Nowa ewaluacja, czyli cała para w gwizdek!

Mój stosunek do ewaluacji jakości badań naukowych w formule obecnej deklarowałem wielokrotnie. Po manipulacjach kolejnych ministrów i kompromitacji procedury ostatniej oceny nadaje się tylko do skasowania. Ale Ministerstwo wie swoje. Powołało zespół, szybciutko przygotowano rekomendacje, pan Minister powiedział, że były szeroko konsultowano (zapewne chodziło o video spotkania z panią Wiceministrą) i… mamy rekomendacje. I nie chodzi o to, że są złe. One po prostu nie są. To jest groch z kapustą, tragiczna mieszanina ciekawych pomysłów, konserwatywnego zaparcia i kuriozalnych ukłonów w stronę kolejnych grup i grupek. A wszystko to firmuje jako przewodniczący zespołu były szef KEJN wspierany przez Ministra Czarnka, który przyklepywał ministra sugestie i dyscyplinował członków Komitetu w trakcie pożal się Boże ewaluacji. Naprawdę, to ma być kolejny sukces demokratycznego rządu?

Od jednego nie uciekniemy. Mierniki są po to, by 1) określić 'stan jest’ ze względu na jakąś cechę. Wtedy nie ma sensu uprzedzać kogokolwiek o charakterze mierników, bo zależy nam na określeniu stanu faktycznego, a nie dostosowania się do naszego narzędzia pomiarowego; 2) skierować osobę lub organizację za pożądany dla nas cel. Wtedy faktycznie wskazujemy na początku okresu pomiarowego sposób mierzenia tak skonstruowany, by jednoznacznie wprowadzał osobę lub instytucję na określone tory działania. Tak działać mają oceny w szkołach, tak powinna działać ocena pracownicza. Skoro kryteria oceny mają być znane przed lub na początku okresu oceny, to 'ewaluacja badań naukowych’ jak ma się teraz nazywać cała procedura (jakość przepadła) ma cały sektor na coś skierować.

Sprawdźmy więc, czy ewaluacja mówi nam, w jakim kierunku mamy pójść?

Ewaluacja ma się składać z 2 filarów: 1) pomiaru jakości badań naukowych w dyscyplinach; 2) eksperckiej 'oceny holistycznej’ obejmującej całe organizacje. I oddajmy tu głos prof. Skoczniowi, który tłumaczy, dlaczego wprowadzi się:

ocenę holistyczną całej jednostki naukowej (Filar II), uwzględniającą strategię rozwoju podmiotu. Ocena holistyczna, instytucjonalna, jest prowadzona w Europie Zachodniej, np. w systemie francuskim HCERES. Jej zaletą jest ujęcie całościowe jednostki, sposobu zarządzania, skuteczności wdrażania strategii, współpracy z otoczeniem społeczno-gospodarczym etc

Można się domyślać, że na podstawie porównania strategii uczelni i raportu samooceny eksperci będą oceniać, jak uczelnie realizują swoje strategie. Całkiem sensowny pomysł, ale pod jednym warunkiem – że te strategie faktycznie miałyby służyć określaniu jakiejś specjalności uczelni i jakiś kierunek ich działań wyznaczać. Większość strategii uczelnianych jest zbitką frazesów, wishfullthinkingu i wskaźników, które można osiągnąć śpiąc. Tak przygotowaną strategię realizuje się po prostu istniejąc. A jeśli się jej nie ma, to się ją stworzy tak, by wyszło na nasze. Zwłaszcza, skoro będziemy znali sposób pomiaru. W którym więc kierunku popychać ma uczelnie ta 'holistyczna’ ocena?

Ewaluacja obejmie m.in. rozwój (podmiot oceniany byłby w odniesieniu do postawionych sobie celów, jak i wobec innych instytucji w Polsce i na świecie), strategia rozwoju i sposób jej wdrażania (procedury), rozwój naukowy kadry, mobilność pracowników, członkostwo pracowników we władzach zagranicznych lub międzynarodowych towarzystw, organizacji i instytucji naukowych lub artystycznych, a także udział w programach mentorskich, działania promujące równouprawnienie płci, uwzględnianie różnorodności, stabilne zatrudnienie, dobre warunki pracy i badań.

Trudno w tej masie słów znaleźć klarowny, wspólny mianownik celu. Oddziaływanie na otoczenie zewnętrzne? Miejsce w środowisku akademickim w kraju? Zagranicą? Wdrażanie lewicowej polityki kadrowej? O co w tym chodzi? Trudno powiedzieć. Pozostaje przypuszczać, że wrzucono tu wszystko, by wszystkich zadowolić. W rezultacie mamy Frankensteina na miarę naszych możliwości, do którego uczelnie błyskawicznie się przystosują. Przynajmniej powierzchownie, jak robiły to już od dekad. Pamiętajmy, że ocena ma być za lat pięć, więc kompletnie nie opłaca się wdrażać ideologicznych jej aspektów, bo gdy przyjdzie minister – dajmy na to – z PSL, Polski 2050 czy Konfederacji lub PiS, to może się to okazać głęboko szkodliwe, bo kryteria zmienią się o 180 stopni. Tak czy siak, mamy w tym 'filarze’ niespójny zespół oczekiwań wobec uczelni. Już przez sam fakt, że miesza się w nim odniesienia do strategicznych działań i krótkookresowych czynności, decyzji na szczeblu zarządczym całej organizacji i personalnego zaangażowania pracowników.

Podsumowując – filar II tak, jak został przedstawiony, to bałagan, w którym ciekawe idee przemieszano z frazesami i absolutnie oldschoolowymi odpadami po wielu minionych latach.

No to może lepiej poszło w ocenie jakości badań naukowych, to jest filarze I? No nie wiem. Zachowano listy czasopism i wydawnictw z kuriozalnym uzasadnieniem identycznym z tym, który słyszeliśmy w czasach ministrów Gowina i Czarnka – dziedziczenie prestiżu. No i może takie dziedziczenie miałoby miejsce, gdyby ciż sami ministrowie ręcznie nie zmieniali tychże list. Ponadto w tym samym przedstawieniu nowych idei znajdujemy informację, że prestiż prestiżem, a polskie czasopisma i wydawnictwa zostaną dowartościowane. No i weź tu panie zrozum – to prestiż, czy widzialna ręka lobbystów będzie decydować o pomiarze jakości?

Dobrym pomysłem jest promowanie roli autora w publikacjach wieloautorskich. Kuriozalne równe liczenie punktów dla wszystkich 100-150 autorów, a de facto dawców danych, może w końcu przeminie. Ale co z tego, skoro jednocześnie mają zostać zniesione sankcje za brak publikacji przez pracowników. Ba, znikną sloty publikacyjne, czyli odpowiednią liczbę publikacji będą dostarczać tylko ci, którzy najlepiej wpiszą się akurat w ten system. No i wreszcie – nie będzie ich wiele. Dziś mamy obowiązek 3N publikacji, czyli przy 70 etatach naukowych lub naukowo-dydaktycznych dyscyplina przedstawia 210 publikacji. Tymczasem zmiana ma wprowadzić wagi pracowników, w którym tylko pracownik naukowy będzie równy 1N, naukowo dydaktyczny już 1/2N. Czemu ma być liczony pracownik dydaktyczny (1/4) bladego pojęcia nie mam, bo do tej pory w ogóle nie był liczony w ewaluacji jakości badań naukowych. Ale może to taka myśl postępowa. W każdym razie, jeśli nawet zachowa się 3N, to z 70 etatów nagle zrobi się N=35 (bo po co zatrudniać kogoś na etacie naukowym?) i już przedkładać trzeba będzie tylko 105 publikacji za 5 lat działalności. To oczywiście spowoduje, że wszystkie średnie wyniki instytucji nagle poszybują, polska nauka zostanie mistrzynią wśród nauk. W Polsce, ale kto bym tam na detale patrzył?

Ponownie – groch z kapustą. Ci, co czuli się zmuszani do publikowania, odetchną z ulgą i powiedzą – chwała Partii! Ci, co publikowali tam, gdzie chcieli – wzruszą ramionami. Ci, którzy są młodzi i nad którymi będzie wisiało Sauronowe oko dyrekcji – będą rączo gmerać w spisie czasopism, łowić punkty, by zasłużyć na uścisk dłoni. Bo cała ta zabawa jest kompletnie po nic.

Po nic, bo jeśli miałaby służyć ukierunkowaniu organizacji w jakimś kierunku, to kierujący powinni mieć w ręku instrumenty zachęcające pracowników do podążania w tymże kierunku. Ale nie mają i mieć nie będą jeszcze bardziej. Bo pani Wiceministra uroczyście zapewniła, że wprowadzi zakaz przenoszenia kryteriów oceny badań naukowych na sposób oceny pracowniczej. Dziś także taka zasada była stosowana, ale oficjalny zapis sparaliżuje jakiekolwiek próby jakościowej oceny pracowników. Bo nawet otarcie się o zasady ewaluacyjne sprowokuje protesty i oskarżenia. Więc jak zachęcić kogokolwiek do przejęcia się tymi zapisami?

No i najważniejsze – jak Ministerstwo chce wprowadzić te rewolucyjne zmiany bez gruntownej zmiany ustawy? Przecież w ustawie wszystkie elementy skorelowane z ewaluacją zależne są od kategorii ewaluacji jakości badań naukowych. Ba, w ustawie zapisany jest czteroletni okres oceny i wymóg przedkładania do oceny publikacji przez wszystkich pracowników prowadzących działalność naukową w podmiotach. Czy pani Wiceministra chce ogłosić rozporządzenie sprzeczne z ustawą? No i jakie znaczenie będzie miała holistyczna ewaluacja, skoro ustawa ani jej nie przewiduje, ani nie uwzględnia? Te wszystkie zapisy są mieszaniem w szklance wody łyżeczką w celu zrobienia piany, a przynajmniej wiru. I tyle.

Zresztą, głupie pytania. Polityk w Polsce może wszystko.

To my poniesiemy koszty tej degrengolady.