Słońce coraz szybciej ucieka za horyzont, co jest niechybnym znakiem końca lata i początku przygotowań wykładowców do nowego roku akademickiego. Rozpoczynamy kolejny, trzeci już rok akademicki w sytuacji zagrożenia wirusem. Jednocześnie mamy wątpliwą przyjemność obserwowania przyspieszonego przez epidemię rozpadu spójności dotychczasowych struktur społecznych i politycznych. I choć uważam, że czas na to za krótki, by być pewnym stałości procesów kulturotwórczych, to nasilenie politycznych tendencji do apoteozy 'wsobności’, 'swojskości’, 'naszości’ jako mechanizmów obronnych w obliczu zagrożenia życia, politycznych wpływów w grupach, a także poziomu dobrobytu, doprowadzą do wzmocnienia separowania się kultur nie tylko w przestrzeni międzynarodowej, ale także w obrębie wspólnot jednego języka i tożsamości państwowej. Z mojej perspektywy wszystkie te zjawiska popychają ludzkość do samobójczego ograniczania horyzontu empatii, skracania perspektywy czasowej i osłabiania wspólnoty ogólnoludzkiej, którą powinno się wzmacniać w obliczu klarownego zagrożenia podstaw egzystencji człowieka na Ziemi.
Przemysław Wiszewski
Nie wierzę politykom, nie!
Powrót do Polski, gdy zerwie się wcześniej na krótki nawet czas nić informacyjną, może skutkować obrażeniami. Ale też wracając po tygodniu nieobecności i wręcz klaustrofobicznego zanurzenia w obserwacji badań polarnych, nie przewidziałem tej skali wzmożenia w odrywaniu się od realiów życia tu i teraz naszych elit i ciągnięciu przez nie za sobą naszego społeczeństwa. Mam ten przywilej, że po powrocie czekał na mnie stos dzienników i tygodników. Więc wcześniejsza konfrontacja ze światem Internetu została uzupełniona o słowo drukowane. Nie poszło dobrze. Z jednej strony uporczywa wiara w kontrolę społeczeństwa i w zbawczość najwłaśniejszej racji jako racji najmojszej. Z drugiej strony zalew negatywnych emocji, które w emocjach się wyczerpują. Z trzeciej – wytnijmy sobie kawał lasu, żeby zbudować fabrykę ekologicznych (sic!) elektrycznych aut (których nie ma, ale do których prąd chcemy wytwarzać z węgla, bo OZE są lewackie, a atomu się boimy). I na koniec – pan minister zwalnia w telewizji pracownika pewnej uczelni w pewnym dużym mieście.
Z uporem będę powtarzał – Polska jest małym kamykiem w ogromnej mozaice Ziemi. Wszystko, co jest wokół nas, oddziałuje i zmienia nas bezpowrotnie. Bez rozpoznania sieci relacji, która nas otacza, sieci obejmującej przeszłość i przyszłość, miotamy się, krzyczymy i w tym chaosie stajemy się zagrożeniem już nie tylko dla siebie, ale też dla całego świata. Bo ten mały kamyk miotający się bez sensu i celu w mozaice może ją tylko zniszczyć. Na pewno nie nada jej żadnego konstruktywnego kształtu.
Nie chciałem i nie chcę komentować zachowania polityków. One same ukazują swoją wartość i cel. Ale boli mnie, że dzieje się to w chwili, gdy nasz wpływ na Ziemię nieodwracalnie i niekorzystnie zmienia warunki życia dla miliardów ludzi, gdy bezmyślnie niszczymy całe biotopy i zubażamy bezpowrotnie te, które łaskawie pozostawiono przy życiu, gdy bez cienia refleksji obracamy w proch cały, wspaniały świat. Boli mnie, że Polska, mając możliwość włączenia się aktywnie w poszukiwanie racjonalnych dróg wyjścia z tej tragicznej sytuacji – nie przywiązuje do tego żadnej wagi. ŻADNEJ! Boli, gdy rozgrzane do czerwoności emocje zalewają wszystko, każdy, nawet najdrobniejszy przejaw racjonalności – kompletnie bez związku z sytuacją naszą, a bardziej jeszcze – naszych dzieci.
Nie ma innej drogi niż nauka, jeśli chcemy odnaleźć nową równowagę między dobrostanem ludzkości a przynajmniej ocaleniem tego, co jeszcze do ocalenia zostało. Oszczędzanie, redukcje negatywnego wpływu Europy na klimat, akcje ekologów i nasze zaangażowanie codzienne mogą pomóc – ale nie przywrócą już nam świata, który pamiętamy. To naprawdę ostatni dzwonek, bo powiązane ze sobą zmiany klimatyczne, migracyjne, religijne, gospodarcze i polityczne za chwilę odbiorą nam resztki zdrowego rozsądku i zamiast myśleć o wspólnocie, poświęcimy się kultywowaniu naszych partykularyzmów, naszych małych ogródków przed domkami na wyspie zalewanej tsunami.
A my tu o muzyku, o starszych panach w piaskownicy, o wyżelowanych celebrytach nienawiści. Może czas ich zostawić i pamiętając o swoich obowiązkach obywatelskich – jednak jeszcze mocniej zaangażować się w światowy obieg naukowy i umiędzynarodowienie dydaktyki? Bo skoro nasz kraj nas dziś nie potrzebuje, bo nasi politycy nas nie chcą nie rozumiejąc otaczającego świata, troszczmy się o Polskę tam, gdzie nas potrzebują i chcą. Budujmy nowy, racjonalny świat u podstaw, w relacjach ze studentami, ale pokazując im właśnie świat, cały, bez klapek, które konia prowadzą wąską dróżką nie dając mu oglądu piękna i grozy, która go otacza.
Polskę lepiej smakować powoli. I szukać siły w ludziach otwartych i gotowych do racjonalnego spojrzenia na świat. Oni są wokół nas, nawet jeśli cała infosfera, która nas przytłacza, mówi co innego.
Bo przecież 'nie wierzę politykom, nie! Nie wierzę politykom!’. Aha, to nie był ten muzyk. O nie.
Różnorodność
Simon Baker w ostatnim numerze THE (s. 22-23) analizuje tendencję do zachowania różnorodności w uprawianych i doskonalonych dyscyplinach naukowych. Z kolei Leszek Pacholski w DGP (nr 146/2021, ostatni weekend) zadaje dramatyczne pytanie: 'Dostojeństwo czy użyteczność[?]’ powracając do koncepcji pragmatyzmu amerykańskiego jako jednej z dróg, na które powinno wkroczyć polskie szkolnictwo wyższe. Oba te artykuły łączy przekonanie, że jak 'ecclesia semper reformanda’, tak i uniwersytety stale powinny podlegać zmianie. Różnią się receptami, choć w przypadku Bakera to raczej relacja ze zmian zachodzących w dość elitarnym klubie niż klarowna wizja przyszłości.
Wśród największych graczy na rynku naukowym widoczne jest z jednej strony zróżnicowanie dyscyplin, które osiągają najwyższe wyniki w ramach ujęcia 'narodowego’. Z drugiej strony badacze uczestniczący w ich rozwoju w znacznej mierze uzyskują i utrzymują swoją pozycję poprzez współpracę ze środowiskami rozwijającymi badania w ich dyscyplinach, ale w innych krajach. Innymi słowy nakłady na poszczególne dyscypliny nie są koncentrowane w danym kraju, bowiem odpowiednia suma krytyczna dla rozwoju zbiera się w wyniku sumowania nakładów wspierających badania wszystkich uczestników. Nie jest to jednak strategia wyłączna i gwarantująca sukces mierzony liczbą cytowań, wskaźnikiem wpływu czy publikacji w najlepiej rankingowanych czasopismach. W niektórych przypadkach zróżnicowanie rozwoju dyscyplin powoduje po prostu uśrednienie ich poziomu w skali kraju i utrzymywanie przez wszystkie tego samego, przeciętnego lub niskiego miejsca w świecie. Dlatego USA i Wielka Brytania konsekwentnie dążą do specjalizacji i zamierzają koncentrować nakłady w ściśle określonych zakresach dziedzinowych (co zresztą już się dzieje, ale może jeszcze przyśpieszyć, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii przygotowującej się do wdrożenia ścisłego rachunku ekonomicznego w odniesieniu tak do badań, jak i dydaktyki). Baker zwraca uwagę na niebezpieczeństwo rozproszenia środków w przypadku środowisk narodowych o niskim wpływie na naukę światową, ale z drugiej strony podkreśla, że właśnie zróżnicowany rozwój dyscyplin daje nadzieję na adekwatną odpowiedź na zagrożenia, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Zdywersyfikowane środowisko naukowe jest w stanie 'zwinnie’ odpowiadać na każde zagrożenie. Zmonopolizowane przez wybrane dziedziny – może tylko czekać na pomoc, jeśli kryzys zajdzie poza zakresem wypracowywanej doskonałości.
Z kolei Leszek Pacholski przytaczając historię Harvardu i przykład MIT apeluje po raz kolejny o zmianę paradygmatu rozwoju polskiego szkolnictwa wyższego. W największym skrócie – zamiast finansowania ośrodków rozwijających naukowe pasje badaczy, należy stworzyć przynajmniej jeden taki ośrodek, który będzie pracował ściśle na potrzeby gospodarki, rozwijający badania tylko w tym zakresie, w jakim znajdą one swoje zastosowanie w gospodarce. Cytując zakończenie 'Proponuję więc, zostawmy uczonym przywiązanym do tradycji ich wspólnoty, ale zbudujmy obok, może w ramach Polskiego Ładu, choć jeden uniwersytet skażony 'rynkowymi wyznacznikami’. Ktoś nas w końcu musi nakarmić’.
Nie ulega wątpliwości, że dziś Polska nie jest potęgą naukową w skali światowej. Czy powinna zatem inwestować długofalowo w rozwój zdywersyfikowanego zestawu dyscyplin, unikając koncentracji i wiodącej roli państwa? Czy może wybrać specjalności, zwłaszcza związane z przewidywanymi potrzebami rynku i tylko/głównie w nie inwestować w ścisłym związku z potrzebami biznesu oraz strategicznymi inwestycjami państwa? Wreszcie, czy uzupełnieniem dzisiejszego systemu nie powinny być jednostki biznesowe, pragmatycznie realizujące transfer badań do świata biznesu? Najłatwiejsza jest chyba odpowiedź na to ostatnie pytanie – w zasadzie taką funkcję ma pełnić sieć Łukasiewicz. Jednocześnie chyba wszystkie uczelnie starają się nawiązać jak najlepsze relacje z podmiotami gospodarki i prowadzić możliwie najżywsze działania wspomagające ich funkcjonowanie. Problemem jest efektywność tej współpracy. A ta nie jest wielka, bo 1) nasza gospodarka nie jest nastawiona na innowacje rozwijane w przyszłości w nowe technologie, a raczej na rozwiązywanie bieżących problemów, z czym świetnie radzą sobie politechniki; 2) a w rezultacie tak, jak uniwersytety muszą wychodzić do biznesu, tak i odwrotnie – biznes musi chcieć korzystać z wiedzy uczelni. Ta sytuacja z kolei rzutuje na postawione na wstępie pytania – zakleszczenie się nauki polskiej na średnim poziomie w skali świata wynika z braku wiary państwa, sektora biznesowego – ale i społeczeństwa w korzyści płynące z wspierania nauk i szkolnictwa wyższego. W Polsce powstało klasyczne błędne koło: brak spektakularnych, światowych sukcesów nauki – brak wiary w zwrot nakładów ze strony potencjalnych benefaktorów – niskie nakłady na naukę nie dające szansy na przełomowe badania – brak spektakularnych sukcesów nauki.
W tej sytuacji koncentracja wydaje się naturalną ścieżką – wesprzeć rozwój tam, gdzie są szanse na największy zwrot w związku bądź z potrzebami państwa (Polska Polityka Naukowa), bądź miejsce w światowej nauce. Taka rada wygląda jednak obiecująco tylko w modelu oderwania nauki w Polsce od jej światowego i społecznego kontekstu. Brak zróżnicowania oznacza uzależnienie w ogromnej przestrzeni technologii i kultury od produkcji zewnętrznej. A to uważam za groźne nie tylko ze względu na likwidację własnych ośrodków, które mogłyby tworzyć naukę na światowym poziomie. Przede wszystkim ze względu na pozbawienie społeczeństwa pośredników, którzy mogliby uczyć zwłaszcza młodych o tym, co się nowego dzieje w świecie i jak można to wykorzystać tu i teraz. Bez tego szczebla – nowoczesnej dydaktyki prowadzonej przez osoby nadążające za światową nauką – skazujemy nasze społeczeństwo na bezwład intelektualny, kulturalny – i technologiczny. Popchnięte – będzie się toczyć tam, gdzie będą je popychać wiedzący lepiej. Ponadto – nauka nie jest zamknięta w narodowych silosach. Wkład w rozwój nauki zależy od infrastruktury i kultury pracy badaczy z krajów najzamożniejszych, ale 1) to migracje badaczy tworzą w centrach nauki przełomowe idee i technologie; 2) pozostając w naszym pięknym, ale nie ceniącym inteligencji zanadto kraju nadal możemy poprzez współpracę inicjować kierunki nieoczywiste badań, wynikające z peryferyjności wymuszającej inne niż mainstreamowe podejście do problemów. Wreszcie, w przypadku kryzysów katastrofalne skutki ma brak zdywersyfikowanej edukacji, brak elit myślących szeroko, mających szacunek dla wartości humanistycznych, a jednocześnie racjonalnie oceniających procesy zachodzące wokół nas.
Brak wiary naszych elit władzy, że nauka może rozwijać nasze społeczeństwo, w tym gospodarkę, jest przygnębiający. Ale naszym zadaniem powinno być działanie poza tą krótką perspektywą. Zdywersyfikowana, międzynarodowa, otwarta na społeczeństwo – w tym biznes – nauka powinna być oczywistością. W naszym pięknym kraju płaczących wierzb pewnie nie stanie się to dziś. Ale wszystko wskazuje na to, że zarówno centralistyczne działania rządów, jak i niewidzialna ręka rynku nie pomogą nam wiele, jeśli nie przekonamy społeczeństwa do myślenia racjonalnie i szeroko. Kolejne kryzysy przed nami, w tym największe przewidywalne – klimatyczny i idący za nim ekologiczny. Bez nauki – także humanistyki i nauk społecznych kształtujących wartości i postawy – obudzimy się zdziwieni jako biorcy pomocy humanitarnej. Bo na kosztowną pracę fizyczną zapotrzebowania już wkrótce nie będzie.
A w związku z różnorodnością garść różnorodnych aktywności:
- od poniedziałku długie rozmowy w sprawie przebiegu i ogłoszenia wyników konkursu IDUB na dodatki miesięczne dla 150 osób mających znaczące osiągnięcia w publikowaniu w przestrzeni międzynarodowej. Wyniki Komitet Sterujący IDUB ogłosił w piątek;
- we wtorek spotkanie z Dyrektor Finansową i Główną Księgową w odniesieniu do przygotowywania modelu finansowania prac Uniwersytetu w bieżącej sytuacji. Tegoroczny budżet udało nam się zrównoważyć, to dobry punkt wyjścia do działań na rzecz jego polepszenia i bardziej projakościowego kształtu, który premiowałby troskę o cały Uniwersytet i innowacyjność kadry zarządzającej;
- w czwartek spotkanie z Biurem Zamówień Publicznych – never ending story, ważne jednak, byśmy krok za krokiem szukali uproszczeń możliwych w bieżącej sytuacji, a jednocześnie tworzyli system współpracy na każdym szczeblu zarządzania, bez przerzucania się odpowiedzialnością. Uniwersytet ma jedną, wspólną administrację, która musi działać i troszczyć się o całą wspólnotę;
- nigdy nie są miłe – sprawy dyscyplinarne. Nie jesteśmy aniołami, każdemu mogą zdarzyć się błędy. Cieszy szczególnie, gdy ich rozpoznanie jest akceptowane przez zaangażowane strony i kończy się znalezieniem działań w duch u sprawiedliwości naprawczej;
- piątek – pracujemy nad prezentacją badań uniwersytetu w formie syntetycznej, akcentującej to, co najważniejsze w życiu całego uniwersytetu, ale istotne również dla poszczególnych wydziałów. Dobre spotkanie z Działem Komunikacji, może już niedługo zobaczymy efekty.
Za tydzień będę służbowo poza strefą Internetu (tak, są jeszcze na świecie takie miejsca), więc pewnie odezwę się dopiero za dwa tygodnie. Co nie zmienia fakty, że namawiam jak co tydzień – szczepmy się. Nie dlatego, że 'dohtory skazaly’, ale dlatego, że to redukuje możliwość zakażenia, a niemal wyklucza ciężki przebieg w przypadku zakażenia. Szczepienia nie są eksperymentem, chronią i zaszczepionych i tych, którzy szczepienia nie mogą przyjąć. Szanujmy różnorodność – ale pamiętajmy, że możemy to robić tylko wtedy, gdy zachowamy nasze życie.
Miłych dwóch tygodni!
Ogórki sezonowe przed wyprawą na pustynię?
Sezon taki, że sam siebie muszę pytać: czy warto raz jeszcze pisać o ogórkach? Tematów nie brakuje. Mamy ogórek z papryczką, ostry i parzący, choć trącący klimatem marca raczej niż lipca, czyli hasła 'polskie uczelnie dla Polaków’ i 'polska nauka dla Polski’. Mamy ogórek mocno zakiszony, a przecież wciąż dodający dreszczy, czyli manipulacje przez ewaluacji dyscyplin naukowych takie, że ani z niej będzie ewaluacja, ani jakości, ani tym bardziej badań, a na pewno nie naukowych. Mamy wreszcie ogórek dojrzewający powoli, ale gdy się w pełni rozwinie, może okazać się prawdziwą bombą biologiczną – tzw. pakiet wolnościowy, który doprowadzi do karania rektorów próbujących powstrzymać wzbierającą chęć zalania uczelni anytintelektualnymi, nieracjonalnymi i stojącymi w sprzeczności ze stanem badań, ale wynikającymi z przekonań religijnych i światopoglądowych.
Wszystko to są poważne kwestie nie tylko dla nas, akademików, ale dla całego społeczeństwa. Zagadnienia, które mogą przesądzić na dekadę, a może na dekady o kształcie edukacji w naszym kraju, o zaufaniu do nauki, wreszcie o aspiracjach i światopoglądzie młodych ludzi, którzy nam ufają podejmując studia na naszych uczelniach. Ale z drugiej strony ich medialność, głośność wznoszonych przy tej okazji okrzyków i niekompetencja w wyrażanych publicznie sądach nieprzystająca do powagi sytuacji, każą je lokować w kategorii 'niusów’, medialnych jętek jednodniówek. Warto może raczej poskrobać głębiej, zapytać się – co kryje się za kolejna odsłoną ataków polskiej polityki na jakość szkolnictwa wyższego i nauki? Nie pierwszy to raz, bo przecież atakowano nas bezpardonowo przed reformami pani minister Kudryckiej. Tylko dlaczego teraz jest odpowiedni na to czas? I czy atakujący zdają sobie sprawę z konsekwencji i dlatego ogórkami przykrywają prawdziwe zamiary?
'(…) pandemia będzie finansowo krytyczna i ostatecznie dewastująca dla (…) publicznych uczelni (…) które cierpiały w skutek długich lat zaniedbania, złego zarządzania i braku odpowiedniego wsparcia finansowego i będą gwałtownie i jeszcze bardziej podupadać. Dotyczy to także głównych uniwersytetów (…) ponieważ nawet jeśli (…) doświadczy szybkiej i znaczącej odbudowy gospodarczej, jest bardzo mało prawdopodobne, że bieżący rząd przeznaczy swoje (…) zasoby na rzecz szkolnictwa wyższego w latach do 2024 – gdy będą miały miejsce następne wybory powszechne – ponieważ nie ma żadnych korzyści wyborczych w tym działaniu. Z tego samego powodu nie ma żadnych politycznych konsekwencji za zaniedbanie polepszenia dostępu do i jakości usług publicznych. (…) W zamian większość obywateli – nie tylko tych bogatych – polega na rozwiązaniach prywatnych.’ To nie jest opis sytuacji w Polsce, lecz w… Indiach (THE, 2483/2021, s. 26), ale czy brzmi jakkolwiek egzotycznie? Zaraz, zaraz – brak nauki w Krajowym Programie Odbudowy? Ręczne rozdawnictwo środków na inwestycje w szkolnictwie wyższym? Świadome i publiczne wskazywanie, że ewaluacja dyscyplin naukowych musi być sterowana przez ministra 'ze względów politycznych i społecznych’? Gdzie to było?
64% respondentów wskazuje, że na uczelniach doszło do zdominowania działalności wykładowców przez dydaktykę kosztem badań naukowych. 59% wskazuje, że uczelnie zrywają związek między badaniami i nauczaniem masowo zatrudniając pracowników na etatach dydaktycznych. 84% wykładowców wskazuje na rosnące w czasie pandemii obciążenie obowiązkami. 81% uważa, że pandemia bardzo mocno zaburza możliwości rozwoju karier zawodowych młodych naukowców, w szczególności ze względu na wzrost zobowiązań dydaktycznych. Ankieta dotyczyła zdania 1099 akademików z Wielkiej Brytanii na temat wpływu epidemii na kondycję tamtejszego życia akademickiego (THE, 2483/2021, s. 11). U nas nie przeprowadzono takiego badania, ale czy odpowiedzi nie brzmią znajomo? A dodajmy do tego, że dla uczelni na Wyspach za niezwykle groźny uważa się wyraźny odpływ najlepszych wykładowców zagranicznych zrażonych sytuacją epidemiczną, brexitem i brakiem stabilnych form zatrudniania. Wielka Brytania, jeden z filarów nauki światowej, uważa osłabienie internacjonalizacji swoich kadr akademickich za groźne dla swojej przyszłości! Może warto więc pochylić się nad tą sytuacją i u nas? Nie, nie nad odpływem czołowych badaczy zagranicznych, bo nie jest to raczej nasz problem, ale nad skutkami epidemii i skorelowanej działalności polityków dla przyszłości nauki i wysokiej jakości edukacji wyższej w Polsce.
Ostatni tydzień był wyjątkowo ciężki. Przygnębiająca jest świadomość bezsilności wobec zagrożenia dewastacją przyszłości naszej wspólnoty, nie tylko akademickiej, ale całego kraju. Ostatecznie jednak traktuję to jako wyzwanie i kryzys, który powinien mnie i wszystkich wierzących w racjonalny namysł nad światem wzmocnić. Nie muszę wierzyć w przyszłość, bo jako historyk wiem, że kłamstwo i nieracjonalność nigdy nie wytrzymały w dłuższym horyzoncie konfrontacji z rzeczywistością. Nie musze mieć nadziei, bo ważniejsze od niejasnej przyszłości jest dla mnie to, co zrobię tu i teraz dla mojej wspólnoty. Jedyne, co muszę ocalić, to miłość do prawdy i ludzi, którzy chcą ją poznawać i o niej komunikować. Nie zgadzam się zasadniczo z sądami, które miarą sukcesu szkolnictwa wyższego ustanawiają wysokość przychodów absolwentów lub zysków dla uczelni płynących z patentów i usług zewnętrznych. Tak mierzymy tylko pewne wycinki naszej działalności i to tylko pewnych typów uczelni. Miarą wielkości uniwersytetu jest wprowadzenie jego wychowanków, ale też całego swojego otoczenia w przyszłość jako wiernych prawdzie, otwartych, racjonalnych obywateli świata. Wsparcie uniwersytetu ma im dać siłę do zmierzenia się ze światem, którego nie znamy. Jeśli nie wyposażymy naszego otoczenia i naszych absolwentów w silną wolę szukania prawdy, w chęć porozumienia się ponad emocjami i wiarą, to choćby nie wiem jaki odnieśli oni sukces finansowy, będą tylko marionetkami w rękach zarządzających wielkim, narodowym – a może już kontynentalnym lub światowym – koncernem.
Dlatego apeluję – nawet latem nie dajmy się karmić ogórkami. Zadawajmy pytania niewygodne i szukajmy rozwiązań racjonalnych, dla przyszłości naszej i naszych dzieci. Nie ma nauki polskiej dla Polski. Jest ogólnoludzka wiedza i chęć poznania, która na bazie ogólnoświatowej współpracy może, poprzez pracę żyjących w Polsce naukowców, wprowadzić Polaków w przyszłość. Nie ma groźby zamachu na wolność słowa na uczelniach poza ingerencjami w życie akademii ze strony polityków. Jeśli chcemy dobrej edukacji i światowego poziomu nauki w Polsce nie możemy oceniać tych aktywności z perspektywy społecznej i politycznej. Bo inaczej zakończą się one podobnym sukcesem, jak podejmowane bez konsultacji z naukowcami działania na polu ożywienia wzrostu demograficznego Polski.
Oczywiście, #uniwroc nie śpi!
- we wtorek podpisaliśmy wraz z drem Andrzejem Dybczyńskim umowę o udziale w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu doktorantów z kierowanego przez niego Łukasiewicz Port we Wrocławiu. Współpraca akademicka we Wrocławiu to dla mnie jeden z priorytetów i bardzo się cieszę, że na różnych polach możemy ją zacieśniać;
- z przedstawicielami firmy Elsevier rozmawialiśmy o współpracy na rzecz ulepszenia dostępu badaczy z Uniwersytetu do światowych zasobów wiedzy, także poprzez publikowanie w wiodących czasopismach. Tak, nadal wierzymy, że nauka musi mieć wymiar światowy;
- w środę omawiałem kolejne działania związane z Nagrodą im Haisiga. W październiku oficjalne ogłoszenie pierwszego laureata/tki, nie ma obaw – zdążymy na czas!
- w czwartek tradycyjne spotkanie z kierownictwem Biura Zamówień Publicznych i never ending story czyli jak radzić sobie z nową ustawą. Mam nadzieję, że powoli udaje nam się wypracować lepsze, bardziej elastyczne zasady – ale lekko nie jest;
- w piątek podpisywałem decyzje o przyznaniu środków na realizację programów, które komisja konkursowa uznała za zwycięskie w konkursie Inkubatorów Doskonałości Naukowej. Osiem projektów, każdy finansowany kwotą 4 mlnów złotych, trzy kierowane przez osoby spoza Uniwersytetu, pięć pod kierownictwem naszych koleżanek i kolegów mają wykreować nie tylko nowe przestrzenie badawcze, przyciągnąć granty międzynarodowe – ale też ożywić dyscypliny dotąd mające słabsze umiędzynarodowienie. Ale obok nich do konkursu zgłoszono kilkanaście innych, świetnych programów. Nie jesteśmy w stanie sfinansować ich w takim samym stopniu. Zrobimy wszystko, by wesprzeć ich kierowników w przygotowaniu ich do aplikowania o wsparcie zewnętrzne;
- cały czas trwa składanie dokumentów przez przyszłych studentów I roku. Każdy kandydat i kandydatka są dla nas jednakowo cenni. Jesteśmy tu dla Was, jesteśmy po to, by Was wspierać w poszukiwaniu prawdy o świecie. Nigdy w to nie wątpcie!
Mimo wakacji praca wre. Zwłaszcza, że szykujemy się na kolejny, kryzysowy rok epidemiczny. Damy radę – jestem pewien. Od nas i tylko o nas zależy, w jakim stylu tę radę damy!
Nowe zmiany w ewaluacji dyscyplin naukowych
Stary, wciąż nowy Uniwersytet
Dużo się dzieje. Dla szkół wyższych, nauki i edukacji w Polsce na pierwszy rzut oka – niewiele dobrego. I jest to celowy eufemizm. Bo nie mogę przeboleć, że krok za krokiem Polska traci szansę na udział w budowaniu i ukierunkowywaniu cywilizacyjnej i kulturowej jedności wolnej wspólnoty człowieczej. Że wąskie i krótkie horyzonty decydującej większości elit politycznych i biznesowych powodują, że Polacy będą musieli zadowolić się rolą naśladowców i repetytorów, którzy będą mogli jedynie marzyć. I to cicho, bo głośne marzenia mogą zaboleć. Trudno mi się z tym pogodzić. Ale jestem przekonany, że to nie jest historyczna konieczność. Przeciwnie, że to aberracja. Nie trzeba być miłośnikiem Hegla, żeby stwierdzić, że wraz z rozwojem komunikowania się i podróżowania rośnie oddolny nacisk na autonomię jednostek i społeczeństw. A jednocześnie, w ścisłym związku z tym, rosnący dostęp do godnej zaufania, weryfikowanej przez rzeczywistość wiedzy wspiera współpracę i innowacyjność współuczestników życia społecznego skutkującą poczuciem ich bezpieczeństwa. Wreszcie, że otwartość i życzliwość wewnątrz społeczności to wartości uwalniające kreatywność, sprzyjające spójności społecznej. Działania autorytarne zjadają energię i czas, na krótki moment dają złudę trwałości, w rzeczywistości budując jedynie podstawy pod zniechęcenie, opór, kontestację. W każdym z tych scenariuszy rola dostępu do informacji, budowania lub negowania kultury wiedzy ma kluczowe znaczenie. Nie mam też wątpliwości, że uniwersytet nadal jest i może stać się w jeszcze większym stopniu niż jest dziś kluczowym elementem rozwoju naszego społeczeństwa. Może, jeśli zachowa swoją odwagę i pewność swojej misji.
Pamięć. 80. rocznica kaźni na Wzgórzach Wuleckich
Wiele rzeczy wydarzyło się 4 lipca. Dla współczesnej, wrocławskiej społeczności akademickiej to dzień szczególny, odnoszący się do wydarzeń, które dla nas mają znaczenie fundamentalne. Ale pamięć o tych wydarzeniach powinna także wpływać na relacje między akademią i światem wokół nas. Większość polskich akademików pamięta o Sonderaktion Krakau, w trakcie której na rozkaz Heinricha Himmlera 6 listopada 1939 r. niemieckie oddziały specjalne aresztowały ponad 180 pracowników uczelni krakowskich, głównie Uniwersytetu Jagiellońskiego, których następnie osadzono w obozie Sachsenhausen. W drodze do niego uwięzieni przebywali przez kilkanaście dni w więzieniach na terenie Breslau. Nieliczni spośród ówczesnych profesorów Friederich-Wilhelms-Universitaet zu Breslau podjęli próbę kontaktu i pomocy kolegom z Krakowa. Dopiero dzięki szerokiej akcji świata akademickiego udało się doprowadzić do uwolnienia z obozu Sachsenhausen większości zatrzymanych w toku 1940 r. Z punktu widzenia władz hitlerowskich akcja nie była sukcesem. Wzbudziła ogólnoświatową aktywność i presję, której rząd Niemiec ostatecznie uległ. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowano z zasadniczej idei, jaką akcja ta wyrażała – ludzie nauki wraz z całą inteligencją społeczeństw podbitych powinni zniknąć, bo tylko jeden naród mógł zachować swoją tożsamość i przewagę nad innymi dzięki wiedzy. Po zajęciu Lwowa przez wojska hitlerowskie przygotowano i zrealizowano akcję wymierzoną w polskich profesorów Uniwersytetu Jana Kazimierza. Tym razem nie aresztowano całego grona profesorskiego. Już 2 lipca 1941 r. aresztowano prof. Kazimierza Bartla, byłego rektora Politechniki Lwowskiej i premiera Rzeczpospolitej. W noc z 3/4 lipca według nieznanego klucza aresztowano 49 osób, profesorów uczelni lwowskich, małżonki, ich dzieci i wnuki powyżej 18 roku życia, domowników i gości przypadkowo przebywających w mieszkaniach. Po przesłuchaniu zwolniono siedem osób. Jednego z aresztowanych zastrzelono podczas przesłuchania. Większość zamordowano nad ranem 4 lipca na Wzgórzach Wuleckich, pozostałych zabito 5, 11 i 12 lipca. Ostatnią ofiarą akcji był prof. Kazimierz Bartel, który został rozstrzelany 26 lipca.
Czytaj dalejPamięć. 80. rocznica kaźni na Wzgórzach Wuleckich
Koniec i początek – nie bójmy się przyszłości
Rok szkolny skończony, powoli na uczelniach kończymy sesję egzaminacyjną i obrony prac dyplomowych. A ja nie mogę przestać myśleć: dla kogo jest edukacja? I ta podstawowa i średnia, i ta wyższa. Z jednej strony chciałoby się powiedzieć – kontrkulturowo – dla dzieci i młodzieży, dla kształcących się, nie dla rodziców, mniej jeszcze dla polityków. I kiedyś podpisałbym się obiema rękami pod tym spojrzeniem. Ale dziś musiałbym dodać 'dla dzieci, dla kształcących się i dla otaczającego ich społeczeństwa’. I tylko dlatego także dla polityków i także dla rodziców. Mój, rodzica, lęk powoduje, że kształcenie chciałbym zamienić w przygotowanie moich dzieci do bezpiecznego życia w świecie, który dziś budzi nie raz moje przerażenie. Ale to złudzenie, które tylko je skrzywdzi. Bo one, tak jak ja, będą musiały ukształtować siebie przez swoje wybory i swoje doświadczenia. Skaleczą się i upadną, ale moim i edukacji zadaniem powinno być danie im siły, by mogły wstać, otrzepać się, rany zaleczyć i iść dalej – tam, gdzie ulokują cel swojego życia. Prawdziwym sukcesem byłoby, gdyby ten cel był zgodny z nadrzędnymi, złotymi wartościami humanistycznymi – troską o innych, otwartością, dążeniem do prawdy.
We don’t need no education?
Ufffff gorąco. Wiele rzeczy mniej lub bardziej dziwnych dzieje się wokół nas. Ale dzisiaj chciałbym kilka słów skreślić o… ekosystemie. W zasadzie – o myśleniu rozszerzającym, sieciującym różne elementy tego, co staramy się analitycznie szatkować i traktować odrębnie. Obie aktywności – analiza i synteza – są ważne, ale mam wrażenie, że w sferze publicznej i niestety w edukacji zaczyna bezwzględnie dominować spojrzenie krótkookresowe, wysoko wartościujące wydzielanie sektorów i podsektorów i skupianie na nich działań bez refleksji nad całością. Toczy się właśnie rekrutacja na studia, a mnie gniecie refleksja i troska o to, jak wprowadzić nowych studentów w nowy sposób uczenia się. I jak przekonać całą naszą wspólnotę uniwersytecką, by zaczęła jeszcze aktywniej angażować się w kreatywny sposób myślenia o edukacji. Infosfera w której żyjemy, to morze informacji otaczające nas każdego dnia, przeszła radykalną przemianę w ciągu ostatnich dwóch dekad. Globalna sieć dała nam dostęp do informacji z całego świata na wyciągnięcie ręki, poprzez 'jeden klik’. Można poznawać najnowsze osiągnięcia ludzkości bez pośrednictwa kogokolwiek – jeśli jest się odpowiednio przygotowanym. Można poznawać świat, zjawiska społeczne i polityczne, bez pośrednictwa komentatorów. Jeśli zna się zasady krytyki komunikatów, umie się odsiewać ziarna od plew. Wreszcie, można kreować, tworzyć. Inwestując niewielkie środki można pokazywać całemu światu owoce swojego zaangażowania w pracę nad konkretnymi projektami. Rozwijać, popularyzować działania i myśli, które są dla nas ważne i którymi chcemy 'zarazić’ innych. Rewolucja cyfrowa nie jest modnym pojęciem, lecz realnym zjawiskiem pobudzającym kreatywne, twórcze – ale czasami też destrukcyjne umiejętności człowieka. Epidemia w sposób nieprzewidywalny wzmocniła oddziaływanie wolnego dostępu do informacji na realne życie członków społeczności politycznych tu i teraz. Nie byliśmy na to przygotowani jako społeczeństwo, ale także jako akademia. Uczyliśmy się w biegu – ale czy rzeczy najważniejszych?
Szacunek dla nauki?
Paradoksy. Zjawiska na pierwszy rzut oka sprzeczne z logiką próbującą wywieść ich istnienie z otoczenia, z poprzedzającego je stanu. Niezrozumiałe, ale istniejące na przekór naszej wiedzy i oczekiwaniom. W weekendowym wydaniu względnie poczytnego, papierowego wydania jednego z ogólnopolskich dzienników pada pytanie: dlaczego ludzie deklarują zaufanie do naukowców i nauki, ale pomimo apeli badaczy nie ufają procesowi szczepień? Pomijając niewielką grupę tych, którzy negowali wartość szczepień przed epidemią, autor zwraca uwagę, że szczepień nie kojarzy się w pełni z nauką, ale coraz częściej przede wszystkim z wielkimi koncernami farmaceutycznymi czy z propagandą państwa, które – rzekomo – poprzez szczepienia chce także ograniczać naszą wolność. Od siebie dodałbym, że ogromnie szkodliwe są wypowiedzi osób, które teoretycznie mają wiedzę i stanowisko równe ekspertom – naukowcom i opierając się na dość ogólnych przesłankach, a czasami, niestety, braku wiedzy głoszą sądy sprzeczne z wynikami badań, czasami po prostu niczym niepotwierdzone. W rezultacie u odbiorcy nieprzygotowanego do krytycznej analizy komunikatów tworzy się wizja dwóch równych sobie, sprzecznych ze sobą narracji. A gdy dodatkowo spojrzymy na niski wskaźnik zakażeń, bezpieczniejsze wydaje się niepodjęcie akcji, niż narażanie się na szczepienia. Zwłaszcza, że te jednak wiążą się w większości przypadków z dyskomfortem, czasami dość znacznym (dzień – dwa podwyższona temperatura, w niektórych przypadkach wysoko, czasami mdłości i słabość). Teoretyczne i pryncypialne zaufanie do nauki nagle ustępuje przed zamętem informacyjnym, brakiem wiarygodności komunikacji publicznej, naturalnym odruchem szukania krótkookresowego zysku i niechęcią do odraczania nagrody. Czemu o tym piszę? Bo, po pierwsze, ten stan jest świetną diagnozą naszego, ludzi akademii, wpływu na społeczeństwo. Po drugie, z tej diagnozy powinny wypływać wnioski dotyczące naszych działań w tymże społeczeństwie. Po trzecie, te działania dotyczą także nas samych i nie mogą się ograniczać do kwestii pandemii.