich wpisów – nie ma żadnych 8% na naukę. Takie tezy są mydleniem oczu czytelnika, który nie zagląda do urzędowego projektu budżetu. Według tego dokumentu wzrost nakładów na nasz sektor wynosi 4,5% przy 5% planowanej inflacji. I tyle. Natomiast owszem, są wydatki na poszczególne instytucje i programy, na które nakłady rosną dużo powyżej inflacji. Np. na IPN o 11%.

Deklaracje Ministra, że będzie walczył o wzrost budżetu NCN doceniam, ale nie rozumiem zdania:

Trzeba do tego podejść ze spokojem. Musimy wiedzieć, na co potrzebne są te środki. Jestem w kontakcie z dyrektorem i Radą NCN.

Co to oznacza? Ja mogę z marszu powiedzieć panu Ministrowi – środki potrzebne są na sfinansowanie badań opisanych w aplikacjach konkursowych, które mają wysoką jakość ustaloną w toku postępowania konkursowego. Czy nie wystarczy więc przekazać je jako dotację celową na wzrost finansowania projektów wyłonionych w konkursach? A może pan Minister sugeruje, że chce wiedzieć, za co i komu przypadną środki? O co tu chodzi?

Dalej jest też ciekawie:

Wszyscy skupiliśmy się teraz na budżecie krajowym, tymczasem w stanowczo zbyt małym stopniu wykorzystujemy, to znaczy polscy naukowcy, dostępne dla nauki środki europejskie. W tym obszarze mamy naprawdę wiele do zrobienia, bo tu jesteśmy ewidentnie płatnikiem do budżetu Unii Europejskiej. Kwestia otwarcia polskiej nauki jest dziś fundamentalna. Musimy szukać środków na zewnątrz, tam gdzie one na nas czekają.

Z dwóch powodów zaparło mi dech w piersiach. Niedawno wiceminister Gdula mówił, że furda tam publikacje po angielsku, trzeba wspierać polskie i rodzime naukowanie. I teraz co – granty ERC mamy zdobywać z epokowymi publikacjami w Przeglądzie Dolnowarciańskim? Po drugie, wizja pana Ministra, że jakieś środki zagraniczne 'na nas czekają’ jest urzekająca. Wbrew pesymizmowi pana Ministra – zdobywanie grantów ERC idzie nam coraz lepiej. Ale tylko w najlepszych ośrodkach, które zainwestowały w przygotowanie wniosków i mają odpowiednią kulturę pracy w wybranych dyscyplinach. Bo, panie Ministrze, granty ERC otrzymuje się w ciężkich, wymagających konkursach. Do których wielu z nas, pokolenia późnego PRL-u nie mamy już co startować. Za późno włączyliśmy w krwioobieg nauki. Natomiast trzeba zachęcać młodszych, wspierać ich i inwestować w nich. Samo z siebie nic się tu nie urodzi. Naprawdę, panie Ministrze, żadne pieniądze na nas nie czekają. Trzeba o nie walczyć i to będąc dobrze do tej walki przygotowanym.

Czytaj dalejCzarnek, Wieczorek – ciągłość władzy

Powódź. Nieobecna akademia w tle budżetu

Powoli schodzi napięcie związane z powodzią. Im człowiek starszy, tym strachu i nerwów więcej, bo przecież kumuluje w sobie pamięć tego, co już się wydarzyło. Co dla młodszych może być oczekiwaniem na bohaterskie czyny i wspomnienie formujące pokolenie, dla pamiętających poprzednie powodzie, pożary i inne klęski żywiołowe jest nerwowym napięciem – co jeszcze się może nie udać? Na szczęście tym razem dla Wrocławia wszystko zadziałało – zarówno władze państwowe, jak i samorząd miejski starały się współpracować, reagować i – jeśli oderwiemy się od gazet – wyszło to naprawdę sprawnie. Tego, co wydarzyło się w Kotlinie można było się spodziewać obserwując poprzednie, niemal doroczne powodzie i kompletny, wieloletni brak troski o systemowe działania minimalizujące spływ wód opadowych z gór. Czy to się zmieni? Zobaczymy.

Jednocześnie nie ma co ukrywać – koszty szkód będą ogromne. A budżet państwa, teraz negocjowany i przedstawiany za chwilę w parlamencie, będzie krojony pod potrzeby bezpośrednich korzyści i poczucia bezpieczeństwa jak największych grup obywateli. Chwała, że wśród tych potrzeb dostrzega się zabezpieczenie przed agresją ze strony Rosji (choć o poziomie i możliwości wykorzystania ich przez nasze wojsko można by dużo mówić). Gorzej, że praktyka stałego wzrostu wydatków socjalnych rozwija się w najlepsze. Do czego dojdą teraz koszty rekompensat i odbudowy zalanych terenów. Dlaczego w tym miejscu o tym piszę? Bo przyglądałem się działaniom naszego sektora w czasie powodzi. To przecież będzie argument za tym, by w trudnych dyskusjach budżetowych lobbować za wzrostem nakładów na naukę.

Czytaj dalejPowódź. Nieobecna akademia w tle budżetu

Ja, producent makulatury?

Autor w biblioetce CUL, North Front, piętro 5

Dyskusja wokół ministerialnego projektu zmian w ustawie o PAN nabrała rumieńców. Ministerstwo i PAN przerzucają się oświadczeniami i kontroświadczeniami, serwis X rozgrzewają sztychy ironii, a główni bohaterowie komunikują się i o sobie poprzez wywiady w rządowych i prywatnych serwisach. W sumie to bardzo pożyteczne wprowadzenie spraw nauki w dyskurs publiczny. Co ciekawe, z większym rozmachem prowadzone, niż lobbowanie za zwiększeniem środków na naukę w budżecie państwa. Tu wyróżnia się zwłaszcza NCN, który postanowił va banque zaszantażować Ministerstwo biorąc koleżanki i kolegów za zakładników i ogłaszając, że albo więcej pieniędzy, albo mniej konkursów. Może to i jest jakaś metoda, choć wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem jest mniej środków na administrację NCN i jego infrastrukturę, a dopiero później, względnie równolegle – redukcja konkursów. Bo jakoś tak średnio przekonująco brzmi, że wzrost kosztów utrzymania NCN zaplanowano na 8% i nikt nawet nie wspomniał, że może przynajmniej zejść do 4,5%, a resztę jednak przeznaczyć na konkursy? I wtedy żądać więcej wykazując się pewną pomysłowością w optymalizacji kosztów działania agencji? Ale to zmartwienie zarządzających Centrum i ich działu PR. Bo nie ma o czym mówić – tak, środków na badania w ogóle jest za mało i tak, środków netto na konkursy w NCN jest za mało.

Przeglądając te wypowiedzi z zainteresowaniem przeczytałem ciekawy wywiad z profesorem Dariuszem Jemielniakiem, wiceprezesem PAN dla portalu 300gospodarka.pl. Wiele w nim trzeźwych uwag dotyczących stanu i jakości polskiej nauki, rzekomych wybitnych osiągnięć i naukowców naszego akademickiego światka. Ale uderzył mnie fragment dotyczący korzeni słabego wpływu polskiej nauki na innowacyjność – w kontekście tego wywiadu: w zakresie gospodarki. Profesor wymienił, co oczywiste, małe nakłady na naukę w budżecie, nadmierną i mało merytoryczną biurokrację, oraz dodał:

Jest też trzeci problem z nauką w Polsce – to zgoda na rozwijanie nauki równoległej. Bardzo boleję, że minister nie widzi tego zjawiska, jako problemu. Mamy dyscypliny, w których ludzie publikują kompletną makulaturę, o której nikt na świecie nie chce słyszeć, tym bardziej jej czytać, bo to nic nie warte. Pracują na uczelniach i prowadzą pozorowane działania naukowe, nieprzydatne do niczego, za pieniądze publiczne.

Czytaj dalejJa, producent makulatury?

Projekt budżetu bez komentarza

Jak w tytule – komentarzy pojawiło się już sporo w mediach społecznościowych. Ja chciałbym jednak zwrócić uwagę na kilka szczegółowych pozycji z uzasadnienia propozycji budżetu. Bo one mówią więcej, niż wiele zdań.

Poniższe uwagi odnoszą się do danych z oficjalnego uzasadnienia projektu budżetu rządu RP na 2025 r.

  1. realny wzrost nakładów na szkolnictwo wyższe i naukę jest równy 4,5% (s. 70, tabela, poz. 730). Przy zakładanej inflacji równej 5%
  2. wzrost nakładów na IPN równy 11,5% (tabela, s. 71)
  3. nakłady na inwestycje majątkowe, wieloletnie równe 1.994.554.000 zł, przede wszystkim na zadania (podkr. PW, s. 86, 110):

Rozbudowa wraz z modernizacją Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie i Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego Nr 1 w Szczecinie w zakresie kliniczno-dydaktycznym i medycznych wdrożeń innowacyjnych”,− „Budowa Polskiego Ośrodka Szkoleniowego Ratownictwa Morskiego w Szczecinie”.• zadań inwestycyjnych na potrzeby uczelni prowadzonych przez ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego i nauki, szkół wojskowych, uczelni medycznych, wyższych szkół artystycznych, jednostek naukowych oraz Politechniki Morskiej w Szczecinie i Uniwersytetu Morskiego w Gdyni, (szczegółowe wydatki określone w załączniku 10 do projektu ustawy. Na samą rozbudowę PUM w Szczecinie w 2025 r. planuje się ponad 200 mln zł., tabela 33. Na POSRM – cudny akronim – tylko 27 mln, bo to końcówka inwestycji, tab. 8, zał. 10)

4. dotacja dla NCN wzrośnie o 13,7% – w stosunku do planu finansowego z 2024 r. To oznacza, że realnie wzrośnie o blisko 202 mlny, czyli mniej więcej tyle, ile minister przekazał dodatkowo w 2024 r. NCN nie wraca zatem zupełnie do tragicznej sytuacji z 2023 r., można liczyć na zbliżony – ale nie tożsamy! – wskaźnik sukcesu jak w poprawionych wynikach konkursów w 2024 r. Zbliżony, bowiem w projekcie niepokojąco brzmi (s. 170), że

Koszty funkcjonowania jednostki wzrosną o 8,1% głównie z tytułu zaplanowania wyższych środków na pozostałe koszty funkcjonowania

Czytając to dosłownie, o ile w 2024 r. 200 mln poszło na zwiększenie dofinansowania projektów, to w 2025 r. projektuje się, że ponad połowa tych środków ma pójść na zwiększenie kosztów funkcjonowania NCN. Co oznaczałoby, że wskaźnik sukcesu musi spaść, zwłaszcza wobec 5% inflacji, która wymusi wyższe koszty projektowane projektów.

5. fundusze z środków europejskich, zał. 4, s. 4-5, dział 730, szkolnictwo wyższe i nauka – blisko 1 mld zł, głównie w dziale nowoczesna gospodarka (0,66 mld), ale też rozwój społeczny (0,36). W dyspozycji agend wykonawczych i jednostek podległych MNiSW (NCBiR, ale też Łukasiewicz)

6.  programy własne Ministra – planowana wartość 523,128 mln zł (zał. 2, s. 15, cz. 28, dział 730, rozdział 73018). Dla porównania, w 2024 r. w budżecie rządu ta sama pozycja wynosiła 484,535 mln (s. 16, jw.). Wzrost o 8% rok do roku.

To tylko garść danych. Wartości mogą ulec zmianie w toku prac parlamentu. Tym niemniej warto zauważyć, że wzrost wynagrodzeń pracowników uczelni ma wynieść 5%, równoważąc inflację. Deklarowane przez MNiSW wzrost nakładów na naukę o 8% jest rozproszony w różnych pozycjach. Czy przekłada się na wsparcie obszarów kluczowych dla funkcjonowania sektora w zakresie badań i wysokiej jakości dydaktyki? Każdy może sam sobie wyrobić opinię.

Rankingi – nauki czy horyzontów polityków?

Od ogłoszenia wyników kolejnej edycji tzw. rankingu szanghajskiego (Academic Ranking of World Universities – ARWU) minęła już chwila. Jak co roku, rytualnie jedni ogłosili sukces – bo jednak kilka naszych uczelni mieści się w ogóle w rankingu, a inni klęskę – bo jedna uczelnia odpadła, a reszta przy niewielkich ruchach tkwi tam, gdzie los (dlaczego nie ludzie, o tym za chwilę) wyznaczył im miejsce. Najciekawszy komentarz przedstawił jednak nie naukowiec lub urzędnik ministerialny, lecz nauczyciel i felietonista, Dariusz Chętkowski w 'Polityce’. Można się nie zgadzać – tak jak ja – z jego kasandrycznymi przepowiedniami, ale uważam, że trafił w sedno sensu tego rankingu: on określa edukacyjną przyszłość naszego szkolnictwa wyższego. O ile się ono nie zmieni.

Przypomnijmy, że ranking ARWU ustala rangi uczelni poprzez zestawienie dwóch najważniejszych czynników: renomy mierzonej wywodzącymi się z nich i zatrudnionymi laureatami najważniejszych nagród naukowych na świecie, a także udziałem w elitarnych nurtach światowego dyskursu naukowego z zakresu science. Fakt, że zazwyczaj w rankingach oceniane osobno dyscypliny naukowe (subjects) wypadają lepiej, niż uczelnie, wynika z prostej różnicy – w przypadku rankingów by subject renoma nie odgrywa wielkiej, lub w ogóle nie odgrywa roli. I w rezultacie można stwierdzić, że polscy naukowcy w zakresie science radzą sobie lepiej w dyskursie naukowym, niż ich uczelnie w przestrzeni prestiżu. No cóż, los i natura polskich rządów nie dały szans na zatrudnienie laureatów nagród, a warunki pracy same stwarzają szklane sufity także tym, którzy może w innych okolicznościach po emigracji do wiodących ośrodków zostaliby laureatami Nobla czy Medalu Fieldsa?

Czytaj dalejRankingi – nauki czy horyzontów polityków?

Polityka historyczna raz jeszcze? Apage!

British Museum, popiersie Peryklesa

Skąd bierze się przekonanie niektórych polityków i dziennikarzy, że tzw. 'polityka historyczna’ jest niezbędnym elementem funkcjonowania państwa, zbawienna dla społeczeństwa dziś i w przyszłości? Inicjatywie wicepremiera i ministra obrony narodowej, prezesa PSL Kosiniaka-Kamysza wprowadzenia uchwałą sejmu 'wychowania patriotycznego’ oraz powołania Instytutu Witosa, który będzie badał tradycje ruchu ludowego w Polsce towarzyszyły artykuły Rafała Kalukina w Polityce, w bardziej zaowalowany sposób wskazuje na tendencję powrotu do tej polityki Estera Flieger w Rzeczpospolitej. Pomysły PSL sa mocno chybione chociażby dlatego, że zarówno wychowanie patriotyczne, a w nim wycieczki do miejsc pamięci, jak Instytut Wincentego Witosa funkcjonują w Polsce od lat. Ciekawsze są sugestie redaktora Kalukina, który wskazuje na konieczność wypełnienia 'próżni po PiS’ w zakresie 'ofensywy symbolicznej’, chwaląc przy okazji zachowanie pod kierownictwem Adama Leszczyńskiego Instytutu Dmowskiego (dziś Instytut Narutowicza). Intrygujące jest zdanie

Środowisko historyków raczej jednak doceniło decyzję Sienkiewicza, który powierzył instytut jednemu ze zdolniejszych badaczy średniego pokolenia.

Trudno powiedzieć, z kim konsultował Pan Redaktor ten sąd. Ważne jest jednak przesłanie – polityka pamięci jest ważnym elementem funkcjonowania państwa,

Brak polityki historycznej to również jeden ze sposobów jej uprawiania, tyle że wyjątkowo szkodliwy. Coś na miarę prywatyzacji podstawowej opieki medycznej bądź powszechnej edukacji.

No i kluczowe, retoryczne, a jednocześnie jakże niebezpieczne zdania:

Po doświadczeniu rządów PiS nie ulega już wątpliwości, że historia to zbyt poważna dziedzina, żeby zostawić ją tylko historykom. Bo najwięcej narzędzi symbolicznych – wszystkie te rocznice, pomniki, muzea – trzyma w ręku państwo. I jakkolwiek powinno korzystać z nich z umiarem, to zarazem w sposób przemyślany, z głową na karku. Czas przypomnieć sobie o polityce pamięci.

Czytaj dalejPolityka historyczna raz jeszcze? Apage!

30 lat zmian

Autor i pies na Ślęży

Dziś, wyjątkowo kilka słów zupełnie subiektywnych, nawet prywatnych. Bo minąwszy 50 rok życia, lekko zmęczony pytaniami o plany na kolejne 50 lat (ani dnia krócej) zacząłem się zastanawiać, co zmieniło się w ciągu ponad 30 lat mojego związku z życiem akademickim? Przeszedłem w nim chyba wszystkie możliwe szczeble: student, krótko – 2 lata – doktorant, później wykładowca akademicki, 14 lat pełniący funkcje zarządcze, od wicedyrektora instytutu do rektora uczelni. Jestem wciąż za młody, by być 'leśnym dziadkiem’ nostalgicznie wspominającym stare, dobre czasy i narzekającym na coraz gorszych studentów. Ale widziałem wystarczająco, by ogarnąć pokoleniową zmianę w naszym środowisku.

Czytaj dalej30 lat zmian

Nie schodźmy do poziomu runa!

No i obiecywałem sobie nie skomentować słów wiceministra Gduli, ale gryzły mnie one strasznie. Nie ze względu na autora, choć jego funkcję i owszem, tylko fakt, że wyrażają przecież zdanie pewnej grupy – chyba dość licznej – naszych koleżanek i kolegów. W trakcie posiedzenia parlamentarnej komisji ds nauki mówił posłom, że na naukę nie można patrzeć jak na sport

gdzie są wyraźnie zdefiniowane reguły i gdzie chodzi o to, by wypaść jak najlepiej: w szybkości biegu, udźwigu, podrzucie.

W zamian uważa, że

Na system nauki powinniśmy patrzeć raczej  jak na las, który może mieć różne funkcje: można na niego patrzeć jako na miejsce produkcji desek – ale takie patrzenie zaowocuje monokulturą. Ale można też patrzeć na niego jako na miejsce wypoczynku, miejsce zbierania runa leśnego, ostoi bioróżnorodności czy edukacji.

I aby tę różnorodność promować wiceminister zapowiedział

zmniejszenie nacisku na uczelnie i na pracowników, jeśli chodzi o publikacje i osiągnięcia

Czytaj dalejNie schodźmy do poziomu runa!