Dyskutujmy, szanujmy rozum

To będzie ciężka jesień. No dobrze, może lepiej napisać: wiele wskazuje, że to będzie trudna dla szkolnictwa wyższego jesień. Po pierwsze, ze względu na pandemię. Owszem, szczepienia przynoszą poprawę sytuacji – ale nie jest ona zasadnicza. Dokładnie rok temu średnia dzienna liczba zakażonych w ujęciu 7-dniowym wynosiła 669 osób, dziś to 564 osoby. Poprawa wynosi więc zaledwie nieco ponad 15% mniej przypadków. I to pomimo, że mamy dużą grupę osób, które już przechorowały co najmniej raz zakażenie wirusem, zaś w pełni wyszczepionych mamy ponad 50% mieszkańców kraju. Istotne jest, że zachorowania przebiegają spokojniej. Rok temu było średnio każdego dnia w ujęciu 7-dniowym 1960 hospitalizowanych, dziś 777, to samo porównanie w odniesieniu do zgonów to 14 przypadków w ubiegłym i 8 w tym roku (przy czym te liczby mało mnie przekonują biorąc pod uwagę niejasność kwalifikowania w statystykach zgonów z powodu zakażenia koronawirusem w ubiegłym roku). Obraz nie jest więc bardzo pocieszający – zakażeń jesienią będzie bardzo dużo. Obawiam się, że nawet jeśli przebieg choroby będzie spokojniejszy, to wprowadzenie kształcenia stacjonarnego spowoduje pojawienie się większej liczby ciężkich przypadków wśród pracowników i studentów niż w ubiegłym roku. Wzrastający poziom lęku wśród narażonych po raz pierwszy w tak dużym stopniu na ryzyko zakażenia i choroby, które wcześniej minimalizowało pozostawanie w domach w trakcie kolejnych fal epidemii, może łatwo spowodować wzrost napięć, niechęci i konfliktów. Zwłaszcza skierowanych przeciw zarządzającym uczelniami i ich jednostkami. Musimy być gotowi na daleko idące zmiany w modelu edukacyjnym – małe grupy, możliwa stabilizacja miejsca prowadzenia zajęć dla konkretnych grup w danym dniu, maseczki, dezynfekcja, wietrzenie – i szczepienia, szczepienia, szczepienia. To naprawdę ostatni dzwonek przed październikiem.

Czytaj dalejDyskutujmy, szanujmy rozum

Doskonałość nauki i dydaktyki jest jedną wartością

To był bardzo ciekawy tydzień. I piszę to bez ironii. Przede wszystkim dzięki drugiej konferencji sprawozdawczej programu IDUB. Z wyjątkiem Uniwersytetu Warszawskiego wzięli w nich udział rektorzy niemal wszystkich najważniejszych polskich uczelni wyższych, przewodniczący KRASP, prezes PAN, dyrektorzy NCN i NCBiR. Z naszego Ministerstwa obecny był kierownik jednej z komórek MEiN poniżej departamentu. Ponieważ zaś jest to wiodący program wspierania nauki w Polsce, połączył się z nami na początek i na zakończenie z Karpacza, gdzie trwało wielkie spotkanie polityków z politykami, wiceminister Murdzek. To dobrze, bo przynajmniej wśród członków międzynarodowego komitetu oceniającego postępy programu udało się zachować wrażenie wsparcia udzielanego uczelniom badawczym przez Ministerstwo. Ważniejsze od tych szczegółów przypadkowo określających miejsce nauki w naszym kraju, było przedstawienie efektów zmian i perspektyw rozwoju 20 uczelni. Pierwsze wrażenie bywa mylące – próżno było szukać entuzjazmu dla zmian, jaki widoczny był jeszcze w trakcie pierwszego spotkania w ubiegłym roku. Ale też dużo było spokojnej refleksji nad efektami i możliwościami. Wbrew warunkom stwarzanym przez niepokorną rzeczywistość, uderzyła mnie głębokość zmian i determinacja, by w bardzo zróżnicowany sposób, ale jednak dotykać w konkretnych sytuacjach każdej z uczelni najważniejszych słabości naszego systemu szkolnictwa wyższego.

Większość uczelni wdraża programy wspierające młodych badaczy. Ale co uderzające, w wielu pojawiły się programy wspierające udział kobiet w życiu naukowym, w mniejszej liczbie, ale wciąż nie są to zupełne wyjątki, uczelnie starają się wspierać pracowników naukowych – rodziców. Oba trendy są bardzo istotne, bo wskazują na świadome i kompleksowe podejście uczelni do problemów barier społecznych utrudniających pracownikom rozwijanie kreatywności niezbędnej dla prowadzenia badań na światowym poziomie. Wiele z tych barier jest głęboko zakorzenionych wewnątrz naszej kultury akademickiej i zapewne czeka nas wiele lat zmian, ale nie mamy wyjścia – jeśli nie uświadomimy sobie ich istnienia i tłamszącego efektu, młodzi przejmą zwyczaje starszych koleżanek i kolegów i wielka zima trwać będzie dalej. Tym bardziej budujące jest, że myśląc o badaniach tak wiele uczelni myśli o badacz(k)ach, a nie tylko o maksymalizacji efektów ich prac. Ale też prezentacje sytuacji poszczególnych uczelni pokazały, jak wiele jest wciąż do zrobienia. Cały panel poświęcony sposobom przyciągania do polskich uczelni najlepszych badaczy pokazał, że… w zasadzie nie mamy narzędzi, żeby ich przyciągnąć. Że nawet w obrębie naszego pięknego kraju rynek pracy dla badaczy nie funkcjonuje. Owszem, podejmowane są działania na rzecz tworzenia wewnętrznych struktur wspierających prowadzenie badań, różnicowania wynagrodzeń, ułatwiania tworzenia zespołów badawczych przez młodych… Ale to wszystko raczej działania na rzecz utrzymania potencjału własnej kadry, niż sięgania po najlepszych naukowców w kraju i poza nasze granice. I warto to uświadomić – większość z naszych uczelni nie będzie w stanie sama zapewnić odpowiednich warunków finansowych dla zatrudnienia większej liczby wybitnych w skali nauki światowej badaczy. Nie mamy środków, jesteśmy skrępowani wewnętrzną biurokracją. Jeśli możemy na coś liczyć, to na atrakcyjność i kontakty naszych zespołów badawczych oraz – wypadki losowe, jak transfer do danego miasta rodziny, w której jeden z małżonków jest naukowcem. Pomimo to – rośnie liczba badaczy zagranicznych zatrudnianych na naszych uczelniach. Co najmniej zwiększy to rozpoznawalność naszych uczelni w kręgu światowej akademii. To już coś. Czy uda się osiągnąć więcej – czas pokaże. I choć trudno jednocześnie reformować własne środowisko i przyciągać badaczy z zewnątrz – warto o to powalczyć. Bez impulsu z zewnątrz, bez otworzenia się na nową kulturę pracy i współpracy czeka nas tylko reprodukcja dotychczasowych rozwiązań. A w stale zmieniającym się świecie taka stagnacja – to śmierć.

Czytaj dalejDoskonałość nauki i dydaktyki jest jedną wartością

Kreacja czy konsumpcja? Casus CASUSa – przyszłość współpracy?

Weekend zapowiadał się ciepły i słoneczny, w związku z czym w sobotę udałem się do pracy autostradą A4 do Goerlitz. Wraz z prof. Eugeniuszem Zychem, prorektorem ds badań naukowych, wzięliśmy udział w uroczystym podpisaniu umowy z Helmholz Zentrum Dresden Rossendorf  o rozszerzeniu współpracy w ramach Center for Advanced Systems Understanding – w skrócie: CASUS. Uniwersytet Wrocławski dzięki zaangażowaniu prof. Leszka Pacholskiego jest współzałożycielem tego ośrodka. Powstały w 2019 r. po długich rozmowach i negocjacjach ma za zadanie zgromadzić grono wybitnych uczonych, którzy będą zajmować się tytułowymi studiami. Ale jednocześnie, wyniki ich prac mają służyć rozwojowi lokalnej gospodarki. W trakcie pikniku naukowego w sobotę premier kraju Saksonia, Michael Kretschmer oraz federalny wiceminister nauki Wolf-Dieter Lukas podpisali porozumienie gwarantujące finansowanie ośrodka do 2038 r. kwotą co najmniej 15 milionów euro rocznie. Dodatkowo zagwarantowano środki na remont dawnej fabryki kondensatorów, która od 2026 r. stanie się nową siedzibą centrum i jednocześnie umożliwi rozszerzenie i intensyfikację jego działalności. Nie są to pieniądze kolosalne, ale pamiętajmy, że są przeznaczone przede wszystkim na zatrudnienie pracowników, zakup podstawowej aparatury, reszta – powinna być finansowana z środków grantowych. W rezultacie jest szansa, że tuż za naszą granicą dynamicznie rozwinie się innowacyjny ośrodek badawczy, przede wszystkim związany z naukami ścisłymi i bio-medycznymi, ukierunkowany na transfer technologii. Dobrze, że – dzięki inicjatywie prof. Pacholskiego – w nim się znaleźliśmy jako współzałożyciele.

Skąd zatem towarzyszące mi w trakcie tego spotkania i powrotu do Wrocławia poczucie smutku?

Chyba przede wszystkim z dwóch, odmiennych ale powiązanych ze sobą powodów. Centrum w zamierzeniu mające bardzo ambitne cele – i mocno za nie trzymam kciuki! – w świetle przemówień obu niemieckich polityków ma stać się jednym z kół zamachowych zmiany gospodarczej w Saksonii. Pomijając bieżące, polityczne potrzeby niemieckiego świata politycznego, ta narracja budzi moją zazdrość, odpowiada moim przewidywaniom, ale jednocześnie spycha międzynarodowy charakter badań na boczny tor. Premier Saksonii w swoim przemówieniu bardzo mocno podkreślał, że celem tak jego dotychczasowej, jak i przyszłej polityki jest wspieranie przemiany gospodarczej regionu, intensyfikacja realizowanych tu badań naukowych, które mogą przełożyć się na nowe miejsca pracy. Wskazywał, że przy całej dumie z dotychczasowych osiągnięć gospodarczych, przyszłość należy do gałęzi związanych z dynamicznym rozwojem nauki. I, że choć inwestycja w naukę jest ryzykowna i przynosi skutki w długim horyzoncie, to dla regionu właśnie ona może zagwarantować pomyślną przyszłość. Rozwój nowych gałęzi gospodarki to także wsparcie dla klasycznych usług, całego, szerokiego sektora wspierającego pracowników i ich rodziny. W podobnym duchu wypowiadał się minister Lukas, wskazujący jednocześnie ogólnokrajowy wymiar takiej polityki – i lokalizacji CASUS w Goerlitz. Międzynarodowy charakter centrum był mocno podkreślany przez ministra jako przykład nie tylko budowania, ale i pragmatycznego wykorzystywania 'mostów między narodami’. Fraza ta ma charakter liturgiczny i odpowiada tej osi niemieckiej polityki zagranicznej, która właśnie naukę traktuje jako jeden z filarów współpracy międzynarodowej. Piszę to absolutnie bez żalu, mocno chcę to podkreślić – mój szczery podziw budzi tak ukształtowana narracja polityczna zwrócona nie tylko do naukowców, ale głównie do obecnych na pikniku samorządowców i mieszkańców Goerlitz. Dużo monet bym dał, żeby taki spójny przekaz pochodził od któregokolwiek polskiego obozu politycznego. No i właśnie – w tym też mój smutek. W moim odczuciu strona polska w tym przedsięwzięciu mocno straciła na znaczeniu. Nadal #uniwroc jest szanowanym partnerem naukowym dla sieci Helmholza, ale brak politycznego i finansowego zaangażowania polskich polityków w funkcjonowanie CASUSa (mimo składanych deklaracji) przesądza, że w przyszłości będziemy konsumentami, ale nie kreatorami wizji dla rozwijającego się centrum. Uniwersytet będzie się starał, będzie pracował i działał – ale nie można się oszukiwać, o przyszłości będzie decydował inwestor.

Drugi powód smutku – to poczucie osamotnienia. Na spotkaniu potwierdzającym i rozszerzającym rozwój jednego z niewielu niemiecko-polskich ośrodków badawczych funkcjonujących w Niemczech (swoją drogą – czy w RFN są jeszcze jakieś inne mające taki charakter?) nie pojawił się żaden polski polityk. Żaden. Nie było przedstawicieli MEiN, nie było władz regionalnych. Można powiedzieć, że po prostu impreza w niewielkim miasteczku nad Nysą nie przyciągnęła uwagi naszych decydentów. Pewnie tak jest, ale czy to właśnie nie jest nasza kluczowa słabość? Kolejny raz – że nie widzimy, jak świat naszych sąsiadów ucieka nam coraz szybciej, a my w najlepszym przypadku asystujemy i próbujemy wskakiwać do coraz szybciej jadącego pociągu. Jak na tacy mamy podaną możliwość współtworzenia przyszłości, także w wymiarze gospodarczym, budowania fundamentów konkurencyjności gospodarki opartej na wiedzy. I nie chcemy z tego skorzystać? Ile razy można prosić o refleksję nad przyszłością naszego kraju w kontekście europejskim, zmian, które są nieuchronne, a których  my nie chcemy zobaczyć? Wizja rozwoju z końca XX w., z centralną rolą tradycyjnych sieci komunikacyjnych powiązanych ze zwolnieniami podatkowymi motywującymi do budowy fabryk-montowni, nie zabezpieczy naszej przyszłości w 2050 r. Przeciwnie, gwarantuje nam narastanie długu cywilizacyjnego, kulturowego i technologicznego.

Nauka nie może funkcjonować nastawiona na model konsumpcyjny – korzystania z okazji stwarzanych przez innych. Musi być kreatywna, musi sama stwarzać przestrzeń do kreowania nowych trendów w życiu swojego otoczenia. Jeśli będziemy skazani na czekanie i oferty z zewnątrz, sami nie mając poparcia w priorytetach decydentów, to nasi partnerzy będą nas traktować jako konsumentów środków i źródło zaopatrzenia w nowe pomysły i siły poprzez drenaż naszych zasobów ludzkich. I na to pole przesuwamy się dziś nieuchronnie. Mam jeden powód do optymizmu. Jako uczelnia wciąż cieszymy się uznaniem naszych zagranicznych, instytucjonalnych partnerów. Tak, to nie znaczy wiele w porównaniu z milionami euro, których… nie mamy. Ale tak długo, jak się tylko da, będziemy podtrzymywać dialog naukowy, włączać naszych studentów i doktorantów w proces poznawania najnowszych osiągnięć nauki i ich transferu do życia gospodarczego, ale na równi z nim – także społecznego i kulturalnego. Wielkim pytaniem jest – czy potem zostaną z nami? Czy wyjadą do Goerlitz, Drezna, Berlina, Bonn, Londynu… bo zabraknie dla nich miejsca nad Odrą i Wisłą? My zrobimy wszystko, by tak się nie stało. Ale sami – nie damy rady.

I krótkie sprawozdanie z mijającego tygodnia:

  • w poniedziałek spotkanie z prezesem Wydawnictwa Uniwersyteckiego i rozmowy o dalszym krokach zwiększających jakość prac i dostępność produktów Wydawnictwa;
  • we wtorek powołanie Uniwersyteckiej Fundacji im. Clary Immerwahr. Pomimo swojej nazwy, jej fundatorami są osoby prywatne, związane z Uniwersytetem Wrocławskim – poza mną dr Łukasz Prus i Tomasz Sikora. Celem fundacji jest wspieranie ambicji edukacyjnych i naukowych kobiet, nie tylko na Uniwersytecie Wrocławskim, choć tu fundacja powstała i w sposób naturalny tu będzie działać najintensywniej. Prezes fundacji, p. prof. Patrycja Matusz oraz Kamila Kamińska-Sztark (członek zarządu), inicjatorki powołania tej fundacji, zapowiadają intensywne działania… 
  • w środę spotkanie z pp. Wiktorią Morawską i Aleksandrem Musiałem z Collegium Invisibile, organizacji promującej współpracę ośrodków akademickich w celu wsparcia naukowych ambicji najzdolniejszych licealistów i studentów. Uzgodniliśmy konkretne działania we Wrocławiu i mocno liczę na ich realizację – uczelnia badawcza musi być otwarta dla młodych ludzi, jeszcze zanim przestąpią nasze progi powinni otrzymywać klarowny sygnał – racjonalność i nauka to podstawa dla przyszłości całej Europy, w tym Polski;
  • w czwartek posiedzenie KRUWiO, nowym przewodniczącym tej organizacji rektorów szkół wyższych Wrocławia i Opola został prof. Krystian Kiełb, rektor Akademii Muzycznej. Rozmawialiśmy także o organizacji rozpoczęcia roku akademickiego i dydaktyki w jego trakcie;
  • w piątek miała miejsce pogrzeb p. prof. Doroty Wolskiej, wybitnej, przedwcześnie zmarłej kulturoznawczyni, inspirującej pokolenia studentów i badaczy. Wielki smutek i pustka;
  • w sobotę podpisanie porozumienia, o którym pisałem wyżej.

Działamy dalej, trzymamy się naszych wartości. A ponieważ październik za progiem, a pełna odporność poszczepienna pojawia się po dwóch tygodniach od drugiej dawki – ceterum censeo: szczepmy się!!!!!

 

Nauczanie – pod egidą Ateny

Słońce coraz szybciej ucieka za horyzont, co jest niechybnym znakiem końca lata i początku przygotowań wykładowców do nowego roku akademickiego. Rozpoczynamy kolejny, trzeci już rok akademicki w sytuacji zagrożenia wirusem. Jednocześnie mamy wątpliwą przyjemność obserwowania przyspieszonego przez epidemię rozpadu spójności dotychczasowych struktur społecznych i politycznych. I choć uważam, że czas na to za krótki, by być pewnym stałości procesów kulturotwórczych, to nasilenie politycznych tendencji do apoteozy 'wsobności’, 'swojskości’, 'naszości’ jako mechanizmów obronnych w obliczu zagrożenia życia, politycznych wpływów w grupach, a także poziomu dobrobytu, doprowadzą do wzmocnienia separowania się kultur nie tylko w przestrzeni międzynarodowej, ale także w obrębie wspólnot jednego języka i tożsamości państwowej. Z mojej perspektywy wszystkie te zjawiska popychają ludzkość do samobójczego ograniczania horyzontu empatii, skracania perspektywy czasowej i osłabiania wspólnoty ogólnoludzkiej, którą powinno się wzmacniać w obliczu klarownego zagrożenia podstaw egzystencji człowieka na Ziemi.

Czytaj dalejNauczanie – pod egidą Ateny

Nie wierzę politykom, nie!

Powrót do Polski, gdy zerwie się wcześniej na krótki nawet czas nić informacyjną, może skutkować obrażeniami. Ale też wracając po tygodniu nieobecności i wręcz klaustrofobicznego zanurzenia w obserwacji badań polarnych, nie przewidziałem tej skali wzmożenia w odrywaniu się od realiów życia tu i teraz naszych elit i ciągnięciu przez nie za sobą naszego społeczeństwa. Mam ten  przywilej, że po powrocie czekał na mnie stos dzienników i tygodników. Więc wcześniejsza konfrontacja ze światem Internetu została uzupełniona o słowo drukowane. Nie poszło dobrze. Z jednej strony uporczywa wiara w kontrolę społeczeństwa i w zbawczość najwłaśniejszej racji jako racji najmojszej. Z drugiej strony zalew negatywnych emocji, które w emocjach się wyczerpują. Z trzeciej – wytnijmy sobie kawał lasu, żeby zbudować fabrykę ekologicznych (sic!) elektrycznych aut (których nie ma, ale do których prąd chcemy wytwarzać z węgla, bo OZE są lewackie, a atomu się boimy). I na koniec – pan minister zwalnia w telewizji pracownika pewnej uczelni w pewnym dużym mieście.

Z uporem będę powtarzał – Polska jest małym kamykiem w ogromnej mozaice Ziemi. Wszystko, co jest wokół nas, oddziałuje i zmienia nas bezpowrotnie. Bez rozpoznania sieci relacji, która nas otacza, sieci obejmującej przeszłość i przyszłość, miotamy się, krzyczymy i w tym chaosie stajemy się zagrożeniem już nie tylko dla siebie, ale też dla całego świata. Bo ten mały kamyk miotający się bez sensu i celu w mozaice może ją tylko zniszczyć. Na pewno nie nada jej żadnego konstruktywnego kształtu.

Nie chciałem i nie chcę komentować zachowania polityków. One same ukazują swoją wartość i cel. Ale boli mnie, że dzieje się to w chwili, gdy nasz wpływ na Ziemię nieodwracalnie i niekorzystnie zmienia warunki życia dla miliardów ludzi, gdy bezmyślnie niszczymy całe biotopy i zubażamy bezpowrotnie te, które łaskawie pozostawiono przy życiu, gdy bez cienia refleksji obracamy w proch cały, wspaniały świat. Boli mnie, że Polska, mając możliwość włączenia się aktywnie w poszukiwanie racjonalnych dróg wyjścia z tej tragicznej sytuacji – nie przywiązuje do tego żadnej wagi. ŻADNEJ! Boli, gdy rozgrzane do czerwoności emocje zalewają wszystko, każdy, nawet najdrobniejszy przejaw racjonalności – kompletnie bez związku z sytuacją naszą, a bardziej jeszcze – naszych dzieci.

Nie ma innej drogi niż nauka, jeśli chcemy odnaleźć nową równowagę między dobrostanem ludzkości a przynajmniej ocaleniem tego, co jeszcze do ocalenia zostało. Oszczędzanie, redukcje negatywnego wpływu Europy na klimat, akcje ekologów i nasze zaangażowanie codzienne mogą pomóc – ale nie przywrócą już nam świata, który pamiętamy. To naprawdę ostatni dzwonek, bo powiązane ze sobą zmiany klimatyczne, migracyjne, religijne, gospodarcze i polityczne za chwilę odbiorą nam resztki zdrowego rozsądku i zamiast myśleć o wspólnocie, poświęcimy się kultywowaniu naszych partykularyzmów, naszych małych ogródków przed domkami na wyspie zalewanej tsunami.

A my tu o muzyku, o starszych panach w piaskownicy, o wyżelowanych celebrytach nienawiści. Może czas ich zostawić i pamiętając o swoich obowiązkach obywatelskich – jednak jeszcze mocniej zaangażować się w światowy obieg naukowy i umiędzynarodowienie dydaktyki? Bo skoro nasz kraj nas dziś nie potrzebuje, bo nasi politycy nas nie chcą nie rozumiejąc otaczającego świata, troszczmy się o Polskę tam, gdzie nas potrzebują i chcą. Budujmy nowy, racjonalny świat u podstaw, w relacjach ze studentami, ale pokazując im właśnie świat, cały, bez klapek, które konia prowadzą wąską dróżką nie dając mu oglądu piękna i grozy, która go otacza.

Polskę lepiej smakować powoli. I szukać siły w ludziach otwartych i gotowych do racjonalnego spojrzenia na świat. Oni są wokół nas, nawet jeśli cała infosfera, która nas przytłacza, mówi co innego.

Bo przecież 'nie wierzę politykom, nie! Nie wierzę politykom!’. Aha, to nie był ten muzyk. O nie.

Różnorodność

Simon Baker w ostatnim numerze THE (s. 22-23) analizuje tendencję do zachowania różnorodności w uprawianych i doskonalonych dyscyplinach naukowych. Z kolei Leszek Pacholski w DGP (nr 146/2021, ostatni weekend) zadaje dramatyczne pytanie: 'Dostojeństwo czy użyteczność[?]’ powracając do koncepcji pragmatyzmu amerykańskiego jako jednej z dróg, na które powinno wkroczyć polskie szkolnictwo wyższe. Oba te artykuły łączy przekonanie, że jak 'ecclesia semper reformanda’, tak i uniwersytety stale powinny podlegać zmianie. Różnią się receptami, choć w przypadku Bakera to raczej relacja ze zmian zachodzących w dość elitarnym klubie niż klarowna wizja przyszłości.

Wśród największych graczy na rynku naukowym widoczne jest z jednej strony zróżnicowanie dyscyplin, które osiągają najwyższe wyniki w ramach ujęcia 'narodowego’. Z drugiej strony badacze uczestniczący w ich rozwoju w znacznej mierze uzyskują i utrzymują swoją pozycję poprzez współpracę ze środowiskami rozwijającymi badania w ich dyscyplinach, ale w innych krajach. Innymi słowy nakłady na poszczególne dyscypliny nie są koncentrowane w danym kraju, bowiem odpowiednia suma krytyczna dla rozwoju zbiera się w wyniku sumowania nakładów wspierających badania wszystkich uczestników. Nie jest to jednak strategia wyłączna i gwarantująca sukces mierzony liczbą cytowań, wskaźnikiem wpływu czy publikacji w najlepiej rankingowanych czasopismach. W niektórych przypadkach zróżnicowanie rozwoju dyscyplin powoduje po prostu uśrednienie ich poziomu w skali kraju i utrzymywanie przez wszystkie tego samego, przeciętnego lub niskiego miejsca w świecie. Dlatego USA i Wielka Brytania konsekwentnie dążą do specjalizacji i zamierzają koncentrować nakłady w ściśle określonych zakresach dziedzinowych (co zresztą już się dzieje, ale może jeszcze przyśpieszyć, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii przygotowującej się do wdrożenia ścisłego rachunku ekonomicznego w odniesieniu tak do badań, jak i dydaktyki). Baker zwraca uwagę na niebezpieczeństwo rozproszenia środków w przypadku środowisk narodowych o niskim wpływie na naukę światową, ale z drugiej strony podkreśla, że właśnie zróżnicowany rozwój dyscyplin daje nadzieję na adekwatną odpowiedź na zagrożenia, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Zdywersyfikowane środowisko naukowe jest w stanie 'zwinnie’ odpowiadać na każde zagrożenie. Zmonopolizowane przez wybrane dziedziny – może tylko czekać na pomoc, jeśli kryzys zajdzie poza zakresem wypracowywanej doskonałości.

Z kolei Leszek Pacholski przytaczając historię Harvardu i przykład MIT apeluje po raz kolejny o zmianę paradygmatu rozwoju polskiego szkolnictwa wyższego. W największym skrócie – zamiast finansowania ośrodków rozwijających naukowe pasje badaczy, należy stworzyć przynajmniej jeden taki ośrodek, który będzie pracował ściśle na potrzeby gospodarki, rozwijający badania tylko w tym zakresie, w jakim znajdą one swoje zastosowanie w gospodarce. Cytując zakończenie 'Proponuję więc, zostawmy uczonym przywiązanym do tradycji ich wspólnoty, ale zbudujmy obok, może w ramach Polskiego Ładu, choć jeden uniwersytet skażony 'rynkowymi wyznacznikami’. Ktoś nas w końcu musi nakarmić’.

Nie ulega wątpliwości, że dziś Polska nie jest potęgą naukową w skali światowej. Czy powinna zatem inwestować długofalowo w rozwój zdywersyfikowanego zestawu dyscyplin, unikając koncentracji i wiodącej roli państwa? Czy może wybrać specjalności, zwłaszcza związane z przewidywanymi potrzebami rynku i tylko/głównie w nie inwestować w ścisłym związku z potrzebami biznesu oraz strategicznymi inwestycjami państwa? Wreszcie, czy uzupełnieniem dzisiejszego systemu nie powinny być jednostki biznesowe, pragmatycznie realizujące transfer badań do świata biznesu? Najłatwiejsza jest chyba odpowiedź na to ostatnie pytanie – w zasadzie taką funkcję ma pełnić sieć Łukasiewicz. Jednocześnie chyba wszystkie uczelnie starają się nawiązać jak najlepsze relacje z podmiotami gospodarki i prowadzić możliwie najżywsze działania wspomagające ich funkcjonowanie. Problemem jest efektywność tej współpracy. A ta nie jest wielka, bo 1) nasza gospodarka nie jest nastawiona na innowacje rozwijane w przyszłości w nowe technologie, a raczej na rozwiązywanie bieżących problemów, z czym świetnie radzą sobie politechniki; 2) a w rezultacie tak, jak uniwersytety muszą wychodzić do biznesu, tak i odwrotnie – biznes musi chcieć korzystać z wiedzy uczelni. Ta sytuacja z kolei rzutuje na postawione na wstępie pytania – zakleszczenie się nauki polskiej na średnim poziomie w skali świata wynika z braku wiary państwa, sektora biznesowego – ale i społeczeństwa w korzyści płynące z wspierania nauk i szkolnictwa wyższego. W Polsce powstało klasyczne błędne koło: brak spektakularnych, światowych sukcesów nauki – brak wiary w zwrot nakładów ze strony potencjalnych benefaktorów – niskie nakłady na naukę nie dające szansy na przełomowe badania – brak spektakularnych sukcesów nauki.

W tej sytuacji koncentracja wydaje się naturalną ścieżką – wesprzeć rozwój tam, gdzie są szanse na największy zwrot w związku bądź z potrzebami państwa (Polska Polityka Naukowa), bądź miejsce w światowej nauce. Taka rada wygląda jednak obiecująco tylko w modelu oderwania nauki w Polsce od jej światowego i społecznego kontekstu. Brak zróżnicowania oznacza uzależnienie w ogromnej przestrzeni technologii i kultury od produkcji zewnętrznej. A to uważam za groźne nie tylko ze względu na likwidację własnych ośrodków, które mogłyby tworzyć naukę na światowym poziomie. Przede wszystkim ze względu na pozbawienie społeczeństwa pośredników, którzy mogliby uczyć zwłaszcza młodych o tym, co się nowego dzieje w świecie i jak można to wykorzystać tu i teraz. Bez tego szczebla – nowoczesnej dydaktyki prowadzonej przez osoby nadążające za światową nauką – skazujemy nasze społeczeństwo na bezwład intelektualny, kulturalny – i technologiczny. Popchnięte – będzie się toczyć tam, gdzie będą je popychać wiedzący lepiej. Ponadto – nauka nie jest zamknięta w narodowych silosach. Wkład w rozwój nauki zależy od infrastruktury i kultury pracy badaczy z krajów najzamożniejszych, ale 1) to migracje badaczy tworzą w centrach nauki przełomowe idee i technologie; 2) pozostając w naszym pięknym, ale nie ceniącym inteligencji zanadto kraju nadal możemy poprzez współpracę inicjować kierunki nieoczywiste badań, wynikające z peryferyjności wymuszającej inne niż mainstreamowe podejście do problemów. Wreszcie, w przypadku kryzysów katastrofalne skutki ma brak zdywersyfikowanej edukacji, brak elit myślących szeroko, mających szacunek dla wartości humanistycznych, a jednocześnie racjonalnie oceniających procesy zachodzące wokół nas.

Brak wiary naszych elit władzy, że nauka może rozwijać nasze społeczeństwo, w tym gospodarkę, jest przygnębiający. Ale naszym zadaniem powinno być działanie poza tą krótką perspektywą. Zdywersyfikowana, międzynarodowa, otwarta na społeczeństwo – w tym biznes – nauka powinna być oczywistością. W naszym pięknym kraju płaczących wierzb pewnie nie stanie się to dziś. Ale wszystko wskazuje na to, że zarówno centralistyczne działania rządów, jak i niewidzialna ręka rynku nie pomogą nam wiele, jeśli nie przekonamy społeczeństwa do myślenia racjonalnie i szeroko. Kolejne kryzysy przed nami, w tym największe przewidywalne – klimatyczny i idący za nim ekologiczny. Bez nauki – także humanistyki i nauk społecznych kształtujących wartości i postawy – obudzimy się zdziwieni jako biorcy pomocy humanitarnej. Bo na kosztowną pracę fizyczną zapotrzebowania już wkrótce nie będzie.

A w związku z różnorodnością garść różnorodnych aktywności:

  • od poniedziałku długie rozmowy w sprawie przebiegu i ogłoszenia wyników konkursu IDUB na dodatki miesięczne dla 150 osób mających znaczące osiągnięcia w publikowaniu w przestrzeni międzynarodowej. Wyniki Komitet Sterujący IDUB ogłosił w piątek;
  • we wtorek spotkanie z Dyrektor Finansową i Główną Księgową w odniesieniu do przygotowywania modelu finansowania prac Uniwersytetu w bieżącej sytuacji. Tegoroczny budżet udało nam się zrównoważyć, to dobry punkt wyjścia do działań na rzecz jego polepszenia i bardziej projakościowego kształtu, który premiowałby troskę o cały Uniwersytet i innowacyjność kadry zarządzającej;
  • w czwartek spotkanie z Biurem Zamówień Publicznych – never ending story, ważne jednak, byśmy krok za krokiem szukali uproszczeń możliwych w bieżącej sytuacji, a jednocześnie tworzyli system współpracy na każdym szczeblu zarządzania, bez przerzucania się odpowiedzialnością. Uniwersytet ma jedną, wspólną administrację, która musi działać i troszczyć się o całą wspólnotę;
  • nigdy nie są miłe – sprawy dyscyplinarne. Nie jesteśmy aniołami, każdemu mogą zdarzyć się błędy. Cieszy szczególnie, gdy ich rozpoznanie jest akceptowane przez zaangażowane strony i kończy się znalezieniem działań w duch u sprawiedliwości naprawczej;
  • piątek – pracujemy nad prezentacją badań uniwersytetu w formie syntetycznej, akcentującej to, co najważniejsze w życiu całego uniwersytetu, ale istotne również dla poszczególnych wydziałów. Dobre spotkanie z Działem Komunikacji, może już niedługo zobaczymy efekty.

Za tydzień będę służbowo poza strefą Internetu (tak, są jeszcze na świecie takie miejsca), więc pewnie odezwę się dopiero za dwa tygodnie. Co nie zmienia fakty, że namawiam jak co tydzień – szczepmy się. Nie dlatego, że 'dohtory skazaly’, ale dlatego, że to redukuje możliwość zakażenia, a niemal wyklucza ciężki przebieg w przypadku zakażenia. Szczepienia nie są eksperymentem, chronią i zaszczepionych i tych, którzy szczepienia nie mogą przyjąć. Szanujmy różnorodność – ale pamiętajmy, że możemy to robić tylko wtedy, gdy zachowamy nasze życie.

Miłych dwóch tygodni!

Ogórki sezonowe przed wyprawą na pustynię?

Sezon taki, że sam siebie muszę pytać: czy warto raz jeszcze pisać o ogórkach? Tematów nie brakuje. Mamy ogórek z papryczką, ostry i parzący, choć trącący klimatem marca raczej niż lipca, czyli hasła 'polskie uczelnie dla Polaków’ i 'polska nauka dla Polski’. Mamy ogórek mocno zakiszony, a przecież wciąż dodający dreszczy, czyli manipulacje przez ewaluacji dyscyplin naukowych takie, że ani z niej będzie ewaluacja, ani jakości, ani tym bardziej badań, a na pewno nie naukowych. Mamy wreszcie ogórek dojrzewający powoli, ale gdy się w pełni rozwinie, może okazać się prawdziwą bombą biologiczną – tzw. pakiet wolnościowy, który doprowadzi do karania rektorów próbujących powstrzymać wzbierającą chęć zalania uczelni anytintelektualnymi, nieracjonalnymi i stojącymi w sprzeczności ze stanem badań, ale wynikającymi z przekonań religijnych i światopoglądowych.

Wszystko to są poważne kwestie nie tylko dla nas, akademików, ale dla całego społeczeństwa. Zagadnienia, które mogą przesądzić na dekadę, a może na dekady o kształcie edukacji w naszym kraju, o zaufaniu do nauki, wreszcie o aspiracjach i światopoglądzie młodych ludzi, którzy nam ufają podejmując studia na naszych uczelniach. Ale z drugiej strony ich medialność, głośność wznoszonych przy tej okazji okrzyków i niekompetencja w wyrażanych publicznie sądach nieprzystająca do powagi sytuacji, każą je lokować w kategorii 'niusów’, medialnych jętek jednodniówek. Warto może raczej poskrobać głębiej, zapytać się – co kryje się za kolejna odsłoną ataków polskiej polityki na jakość szkolnictwa wyższego i nauki? Nie pierwszy to raz, bo przecież atakowano nas bezpardonowo przed reformami pani minister Kudryckiej. Tylko dlaczego teraz jest odpowiedni na to czas? I czy atakujący zdają sobie sprawę z konsekwencji i dlatego ogórkami przykrywają prawdziwe zamiary?

'(…) pandemia będzie finansowo krytyczna i ostatecznie dewastująca dla (…) publicznych uczelni (…) które cierpiały w skutek długich lat zaniedbania, złego zarządzania i braku odpowiedniego wsparcia finansowego i będą gwałtownie i jeszcze bardziej podupadać. Dotyczy to także głównych uniwersytetów (…) ponieważ nawet jeśli (…) doświadczy szybkiej i znaczącej odbudowy gospodarczej, jest bardzo mało prawdopodobne, że bieżący rząd przeznaczy swoje (…) zasoby na rzecz szkolnictwa wyższego w latach do 2024 – gdy będą miały miejsce następne wybory powszechne – ponieważ nie ma żadnych korzyści wyborczych w tym działaniu. Z tego samego powodu nie ma żadnych politycznych konsekwencji za zaniedbanie polepszenia dostępu do i jakości usług publicznych. (…) W zamian większość obywateli – nie tylko tych bogatych – polega na rozwiązaniach prywatnych.’ To  nie jest opis sytuacji w Polsce, lecz w… Indiach (THE, 2483/2021, s. 26), ale czy brzmi jakkolwiek egzotycznie? Zaraz, zaraz – brak nauki w Krajowym Programie Odbudowy? Ręczne rozdawnictwo środków na inwestycje w szkolnictwie wyższym? Świadome i publiczne wskazywanie, że ewaluacja dyscyplin naukowych musi być sterowana przez ministra 'ze względów politycznych i społecznych’? Gdzie to było?

64% respondentów wskazuje, że na uczelniach doszło do zdominowania działalności wykładowców przez dydaktykę kosztem badań naukowych. 59% wskazuje, że uczelnie zrywają związek między badaniami i nauczaniem masowo zatrudniając pracowników na etatach dydaktycznych. 84% wykładowców wskazuje na rosnące w czasie pandemii obciążenie obowiązkami. 81% uważa, że pandemia bardzo  mocno zaburza możliwości rozwoju karier zawodowych młodych naukowców, w szczególności ze względu na wzrost zobowiązań dydaktycznych. Ankieta dotyczyła zdania 1099 akademików z Wielkiej Brytanii na temat wpływu epidemii na kondycję tamtejszego życia akademickiego (THE, 2483/2021, s. 11). U nas nie przeprowadzono takiego badania, ale czy odpowiedzi nie brzmią znajomo?  A dodajmy do tego, że dla uczelni na Wyspach za niezwykle groźny uważa się wyraźny odpływ najlepszych wykładowców zagranicznych zrażonych sytuacją epidemiczną, brexitem i brakiem stabilnych form zatrudniania. Wielka Brytania, jeden z filarów nauki światowej, uważa osłabienie internacjonalizacji swoich kadr akademickich za groźne dla swojej przyszłości! Może warto więc pochylić się nad tą sytuacją i u nas? Nie, nie nad odpływem czołowych badaczy zagranicznych, bo nie jest to raczej nasz problem, ale nad skutkami epidemii i skorelowanej działalności polityków dla przyszłości nauki i wysokiej jakości edukacji wyższej w Polsce.

Ostatni tydzień był wyjątkowo ciężki. Przygnębiająca jest świadomość bezsilności wobec zagrożenia dewastacją przyszłości naszej wspólnoty, nie tylko akademickiej, ale całego kraju. Ostatecznie jednak traktuję to jako wyzwanie i kryzys, który powinien mnie i wszystkich wierzących w racjonalny namysł nad światem wzmocnić. Nie muszę wierzyć w przyszłość, bo jako historyk wiem, że kłamstwo i nieracjonalność nigdy nie wytrzymały w dłuższym horyzoncie konfrontacji z rzeczywistością. Nie musze mieć nadziei, bo ważniejsze od niejasnej przyszłości jest dla mnie to, co zrobię tu i teraz dla mojej wspólnoty. Jedyne, co muszę ocalić, to miłość do prawdy i ludzi, którzy chcą ją poznawać i o niej komunikować. Nie zgadzam się zasadniczo z sądami, które miarą sukcesu szkolnictwa wyższego ustanawiają wysokość przychodów absolwentów lub zysków dla uczelni płynących z patentów i usług zewnętrznych. Tak mierzymy tylko pewne wycinki naszej działalności i to tylko pewnych typów uczelni. Miarą wielkości uniwersytetu jest wprowadzenie jego wychowanków, ale też całego swojego otoczenia w przyszłość jako wiernych prawdzie, otwartych, racjonalnych obywateli świata. Wsparcie uniwersytetu ma im dać siłę do zmierzenia się ze światem, którego nie znamy. Jeśli nie wyposażymy naszego otoczenia i naszych absolwentów w silną wolę szukania prawdy, w chęć porozumienia się ponad emocjami i wiarą, to choćby nie wiem jaki odnieśli oni sukces finansowy, będą tylko marionetkami w rękach zarządzających wielkim, narodowym – a może już kontynentalnym lub światowym – koncernem.

Dlatego apeluję – nawet latem nie dajmy się karmić ogórkami. Zadawajmy pytania niewygodne i szukajmy rozwiązań racjonalnych, dla przyszłości naszej i naszych dzieci. Nie ma nauki polskiej dla Polski. Jest ogólnoludzka wiedza i chęć poznania, która na bazie ogólnoświatowej współpracy może, poprzez pracę żyjących w Polsce naukowców, wprowadzić Polaków w przyszłość. Nie ma groźby zamachu na wolność słowa na uczelniach poza ingerencjami w życie akademii ze strony polityków. Jeśli chcemy dobrej edukacji i światowego poziomu nauki w Polsce nie możemy oceniać tych aktywności z perspektywy społecznej i politycznej. Bo inaczej zakończą się one podobnym sukcesem, jak podejmowane bez konsultacji z naukowcami działania na polu ożywienia wzrostu demograficznego Polski.

Oczywiście, #uniwroc nie śpi!

  • we wtorek podpisaliśmy  wraz z drem Andrzejem Dybczyńskim umowę o udziale w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu doktorantów z kierowanego przez niego Łukasiewicz Port we Wrocławiu. Współpraca akademicka we Wrocławiu to dla mnie jeden z priorytetów i bardzo się cieszę, że na różnych polach możemy ją zacieśniać;
  • z przedstawicielami firmy Elsevier rozmawialiśmy o współpracy na rzecz ulepszenia dostępu badaczy z Uniwersytetu do światowych zasobów wiedzy, także poprzez publikowanie w wiodących czasopismach. Tak, nadal wierzymy, że nauka musi mieć wymiar światowy;
  • w środę omawiałem kolejne działania związane z Nagrodą im Haisiga. W październiku oficjalne ogłoszenie pierwszego laureata/tki, nie ma obaw – zdążymy na czas!
  • w czwartek tradycyjne spotkanie z kierownictwem Biura Zamówień Publicznych i never ending story czyli jak radzić sobie z nową ustawą. Mam nadzieję, że powoli udaje nam się wypracować lepsze, bardziej elastyczne zasady – ale lekko nie jest;
  • w piątek podpisywałem decyzje o przyznaniu środków na realizację programów, które komisja konkursowa uznała za zwycięskie w konkursie Inkubatorów Doskonałości Naukowej. Osiem projektów, każdy finansowany kwotą 4 mlnów złotych, trzy kierowane przez osoby spoza Uniwersytetu, pięć pod kierownictwem naszych koleżanek i kolegów mają wykreować nie tylko nowe przestrzenie badawcze, przyciągnąć granty międzynarodowe – ale też ożywić dyscypliny dotąd mające słabsze umiędzynarodowienie. Ale obok nich do konkursu zgłoszono kilkanaście innych, świetnych programów. Nie jesteśmy w stanie sfinansować ich w takim samym stopniu. Zrobimy wszystko, by wesprzeć ich kierowników w przygotowaniu ich do aplikowania o wsparcie zewnętrzne;
  • cały czas trwa składanie dokumentów przez przyszłych studentów I roku. Każdy kandydat i kandydatka są dla nas jednakowo cenni. Jesteśmy tu dla Was, jesteśmy po to, by Was wspierać w poszukiwaniu prawdy o świecie. Nigdy w to nie wątpcie!

Mimo wakacji praca wre. Zwłaszcza, że szykujemy się na kolejny, kryzysowy rok epidemiczny. Damy radę – jestem pewien. Od nas i tylko o nas zależy, w jakim stylu tę radę damy!

Nowe zmiany w ewaluacji dyscyplin naukowych

Na prośbę KRASP przygotowałem opinię dotyczącą nowych zmian zarządzenia ewaluacyjnego. Piszę w trakcie wakacji, więc przepraszam za formę. Ale nie potrafię milczeć, choć wiem, że te słowa niewiele już mogą.
Z zaskoczeniem przyjąłem zakres sugerowanych zmian. Jest on szerszy niż zapowiadany przez p. ministra Bernackiego w trakcie ostatniego spotkania KRASP. Absolutnie fałszywie zostały przedstawione w ogłoszonym dokumencie skutki tych regulacji dla przeprowadzenia ewaluacji. Nie jest prawdą, że podniesienie punktacji monografii z I poziomu względem monografii z II poziomu nie pozostanie bez istotnych skutków dla ewaluacji. Taka decyzja oznacza dalszą deprecjację ukierunkowania działań w zakresie nauk humanistycznych i społecznych na jakość i umiędzynarodowienie. Dotychczasowe zapisy jednoznacznie wskazywały, że powinno nam zależeć na publikowaniu w absolutnie topowych wydawnictwach, rozpoznawalnych globalnie jako najlepsze w zakresie w/w nauk. Owszem, pewien niepokój budził ich dobór, zwłaszcza po rozszerzeniu ich listy, ale kierunek był wyraźny. Obecnie różnica punktowa ulegnie zmniejszeniu, a biorąc pod uwagę jak wiele zupełnie przypadkowych podmiotów wydaje dziś książki 'naukowe’ w Polsce i jak wiele z nich jest na liście I monografii MEiN, kolejny raz okaże się, że podejmowanie wysiłku wprowadzenia naszej nauki na nieco wyższy niż polski poziom jest zbędną fanaberią. Napisałem w życiu wiele monografii, wydawałem je w różnych wydawnictwach. Nakład pracy na wydanie publikacji w Brepols czy Cambridge University Press w porównaniu z tym, który trzeba wydatkować na wydanie w dowolnym polskim wydawnictwie, nawet najlepszym, jest nieporównywalny. Sugerowana zmiana raz jeszcze pokaże, że miejscem polskiej humanistyki i nauk społecznych jest obieg polski. Że światowa nauka nie powinna nas interesować. Jestem temu absolutnie przeciwny.
Patrząc na drugą istotną zmianę, redukującą rolę KEJN i rozszerzającą władcze uprawnienia Ministra, który będzie ustalał poziomy punktowe dla kategorii A+, A, B+ i B jedynie zapoznając się z propozycjami KEJN, mogę tylko powiedzieć, że jest to gwóźdź do trumny niezależnej i możliwie obiektywnej procedury oceny dyscyplin naukowych. Znamienne, że nawet nie próbowano uzasadnić i określić skutków tej regulacji. Jako zwolennik obiektywnych kryteriów oceny nie byłem i nie jestem szczególnym zwolennikiem dotychczas proponowanych rozwiązań. Jednak to rozwiązanie, które ma zostać wprowadzone idzie w kierunku, którego ludzie nauki nie powinni akceptować, nawet, jeśli jest to dla nich chwilowo korzystne – upolitycznienia całego systemu nauki. Jedynowładztwo ministerialne w przypadku tak delikatnego systemu jakim jest szkolnictwo wyższe, w którym inwestycje trwają dekady, a skutki są często widoczne jeszcze później (na przykład w tak banalnym i lekceważonym dziś zakresie jak otwartość na świat, umiejętność radzenia sobie z zagrożeniami nieoczywistymi, samodzielność i jednocześnie zdolność współdziałania z osobami spoza własnego kręgu kulturowego), jest groźne dla przyszłości Rzeczpospolitej liczonej nie w miesiącach, lecz dekadach. Ze smutkiem przyjmuję ten kierunek sugerowanych zmian. Nie potrafię się z nim pogodzić.
Z wyrazami szacunku,
Prof. dr hab. Przemysław Wiszewski

Stary, wciąż nowy Uniwersytet

Dużo się dzieje. Dla szkół wyższych, nauki i edukacji w Polsce na pierwszy rzut oka – niewiele dobrego. I jest to celowy eufemizm. Bo nie mogę przeboleć, że krok za krokiem Polska traci szansę na udział w budowaniu i ukierunkowywaniu cywilizacyjnej i kulturowej jedności wolnej wspólnoty człowieczej. Że wąskie i krótkie horyzonty decydującej większości elit politycznych i biznesowych powodują, że Polacy będą musieli zadowolić się rolą naśladowców i repetytorów, którzy będą mogli jedynie marzyć. I to cicho, bo głośne marzenia mogą zaboleć. Trudno mi się z tym pogodzić. Ale jestem przekonany, że to nie jest historyczna konieczność. Przeciwnie, że to aberracja. Nie trzeba być miłośnikiem Hegla, żeby stwierdzić, że wraz z rozwojem komunikowania się i podróżowania rośnie oddolny nacisk na autonomię jednostek i społeczeństw. A jednocześnie, w ścisłym związku z tym, rosnący dostęp do godnej zaufania, weryfikowanej przez rzeczywistość wiedzy wspiera współpracę i innowacyjność współuczestników życia społecznego skutkującą poczuciem ich bezpieczeństwa. Wreszcie, że otwartość i życzliwość wewnątrz społeczności to wartości uwalniające kreatywność, sprzyjające spójności społecznej. Działania autorytarne zjadają energię i czas, na krótki moment dają złudę trwałości, w rzeczywistości budując jedynie podstawy pod zniechęcenie, opór, kontestację. W każdym z tych scenariuszy rola dostępu do informacji, budowania lub negowania kultury wiedzy ma kluczowe znaczenie. Nie mam też wątpliwości, że uniwersytet  nadal jest i może stać się w jeszcze większym stopniu niż jest dziś kluczowym elementem rozwoju naszego społeczeństwa. Może, jeśli zachowa swoją odwagę i pewność swojej misji.

Czytaj dalejStary, wciąż nowy Uniwersytet

Pamięć. 80. rocznica kaźni na Wzgórzach Wuleckich

Wiele rzeczy wydarzyło się 4 lipca. Dla współczesnej, wrocławskiej społeczności akademickiej to dzień szczególny, odnoszący się do wydarzeń, które dla nas mają znaczenie fundamentalne. Ale pamięć o tych wydarzeniach powinna także wpływać na relacje między akademią i światem wokół nas. Większość polskich akademików pamięta o Sonderaktion Krakau, w trakcie której na rozkaz Heinricha Himmlera 6 listopada 1939 r. niemieckie oddziały specjalne aresztowały ponad 180 pracowników uczelni krakowskich, głównie Uniwersytetu Jagiellońskiego, których następnie osadzono w obozie Sachsenhausen. W drodze do niego uwięzieni przebywali przez kilkanaście dni w więzieniach na terenie Breslau. Nieliczni spośród ówczesnych profesorów Friederich-Wilhelms-Universitaet zu Breslau podjęli próbę kontaktu i pomocy kolegom z Krakowa. Dopiero dzięki szerokiej akcji świata akademickiego udało się doprowadzić do uwolnienia z obozu Sachsenhausen większości zatrzymanych w toku 1940 r. Z punktu widzenia władz hitlerowskich akcja nie była sukcesem. Wzbudziła ogólnoświatową aktywność i presję, której rząd Niemiec ostatecznie uległ. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowano z zasadniczej idei, jaką akcja ta wyrażała – ludzie nauki wraz z całą inteligencją społeczeństw podbitych powinni zniknąć, bo tylko jeden naród mógł zachować swoją tożsamość i przewagę nad innymi dzięki wiedzy. Po zajęciu Lwowa przez wojska hitlerowskie przygotowano i zrealizowano akcję wymierzoną w polskich profesorów Uniwersytetu Jana Kazimierza. Tym razem nie aresztowano całego grona profesorskiego. Już 2 lipca 1941 r. aresztowano prof. Kazimierza Bartla, byłego rektora Politechniki Lwowskiej i premiera Rzeczpospolitej. W noc z 3/4 lipca według nieznanego klucza aresztowano 49 osób, profesorów uczelni lwowskich, małżonki, ich dzieci i wnuki powyżej 18 roku życia, domowników i gości przypadkowo przebywających w mieszkaniach. Po przesłuchaniu zwolniono siedem osób. Jednego z aresztowanych zastrzelono podczas przesłuchania. Większość zamordowano nad ranem 4 lipca na Wzgórzach Wuleckich, pozostałych zabito 5, 11 i 12 lipca. Ostatnią ofiarą akcji był prof. Kazimierz Bartel, który został rozstrzelany 26 lipca.

Czytaj dalejPamięć. 80. rocznica kaźni na Wzgórzach Wuleckich