Stary, wciąż nowy Uniwersytet
Dużo się dzieje. Dla szkół wyższych, nauki i edukacji w Polsce na pierwszy rzut oka – niewiele dobrego. I jest to celowy eufemizm. Bo nie mogę przeboleć, że krok za krokiem Polska traci szansę na udział w budowaniu i ukierunkowywaniu cywilizacyjnej i kulturowej jedności wolnej wspólnoty człowieczej. Że wąskie i krótkie horyzonty decydującej większości elit politycznych i biznesowych powodują, że Polacy będą musieli zadowolić się rolą naśladowców i repetytorów, którzy będą mogli jedynie marzyć. I to cicho, bo głośne marzenia mogą zaboleć. Trudno mi się z tym pogodzić. Ale jestem przekonany, że to nie jest historyczna konieczność. Przeciwnie, że to aberracja. Nie trzeba być miłośnikiem Hegla, żeby stwierdzić, że wraz z rozwojem komunikowania się i podróżowania rośnie oddolny nacisk na autonomię jednostek i społeczeństw. A jednocześnie, w ścisłym związku z tym, rosnący dostęp do godnej zaufania, weryfikowanej przez rzeczywistość wiedzy wspiera współpracę i innowacyjność współuczestników życia społecznego skutkującą poczuciem ich bezpieczeństwa. Wreszcie, że otwartość i życzliwość wewnątrz społeczności to wartości uwalniające kreatywność, sprzyjające spójności społecznej. Działania autorytarne zjadają energię i czas, na krótki moment dają złudę trwałości, w rzeczywistości budując jedynie podstawy pod zniechęcenie, opór, kontestację. W każdym z tych scenariuszy rola dostępu do informacji, budowania lub negowania kultury wiedzy ma kluczowe znaczenie. Nie mam też wątpliwości, że uniwersytet nadal jest i może stać się w jeszcze większym stopniu niż jest dziś kluczowym elementem rozwoju naszego społeczeństwa. Może, jeśli zachowa swoją odwagę i pewność swojej misji.
Pamięć. 80. rocznica kaźni na Wzgórzach Wuleckich
Wiele rzeczy wydarzyło się 4 lipca. Dla współczesnej, wrocławskiej społeczności akademickiej to dzień szczególny, odnoszący się do wydarzeń, które dla nas mają znaczenie fundamentalne. Ale pamięć o tych wydarzeniach powinna także wpływać na relacje między akademią i światem wokół nas. Większość polskich akademików pamięta o Sonderaktion Krakau, w trakcie której na rozkaz Heinricha Himmlera 6 listopada 1939 r. niemieckie oddziały specjalne aresztowały ponad 180 pracowników uczelni krakowskich, głównie Uniwersytetu Jagiellońskiego, których następnie osadzono w obozie Sachsenhausen. W drodze do niego uwięzieni przebywali przez kilkanaście dni w więzieniach na terenie Breslau. Nieliczni spośród ówczesnych profesorów Friederich-Wilhelms-Universitaet zu Breslau podjęli próbę kontaktu i pomocy kolegom z Krakowa. Dopiero dzięki szerokiej akcji świata akademickiego udało się doprowadzić do uwolnienia z obozu Sachsenhausen większości zatrzymanych w toku 1940 r. Z punktu widzenia władz hitlerowskich akcja nie była sukcesem. Wzbudziła ogólnoświatową aktywność i presję, której rząd Niemiec ostatecznie uległ. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowano z zasadniczej idei, jaką akcja ta wyrażała – ludzie nauki wraz z całą inteligencją społeczeństw podbitych powinni zniknąć, bo tylko jeden naród mógł zachować swoją tożsamość i przewagę nad innymi dzięki wiedzy. Po zajęciu Lwowa przez wojska hitlerowskie przygotowano i zrealizowano akcję wymierzoną w polskich profesorów Uniwersytetu Jana Kazimierza. Tym razem nie aresztowano całego grona profesorskiego. Już 2 lipca 1941 r. aresztowano prof. Kazimierza Bartla, byłego rektora Politechniki Lwowskiej i premiera Rzeczpospolitej. W noc z 3/4 lipca według nieznanego klucza aresztowano 49 osób, profesorów uczelni lwowskich, małżonki, ich dzieci i wnuki powyżej 18 roku życia, domowników i gości przypadkowo przebywających w mieszkaniach. Po przesłuchaniu zwolniono siedem osób. Jednego z aresztowanych zastrzelono podczas przesłuchania. Większość zamordowano nad ranem 4 lipca na Wzgórzach Wuleckich, pozostałych zabito 5, 11 i 12 lipca. Ostatnią ofiarą akcji był prof. Kazimierz Bartel, który został rozstrzelany 26 lipca.
Czytaj dalejPamięć. 80. rocznica kaźni na Wzgórzach Wuleckich
Koniec i początek – nie bójmy się przyszłości
Rok szkolny skończony, powoli na uczelniach kończymy sesję egzaminacyjną i obrony prac dyplomowych. A ja nie mogę przestać myśleć: dla kogo jest edukacja? I ta podstawowa i średnia, i ta wyższa. Z jednej strony chciałoby się powiedzieć – kontrkulturowo – dla dzieci i młodzieży, dla kształcących się, nie dla rodziców, mniej jeszcze dla polityków. I kiedyś podpisałbym się obiema rękami pod tym spojrzeniem. Ale dziś musiałbym dodać 'dla dzieci, dla kształcących się i dla otaczającego ich społeczeństwa’. I tylko dlatego także dla polityków i także dla rodziców. Mój, rodzica, lęk powoduje, że kształcenie chciałbym zamienić w przygotowanie moich dzieci do bezpiecznego życia w świecie, który dziś budzi nie raz moje przerażenie. Ale to złudzenie, które tylko je skrzywdzi. Bo one, tak jak ja, będą musiały ukształtować siebie przez swoje wybory i swoje doświadczenia. Skaleczą się i upadną, ale moim i edukacji zadaniem powinno być danie im siły, by mogły wstać, otrzepać się, rany zaleczyć i iść dalej – tam, gdzie ulokują cel swojego życia. Prawdziwym sukcesem byłoby, gdyby ten cel był zgodny z nadrzędnymi, złotymi wartościami humanistycznymi – troską o innych, otwartością, dążeniem do prawdy.
We don’t need no education?
Ufffff gorąco. Wiele rzeczy mniej lub bardziej dziwnych dzieje się wokół nas. Ale dzisiaj chciałbym kilka słów skreślić o… ekosystemie. W zasadzie – o myśleniu rozszerzającym, sieciującym różne elementy tego, co staramy się analitycznie szatkować i traktować odrębnie. Obie aktywności – analiza i synteza – są ważne, ale mam wrażenie, że w sferze publicznej i niestety w edukacji zaczyna bezwzględnie dominować spojrzenie krótkookresowe, wysoko wartościujące wydzielanie sektorów i podsektorów i skupianie na nich działań bez refleksji nad całością. Toczy się właśnie rekrutacja na studia, a mnie gniecie refleksja i troska o to, jak wprowadzić nowych studentów w nowy sposób uczenia się. I jak przekonać całą naszą wspólnotę uniwersytecką, by zaczęła jeszcze aktywniej angażować się w kreatywny sposób myślenia o edukacji. Infosfera w której żyjemy, to morze informacji otaczające nas każdego dnia, przeszła radykalną przemianę w ciągu ostatnich dwóch dekad. Globalna sieć dała nam dostęp do informacji z całego świata na wyciągnięcie ręki, poprzez 'jeden klik’. Można poznawać najnowsze osiągnięcia ludzkości bez pośrednictwa kogokolwiek – jeśli jest się odpowiednio przygotowanym. Można poznawać świat, zjawiska społeczne i polityczne, bez pośrednictwa komentatorów. Jeśli zna się zasady krytyki komunikatów, umie się odsiewać ziarna od plew. Wreszcie, można kreować, tworzyć. Inwestując niewielkie środki można pokazywać całemu światu owoce swojego zaangażowania w pracę nad konkretnymi projektami. Rozwijać, popularyzować działania i myśli, które są dla nas ważne i którymi chcemy 'zarazić’ innych. Rewolucja cyfrowa nie jest modnym pojęciem, lecz realnym zjawiskiem pobudzającym kreatywne, twórcze – ale czasami też destrukcyjne umiejętności człowieka. Epidemia w sposób nieprzewidywalny wzmocniła oddziaływanie wolnego dostępu do informacji na realne życie członków społeczności politycznych tu i teraz. Nie byliśmy na to przygotowani jako społeczeństwo, ale także jako akademia. Uczyliśmy się w biegu – ale czy rzeczy najważniejszych?
Szacunek dla nauki?
Paradoksy. Zjawiska na pierwszy rzut oka sprzeczne z logiką próbującą wywieść ich istnienie z otoczenia, z poprzedzającego je stanu. Niezrozumiałe, ale istniejące na przekór naszej wiedzy i oczekiwaniom. W weekendowym wydaniu względnie poczytnego, papierowego wydania jednego z ogólnopolskich dzienników pada pytanie: dlaczego ludzie deklarują zaufanie do naukowców i nauki, ale pomimo apeli badaczy nie ufają procesowi szczepień? Pomijając niewielką grupę tych, którzy negowali wartość szczepień przed epidemią, autor zwraca uwagę, że szczepień nie kojarzy się w pełni z nauką, ale coraz częściej przede wszystkim z wielkimi koncernami farmaceutycznymi czy z propagandą państwa, które – rzekomo – poprzez szczepienia chce także ograniczać naszą wolność. Od siebie dodałbym, że ogromnie szkodliwe są wypowiedzi osób, które teoretycznie mają wiedzę i stanowisko równe ekspertom – naukowcom i opierając się na dość ogólnych przesłankach, a czasami, niestety, braku wiedzy głoszą sądy sprzeczne z wynikami badań, czasami po prostu niczym niepotwierdzone. W rezultacie u odbiorcy nieprzygotowanego do krytycznej analizy komunikatów tworzy się wizja dwóch równych sobie, sprzecznych ze sobą narracji. A gdy dodatkowo spojrzymy na niski wskaźnik zakażeń, bezpieczniejsze wydaje się niepodjęcie akcji, niż narażanie się na szczepienia. Zwłaszcza, że te jednak wiążą się w większości przypadków z dyskomfortem, czasami dość znacznym (dzień – dwa podwyższona temperatura, w niektórych przypadkach wysoko, czasami mdłości i słabość). Teoretyczne i pryncypialne zaufanie do nauki nagle ustępuje przed zamętem informacyjnym, brakiem wiarygodności komunikacji publicznej, naturalnym odruchem szukania krótkookresowego zysku i niechęcią do odraczania nagrody. Czemu o tym piszę? Bo, po pierwsze, ten stan jest świetną diagnozą naszego, ludzi akademii, wpływu na społeczeństwo. Po drugie, z tej diagnozy powinny wypływać wnioski dotyczące naszych działań w tymże społeczeństwie. Po trzecie, te działania dotyczą także nas samych i nie mogą się ograniczać do kwestii pandemii.
Obywatelskość jako wartość i szansa dla uniwersytetu
Co roku 4 czerwca w Zakładzie Narodowym im Ossolińskich we Wrocławiu wręczana jest Nagroda Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Ustanowiona w 2004 r. przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego oraz Kolegium Europy Wschodniej, miasto Wrocław, Uniwersytet Wrocławski i Zakład Narodowy im. Ossolińskich jest przyznawana tym, których działania promują i wspierają ideę państwa jako dobra wspólnego. Warto to mocno podkreślić – nie jest to nagroda ukierunkowana politycznie w kontekście naszych, polskich sporów. Z założenia miała skupiać się na wartości, jaką jest obywatelskość, jej wspieraniu i szerzeniu w zróżnicowanych środowiskach. Nie przypadkiem w kuratorium nie ma czynnych polityków, są osoby wybrane przez Fundatora, a także reprezentujące podmioty samorządowy (miasto Wrocław), kulturalny (Ossolineum), naukowy (Uniwersytet Wrocławski) i prowadzący szeroko rozumianą działalność społeczno-edukacyjną (Instytut Europy Wschodniej). Tegoroczny wybór jako laureatek trzech działaczek o demokratyzację życia politycznego i społecznego Białorusi, Swiatłany Cichanouskiej, Maryji Kalesnikawej i Wołhy Kawalkowej dokonał się na długo przed ostatnimi działaniami prezydenta Białorusi. Nie był podyktowany bieżącymi interesami, lecz przekonaniem o wadze wartości, dla których laureatki poświęcają swoje życie. W swoich przemówieniach obecne we Wrocławiu – poza Maryją Kalesnikawą, która przebywa w więzieniu w Mińsku i była reprezentowana przez siostrę, Tatsianę Khomich – laureatki pokazały głęboko indywidualne podejście do swojej działalności. Swiatłana Cichanouska, przez wielu Białorusinów uważana za zwyciężczynię wyborów prezydenckich, podkreślała znaczenie działań międzynarodowych, w tym sankcji skierowanych przeciw rządowi Łukaszenki, dla wolności Białorusi. Tatsiana Khomich mówiła o wadze świadectw poszczególnych uwięzionych i znaczeniu, jakie dla nich ma wsparcie otrzymywane od swoich rodaków, ale też całego świata. Wreszcie Wołha Kawalkowa zwracała uwagę, że dążenie do przywrócenia demokracji na Białorusi powinno być widziane w kontekście szerszym, zagrożenia dla wolności obywatelskich na całym świecie, także w Stanach Zjednoczonych i Europie.
Czytaj dalejObywatelskość jako wartość i szansa dla uniwersytetu
Nauka i szkolnictwo wyższe w Polsce – stan zadziwienia
W ubiegłą sobotę, 29 maja, miało miejsce pierwsze w tym roku posiedzenie plenarne Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP). To największa organizacja reprezentująca uczelnie wyższe w Polsce. Ze względu na liczbę członków zgromadzenie plenarne zbiera się rzadko, większość kwestii bieżących jest dyskutowana przez prezydium, które w imieniu KRASP wydaje odpowiednie stanowiska. Tym większe znaczenie symboliczne spotkania ogólnego, w trakcie którego mogą zostać uchwalone różnego rodzaju stanowiska, apele, uchwały. To głos już nie wąskiego grona reprezentantów, ale szerokiego środowiska całego sektora nauki w Polsce. A że czasy niespokojne dla nauki, z tym większą uwagą obserwowałem obrady. Znamienne, że nie pojawił się na nich minister edukacji i nauki. Pomimo, że w programie znalazł się punkt dotyczący proponowanych zmian w ustawie PoSzWiN, żaden reprezentant ministerstwa nie odniósł się do proponowanych i opiniowanych przez KRASP zmian. Ministerstwo reprezentował wiceminister – przed połączeniem ministerstw MNiSW oraz MEN minister nauki – Wojciech Murdzek, odpowiadający między innymi za inicjatywę IDUB. W krótkim wystąpieniu zapewnił o dobrej woli ministerstwa i możliwościach, jakie otworzą przed nami nowe środki w ramach Krajowego Programu Odbudowy i Nowego / Polskiego Ładu, zwłaszcza dla szkół medycznych i powiązanych z medycyną badań. Niestety, nie mógł nam powiedzieć, jak będzie wyglądało finansowanie nauki w bieżącym i kolejnym roku. Nie wspomniał o inicjatywie IDUB i nierównoprawnym potraktowaniu uczelni badawczych przy przyznawaniu subwencji. O perspektywach i możliwościach współpracy nauki z biznesem mówił też dr hab. Robert Tomanek, wiceminister w Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii. Wskazywał na konieczność tworzenia ciał zapośredniczających taką współpracę, dostosowanie kształcenia do potrzeb gospodarki, rozwijania kształcenia zdalnego jako dającego możliwość kształcenia większej liczby studentów, w tym spoza Polski. W tych głosach – generalnie słusznych, ale przypominających wiele innych wystąpień z ubiegłych lat – boleśnie brakowało zapowiedzi konkretnych działań umiejscawiających naukę w wizji rozwoju Polski. Odpowiedź ogólna jest dobrze znana – nauka powinna brać udział w każdym z działań obecnych w zapowiedziach rządowych dotyczących naszej przyszłości. W praktyce jednak oznacza to, że udział nauki w życiu kraju w zasadzie zależy od przypadku, lobbingu, dobrego/złego humoru decydentów. Pisałem już o tym wcześniej i, niestety, te wypowiedzi tylko potwierdziły moje obawy: nauka nie jest postrzegana jako źródło zmian, koło napędowe modernizacji Polski, ale nawet nie jako istotny element wsparcia naszych modernizacyjnych ambicji. Nie chodzi nawet o to, że jest niechętnie postrzegana przez rząd. Jej po prostu nie ma w horyzoncie osób mających kształtować naszą przyszłość. W tej wizji nauka jest potrzebna do łatania potrzeb dziś (medycyna, nieokreślone innowacje, na które zapotrzebowanie zgłosi biznes), ale poza tym, co na chwilę bieżącą, w skrajnie pragmatycznym wydaniu – nie jest ani potrzebna, ani dostrzegana.
Czytaj dalejNauka i szkolnictwo wyższe w Polsce – stan zadziwienia
Musimy wracać – dla siebie teraz i społeczeństwa w przyszłości
Dlaczego jest tak ważne, żebyśmy wracali krok za krokiem do normalnego trybu pracy, w tym do normalnego trybu prowadzenia zajęć dydaktycznych? Banalne pytanie? Nie do końca. Im bliżej powrotu, tym więcej odzywa się głosów, że może jednak nie trzeba? Że przecież sporo się w trakcie pandemii nauczyliśmy i nie można tego zmarnować. Wreszcie, że praca zdalna pozwala pracownikom przebywać z rodzinami, a jednocześnie produktywnie wypełniać swoje obowiązki. W zasadzie zgadzam się z tym, że okres pandemii pomógł nam zdobyć wiele nowych umiejętności. Z pewnością warto z nich skorzystać w pracy administracyjnej, naukowej i dydaktycznej. Umiejętność organizowania zdalnych spotkań z pewnością pomoże nam utrzymywać mniejszym kosztem niż przed epidemią częstsze kontakty z naszymi partnerami naukowymi, ale też współpracownikami w innych zakresach naszej działalności. Czy jednak chcemy poprzestać na takich kontaktach? Idźmy dalej – czy uważamy, że zawiązując i podtrzymując relacje z pomocą środków komunikacji zdalnej jesteśmy w stanie wykreować silne i głębokie nowe więzi z partnerami naszych działań? Mam spore wątpliwości. Pisałem już o tym wcześniej – nie potrafię 'czytać’ człowieka widząc go na ekranie i słysząc jego głos w ramach wąsko określonego celem spotkania. Żeby komuś zaufać potrzebuję z nim porozmawiać w różnych sytuacjach, odczytując większą gamę jego zachowań niż oferują nam spotkania zdalne. Wreszcie, nie do przecenienia dla mnie jest możliwość uczenia się poprzez przebywanie z kimś, błyskawiczny kontakt wynikający z towarzyszenia w świecie rzeczywistym. Relacja tu i teraz z różnorodną grupą daje mi wreszcie szansę odczytania siebie i kształtowania moich umiejętności interpersonalnych. Jeśli sądzimy, że to wszystko da się zrealizować z pomocą zdalnych kontaktów, to czy jesteśmy skłonni ograniczyć nasze kontakty z rodziną i przyjaciółmi do pogawędek z pomocą kamery komputera?
Te same argumenty można odnieść do dydaktyki. Nie chciałbym przywoływać przykładu studiów z dyscyplin eksperymentalnych, bo jest on oczywisty. Najczęściej natomiast pojawia się zapytanie o możliwość zdalnego kształcenia w przypadku studiów humanistycznych i społecznych. Warto zadać sobie pytanie, co jest celem takich studiów? Jeśli przekazanie słowem skończonego kwantum treści, nie podlegających dyskusji, a wymagających zapamiętania i odtworzenia w wymaganym porządku – to pewnie możliwe jest przeprowadzenie takich studiów w formie zdalnej. Pytanie tylko, czy będą to studia? Czy są to raczej kursy zawodowe? Różnica jest zasadnicza. Studia mają poszerzać horyzonty i rozwijać studentów poprzez wykształcenie w nich ciekawości i kreatywności w obrębie wybranych dyscyplin, krytycyzmu i umiejętności poznawania z wykorzystaniem metody naukowej. Tu nie ma miejsce na prezentowanie uporządkowanych zestawów wiedzy bez możliwości zadawania pytań, pobudzania dyskusji, wymieniania się opiniami i prezentowania ich publicznie tak, by przekonać zgromadzonych. Studia humanistyczne i społeczne są ukierunkowane na kształtowanie umiejętności społecznych, na budowanie człowieka gotowego do rozwijania społeczności, współpracowania z nią, budowania jej w oparciu o racjonalne podejście do świata. Jeżeli tego wszystkiego chcemy nauczyć zdalnie, to rezultatem takiej aktywności będzie wykształcenie osób o sporych zasobach wiedzy, ale w większości przypadków pozbawionych umiejętności jej elastycznego zastosowania w zmieniających się kontekstach społecznych.
Wreszcie, studia to dla studentów okres budowania siebie i swoich sieci społecznych poza salami uczelni. To jeden z rytuałów przejścia, który pozwala wykształcić nie tylko samodzielność, ale też otwartość na zmiany, gotowość do poznawania świata, wreszcie – last but not least – odnoszenia sukcesów i ponoszenia porażek w świecie relacji ludzkich. Tak, to może mieć miejsce także przy kształceniu zdalnym, ale różnica jest zasadnicza – dojrzewanie społeczne studentów będzie oddzielone wyraźnie od dojrzewania intelektualnego. Ta druga sfera zostanie zawężona do czysto narzędziowego, utylitarnego charakteru. Obecność studentów w uczelniach, budowanie ich relacji w kontekście uczelni daje szansę na wykształcenie wśród nich odruchu prowadzenia racjonalnego dyskursu, dzielenia się wiedzą, budowania wspólnoty celu poznawczego. Bez spotkań po zajęciach w grupie studenckiej, ale też bez spotykania się ze studentami innych kierunków i uczelni ta część formowania się nawyków – i więzi pokoleniowych! – zostanie utracona.
Nie jestem zgryźliwym tetrykiem i doceniam możliwości, jakie daje komunikacja zdalna. Wiele ciekawych projektów studenckich będzie można prowadzić z wykorzystaniem narzędzi zdalnego komunikowania się. Ale jeśli myślimy o wysokiej jakości, wieloaspektowym kształceniu współobywateli, to edukacja zdalna nie zastąpi w żadnym wypadku kontakty bezpośredniego. I wygoda zarówno części studentów, jak wykładowców, nie może tego przesłonić.
I sprawozdanie:
- wtorek, ostatnia runda rozmów z dziekanami o bilansach wydziałów. Wskazujemy na znaczenie studiów podyplomowych i kursów jako praktycznych alternatyw dla studiów wieloletnich, podkreślamy konieczność poszukiwania źródeł finansowania w ramach grantów nie tylko krajowych, ale też zagranicznych agencji. Akcentujemy stale i przy każdej okazji – studia zaoczne są ciekawą formą uzupełniania oferty dydaktycznej, ale muszą być zbilansowane finansowo;
- spotkanie Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich, w zasadzie bez większych kontrowersji przyjęliśmy stanowisko w sprawie poprawek do ustawy Prawo o Szkolnictwie Wyższym i Nauce, rekomendując odrzucenie w całości tzw. pakietu wolnościowego i wskazując konieczność wprowadzenia daleko idących poprawek do zapisów o tzw akademiach praktycznych. Czy to coś da? Trudno powiedzieć, ale, co zawsze powtarzam, jeśli boimy się zabrać głos, na pewno zadecydują za nas inni;
- spotkanie z nowym prezesem Wydawnictwa Uniwersyteckiego, p. Marcinem Hamkało, omówienie sytuacji spółki i działań z tym związanych. Wspólnie uważamy, że marka Wydawnictwa musi zostać wzmocniona, rozszerzony dostęp do publikacji, a jednocześnie że muszą zostać wypracowane lepsze sposoby komunikowania oferty Wydawnictwa dla naszych pracowników. Działamy!;
- w środę posiedzenie kolegium dziekańsko-rektorskiego, omówienie pierwszych obserwacji po spotkaniach w sprawie bilansu wydziałów, uzgodnienia dotyczące konieczności redukcji naboru do Szkoły Doktorskiej wobec braku zwiększenia dofinansowania Uniwersytetu przez MEiN, relacja dotycząca prac Komitetu Sterującego IDUB i zapowiedź kolejnych konkursów;
- czwartek, spotkanie z kierownictwem Biura Zamówień Publicznych, kolejna wersja instrukcji postępowań zakupowych i regulaminu, upraszczamy zapisy tak, by krok po krok można było realizować procedury bez szczegółowej wiedzy prawniczej;
- spotkanie z autorami ekspertyz architektonicznych i specjalistycznych badań dotyczących zabytkowych elementów budynku przy Szewskiej 49 odsłoniętych w trakcie prac przygotowawczych do remontu. Pomijając rewelacje, które muszą czekać na swoje opublikowanie przez badaczy, odnotujmy, że między innymi zachowały się na wysokości 2 piętra niemal w nienaruszonym stanie późnogotyckie mury budynku. Piękne, XV-wieczne ściany będą ozdobą przyszłego budynku Instytutu Historycznego;
- w piątek spotkanie KRUWiO, omawialiśmy kwestię szczepień studentów, przygotowań do powrotu do kształcenia stacjonarnego, ale też perspektywy współpracy uczelni Wrocławia i Opola w nadchodzącym roku akademickim. I kolejne spotkanie ogłoszono już w trybie stacjonarnym!
Mam nadzieję, że już od października będziemy widzieć się w murach naszego Uniwersytetu. Nic nie zastąpi współpracy i spotkań w świecie realnym.
Ceterum censeo – szczepić się trzeba!
Szczepimy, myślimy i patrzymy w przyszłość
Od czego zacząć? Uzgodnijmy to – najważniejsze, że przyszła wiosna i wbrew prognozom zamiast deszczu dziś pięknie świeciło słońce. Metaforycznie – budujące, bo mimo przewidywań człowieka wciąż możliwe są dobre chwile mimo najczarniejszych prognoz. Zacznijmy od pisma jednego ze związków zawodowych na naszym Uniwersytecie i reakcji dziennikarzy jednej z gazet. Pismo sygnowane przez przewodniczącego informuje mnie, jako rektora, że bliżej nieokreśleni zwierzchnicy bliżej nieokreślonych osób mieli naciskać, by wszyscy poddali się szczepieniom przeciwko wirusowi SARS-Cov_2, co jest niedopuszczalne, podobnie jak dyskryminacja poprzez pozyskiwanie wiedzy o szczepieniu lub jego braku u pracowników lub kandydatów na pracowników. Pan przewodniczący wyraża także nadzieję, że prawa pracowników nieszczepiących się nie będą naruszane. Pismo zasmuciło mnie o tyle, że oparte było nie o fakty, tylko bliżej nieokreślone pomówienia. Gorzej jednak, że pismo zostało upublicznione budząc emocje wśród odbiorców – a przecież u jego podstaw nie ma żadnego faktu. Nikt nikogo do niczego nie zmusza, nic mi nie wiadomo o niewłaściwym przetwarzaniu danych. Poinformowałem o tym oficjalnym pismem rzeczony związek. Po czym całą sprawę relacjonuje gazeta pod tytułem '”Solidarność” na Uniwersytecie Wrocławskim alarmuje o „naciskach przełożonych” ws. szczepień przeciw covid-19′. Tyle, że o naciskach nikt nie jest w stanie nic powiedzieć. Ale kilk jest? Jest. A to, że ktoś pod wpływem takiego tekstu może powiedzieć – nie, nie szczepię się, bo nikt mi nie będzie mówił, co trzeba, a czego nie, nikt mnie nie zmusi? Kto weźmie za to odpowiedzialność? Redaktor? Autorzy tekstu? Ilu z czytelników tego listu i artykułu będzie dziś pamiętać, ile pracy włożyliśmy na Uniwersytecie w zabezpieczenie pracowników i studentów przed zakażeniami? I pomimo to, ilu z naszych koleżanek i kolegów ucierpiało w wyniku zakażeń zewnętrznych? Ci, którzy jak ja, przechorowali, pamiętają uczucie odchodzenia, bezgraniczną słabość i chodzenie na czworakach do łazienki, kaszel i duszność przez tygodnie nie pozwalającą szybciej chodzić, stałe chodzenie z inhalatorem w kieszeni i lękiem w sercu po wielu tygodniach od ozdrowienia. A ci, którzy byli w szpitalu mogą opowiadać, czym jest lęk przed trafieniem pod respirator. Czy mam ciągnąć dalej, w stronę, która do dziś budzi smutek? Wymieniać nazwiska tych, których już nie spotkamy? Tak, nikogo nie zmuszamy do szczepień i wszelka dyskryminacja z tytułu szczepień jest niedopuszczalna. Tak, jestem zdania, że szczepienia przeciw wirusowi powinny być obowiązkowe. Ale, z żalem stwierdzam, nie są. Więc pozostaje mi tylko zachęcać, wspierać i robić wszystko, by moi koleżanki i koledzy, moi doktoranci i studenci byli bezpieczni w swoich domach, na wakacjach – i w murach Uniwersytetu – przyjąwszy szczepienie. Dlatego w Bibliotece Uniwersyteckiej szczepimy dzięki współpracy z Uniwersytetem Medycznym naszych wykładowców i pracowników administracji, ich rodziny, a od poniedziałku – naszych studentów. Jestem dumny z tych wszystkich, którym zawdzięczamy sprawność tej operacji i tych, którzy nie dają się zmanipulować i szczepiąc się troszczą się o zdrowie nie tylko swoich rodzin, ale też wszystkich wokół siebie. Dziękuję Wam. I powtórzę raz jeszcze – nikt nie jest przymuszany, ale każdy powinien myśleć o dobrze wspólnym.