Epidemia i nowe/stare wyzwania dydaktyki akademickiej

Długi okres zawieszenia zajęć w murach naszego Uniwersytetu skłonił mnie do zastanowienia się nad tym, co jest najważniejsze w naszej dydaktyce? Co może być nowe, co jest odwiecznym wyzwaniem w relacji student – mistrz? Kryzys zmusza do podejmowania decyzji pod kątem tego, co jest dla nas najważniejsze, najcenniejsze. Co w tym świetle okazało się być centrum aktywności dydaktycznej?

Na pierwszy rzut oka – a taki zazwyczaj wystarcza mediom – największą zmianą było powszechne użycie nowych kanałów informacji, sięgnięcie po wielorakie narzędzia cyfrowe. I pełna zgoda, dla wielu z nas – także dla mnie – były to ekscytujące, czasami bardzo nerwowe chwile uczenia się komunikatorów, nowych sposobów planowania zajęć. Ale też stworzenia nowego podejścia do mojej aktywności wobec – bardzo często – milczącego ekranu. Bardzo się z tego cieszę, bo miałem okazję przemyśleć moją aktywność pod kątem tego, co w niej jest dla mnie najcenniejsze, ale też tego – jak przekazać studentom to, co dla mnie jest ważne.

Ale nie chcę pisać o własnych odczuciach. Najważniejsze wnioski płyną z ankiet, które przeprowadziłem na moim Wydziale. Równo 700 studentów i doktorantów oraz 133 nauczycieli akademickich przesłało swoje odpowiedzi na pytania dotyczące ich udziału w dydaktyce w czasie epidemii. Co uderzające, wyniki z obu stron były zbieżne. Zdecydowana większość ankietowanych uznała edukację zdalną za ciekawe doświadczenie.

Odpowiadający wskazali, że także w czasach normalnej realizacji materiału będą do nowych technik wracać. Większość nauczycieli podkreśliła, że będzie korzystać z hybrydowych form prowadzenia zajęć, asynchronicznych i synchronicznych (wideokonferencje). A to – wraz z innymi odpowiedziami – oznacza, że kadra przyswoiła sobie najbardziej efektywny zdaniem specjalistów sposób realizacji treści uczenia się w formie zdalnej. Również studenci wskazywali na korzyści z tej formy zajęć, zwłaszcza synchronicznych spotkań z prowadzącymi.

No właśnie – spotkania z wykładowcami okazały się zdecydowanie najcenniejszym elementem całej dydaktyki zdalnej. Ba, zgodnie – i studenci i prowadzący – uznali, że dydaktyka zdalna, także w formie synchronicznej, nie może zastąpić bezpośrednich relacji w trakcie zajęć stacjonarnych. Szeroki wachlarz komunikacyjnych relacji nawiązywanych z prowadzącym, możliwość uczenia się od siebie przez studentów, ale też natychmiastowego prowadzenia eksperymentów związanych z poznawanymi zagadnieniami były nie do przecenienia dla obu stron. Forma zdalna, przy wciąż bardzo ograniczonym zakresie kontaktu, z nieusuwalną redukcją treści przekazywanych dzięki współczesnej technologii, może co najwyżej być traktowana jako uzupełnienie.

I w tym kryje się dla mnie najważniejsza lekcja: sednem dydaktyki nie jest przekazywanie informacji. Sednem nauczania uniwersyteckiego jest tworzenie informacyjnych całości, które powstają na styku wiedzy i doświadczenia wykładowcy oraz ciekawości i nieszablonowego spojrzenia studentów. Jesteśmy odpowiedzialni za pokazywanie przyszłości, za szerzenie innowacji – w tym jest nasza siła. Ale nie chodzi tu o prosty, jednokierunkowy proces: od Wiedzącego do Poznającego.

Nie, magia – tak! – nauczania uniwersyteckiego kryje się we współtworzeniu wiedzy i współwyjaśnianiu świata. Dlatego nie uważam, że MOOCs zastąpią dobre uczelnie. Zdalna, masowa edukacja może doprowadzić do zaniku szkół wyższych, które jedynie powtarzają czyjąś wiedzę, aplikują ją na sposób szkolny. Uniwersytety, miejsca badań i innowacji, mogą spać spokojnie.

Dlatego tak ważne jest, by nasza dydaktyka była ukierunkowana na badania, z bieżących badań się wywodziła. To jest nasza droga.