Autonomia i indywidualizacja kształcenia to konieczność, zamach na nie to absurd

„Nasz projekt ma charakter państwowy. Ma wzmocnić państwo, bo państwo nie powinno abdykować w sferze wychowania dzieci i młodzieży. Autonomia szkół to absurd”. To słowa posła Zbigniewa Dolaty reprezentującego Partię, wygłoszone w trakcie obrad komisji sejmowej opiniującej zmiany w ustawie Prawo Oświatowe formalnie zgłoszone przez posłów, faktycznie przekazujące wolę MEiN. Sejm przegłosował te zmiany. Teraz czeka nas – mam nadzieję – odrzucenie przez Senat i decyzja Prezydenta. Sama w sobie jest to ciekawa sytuacja, bo Partia przyparła swojego własnego Prezydenta do muru, odrzucając jego wizję – oględnie mówiąc dziwną, ale jednak – dowartościowania rodziców w procesie wychowywania dzieci na rzecz scentralizowania i kontroli systemu edukacji przez urzędników państwowych. Pomijam inne wypowiedzi Partii na temat projektu, bo one jedynie dopełniają cytowane wyżej słowa. Interesuje mnie inny aspekt tej sytuacji – wyobrażenie Partii i jej zwolenników o tym, czym ma być edukacja?

Państwo już teraz dużo zrobiło, by centralizować treści nauczania i rozbić mechanizmy dostosowujące edukację do współczesności. Zniechęcenie nauczycieli do aktywności, wnikliwe kontrole kuratorium pod kątem zgodności nauczania z podstawa programową i wytycznymi dotyczącymi dokumentacji procesu kształcenia, łopatologiczne podręczniki zalecane jako niezbędne w procesie edukacji, likwidacja ścieżek międzyprzedmiotowych, wyszydzenie nauczycieli jako zawodu, o wynagrodzeniach, a właściwie ich przeraźliwie sztywnym i demotywującym do działania charakterze nie wspominając – nic nie zachęca dziś do kreatywności i otwartości pracowników oświaty w placówkach publicznych. Pod kontrolą państwa w coraz większym stopniu znajdują się szkoły niepubliczne. Które teraz mają być nie tylko wnikliwie kontrolowane przez kuratorów, ale w razie niewypełniania szczegółowych zaleceń wykreślane z katalogu jednostek edukacyjnych decyzją kuratorską. Ograniczenia edukacji domowej przewidywane w projekcie 'poselskim’ zelżały? Pozornie, kontrola kuratora nad poszczególnymi egzaminami pozostała w projekcie, możliwość likwidacji szkoły w przypadku stwierdzenia 'nieprawidłowości’ została, rejonizacja z dokładnością do województwa i jego sąsiadów została. A jak będą działać kuratorzy słysząc od swojego szefa, że edukacja domowa to 'mafia finansowa’? Z jakiegoś powodu urzędnicy MEiN i Pan Minister uważają, że rodzice tak sami z siebie, z radością rezygnują z własnego życia zawodowego i przestrzeni prywatności na wiele lat – co w praktyce oznacza wypadnięcie z rynku na duuużo dłużej – by samemu uczyć swe dzieci. Nie dlatego, że szkoły publiczne i niepubliczne nie są gotowe, a czasami po prostu nie potrafią zając się dziećmi odbiegającymi od przeciętnej i wymagających szczególnej troski. Pan Minister i jego urzędnicy wiedzą lepiej, że to wszystko zasłona dymna i chęć darmowych, niepłatnych wakacji dla rodziców, którzy i tak przyszłości nie mają przed sobą, skoro dzieci już posiadają i je wychowują. Państwo wie przecież lepiej, jak zinstytucjonalizować nasze dzieci.

Dobrze, za dużo sarkazmu. Ale jest w tym mój osobisty lęk – edukacja w dzisiejszym świecie musi być autonomiczna, zindywidualizowana, wspierająca kreatywność. To nie wyklucza kontroli państwa nad podstawowymi wartościami przekazywanymi w szkołach wszystkich rodzajów i typów: uniwersalizm edukacji i jej języka, równość prawa do kształcenia, wolność i otwartość, świecki charakter zgodny z konstytucją RP. Ale tam, gdzie w grę wchodzą ścieżki edukacji, sposoby dostarczania wiedzy, opieki nad jej wykorzystywaniem, poszukiwaniem, agregowaniem i kreowaniem na tej podstawie nowych pomysłów przez uczniów – tu rola państwa powinna być minimalna, bo żaden urzędnik nie jest w stanie ogarnąć milionów indywidualnych przypadków i potrzeb. Istotna, oczywiście, jest rola państwa w innym zakresie: wspierania edukacji nauczycieli, dowartościowywania kreatywnych i otwartych, nawiązujących kontakt z uczniami członków społeczności nauczycielskiej, unikania urawniłowki szkodliwej dla każdego zawodu, a już dla tak kreatywnego jak nauczyciel – zabójczej. Tego jednak nasze państwo ani nie rozumie, ani robić nie chce.

Niestety, nasze państwo najwyraźniej nie zna teraźniejszości i nie dba o przyszłość moich dzieci. Chce powrotu do kształcenia obywateli wykonujących zalecenia zgodne z planem centralnym rządu. I z tego powodu w tym miejscu ośmielam się o tym pisać – edukacja to nie tylko szkoły podstawowa i średnia. To także szkolnictwo wyższe. Jeśli państwo chce formatować obywateli w szkole podstawowej i średniej, to studia niczego nie będą w stanie odwrócić dla większości z nich. Wychowankowie szkoły uczącej według wzorów z lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku nie będą posiadali kompetencji potrzebnych do myślenia wolnościowego, nieszablonowego, kreatywnego. Ja wiem, że MEiN nie zależy na naszym sektorze, jesteśmy tylko niewiele znaczącym kwiatkiem o przywiędłych płatkach. Ale to nam powinno zależeć, by nasi wychowankowie dziś i jutro byli gotowi na wyzwania, jakie stwarza nauka. Powinniśmy zabierać głos w imieniu naszych przyszłych studentów, jeśli boimy się mówić w imię dobra Polski.

I wreszcie, pamiętajmy – przyjdą także po nas. Jeśli uda się scentralizować i skontrolować kształcenie podstawowe i średnie, kto zabroni zrobić to samo wobec dużo słabszych i podzielonych uczelni wyższych? Nikt w naszej obronie nie kiwnie wtedy palcem, jeśli dziś my będziemy milczeć.

Autonomia szkół to nie jest absurd. W świecie współczesnym to konieczność, jeśli dzieci mają być gotowymi do podjęcia wyzwań nieobliczalnej, chaotycznej przyszłości. Kto tego nie rozumie, niewiele widzi, niewiele wie. Szkoda.

 

Nowe dziedziny i dyscypliny – mało sensu, dużo zdziwień

MEiN ogłosił nową klasyfikację dziedzin i dyscyplin naukowych. Nie wszystkie z proponowanych zmian oceniam negatywnie (doceniam biotechnologię i etnologię, ciekawie rozwiązano problem weterynarii). Ale całość dokumentu, uzasadnienia i procedowanie zmian są smutnym przykładem lekceważenia podstawowych elementów etosu świata nauki. Rodzi wręcz podejrzenie, że tego etosu po prostu nie ma, przynajmniej według MEiN. Na początek może urzędniczy cytat:

Należy wskazać, że nie ma możliwości podjęcia alternatywnych w stosunku do działań o charakterze legislacyjnym środków umożliwiających osiągnięcie zamierzonego celu.

Ów cel to:

Cele, których realizacji służy klasyfikacja na gruncie krajowym, to przede wszystkim stworzenie możliwości przeprowadzenia miarodajnej ewaluacji jakości działalności naukowej, zwanej dalej „ewaluacją”, która zgodnie z art. 265 ust. 4 ustawy jest przeprowadzana w poszczególnych dyscyplinach, umożliwienie rozwoju naukowego pracowników naukowych oraz stworzenie ram prawnych dla rozwoju działalności dydaktycznej uczelni.

Mniejsza o to, że urzędnik piszący ten dokument miesza liczbę mnogą i pojedynczą. Mniejsza, że w dalszym ciągu okazuje się, że w obecnym systemie prawnym klasyfikacje dziedzin i dyscyplin liczy się nie tylko do ewaluacji. Gorzej, że z tej nowomowy już na początku uzasadnienia wyłania się jedna, smutna prawda: w zasadzie nikt nie dba o to, żeby logicznie i przekonująco uzasadnić proponowane zmiany. Które to zmiany wszystkie, jak jeden mąż, okazują się niezbędne dla dobrostanu naszego kraju i wymagają najwyższej sankcji prawnej.

Czytaj dalejNowe dziedziny i dyscypliny – mało sensu, dużo zdziwień

Świecki uniwersytet – wolna szkoła. Nie ma innej drogi

Przez polskie uczelnie wyższe przeszła fala inauguracji, wraz z nią wybrzmiały lęki o finansową stabilność jednostek. Większość, być może wszystkie uczelnie przyjęły regulacje dotyczące tzw. podwyżek wynagrodzeń. Wiemy, że nasze wynagrodzenia, których wartość w 2021 r. spadła o 5%, w roku 2022 zmniejszą swoją wartość o około 10%, w kolejnym roku o kolejne 5-7%, o ile zostaną zrealizowane obietnice dalszych „podwyżek”. W szkolnictwie średnim i podstawowym planowane są kolejne zmiany centralizujące proces kształcenia i funkcjonowania jednostek, w tym utrudniające, a być może uniemożliwiające kształcenie dzieci w ramach edukacji domowej. Dzieci, dla których często to jedyna szansa na dostosowaną dla ich potrzeb edukację. To prawda – wolną od ideologicznego nacisku Partii. Minister uzasadnia istnieniem jakiejś mitycznej – kolejnej – mafii edukacyjnej, która rzekomo wysysa pieniądze z budżetu na… edukację domową. W zamian MEiN ochoczo pragnie rozwoju „nauk teologicznych”, w skład których niepostrzeżenie zaczyna wchodzić „nauka o rodzinie”, w zamierzchłych czasach część socjologii. Dodatkowe dziesiątki milionów złotych wspierają katolickie uniwersytety, kolejne – również dodatkowe – dziesiątki milionów płyną do katolickich szkół średnich, podstawowych i przedszkoli. A pan Prezes mówi, że jedynym zespołem wartości, jaki może połączyć Polaków, są wartości chrześcijańskie.

Czytaj dalejŚwiecki uniwersytet – wolna szkoła. Nie ma innej drogi

THE 2023 – czy ranking czegoś nas uczy?

Ranking uniwersytetów światowych publikowany dorocznie przez Times Higher Education dość zgodnie w świecie akademickim uważany jest za najważniejsze obok tzw. rankingu szanghajskiego porównawcze zdjęcie kondycji instytucji szkolnictwa wyższego na świecie. Co nie oznacza, że jest to jakaś uniwersalna miara wartości każdej z tego typu instytucji. Każdy, kto chce zacytować dane z rankingu, powinien najpierw zapoznać się z jego metodologią. Podział na 5 głównych 'filarów’ oceny nie budzi wątpliwości, ale to wagi im przypisane określają informację zawartą w rankingu: edukacja (30%), badania (30%), cytowania (30%), wymiar międzynarodowy (7,5%), przychód z przemysłu (transfer wiedzy) (2,5%). W polskich warunkach opory budzi wysoka ranga cytowań w rankingu. Niesłusznie co do zasady, natomiast uważam że słusznie co do metody ich zbierania. Zespół ewaluacyjny pobiera bowiem cytowania poprzez dane agregowane z baz danych Elsevier. Z definicji usuwa to z pola widzenia większość humanistyki, znaczną część nauk z pogranicza humanistyki i nauk społecznych, które tradycyjnie publikują badania w formie monografii. Ten trend ulega zmianie, ale jak na razie nie wychodzi to na dobre naukom humanistycznym (rosnąca dominacja badań o krótkiej perspektywie, przyczynkarskich, opartych na szerokiej bazie literatury, ale wąskiej źródeł, czyli wnoszących niewiele nowego materiału podstawowego, analitycznego). Cytowania powinny mierzyć wpływ danego środowiska na naukę światową, co wydaje się dość dobrze sprawdzać w naukach ścisłych i o życiu, dla innych taka miara w THE ma spore luki. Trzeba też odnotować, że w dwóch pierwszych filarach dominującą rolę odgrywają opinie peer reviewers (odpowiednio 15% i 18%, czyli 50% i 60% całego wyniku w danej kategorii). Patrząc na to i na wagę cytowań (30%) dla ostatecznego wyniku, można dojść do wniosku, że ten ranking oddaje przede wszystkim wpływ danego ośrodka na naukę światową (w sumie 63% wartości wyniku ogólnego po dodaniu do cytowań wagi wskazanych wyżej dwóch subkategorii związanych z opiniami recenzentów). Tylko tyle i aż tyle.

Czytaj dalejTHE 2023 – czy ranking czegoś nas uczy?

Stan mizerii

Krasnal Profesorek przy Uniwersytecie Wrocławskim

W minionym tygodniu medialną refleksję na temat szkolnictwa wyższego w Polsce zdominowały kwestie cen energii i wynagrodzeń pracowników naszego sektora. I słusznie, bo przewidywany przez państwowe – sic! – firmy skokowe podwyżki cen energii są nie do zapłacenia przez uczelnie bez wsparcia właściciela tych firm i jednocześnie jednostki założycielskiej państwowych uczelni wyższych, czyli naszego rządu. Jest jakaś swoista poezja w żonglowaniu przez naszych rządzących kosztami energii tak, by zysk zapewnić sobie i swoim spółkom, a jednocześnie wyjść na dobrego wujka tam, gdzie to dla niego korzystne, a skutkami obciążyć tych, którzy są za słabi, by głośno protestować. Z wypowiedzi rektorów i pracowników uczelni wyłania się jednak coś dużo gorszego niż zagrożenie stabilności finansowej instytucji – stan bezradności, skłonność do rozwiązań pozornych, a co najgorsze, wzrost nastrojów populistycznych zwróconych przeciwko własnym koleżankom i kolegom. Wszystko to tylko pogłębi marne o nas mniemanie u obserwatorów zewnętrznych, oderwie nas od realnych działań na rzecz poprawy naszego funkcjonowania, ale naszej sytuacji w żadnej mierze nie poprawi.

Czytaj dalejStan mizerii

Gaudeamus – na przekór!

Odkąd rozpocząłem pracę na mojej Alma Mater, każdy 1 października był dla mnie dniem radosnym. Niósł nadzieję na spotkanie ze studentami, na dyskusję z koleżankami i kolegami, na nowe badania i nowe, intelektualne wyzwania stawiane przez badaczy z całego świata. Bardziej niż przełom grudnia i stycznia, początek października był otwarciem, nowym początkiem. Nie ośmielę się wypowiadać w imieniu innych – czy tak czuli? Mam nadzieję. Dziś cieszy mnie przede wszystkim radość studentów, zwłaszcza pierwszych lat, którzy wciąż wierzą w nas, w nasze środowisko i swoją przyszłość, którą chcą budować z naszą pomocą. Tego im zazdroszczę i to jest dla mnie bardzo istotne. Dlatego dziś nic o nie powiem o działaniach naszego ministerstwa i Ministra, bo w tych dniach budzą one tylko mój smutek i autentyczną złość. Chciałbym więc oddać głos rektorom. To ich święto i ich wyzwanie.

Czytaj dalejGaudeamus – na przekór!

Brak zaufania, poziom krytyczny?

Taka dziś po rozmowie z koleżanką naszła refleksja – jak głęboki mamy problem z kapitałem społecznym? Jak uchwycić to, że towarzyszy mi dojmujące uczucie braku zaufania wszystkich do wszystkich? To pewnie przesada. Przecież niedawno komentując badania dotyczące zaufania do badaczy prowadzone przez firmę 3M wskazywałem, że naukowcy w Polsce cieszą się największym zaufaniem spośród wszystkich zawodów. Więc chyba nie jest tak źle. Z pomocą przychodzi Global Trustworthiness Index Ipsos. Mierzy on poziom zaufania do różnych profesji w 28 krajach całego świata, starając się wszędzie o reprezentatywną próbę. Ponieważ dostępne są wyniki trzech edycji badań (2019, 2021, 2022) można uchwycić punkt wyjścia przed epidemią i stan bieżący. Ostatnie badanie ankietowe przeprowadzono między 27 maja a 10 czerwca 2022 r. No więc – jak to jest z tym zaufaniem Polaków do profesji najróżniejszych?

Czytaj dalejBrak zaufania, poziom krytyczny?

Kryzys, ale niekoniecznie katastrofa

Kryzys energetyczny dotknął całą Europę, a nadchodząca zima nasili jego skutki. Polska nie jest więc wyjątkiem, choć mam wrażenie, że jest jednym z nielicznych krajów Unii Europejskiej, w którym długo podchodziło się do tego problemu ze spokojem wynikającym z zamknięcia oczu. Cóż, jesień już przybyła, za chwilę zima, ceny węgla dziś i ceny energii na jutro wyraźnie pokazały, że nie jest to problem wydumany, ale kluczowy dla nas wszystkich. Także dla uczelni. Pierwszym odruchem wielu osób w Polsce było wezwanie do zamykania uczelni i przejście na działalność on-line. Nie byłem i nie jestem tego zwolennikiem – dlaczego, o tym niżej. Ale ponieważ kryzys rozlał się szeroko i niektóre kraje podeszły do niego z pewnym wyprzedzeniem, mamy to szczęście, że możemy spojrzeć na środki podjęte przez uczelnie zagraniczne. Z jednej strony, nie musimy wymyślać wszystkiego sami. Z drugiej, różnorodność położenia każdej uczelni sprawia, że warto myśleć elastycznie, a nie warto wierzyć w uniwersalne dla wszystkich rozwiązania.

Czytaj dalejKryzys, ale niekoniecznie katastrofa

Horyzonty i współpraca

Warto, inaczej niż robią to nasi rządzący, przyglądać się światu z ciekawością. Nie, żeby zaraz wszystko kopiować, ale żeby się zastanowić. No więc my zmagamy się z myślą, że zabraknie pieniędzy na ogrzewanie i oświetlenie budynków uczelnianych. Tymczasem MEiN już ogłosiło całą listę sposobów, w jaki w zakresie kosztów użytkowania energii wspierane są lub będą szkoły. Szkoły podstawowe i średnie, nie wyższe. Wracam do mojej tezy podstawowej – jest tak dlatego, że nauki i szkolnictwa wyższego nie traktuje poważnie ani ten rząd, ani Partia, ani – jak na razie – żadne liczące się prodemokratyczne ugrupowanie polityczne w naszym kraju. To nie jest zarzut czy stwierdzenie faktu, to raczej stałe pytanie – co w zamian? Kupowanie technologii i innowacyjnych pomysłów? Montownie? Przekop w każdym powiecie? Można i tak. Ale – to raczej nie zapewni nam przyszłości. I żeby było jasne – nie obwiniam o to tylko rządzących. To także my, akademicy, nie potrafimy do nich dotrzeć z klarownym, silnym przekazem innym niż partykularny. Można inaczej.

Czytaj dalejHoryzonty i współpraca

Polityka, patriotyzm i przegłosowana nauka

Muszę przyznać, że mocno mną, jako historykiem i naukowcem wstrząsnęło wczorajsze głosowanie na posiedzeniu Sejmu nad Uchwałą w sprawie dochodzenia przez Polskę zadośćuczynienia za szkody spowodowane przez Niemcy w czasie II wojny światowej. Przypomnę główne, historyczne tezy tego dokumentu. Emocjonalne, demagogiczne i wewnątrzpolskie polityczne wypowiedzi pomijam, bo nie one mną poruszyły. Ale odwołania do historii – jak najbardziej.

Nie ulega wątpliwości, że 'Agresja niemiecka, okupacja Polski przez Niemcy oraz systemowe ludobójstwo spowodowały ogrom krzywd, cierpień, a także strat materialnych i niematerialnych. Okrucieństwa okupacji niemieckiej w stosunku do ludzi przybierały najróżniejsze formy: zniewalania, pracy przymusowej, rabunku dzieci, okaleczania, gwałcenia i mordowania dzieci, kobiet i mężczyzn – obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Zacierano także ślady ludobójstwa i zbrodni wojennych’. Szczerze mówiąc – czy ktoś temu przeczy? Czy ktoś w Polsce tego nie wie? Czy może politycy niemieccy tego nie wiedzą? Według moich doświadczeń i wiedzy – jest to powszechnie akceptowane i nikt nie kwestionuje tych stwierdzeń. A jeśli nie dość wyraźnie o tym uczy się w Niemczech, zbyt rzadko o tym mówi i przypomina – trzeba wypracować odpowiednie standardy, przeznaczyć na to trwonione na różne instytuty środki, zamiast uchwalać pompatyczne dokumenty. Ba! Prosta kwestia – 4 tom podręcznika niemiecko-polskiego dotyczący II wojny światowej i jej skutków, opracowany wspólnie przez historyków niemieckich i polskich, jest już użytkowany w szkołach niemieckich. Ale nie w Polsce, gdzie ministerialni recenzencie przyznali mu negatywne opinie. A szkoda, bo dzieci z obu krajów mogłyby poznać wspólną wersję narracji o II wojnie światowej.

Dalej jest jednak dużo gorzej.

Rzeczpospolita Polska nigdy nie otrzymała rekompensaty za straty osobowe oraz materialne spowodowane przez państwo niemieckie. Nigdy nie otrzymała też zadośćuczynienia za ogrom krzywd wyrządzonych polskim obywatelom.

To jest po prostu nieprawda. Jako rekompensatę w ramach porozumień zawartych w Poczdamie wskazano część reparacji przyznanych ZSRR. Które Polska otrzymywała. Że nie w pełnej wartości świadczeń ustalonych w porozumieniach, że ta wartość nie gwarantowała pokrycia strat i krzywd – to już zupełnie inna kwestia. Dla jasności – żaden kraj, któremu w Poczdamie przyznano prawo do reparacji nie pobrał ich od Niemiec w pełnej wartości. Po prostu gospodarka RFN i NRD tego nie wytrzymały i wszystkie mocarstwa zaprzestały ich pobierania, by nie doprowadzić do destabilizacji Niemiec tak, jak stało się to w wyniku reparacji pobieranych po I wojnie światowej. Czy dostaliśmy więc tyle, ile powinniśmy? Absolutne nie. Bo za ten ogrom cierpienia zgotowanego obywatelkom i obywatelom Polski przez hitlerowskie Niemcy nie można się wypłacić. Wszystkich, którzy chcą bliżej zapoznać się z problematyką dochodzenia i wypłaty odszkodowań dla polskich obywateli poszkodowanych przez III Rzeszę zachęcam do lektury stosownej, klasycznej publikacji.

Idźmy dalej:

Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oświadcza, że należycie reprezentowane państwo polskie nigdy nie zrzekło się roszczeń wobec państwa niemieckiego. Twierdzenie, że roszczenia te zostały prawomocnie wycofane lub przedawnione, nie ma żadnych podstaw – ani moralnych, ani prawnych.

Takie stwierdzenie oznacza, że podpisane w 1953 r. przez rząd PRL zrzeczenie się reparacji nie jest obowiązujące zdaniem obecnych polityków demokratycznej Polski. Ergo – wszystkie akty dyplomatyczne z okresu 1944-1989 nie są obowiązujące? Czy też wszystkie akty prawne władz, które nie były należytą reprezentacją Polski? Co z reformą rolną? Dekretem nacjonalizacyjnym? Porozumieniami dotyczącymi granic (nie tylko z Niemcami wszak graniczy nasz kraj)? Stwierdzenie, że zobowiązania z 1953 r. nie mają żadnych podstaw prawnych jest bardzo odważne. Także dlatego, że Biuro Analiz Sejmowych dysponowało zamówioną przez siebie analizą prof. Cezarego Miki, która wprost wskazywała, że wręcz przeciwnie, Polska w sposób wiążący prawnie zrzekła się prawa do dalszej wypłaty reparacji. Opinii nie załączono do dokumentów przedłożonych posłom w trakcie procesu legislacyjnego. Ale o tym, że tak jest, mówiono także w prasie wielokrotnie.

Zupełnym humbugiem jest stwierdzenie

Wysiłkiem wielu uznanych ekspertów oszacowano straty poniesione wskutek agresji niemieckiej na Polskę w latach 1939–1945.

Rozumiem, że chodzi o tzw. raport posła Mularczyka. Sugestia, że ma on stanowić

’punkt wyjścia do prowadzenia stosownych rozmów bilateralnych, które winny zostać uwieńczone właściwą reakcją Rządu Republiki Federalnej Niemiec, czyniącą zadość wymogom sprawiedliwości i prawdy’

powoduje, że cierpnie mi skóra. To nie jest opracowanie naukowe, co przyznaje sam poseł Mularczyk w tymże opracowaniu i co każdy, znający zasady warsztatu naukowego, powinien stwierdzić nawet po przekartkowaniu jednego tomu. Ta publikacja jest ciekawym materiałem źródłowym dla przyszłych historyków dziejów nam współczesnych. Być może jego fragmenty mogłyby być interesującym materiałem popularnonaukowym. Ale pod żadnym względem nie jest to materiał naukowy, który może stanowić punkt wyjścia do poważnych rozmów o II wojnie światowej i zbrodniach popełnionych w jej trakcie. Po prostu dlatego, że zostanie odrzucony ze względów metodycznych, jeśli takie rozmowy będą traktowane poważnie, lub przyjęty z założeniem, że te rozmowy wcale nie dotyczą meritum, a są jedynie kolejnym fragmentem niekończącego się theatrum na potrzeby czyichś wyborców. Nie wiem, która wersja jest dla mnie, jako Polaka, bardziej zawstydzająca.

Niemal wszyscy posłowie poparli tę uchwałę. Chwała posłankom Zielonych, które zagłosowały przeciw. Ze smutkiem stwierdzam, że gra polityczna – Partii, by szantażować patriotyzmem opozycję, opozycji, by wytrącić tę broń z ręki Partii – przeważyła nad przywiązaniem do podstawowej wartości każdego obywatela państwa demokratycznego – przywiązaniu do dochodzenia prawdy. Bez tego nie da się podejmować racjonalnych decyzji i zapewnić powagi i bezpieczeństwa naszego kraju.

Ta uchwała jest zła z wielu powodów, ale dla mnie jako historyka jest przerażającym przykładem rażącej i w pełni świadomej pogardy dla nauki, dla standardów dochodzenia do prawdy, jaką zaprezentowali ci wszyscy, którzy ją przygotowali i polecili głosować za jej przyjęciem. Wbrew prawdzie zrelatywizowano powojenny porządek międzynarodowy. I jeśli jutro lub pojutrze jakaś nacjonalistyczna partia w Niemczech powie, że zgadza się, że należycie reprezentowane państwa nie brały udziału w podpisywaniu porozumień w Poczdamie, w związku z czym są one nieważne – to będzie to wina polskiego Sejmu. Otworzono furtkę do relatywizowania prostych faktów, bez oglądania się na wielokrotnie powtarzane twierdzenia ludzi, którzy całe życie poświęcili na badanie tego zagadnienia. Zrobili to zgodnie posłowie Partii i opozycji, przy aktywnym współudziale BAS.

Spodziewam się, że za tydzień przegłosowane zostanie unieważnienie praw fizyki powodujących wypadki lotnicze, a za dwa – kto wie? – praw ekonomii, co będzie przecież już tylko formalnością.

Bo kampania się rozkręca i trzeba ją wygrać za każdą cenę. Naprawdę?